Skocz do zawartości

Szkocki Koszmar [FM 2008]


demrenfaris

Rekomendowane odpowiedzi

Odcinek VIII

 

Za oknem zapadł już zmrok. Gruchalski siedział wpatrzony w szybę, po której milionami ściekały kropelki wody. Za oknem - jak każdej nocy - szalała wichura. Menedżer zamyślił się. Próbował sobie przypomnieć dalszy ciąg historii, która przyśniła mu się kilka dni temu. Bezskutecznie. Zauważył, że z pamięci kompletnie wypadło mu lato roku 91', które spędził ponoć na Wyspach. Skojarzył to natychmiast ze wspomnieniem, był w stanie określić datę i miejsce wydarzeń poprzedniego fragmentu układanki. Lecz by rozliczyć się ze swoją przeszłością trzeba było zrobić krok naprzód, znaleźć kolejny element tych okrutnych puzzli...

 

W głowie miał mętlik. Wspomnienia, które tracił po obudzeniu. Dwa obrazy. Kobieta w czerni, jej rozpaczliwy jęk. Uginające się na wietrze topole, burzliwa rozmowa z tajemniczym mężczyzną, którego twarzy za nic nie mół sobie przypomnieć. Spojrzał w okno, by kontynuuować obserwację kropel, pięknie odbijających iskry wyskakujące z kominka. Spojrzał. Na zewnątrz wicher wciąż panował niepodzielnie. Topole... Topole uginały się pod jego naporem. Przypomniał sobie. Pogrążył się we wspomnieniu.

 

***

 

Dwie postacie. Mężczyźni. Rozmawiają. Wokół nich wichura, która jednak z jakiś przyczyn nie ima się ich.

- Mamy dla pana propozycję. - twarz niewysokiego, mierzącego najwyżej 170cm mężczyzny była zbyt niewyraźna, by Gruchalski mógł określić tożsamość rozmówcy.

- Słucham.

- Nie mogę wyjawiać szczegółów, panie Jakubie. Musi pan tu zostać...

- Chyba pan sobie jaja robi. Do kiedy?

- Na wiosnę, gdy wszystko się odradza...

- Oszalał pan? Nigdzie nie zostaję, muszę wracać! Miałem tu tylko przyjechać podpisać kontrakt...

- Sytuacja uległa radykalnym zmianom. Pana... przełożony nie może zapewnić nam tego, co chcielibyśmy osiągnąć. Pomoże nam pan. W swoim czasie. Pamiętaj, my mamy go naprawdę dużo...

- Ale ja nie. Nie zamierzam się bawić w te wasze dziwne gry. Wybaczy pan, ale żegnam. Do widzenia.

- Znam jej miejsce pobytu. Ona, to znaczy Ka...

- Co?!

- Jest tutaj, na Wyspach. Pana... Yennefer. Ktoś, kto był w pana życiu i zostawił zadrę. Tak?

- Gadaj. Gdzie, co i jak.

- Spokojnie. Poczeka pan do wiosny... Chyba, że zechce pan pobawić się w detektywa i na własną rękę poszukać tej pana białogłowej.

Parsknął.

- Widzę, Jakubie, że to cię bawi. Zobaczymy, czy to parsknięcie nie przemieni się w jęk bólu. Jęk, który wydaje z siebie kochanek po śmierci swej oblubienicy. Jęk...

- Zawrzyj tę swoją durną gębę! W dupie mam układy z ludźmi którzy grożą moim... przyjaciołom. W dupie mam...

 

***

 

Koniec wizji. Obrazy. Huk. Kobieta w czerni. Płacz i zgrzytanie zębów.

***

 

Gruchalski skrył twarz w dłoniach, następnie przejechawszy nimi po włosach runął na łóżko. Chciał zapomnieć. Wiedział, że to niemożliwe, że czeka go kolejna trudna noc. W perspektywie grzebania w przeszłości, przyszłe spotkania ligowe z Annan i Albion Rovers wydawały się być błahostkami.

Odnośnik do komentarza

Odcinek IX

 

Wszedł do zajazdu. Jak zawsze czuć było aromat drewna palonego w kominku. Jak zawsze było cicho i posępnie. Słychać było tylko traszki iskier, deszcz oraz odgłos wydawany przez pocierane szmatką szkło. Usiadł przy barze, zamawiając szklankę szkockiej. Potem pił wódkę. Dużo wódki. Stojący za barem Chris Maloney podawał kolejne trunki bez gadania. W końcu, odezwał się.

- Jak poszedł mecz?

- To ty mówisz? Cholera jasna, myślałem, żeś niemowa. A meczem żyła - Gruchalski zachwycił się swą niewątpliwie dowcipną grą słów - cała wioska... No tak. Nie odzywasz się zbyt często. Tak więc, trzy dni temu, to znaczy drugiego listopada pojechaliśmy do Annan. Zastaliśmy tam...

 

***

 

...słoneczną pogodę. Meteorolodzy zauważają, że będzie to pierwszy tak ładny dzień z początku listopada od prawie dekady! Smaczku dodaje fakt, że już nazajutrz, w mieście mają pojawić się piłkarze Berwick Rangers, miasteczka z południowo-wschodniej Szkocji. Krąży bowiem opinia, że gdzie się nie pojawią, przynoszą ze sobą pogodę pod psem. Opinia jest widocznie wyssana z palca, bo prognozy mówią o nawet 21 stopniach w ten weekend! Niewątpliwie zachęci to mieszkańców do większego zainteresowania spotkaniem - jak dotąd nie przychodzili na mecze tłumnie, notując średnią frekwencję oscylującą wokół trzystu fanów. I choć pod tym względem są w lidze przedostatni, to puntków zgromadzili sporo - po dziesięciu kolejkach zajmują czwartą lokatę i będą niewątpliwym faworytem meczu z przeżywającymi wyraźny kryzys Rybakami.

 

Scottish Daily Mail (wydanie regionalne)

 

***

 

- Podczas meczu padał deszcz. Zwyczajne załamanie pogody. Zwyczajne. - menedżer wyjął opakowanie z kieszeni swej skórzanej kurtki. Poprosił o wodę i łyknął dwie tabletki.

Chris pokiwał głową, lekko się uśmiechając.

