Skocz do zawartości

Szkocki Koszmar [FM 2008]


demrenfaris

Rekomendowane odpowiedzi

Odcinek I

 

Wersja gry: FM 2008.0.2

Ligi: wszystkie brytyjskie

Baza danych: duża

Zasady: utrudniony HC (zero transferów, opieranie składu na wychowankach)

 

Był szary, pochmurny dzień. Z nieba siąpiła lekka mżawka. Typowa angielska pogoda, pomyślał. Szkocka, poprawił się w natychmiast. W końcu dojechał. Trasa A1 z Newcastle do Edynburga wiodła przez Berwick, rybacką miejscowość na południowym wschodzie Szkocji. Folder nie kłamał. Mimo fatalnych warunków pogodowych, miasteczko miało w sobie coś urzekającego, przyciągającego. Coś, co sprawiało, że nie mógł wyruszyć w dalszą trasę. Coś, co kazało mu zostać na noc. Zaparkował zasłużonego Jaguara tuż przy plaży. Wyszedł z samochodu i spojrzał w morze. Dostojne, spokojnie. Mordercze, dodał w myślach. Piękny widok cieszył jednak jego oczy zaledwie krótką chwilę, gdyż zaraz potem okolicę spowiła mgła. Zadął wiatr. Postanowił wejść do samochodu i w ciszy i odosobnieniu zachwycać się pięknem natury. Włączył radio, jednak nie udało mu się namierzyć żadnej rozgłośni. Wyjął ze schowka pokrowiec - trzymał w nim kasety. Wybór padł na Jacka Kaczmarskiego, a z głośników zaczęła płynąć znakomita Nasza Klasa. Po policzku pociekła mu łza.

 

Mgła ustąpiła po kilkudziesięciu minutach intensywnego powtarzania tego samego utworu. Natychmiast zrobiło się jednak ciemno, a wraz z zapadnięciem zmroku znacząco spadła temperatura. Był w końcu koniec października... Wycofał samochód i wrócił na drogę. Zatrzymał się w przydrożnej gospodzie "Rybia Głowa". Trafnie dobrana nazwa, pomyślał patrząc na potężne drewniane drzwi. Smutne oczy węgorza spoglądały na niego złowrogo. Zignorował to i wszedł do środa zajazdu. Westchnął mimowolnie - spodziewał się kolejnej zaplutej zamtuzy, jednak jego oczom ukazała się iście epicki widok. Potężne, dębowe kolumny, bogate zdobienia na drewnianych ścianach kontrastowały ze zniszczonymi krzesłami, pozdzieranymi blatami stołów oraz zardzewiałymi naczyniami walającymi się po kątach. Chwilę świetności gospoda miała z pewnością za sobą. W środku siedziały zaledwie dwie osoby - barman w filmowy wręcz sposób wycierał suchy kufel, rozmawiając jednocześnie z siwym brodaczem siedzącym na stołku przy barze. Barman kiwnął z lekka głową. Brodacz odwrócił się z wolna ściągając czapkę z głowy. Podrapał się po nosie i burknął chrypliwym, acz donośnym głosem.

- Welcome in Berwick, son.

Odnośnik do komentarza

Odcinek II

- Można się tu zatrzymać na noc?

Barman, będący najpewniej szefem zajazdu uśmiechnął się pod nosem, zmrużył oczy i kiwnął głową potakując.

- To miło. Mógłby mnie pan zaprowadzić do pokoju?

Karczmarz przytaknął po raz kolejny, jednak wciąż stał niewzruszony, wycierając kufel.

- A więc? Zaprowadzi mnie pan? - spojrzał, krzywiąc twarz w nienaturalnym grymasie

- Proszę mu wybaczyć - brodacz uśmiechnął się głupawo. - A pan nazywa się...

- Gruchalski. Jakub. - przedstawił się - To jak będzie z tym pokojem? - zwrócił się do siwego, słusznie przyjmując go jako bardziej skorego do komunikacji.

- Chyba możemy mu zaufać, co Chris? Zaprowadźmy go więc do jego - bywalec gospody wyszczerzył swe żółte zęby - apartamentu.

Drewniane schody prowadziły na zaplecze. Stopnie były nieznośnie wysokie i wąskie, każdy krok groził skręceniem kostki. Gruchalski pośliznął się, jednak ubezpieczający go brodacz wykazał się nie lada refleksem.

- Trzeba uważać. Można naprawdę nieprzyjemnie upaść, a nawet...

- Pomrzeć. - Gruchalski wyprzedził brodacza

 

W końcu dotarli do pokoju. Istotnie, nie był to luksusowy apartament. Pozdzierany ze ścian tynk, brudna i dziurawa klepka, sypiące się łóżko - to w towarzystwie takich rzeczy miało mu przyjść spędzić noc. Szybko pożegnał gospodarzy i runął na posłanie. Natychmiast wyjął z kieszeni swego wysłużonego walkmana. Kaczmarski. Nasza Klasa. Patrzył w sufit, z którego kapała woda. Nie sposób było stwierdzić, czy woda płynąca po jego policzku to deszcz, czy łzy. Najpewniej było to jedno i drugie.