- A potem... Potem było osobliwie. Ostatecznie jednak, po boju, wygraliśmy. Emocje były, wygrana była awans na siódmą lokatę w tabeli. Ale nie wiem - spuścił wzrok - nie wiem, czy nie okupiłem tego straceniem relacji z moim kolegą.

Barman przyglądał się trenerowi, jednocześnie wycierając kieliszki. Z pozoru był średnio zainteresowany tym, co mówi Gruchalski, jednak w rzeczywistości bardzo ciekawiła go historia. Nie, żeby była jakaś specjalnie ciekawa. Zwyczajnie przez ostatnie lata nie opowiadano mu nic.

- Sernikowski został moim asystentem. Tamten... odszedł. Oficjalnie. Ale pewnie uciekł, nie mogąc wytrzymać w tym miasteczku. Ja wiem, że nie zawsze tu tak było. Kiedyś zielono, dziś szaro... Depresja. Chciałbym wiedzieć, jak mu się teraz będzie wiodło.

 

Gruchalski nie mógł wiedzieć, że trup odnaleziony przez brytyjską policję w mieście Barry należał do Johna Martina, byłego piłkarza i wieloletniego szkoleniowca. Spalone i przepołowione na pół ciało eks asystenta Berwick Rangers było jednak zbyt oszpecone, by można je rozpoznać. Zresztą, nie miałby kto tego zrobić. Martin w momencie przyjazdu do morskiego kurortu i rozpoczęciu tam pracy nie miał już rodziny, a przyjaciele odwrócili się od niego już dawno temu. Mimo mąk, które przeżył w chwili śmierci odchodził z ulgą. Wreszcie mógł wrócić do wszystkich, którzy go opuścili i za którymi tęsknił najbardziej. Do matki, do siostry, wreszcie do ukochanej Jane, zabitej w 1996 podczas rozboju. Rozboju, podczas którego bandyci nie zrabowali niczego, choć ofiara miała torebkę wartą kilkaset funtów. A w niej gotówkę. To właśnie po tym wydarzeniu postanowił wyjechać nad morze, przejść na piłkarską emeryturę w wieku 38 lat. I zostać rybakiem. Umarł nieskończywszy pięćdziesiątki.

Odnośnik do komentarza

Odcinek X

 

Po blisko stuminutowej rzeźni w meczu z Albion Rovers oraz przejściu do trzeciej rundy Scottish Cup po odprawieniu z kwitkiem Herriot Watt nastroje w Berwick są zupełnie inne niż miesiąc temu. Klub...

Gruchalski przerwał lekturę gazety. Gówno prawda, pomyślał. Nastroje są tu zawsze takie same. Tragiczne. Spacerował dróżką, zagajnikiem między starymi, obumierającymi już wierzbami. Drzewami, które płaczą. Deszcz ustąpił kilkanaście minut wcześniej, problemem był tylko nieznośny wiatr wiejący w oczy. Jednak menedżer musiał wyjść z pokoju, odpocząć, oczyścić się. Nie mógł narzekać na zgiełk, w miasteczku panowała cisza i spokój. Jednak ludzie... trzeba było uwolnić się od złych spojrzeń. Spojrzeń, które przenikały go, czuł je na swoich plecach. Czegokolwiek by nie zrobił, wiedział że jest obserwowany. Atmosfera udzieliła się również Sernikowskiemu, który od paru dni zaczął opowiadać jakieś dziwne historie. W dodatku, utrzymywał świetne relacje z miejscowymi... Gruchalski stanął na moment, wygrzebał z kieszeni kartkę.

- Pisakrew, nie ta. - schował notes po czym wyciągnął inną, bardziej wymiętą i zniszczoną. Przeczytał po cichu.

 

Mój miły przyjacielu

 

Piszę do Ciebie po raz ostatni. Na dniach opuszczam Polskę i udaję się do innego, lepszego kraju. Być może na obczyźnie powiedzie mi się lepiej niż tu, być może tam znajdę swoje przeznaczenie. Wyrażam głęboki żal, że tak to się skończyło. Nie ma sensu tego dłużej ciągnąć. W Polsce znajdowaliśmy się nawzajem bez problemów, a gdy wracaliśmy po długim momencie rozłąki, było naprawdę magicznie. Jednak późniejsze kłótnie... rozstania... Oboje wiemy, że nie można tego dłużej ciągnąć, dlatego też...

Dalszy fragment był nieczytelny. Gruchalski zniszczył list wiele lat temu, w przypływie złości i żalu. Teraz miał o to do siebie pretensję. Zlikwidował fragment swojego życia, uśmiercił coś, co było dlań ważniejsze od własnego życia. Ona. Jego Yennefer. Ka...

 

Przemyślenia przerwał mu odgłos ujadających psów. Zagłębiając się w lekturze nawet nie zauważył jak wicher ustąpił, a wszystko wokół niego okryło się gęstą mgłą. Szedł przed siebie, z daleka powoli wyłaniał się kontur jakiegoś budynku. Kościół. Stał przez moment przed wejściem, jakgdyby bał się wejść. Ze świątyni wyszedł kapłan.

- Niech będzie pochwalony. A któż to mnie odwiedził?

- Dzień dobry. Moja godność Gruchalski. Tak po prawdzie to jestem tu przypadkiem. Szedłem w tej okropnej mgle...

- Mgle?

Gruchalski obrócił się. Po mgle nie było śladu. Menedżer przetarł oczy.

- Dziwne. - wyszeptał.

- Mniejsza o aurę. Wejdzie pan trener - ksiądz uśmiechnął się - czy ma pan może zamiar stać tutaj, w zimnie?

- Postoję. Nie wierzę w istnienie stwórcy.

Kapłan westchnął.

- Widać ma pan swoje powody.

- Mam. Po za tym muszę już wracać do miasteczka. Tam się pewnie niepokoją...

- Nie lubią jak się pan oddala, prawda?

- Niezbyt.

- No właśnie. Bądź ostrożny, Kuba. Szukaj jej, walcz o nią. O swoją Yennefer.

Gruchalski drgnął niespokojnie. Serce podeszło mu do gardła. Cofnął się o kilka kroków. Napotkał na swej drodze kamień. Upadł, uderzając tyłem głowy w twardą skorupę.

 

***

 

Obudził się w swoim pokoju. Sen, zwykły sen. Spokojnie. Bez nerwów. Usiadł na krawędzi posłania. Popatrzył po sobie. Nigdzie nie było śladów potłuczeń, na głowie nie było guza. Był ubrany w swoją ulubioną piżamę. A jednak to było takie realistyczne... Podszedł do kurtki, wyjął z niej dwie tabletki, odłożył je na bok. W kieszeni znalazł też swój notes. Brakowało listu. Przeszukał pieczołowicie całą swoją garderobę. Bez skutku. A przecież czytał go jeszcze wczoraj... Czytał go też we śnie, zjawie nocnej. Czytał, a teraz stracił. Podbiegł do drzwi, przy których stały jak zwykle jego buty do trekkingu. Obejrzał podeszwę, była załocona. A przecież wczoraj, tuż przed snem ją mył... Zakręciło się mu w głowie.

 

Podszedł do biurka. Podniósł z blatu dwie tabletki. Połknął i popił wodą. Wszystko stało znacznie łatwiejsze...

Odnośnik do komentarza

"Folder nie kłamał. "

 

Folder jednak kłamał!!! Wiem, że to nieistotne, ale zdjęcie, które pokazujesz pochodzi nie z tego Berwick. Jest na nim Bass Rock, które znajduje się w North Berwick, (nieco bliżej Edynburga, jadąc dalej trasą A1) a nie w Berwick-upon-Tweed, w który to grają Rangersi. To tyle.

Odnośnik do komentarza

Odcinek XI

 

Gruchalski siedział przy biurku, pieczołowicie wypełniając kolejne arkusze papieru. Data rozegrania, wynik, strzelcy. I tak w koło, Macieju. Nagle poczuł okrutny ból wydobywający się ze środka czaszki. Ruch był wyuczony - jedną ręką sięgał po pudełko, jednocześnie chwytając się szklanki drugą. Połknął tabletkę. Zadziałało. Po chwili pochylił się nad kartką i wpisał, mrucząc coś niezrozumiale.

- Data rozegrania, pierwszy grudnia 2008 - wycedził - Wynik... - pochylił się jeszcze bardziej. Uśmiechnął się lekko - Sprawa sporna.

 

***

 

- Jaki, k***a karny?! Panie sędzio, nie rób pan sobie jaj! Cholera jasna! - Sernikowski miotał się przy linii bocznej jak oszalały. Gruchalski tylko pokręcił głową.

- Spokojnie.

- Liczysz na Connora? - zadrwił asystent. - Ta kontuzja Logana to beznadziejna sprawa.

Menedżer przytaknął. W tle, Keith O'Connor pokonywał właśnie Garego O'Connora. Nawet nie spojrzał.

- No to dupa.

Wypadało przytaknąć po raz wtóry.

- Wyciągniemy się?

- Jasne, Sernik. Jasne.

Istotnie, wyciągnęli się. Bo co innego mieli zrobić, mając na ławce wypoczętego Gemmilla?

 

***

 

Uśmiechnął się, przetarł zmęczone oczy. Na biurku stała butelka whisky. Nalał sobie trochę. Zdaniem szkoleniowca, szklanka była w połowie pusta. Dywagacje przerwał mu jednak odgłos pukania do drzwi.

- Proszę.

Do pokoju wszedł Pearce.

- Witaj, Jacob. Jak się masz?

- Papierkowa robota.

- No tak, przecież sam cię o to prosiłem.

Trener spojrzał na niego spode łba.

- Ale nie przyszedłeś po to, by pytać się o moje samopoczucie, co?

- Nie po to. - Pearce wydął wargi - Nie po to. Mam propozycję.

- Hm?

- Widzisz, mamy tutaj w klubie...

- Pearce, proszę cię. Streszczaj się. Mam do wypełnienia jeszcze dwa spotkania, a te arkusze trzeba wysłać na jutro rano. Więc, bez owijania w bawełnę, OK?

- OK. - odparł prezes zdziwiony pospolitością swego języka - chodzi o Sernikowskiego.

- Coś z nim nie tak?

- Jak wiesz, on jest w bardzo słabej formie. Brzuszek ma duży... A my tu w klubie musimy być przykładem dla młodych pokoleń...

- Nie pierdol. Jakich pokoleń? Nie widziałem w tym miasteczku żadnego nastolatka, drużyna juniorów trenuje w mieście, a...

- Tak więc, jak już mówiłem - Pearce przerwał bezczelnie - On musi przestrzegać diety. Wszystko było fajnie, - potrząsnął głową, nie wiedząc skąd przyszło mu do głowy takie słowo - przez tydzień mu się udawało. Ale potem odstawił wszystkie, hm... składniki.

- I przestało się między wami układać? Po za tym, widocznie musiał mieć powód.

- Śmieszne. Przekonaj go.

- To jego życie...

- Albo straci pracę. Póki co pracę. Potem pomyślimy.

Gruchalski otworzył usta, ale nie potrafił znaleźć słowa. Postąpił jak zawsze w takich sytuacjach. Wyjął pigułkę. Tym razem popił szkocką. Podziałało.

- Dobra. Jestem tak naćpany, że zgodzę się na wszystko, nawet szantaż jakiegoś śmierdzącego wieśniaka. Tymczasem żegnam wszystkich śmiedzących wieśniaków. Do widzenia, panie Pearce.

- Do widzenia, Jacob.

Prezes wyszedł. Gruchalski zwilżył gardło i wznowił pisanie.

- Data, piąty grudnia. Rywal, popaprańce... - skreślił - Stenhausemuir FC. Wynik... cholera, nie pamiętam. Wpiszę po prostu 'wygrana'. - wstał z krzesła, wziął do ręki kartkę i popatrzył na swe dzieło krytycznym okiem - Może być. O, jeszcze tutaj. Miejsce w tabeli, piąte.

Odnośnik do komentarza

Odcinek XII

 

Zadzwonił telefon. Gruchalski podniósł słuchawkę.

- Może czas się przejść?

- Wiesz co, Szymon? Miałem zaproponować ci dokładnie to samo.

 

***

 

- Mów.

- A więc tak... - Sernikowski podrapał się nerwowo po głowie - Nie mogę znaleźć wspólnego języka z panem prezesem. Chyba czymś mu zawiniłem.

- Chyba? - odparł przeciągle Gruchalski

- Na pewno. Nie chciałem przestrzegać jego - uśmiechnął się ironicznie - diety.

- Mhm.