 

Drzemał niespokojnie. Cały czas miał wrażenie, że ktoś stoi przy jego łóżku, lecz gdy się budził, w pomieszczeniu jedynymi żywymi stworzeniami oprócz niego był rezydujący tu od niepamiętnych czasów mysi duet. Nagle usłyszał huk. Ból przeszywał mu czaszkę pulsując rytmicznie. W końcu stracił przytomność z wycieńczenia.

- Będzie z niego pożytek?

- Ono go tu przyciąga. Musi zostać.

Zbudził się zlany potem. Tym razem odruchowo wyjął pistolet z tylnej kieszeni. Zasłona w drugim końcu pokoju poruszyła się. Gruchalski strzelił. Nie poruszywszy się wciąż obserwował zasłonę, która jednak nie śmiała nawet drgnąć. Usłyszał skrzypienie drzwi, bez namysłu wycelował.

- Co się dzieje? Proszę pana? - usłyszał łagodny, damski głos, należący niewątpliwie do staruszki.

- Kto tam?

- Służba.

Westchnął. Opuścił pistolet i skrył twarz w dłoniach. Niezręczna cisza trwała dosyć długo.

- Przepraszam za zamieszanie. - zaczął.

- To ja może zawołam pana Pearce'a...

 

Panem Pearce'em okazał się być brodacz. Przybył na miejsce zdarzenia zdyszany, pot ściekał mu z czoła. Za jego plecami stali dwaj wysocy, szczupli policjanci.

- Co się tu stało? - zaczął jeden z mundurowych

- Ktoś był w moim pokoju tej nocy.

- Znikło coś? - drugi, nieco niższy wyjął notes.

- Nie, ale...

- Jest pan pewien tego zajścia? - wyższy mundurowy uśmiechnął się drwiąco - Przecież w nocy byli tutaj gospodarze, pan Pierce zarzeka się, że oprócz pana, żywej duszy tu nie mogło być. Może to sen? Nocna zjawa? Zdarza się...

- Nie jestem szalony. Wiem, co słyszałem. Dwóch ludzi rozmawiało...

- Rozpoznałby pan ich głos?

- Nie.

Pokojówka i policjant westchnęli z cicha, acz zauważalnie. Pierce westchnął w głębi duszy.

- Musi pan tu zostać... Kilka dni. Rozumie pan? Do wyjaśnienia sprawy

- Ale...

- Musi pan. Nie wierzę, że chce pan odejść. Po prostu nie wierzę.

Gruchalski rzeczywiście nie chciał odchodzić. Jakaś siła trzymała go tutaj. Zmusiła go do zboczenia z dawno temu wytyczonej trasy. Trasy, która miała mieć zwieńczenie w Edynburgu, na stanowisku kierowniczym w firmie wydawniczej. To miasteczko go intrygowało. Nienaturalni ludzie, deszczowa i mglista aura, znakomity materiał na książkę. Książkę, do napisania której przymierzał się od lat. Od czasu Jej śmierci.

- Tak jest. Zostanę... na kilka dni.

- Jasne, w Edynburgu czeka praca... - powiedziała znużonym głosem pokojówka. Jeden z policjantów zabił ją wzrokiem. Drugi drgnął. Pearce nawet nie zmrużył oczu.

Gruchalski nie zwrócił uwagi na to, że nie mówił nikomu o nowej posadzie. A w miasteczku miał zostać znacznie dłużej, niż zakładał...

Odnośnik do komentarza

Odcinek III

 

- Spisaliśmy pana zeznania - pulchny komendant policji z wolna wypełniał kolejne rubryki w arkuszu - Do rozwiązania sprawy polecam zostać w miasteczku.

- Ale miałem już jechać...

- Nikt - policjant uśmiechnął się chytrze - tu pana nie trzyma.

Gruchalski parsknął z cicha. Jasne, nikt mnie tu nie trzyma, pomyślał. Szkoda tylko, że z tego miasta nie sposób wyjechać. Policja, nieustanna mgła, deszcz, wiatr... Ktoś chce mnie tu zatrzymać.

- Halo? Jest pan tam? - komendant zamachał mu ręką przed oczami

- Przepraszam, zamyśliłem się.

- Radziłbym panu wracać do zajazdu, jeśli nie ma pan gdzie przenocować.

- W mieście nie ma żadnego motelu?

Pulchny stróż prawa patrzył nań długo, nie odzywając się ani słowem. Twarz miał bardzo zmęczoną. Zmarszczki występowały często, ale w miejscach, gdzie można się ich było nabawić od frasunku, nie śmiechu.