- Wiesz co było jej składnikiem? W dziewięćdziesięciu procentach piguły i koktajle. Mieszkam w hotelu na przedmieściach, jem dobre posiłki... Pearce dogadał się jednak z obsługą, która podawała mi te syntetyczne świństwo na okrągło, posiłek w posiłek, doba w dobę. Na początku zbytnio nie marudziłem, przecież od czasu kiedy grałem czynnie w gałę minęło już trochę... ale potem zauważyłem, że po tych pigułach wszystko wydaje się być lepsze, kolory jaskrawsze, ludzie milsi... Doszło do tego, że trawa, o na przykład ta - pokazał palcem - jest zielona. A ona przecież jest szara.

Gruchalski spojrzał. Trawa była jaskrawo zielona. Westchnął.

- Przesadzasz, Sernik. Jak zwykle. Pearce chce twojego dobra...

- Nie pierdol, Kubuś. Gadasz jak oni.

- Bo oni chcą, żebym z tobą pogadał.

- Żarty sobie robisz?

- Przyjmuj te posiłki. Lub choć udawaj, że przyjmujesz, Sernik. Dla twojego dobra, naprawdę, przyda ci się.

- Ale...

- Do widzenia, Szymon. Trzymaj się.

 

***

 

Gruchalski wrócił do gospody. Wszedł do pokoju, który niczym już nie przypominał rudery, w której przyszło mu spać, gdy - jak sądził - po raz pierwszy przyszło mu odwiedzać Berwick. Wszystko było wysprzątane, dziury załatane, a łóżko elegancko pościelone. Nie widywał jednak obsługi. Wychodził do pracy, a po jego powrocie wszystko było pięknie poukładane. Jak w bajce. Usiadł przy biurku, wyjął długopis i zaczął pisać.

 

Notatki menedżera, 7 grudnia 2008 roku.

 

Dni mijają szybko. W lidze powodzi się nam coraz lepiej, zarząd jest usatysfakcjonowany postawą drużyny w pucharach. Do zdrowia powrócił Logan, nasz bramkarz. Wygraliśmy ostatni mecz tak, że mucha nie siada. Żyć, NIE UMIERAĆ. NIE UMIERAĆ, zapamiętać. NIE UMIERAĆ.

Menedżer potrząsnął głową. Przekreślił ostatnie zdania. Po chwili wznowił jednak pisanie.

Ze spraw prywatnych - złe sny ustępują, wizję zacierają się. Wreszcie mogę się skupić na prowadzeniu klubu. Wczoraj odbyłem pouczającą (głównie go) rozmowę z moim asystentem. Zwiedzilem też (w końcu!) miasto. Jest przepiękne.

Zaklął z cicha, wyrywając z notesu zapisaną przed chwilą kartkę. Wyrzucił ją do kosza

Pisanie wybitnie mi się dziś nie klei. Nie mam pojęcia czemu, ale jest to bardzo frustrujące.

Gruchalski pokręcił głową niezadowolony z efektu swojej pracy. Należało się kłaść. Jutro czekał go dużo trudniejszy dzień, dzień meczu z Dumbarton.

Odnośnik do komentarza

Z notatek menedżera

Mecz z Dumberton był spotkaniem, w którym mieliśmy w końcu zerwać z nieudanym początkiem ligi, wychodząc na spokojne miejsce w czołowej piątce ligi. Po ostatnim, niezwykle emocjonującym spotkaniu z Stenhausemouirem, uwierzyłem w wielkość tego zespołu. Choć stworzony w większośći z protegowanego potomstwa mieszkańców miasteczka, skład miał w sobie to 'coś'. Po za tym, na dobre poznałem ten zespół. Na krótko po przyjściu do klubu *wydawało mi się*, że znam ich twarze. Teraz poznałem ich osobowości, zżyłem się z tymi często zaskakującymi indywidualnościami. Ludźmi, o których nie pisałem wiele. Obiecuję się poprawić, na kolejnych kartkach tej... publikacji mam zamiar przybliżyć sylwetki moich, bądź co bądź, najbliższych współpracowników.

 

Powróćmy jednak do tematu samego meczu. Spotkanie mieliśmy rozegrać u siebie, na The Sheffield w Berwick. Za mojej kadencji, wszystkie na 'Stadionie Mew' zwyciężaliśmy. Zdecydowałem się toteż na test nowego ustawienia 4-5-1 z jednym defensywnym pomocnikiem oraz dwoma wchodzącymi z pola skrzydłowymi miało zapewnić nam większą pewność w szeregach obronnych, dotąd nękanych przez każdego rywala obdarzonego dobrymi bokami pomocy. Tym razem miało być inaczej. I było. Graliśmy wspaniale, i choć na pierwszego gola trzeba nam było czekać do 41 minuty spotkania, już na początku wywalczyliśmy sobie przewagę. Gol 'do szatni' Gemmilla tylko umocnił naszą dominację, której jednak nie potrafiliśmy udokumentować w drugiej, bardzo nieskutecznej połowie. Niemniej, wszystko skończyło się bardzo dobrze. Zwycięstwo 1-0 pozwoliło zrównać się z punktami z czwartą, premiowaną barażami lokatą.

 

8.12.2008r

The Sheffield, Berwick

Scottish Division Three [15/36]

[5]Berwick Rangers 1 - 0 Dumberton FC[7]

1-0 41' Gemill

Skład:

Logan-McMullan, Wood, Bolochweckyj, Smiths - Fraser - Greenhill, McLeish - McGroarty, Fairbain - Gemill

MoM: Scott Gemill

 

Właśnie od piłkarza meczu spotkania z Żółtkami (nazywanymi tak ze względu na wściekło-żółty kolor koszulek 'domowych'), chciałbym rozpocząć przegląd kadr. Scottie był (jest?) piłkarzem bardzo cichym, jeśli miałbym go określić jednym wyrażeniem byłby to 'lider milczący'. Mimo niespełna 21 lat, zdobył sobie niewiarygodny posłuch wśród piłkarzy. To był gość, który odzywał się rzadko, lecz gdy już coś powiedział, trafiał w samo sedno. Nie można nie wspomnieć o przyczynach jego roli w szatni. Był po prostu niewiarygodnie skutecznym, świetnym piłkarzem. Po dwudziestu jeden spotkaniach miał na swoim koncie już piętnaście goli, z czego dziesięć w meczach drużyny.

 

***

 

Sernikowski zerknął przez ramię piszącego.

- Kubuś, nie piszesz całej prawdy o Scottiem.

- Wolę, by ludzie zapamiętali go jako świetnego zawodnika... nieskazitelnego. Legendę.

- Jeśli ma pójść dalej, w końcu się wyda...

Gruchalski wybuchnął śmiechem.

- Pójść dalej, Sernik? Nic nie rozumiesz, nikt z nas nie pójdzie dalej, stąd nie da się uciec. To miasteczko jest magiczne, ono czaruje... jeśli stąd wyjedziemy, to w trumnie.

- Weź tę pigułkę...

- Wziąłem dziś. Wziąłem cztery. Teraz widzę lepiej, widzę zniewolenie, ukojenie jest tylko w pisaniu...

Szymon Sernikowski, wieloletni przyjaciel Gruchalskiego, jego asystent w klubie piłkarskim Berwick Rangers FC uderzył swego przełożonego w twarz.

- Nie pierdol więcej.

Szkoleniowiec łyknął pigułkę. Nie przejął się, niewzruszony wciąż pisał dalej.

Odnośnik do komentarza

Zbliżały się święta - po meczu z Forfar, drużynę dzieliło od nich zaledwie jedno spotkanie, wyjazd do Elgin na mecz z miejscowym Football Club.

- Panie trenerze. - Greenhill wyglądał na lekko podnieconego.

- Hm?

- Ja chciałem zapytać... Czy zrobimy... czy będzie organizowana...

Gruchalski uśmiechnął się ciepło.

- Klubowe Boże Narodzenie...

- Liczyłem na uroczystą kolację w Wigilię.

- Naprawdę? - oczy zaiskrzyły mu się - A będą prezenty?

Menedżer pojął w mig. Pojął, że jego podopieczny to wciąż dziecko. Dziecko, które nigdy nie zaznało ciepła domowego ogniska.

- Jasne, Dave. Obiecuję ci to. Bez względu na wyniki.

 

A te były przecież ze wszechmiar zadowalające. Od czasu przyjścia Gruchalskiego na The Sheffield, zespół wygrał wszystkie siedem spotkań. Jednak każda seria musi mieć kiedyś swój koniec. Niekiedy tragiczny...

 

***

 

Szkoleniowiec złościł się, denerwował, pokrzykiwał zawodników. Co jakiś czas zażywał różnokolorowe tabletki, które popijał dużą ilością wody. Zespół jednak ani myślał poprawiać swojej gry. Po tych wszystkich specyfikach trawa stała się zieleńsza, Sernikowski bardziej wysportowany, a przeciwnicy garbaci. Ale nadal grali lepiej w piłkę, co odzwierciedlał wynik.

- Co się z nami dzieje, Sernik?

Asystent wzruszył ramionami, bardziej interesując się sytuacją na boisku. Napastnik rywali Keith Maher właśnie ogrywał Jordana Smitha. Podwyższył na 2-0.

- Ja pier***e. - Gruchalski skwitował biorąc jednocześnie pokaźną garść tabletek. Popił. Wódką.

 

Nie zobaczył już jak Scott Gemmill strzela honorową bramkę, jak Elgin kończy spotkanie w dziesiątkę. Padł na murawę na wznak. Co ciekawe, ludzie z ochrony tylko na to czekali niezwłocznie i niezauważalnie zabierając go ze stadionu...

 

***

 

Był dwudziesty czwarty grudnia, koło dziesiątej. Dwa dni po tragicznym meczu z Elgin. Leżał na łóżku, słuchając muzyki. Usłyszał pukanie. Gość, nie zważając na zasady kultury, od razu po wejściu gruchnął z grubej rury.

- Pojebało cię do reszty, Kuba? Naprawdę chcesz tu wykitować? W imię, k***a, czego? Tej twojej niuni? Ona odeszła! Zginęła, nie ma jej. Jest tu i teraz - Sernikowski podniósł się, gwałtownie gestykulując - Tu i teraz, do k***y nędzy! Tu i teraz!

- Słyszałem.

- No to się, k***a, odnieś do tego. Nie opierdalam cię dla rozrywki!

- Nie mam zamiaru. Jesteś narąbany w trzy dupy.

- A ty naćpany tymi twoimi psychotropami.

- Ja się leczę.

- Z czego? Ze wspomnień? Ty chcesz po prostu się zabić, Kuba. Myślisz, że nie masz dla kogo żyć. A kim dla ciebie była ona, kim dla ciebie była Ka...

- Zawrzyj gębę - przerwał zdecydowanie szkoleniowiec - Nie wiesz nic. Nic.

- Wiem, że musiała być wyjątkowa. Bo ty dla niej też jesteś wyjątkowy. Wyjątkowo głupi!

Gruchalski podniósł się z krzesła. Wymierzył cios. Asystent sparował, popychając menedżera na regał. Na podłogę spadły książki, cudem nie trafiając w walczących. Sernikowski nie tracił czasu, natychmiast doskoczył przygważdżając przeciwnika do podłogi.

- Opamiętaj się! Jesteś zbyt naćpany, żeby się prać po gębie. Jesteś zbyt naćpany, żeby żyć, k***a. A od wspomnień nie uciekniesz.

- Puść mnie, bo pożałujesz.

- Zabijasz się, Kuba. - Sernikowski powiedział już innym tonem, próbując dotrzeć do przyjaciela - Posłuchaj mnie, jesteśmy dobrymi kumplami...

- Spierdalaj.

- Słuchaj.

- Nie. Ty słuchaj! Będę żyć jak mi się, k***a mać, podoba. Czy tego chcesz, czy nie. A teraz...

- Teraz, to ty mdlejesz. Przykro mi, Kuba.

Istotnie, po chwili Gruchalski zemdlał. Sernikowski tylko na to czekał. W krótkim czasie przetrząsnął cały pokój. Znalazł wszystko, leki, recepty, alkohol. Zabrał je ze sobą. Wezwał Pearce'a. Szkoleniowiec miał spędzić najbliższe dni w zupełnie innym otoczeniu niż planował...

Odnośnik do komentarza

Wilgoć, dym, wszechobecny brud oraz nieznośny hałas sprawiały, że tej nocy próba uśnięcia była z góry skazana na niepowodzenie. Gruchalski zanotował.

 

To nie detoks, to więzienie.

 

Usiadł na łóżku, które śmiało można byłoby określić mianem pryczy. Miał zamiar kontynuować notatkę, jednak przerwał mu głos sanitariusza.

- Obiad! Do drzwi.

Gruchalski podszedł, spragniony i głodny. Takie miały być warunki terapii. Pełne oczyszczenie, jeden posiłek dziennie. Poranna modlitwa. Odosobnienie.

 

Menedżerowi, który w tym momencie nijak nie przypominał menedżera, przydzielono gulasz. Miał szczęście, kaszą można się było nasycić.

 

Jedzenie było ohydne, nie umywało się nawet do berwickich 'przysmaków' takich jak wędzone ryby w cieście, czy owsianka, w której dla aromatu pływał ogon makreli. Mięso, które gospodarze serwowali nadzwyczaj oszczędnie było okropnie żylaste, chleb czerstwy, a masło przypominało swoją konsystencją zsiadłe mleko. Piło się zazwyczaj żółty, śmierdzący zgniłymi jajami koktajl, oficjalnie część diety - nieoficjalnie zaś, zapchajdziura zrobiona ze zmieszanych ze sobą resztek posiłków. Na bezrybiu i rak ryba, pomyślał Gruchalski. Pochłonął gulasz niemal natychmiast, przez kolejne godziny miały go dręczyć z tego powodu wyrzuty sumienia. Mógł zachować na później.

 

Wznowił pisanie.

 

Obsługa nazywa nas pensjaruszami. Traktują nas z wyższością, choć w większości to matoły po podstawówce. Bardzo mnie to irytuje, chciałbym w końcu stąd odejść. Nie jestem ćpunem, jestem nieszczęśliwy... Co ja tutaj robię? Cholera jasna, jak ja tu trafiłem?

Złapał się na tym, że zapisuje wszystkie swoje myśli. Wymazał ostatnie trzy zdania.

 

Stąd nie ma ucieczki, sprawdzałem. Ogrodzenie znajduje się trzysta metrów od budynku, jest wysokie na pięć metrów, a grube na dwa i pół. Sądzę, że czołg miałby problemy ze sforsowaniem takich umocnień. Jedyna nadzieja w Serniku. Nie, Sernik mi nie pomoże, to on mnie tutaj wysłał. Zaraz, kiedy to było? Już nie pamiętam... Straciłem rachubę, nic dziwnego, skoro w celi... znaczy się w pokoju, nie ma okien. Nie wiem która godzina, zegar biologiczny wariuje, nie wiem ile śpię... Szaleństwo.

Pokręcił głową. Nie kontrolował tego, co pisze.

 

Przekartkował notatnik. Nagle, zmętniał mu wzrok, a ciało zastygło na chwilę w bezruchu. Po chwili wyrwał się jednak z transu. Zapisał.

 

Braki

 

Tu za kratami

Inne wszystko niż tam

Pod chmurami

Brakuje mi.

Nieba, pola, wiatru

Mew skrzeczących nad głową

Morza niebieskiego

Brakuje mi.

Innych ludzi

Rozmowy

Powitań

Brakuje mi.

Wspomnień

Snów

Spotkań z przeszłością

Brakuje mi.

Jej głosu

Jej włosów

Jej twarzy

Jej ust

Brakuje mi.

Jej samej.

Odnośnik do komentarza

W pokoju było ciemno. I brudno. Zasypiał, choć nie wiedział która jest godzina. W miejscu, w którym przebywał czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Wybudził go stanowczy dźwięk. Wydobywał się z głośnika, nazywanego przez niewątpliwie dowcipnych sanitariuszy interkomem.

- Masz gościa, Gruchalski.

- Co?

- Masz gościa. Ogarnij się, za kilka minut go wpuszczamy. I pamiętaj, ani słowa...

- Jasne. - przerwał stanowczym głosem. Wiedział, że nie wolno skarżyć. Widział Jacksona, wiedział do czego mogły doprowadzić nadmierne żale.

Podszedł do pisuaru i zmoczył ręce w wodzie. Obmył twarz. Ktoś zapukał.

- Śmiało.

Jego oczom ukazał się Pearce.

- Cześć, Jacob.

- Dzień dobry, panie prezesie.

- Jak się ma...

- Przestań. Nie bądź infantylny. Wyobraź sobie, jak ja się mogę czuć.

- Oczywiście. Przepraszam, Jacob.

- Nie chowam urazy.

Nastała kłopotliwa chwila milczenia.

- Nie brakuje ci czegoś? - Pearce wyjął z kieszeni pudełko.

- Żarty sobie robisz, Pearce? Przez to tu trafiłem, wypierdalaj mi z tym. Słyszysz? Koniec spotkania, żegnam! - spokojny głos zamienił się w pełny ninawiści krzyk.

Przez moment na twarzy prezesa pojawił się dziwaczny grymas. Jednak trwało to zbyt krótko, by ktokolwiek był w stanie dostrzec tę upiorną mieszaninę strachu, zdziwienia i złości. Moment później twarz była już spokojna. Kilka kolejnych chwil później pojawił się na niej mały, szelmowski uśmieszek.

 

- Wychodzisz, Kuba. To był test. - powiedział beznamiętnie, skrzętnie ukrywając ewidentne kłamstwo. Gruchalski uwierzył. Był w zbytniej euforii, by nie wierzyć. Wychodził. Nie znał daty, godziny, układu tabeli IV ligi szkockiej, wyników środowego totolotka. To się nie liczyło. Ważny był sam fakt wyjścia. A marzenie, którym żył od czasu trafienia do ośrodka ziściło się właśnie na jego oczach. Zbyt piękne, by było prawdziwe.

 

A jednak.

 

***

 

- Rzucił dragi. Co robimy?

- Trzeba podłożyć mu coś innego, coś co zajmie jego uwagę na dłużej, niż te tabletki... Ale co?

- Kobietę.

Odnośnik do komentarza

Grupa Archeologiczna Mastodont

Grupa Arch. Mastodont (w skrócie GAM) powstała w celu zbadania ruin Miasta Mew, mitycznej miejscowości znajdującej się na wschodzie Wysp Podwodnych, zwanych przed Potopem Wyspami Brytyjskimi. Płetwonurkowie GAM wyłowili z dna M. Północnego wiele przedmiotów, m.in. słynną serię dzienników J. Gruchalskiego, które po latach pomagały uczonym w rozszyfrowaniu tzw. "Zagadki Miasta Mew". Założycielem GAM był amerykański fizyk, Lukas Glossyk (...)

 

Potoczna Encyklopedia Michaila Żylińskowicza, Tom VI, wydanie trzecie. Rok 2095

 

***

 

Platforma naukowa "Old Lady", Morze Północne. Rok 2032.

- Cholera jasna, Lukas! Chodź tu! - głos niskiego Koreańczyka pełen był podniecenia

- Co jest, Man?

- Patrz, co znaleźli płetwonurkowie. To książka!

- Owszem...

- Nic nie rozumiesz, to dzienniki Gruchalskiego! Miasto Mew, Berwick, słyszałeś?

Glossyk dystyngowanie pokiwał głową. Pozornie był obojętny, faktycznie - podniecony i dumny ze swojego podopiecznego. Man Iac spisał się na medal.

- Otwórz.

Koreańczyk otworzył na stronie 63.

 

Nic nie jest już takie samo. Pobyt w ośrodku zmienił mnie. Choć powinienem się cieszyć, choć byłem tam zaledwie niecały miesiąc, czuję, że coś utraciłem. Jakąś cząstkę duszy, która pozwalała mi się cieszyć z małych rzeczy, przeżywać każdy dzień. Wiem, że powinno być odwrotnie. Wiem, ale tak nie jest. Nie mam oparcia w nikim.

 

Dalszy fragment był nieczytelny ze względu na wielką, czarną plamę atramentu wylanego na kartkę dziennika. Lukas otworzył na kolejnej stronie.

 

W tabeli, Sernik wyciągnął drużynę na drugie miejsce. W międzyczasie piłkarzem miesiąca został Greenhill, natomiast nagrodę dla najlepszego młodzika zgarnął Gemmill. Obaj zasłużenie - są w morderczej formie, nasz rozgrywający podaje najcelniej w lidze, natomiast naczelny snajper prowadzi w klasyfikacji strzeleckiej. Cieniem na dobrą formę w ostatnich czterech meczach (w których drużyna zdobyła osiem oczek) kładzie się odpadnięcie z Pucharu Szkocji po dantejskim boju z Partick Thistle. Rywale grają jednak o dwie klasy wyżej, więc minimalna porażka na wyjeździe bynajmniej nie hańbi.

 

Zasępił się.

- Dużo tu bezużytecznych informacji.

- To fakt. Ale odkrycie jest epokowe.

Wypadało przytaknąć.

Odnośnik do komentarza

Przytulił się do niej mocno. Wtulił twarz w piękne, kruczoczarne włosy. Pachniały jabłkami. Zawiódł się, choć przecież szukał dziewczyny tylko na jedną noc. Substytutu. Który jednak nie spełnił jego nadziei. Dziewczyna nie miała słomianych loków pachnących liliami, niebieskich oczu, w których można się było utopić. Nie miała wiecznie smutnych, podkreślonych łagodną pomadką ust. Wreszcie, nie miała kształtów które ukochał. Bo substytut, choćby nie wiadomo jak bardzo się starał, nigdy nie zastąpi oryginału. Bo dziewczyna, z którą spędzał tę piękną, gwieździstą noc nie była Katheriną. Bo nie była to jego Yennefer. Popatrzył w jej ciemnobrązowe oczy, starając się dostrzec coś, co widział jeszcze kilka godzin temu. Na próżno. Przyszło mu się kochać z cieniem dawnej miłości. I czuł się z tym okropnie.

 

Poznał ją w barze przy ulicy Brucegate w Upon-Tweed. Od razu przypadli sobie do gustu. Postawił jej drinka, ona chętnie wdała się w rozmowę. Na pozór niewinną pogaduszkę, która jednak go oczyściła. Potem wynajął pokój w hotelu i jakoś się to potoczyło... Miała na imię Melanie. Piękna, kruczowłosa Mel. Dlaczego nie potrafię nic do niej poczuć, pomyślał. I zasnął.

 

Obudził się przy niej. Popatrzył ciepło, delikatnie przejechał palcem po jej niewinnej twarzy. Była urzekająco piękna. Wielkie, podkreślone oczy, czarne jak smoła włosy... Uśmiechnął się. Na wszystko patrzył inaczej. Wszakże wstał nowy dzień... Usnął. Gdy się znów obudził, leżał sam. Pościel była pozostawiona w nieładzie. Usłyszał odgłos lejącej się wody, brała zapewne prysznic. Rozejrzał się po pokoju. Słoneczne ściany, jasne meble, obrazki na ścianach, butelka szampana na stoliku... Wszystko było jak z marzeń. Wiedział, że tak nie będzie zawsze. Nie mogło być. Bo życie to nie sen, to nie baśń, czy legenda. Życie to wykoślawiona, groteskowa i przedstawiona w krzywym zwierciadle bajka. Bajka, która zawsze kończy się tak samo. Śmiercią głównego bohatera.

 

Przemyślenia przerwała mu Mel. Weszła do pokoju, odziana tylko w ręcznik owinięty wokół talii. Uwodząco kręciła biodrami.

- Już nie śpisz? - uśmiechnęła się.

- Jak widać. - odpowiedział ciepło, jednak nie odwzajemniając uśmiechu.

Potem wiele razy rozważał tę sytuację, wielkorotnie dochodząc do wniosku, że należało wówczas zakończyć tą znajomość. Nie zrobił tego, choć wiedział, że związek nie ma szans. To, co go przed tym powstrzymało to samotność. Został, bo był zbyt samotny w tej dziwnej, deszczowej i strasznej krainie. Tego dnia kochali się jeszcze pięciokrotnie.

Odnośnik do komentarza

Z notatek menedżera

18 stycznia 2008

Przygotowania do spotkania na szczycie ze Steinhausemuir w teorii zajmują mi większość wolnego czasu. W teorii, bo w praktyce czas zapełnia mi Mel. Zaczynam się do niej 'przyzwyczajać' - choć nie jest to miłość mego życia, zapewnia mi coś, czego nie dawała mi Ona - szczęście. Przestałem użalać się nad sobą, życie jest znacznie piękniejsze...

 

Nie znaczy to oczywiście, że zaniedbuję sprawy służbowe - rywal po prostu nie wymaga ponownego rozpracowania - graliśmy z nimi w tym sezonie już trzy razy, z czego ostatnie dwa - pod moją wodzą - wygraliśmy. Wystarczy informacja, że w spotkaniu wystąpi zdecydowanie najbardziej utalentowany zawodnik gości Scott Dalziel. Jego pojawienie się na boisku dodaje kolejnego smaczku rywalizacji - walczy on bowiem z jego imiennikiem, Scottem Gemmillem w klasyfikacji strzelców. Jeśli chodzi o taktykę - postaramy się grać dłuższymi podaniami, z pominięciem linii pomocy.

 

19 stycznia 2008

Taktyka zdecydowanie zdała egzamin. Już w dziesiątej minucie mogliśmy zachodzić w głowę jak to się stało, że przerzut McGroartego do Fairbaina i piekielnie mocny strzał z woleja tego ostatniego nie wyprowadził drużyny na prowadzenie. Co nie udało się w dziesiątej, zrobiliśmy w dwudziestej pierwszej minucie - Smiths popisał się fenomenalnym, niemal czterdziestometrowym podaniem do Gemmilla, a nasz snajper nie miał żadnych trudności z pokonaniem bramkarza rywali. Scottie wyczyn swój powtórzył po przerwie - tym razem asystował Fairbain. Łyżeczką dziegciu w beczce miodu, którą niewątpliwie był ten mecz była samobójcza bramka świetnego w ubiegłym miesiącu Greenhilla. Jednak nie miało to większego wpływu na przebieg spotkania - spokojnie dotrzymaliśmy wynik do końca, zwyciężając w meczu na szczycie 2-1.

 

19 stycznia 2009, The Sheffield, Berwick.

Scottish Third Division [22/36]

[2] Berwick Rangers 2-1 Stenhausemuir [1]

21' 1-0 Gemmill

62' 2-0 Gemmill

72' 2-1 Greenhill (sam.)

MoM: Scott Gemmill

Skład: Logan - McMullan, Wood(k), Bolochoweckyj, Smiths - Fraser - McLeish, Greenhill - McGroarty, Fairbain - Gemmill

 

Sytuacja w tabeli nie uległa jednak zmianie - obie drużyny mają po 39 punktów, jednak przeciwnicy legitymują się lepszym bilansem bramkowym.

Odnośnik do komentarza

Wstał przecierając zaropiałe oczy. Popatrzył po sobie. Był w białej, zdartej przy rękawie koszuli. Na kołnierzu miał ślady szminki. Wokół łóżka leżały rozmaite śmieci - puszki, podarte arkusze papieru, kilka butelek... i damska bielizna. Bynajmniej nienależąca do Mel. Targały nim sprzeczne uczucia. Nie pamiętał wczorajszego dnia, kojarzył tylko kłótnie z dziewczyną po meczu z Forfar. Meczu, po którym objęli prowadzenie w lidze. Jednak wydarzenia czwartego lutego 2008 były mu obce. Zadawał sobie jedno pytanie.

 

Co tu się do cholery działo?

 

Usłyszał pukanie, które wzbudziło w nim panikę. Zupełnie nie wiedział co robić. W pierwszej kolejności postanowił schować bieliznę. Włożył ją pod materac. Pukanie nasilało się. "Panie Gruchalski, jest pan tam?", słyszał głos gospodyni. "Ma pan gościa, proszę wstać!". Gruchalski krzątał się chaotycznie, biegając od butelki do butelki. "Panie Gruchalski, czy coś się stało?". Jasne, że się stało, pomyślał. Postanowił odpowiedzieć. "Już, już, otwieram". "Pani Melanie się niepokoi". Zakręciło mu się w głowie. Przysiadł na fotelu, wziął głęboki oddech. "Zaraz zejdę". "Kuba?", usłyszał dziewczęcy głos. Dochodził z łazienki. "Ktoś tam jest z panem?", gospodyni nie dawała za wygraną. No to, k***a, pięknie, pomyślał. W łazience dziewczyna poprzedniej nocy, za drzwiami dziewczyna ostatnich tygodni. "Kubuś, wyjdź proszę", "Na pewno wszystko w porządku panie Gruchalski?". Otworzył drzwi.

- Witam, pani Hutchinson. Cześć, Mel. - uśmiechnął się sztucznie.

- Cześć, Kuba. Nie wyglądasz najlepiej, coś się stało? - dziewczyna zapytała, najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi, gdyż po chwili jej usta przylgnęły do ust szkoleniowca. Ten jednak delikatnie, acz stanowczo przerwał magiczną chwilę.

- Chodźmy na dół. - pospiesznie opuścił pokój. - Czas na śniadanie. - Zamknął drzwi na klucz.

Zdołali odejść tylko parę kroków, gdy usłyszeli stłumiony nieco stukot. Dobiegał zza drzwi pokoju. Gruchalski próbował zignorować, jednak Mel zareagowała.

- Słyszysz to?

- Co? Chodźmy w końcu na dół, jestem głodny jak wilk.

Hałas jednak nie ustępował.

- Kuba, tam ktoś jest!

- Wydaje ci się.

- Więc to sprawdź, rozwiejesz moje wątpliwości.

Serce podeszło mu pod gardło.

- Dobrze... - wycedził z trudem.

Podszedł pod drzwi, odmawiając modlitwę. Zreflektował jednak, że Bóg nie może być jego przyjacielem, skoro zsyła nań taki stres. Przekręcił klucz. Otworzył drzwi. W pokoju najwyraźniej nie było żywej duszy.

- Wi... widzisz?

Mel uśmiechnęła się ciepło. Gruchalski odetchnął z ulgą. Miał już zamykać drzwi, gdy w głębi pokoju pojawiła się kobieca sylwetka.

- Nie widziałeś moich majtek?

Odwrócił się w stronę Mel, pragnąc zasypać ją bezsensownymi wyjaśnieniami. Była jednak szybsza. Cios był celny. Zakręciło mu się w głowie.

 

***

 

- Ma pan złamany nos. Kto tak pana urządził?

- Kto? Chyba moi piłkarze...

 

***

 

- Zepsuł nasz plan swoją rozwiązłością.

- Jebał go pies, jest chyba i tak zbyt głupi, żeby powiązać fakty... Niech śni do woli.

- Niech będzie. Przecież to ty decydujesz, James.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...