- Nie. - odpowiedział w końcu - Nie ma. Proszę wracać do zajazdu. - nacisnął.

- Rozumiem. - Gruchalski pokiwał głową, po czym wstał od stołu. - Do widzenia, panie Peters.

- Żegnam. - policjant odczekał chwilę, po czym zwrócił się w kierunku swego towarzysza - Poszedł?

Łysy mundurowy pokiwał głową.

- Weź to. - podał arkusze papieru, przed chwilą tak pieczołowicie wypełniane - I spal.

 

Gruchalski, kierowany jakby jakąś dziwną siłą wsiadł do Jaguara i wrócił na peryferie miasteczka. Mgła - jak zawsze - byłą nieznośnie gęsta. Zgubił się. Przy drodze stał jednak człowiek kopiący dół. Gruchalski zatrzymał samochód, wyłączył radio (które i tak zgubiło sygnał gdy tylko wyjechał z miasta), uchylił szybę i zagaił rozmowę.

- Co tam pan tak zawzięcie kopie?

- Mogiłę. - odrzekł natychmiast. Wyglądał iście upiornie. Ubrany w typowy strój rolnika sprzed kilkudziesięciu lat - skórzane spodnie i szmaciana koszula zwisały z kościotrupowato wręcz chudego człowieka, niczym ze strachu na wróble.

Gruchalski parsknął, urzeczony poczuciem humoru rozmówcy.

- Nie wie pan przypadkiem, gdzie jest gospoda "Rybia Głowa"?

Kopacz wskazał kierunek, po czym wrócił do przerwanej czynności, klnąc z cicha.

 

Samochód ruszył, jednak kierowca nie zajechał daleko - już w kilkaset metrów dalej silnik zgasł. Gruchalski postanowił wrócić do miejsca rozmowy z kopaczem, który niewątpliwie mógłby pomóc w tak ciężkiej sytuacji. Polak przeszedł jednak wzdłuż drogi co najmniej kilometr, ale nie spotkał ani rozmówcy, ani jego dzieła, dołu o głębokości kilku metrów, którego przecież nie mógłby przegapić. Słychać było tylko ujadanie psów. Nagle, zza warstwy mgły zaczęła wyłaniać się ludzka sylwetka.

- Kto tam? - powiedział drżącym głosem. Nie doczekał się odpowiedzi. - Kto tam? - głos zamienił się w krzyk pełen strachu. Bał się. Czuł lęk wobec tajemniczości miasteczka. I podniecenie. - Kto tu idzie, do jasnej cholery, odpowiadaj!

- To tylko ja.

Znajomy głos. Pearce.

- Co pan tu robi?

- O to samo chciałbym zapytać ciebie, Jacob.

- Jechałem do waszej gospody i...

- To ciekawe, co mówisz, Jacob. Jechałeś na północ, w stronę Edynburga. Łącząc to z rewelacjami Etty, gospodyni którą poznałeś, powstaje całkiem logiczna całość. Policja będzie się niepokoić, czemu uciekasz?

- Uciekam? Nie... Ja tylko jechałem drogą wskazaną mi przez faceta...

- Który kopał dół. Tak?

Gruchalski skinął głową.

- To Harvet. Lubi czasem... Pożartować sobie z przyjezdnych. Teraz pojedziesz z nami do gospody, prawda?

- Z nami?

- Jest tu ze mną Chris, na wypadek gdybyś... - brodacz chrząknął - Gdybyś sprawiał kłopoty. Bo widzisz, my cię potrzebujemy, Jacob.

- O czym ty do jasnej cholery mówisz?!

- O klubie piłkarskim, mój drogi pisarzu. Drużynie, którą poprowadzisz... i o której napiszesz książkę. Twoja przyszłość jest tu. Na Windy Mount. Wietrznej Górze. Bo każdy - Pearce spojrzał na książkę leżącą na tylnim siedzeniu Jaguara, który jakimś dziwnym sposobem, gdy mgła zaczęła opadać, znalazł się tuż obok nich - Każdy z nas ma swoją Yennefer.

 

Gruchalski nie zrozumiał słów siwego brodacza. Pearce nigdy później nie starał się wytłumaczyć przekazu. Przyszły menedżer myślał już tylko o drużynie, książce i o Niej. Jego Yennefer, osobie która była kiedyś w jego życiu i pozostawiła zadrę. Ranę nie mającą nigdy się zagoić...

Odnośnik do komentarza

Odcinek IV

Jakub Gruchalski będzie nowym trenerem Rybaków. Bliżej nieznany menedżer z Polski wydaje się być ostatnią deską ratunku zawodzącego w tym sezonie Berwick. Rangersi byli typowani przed sezonem do zwycięstwa w rozgrywkach, jednak w tym sezonie zawodzą. Gdyby nie mecze na wciąż niezdobytym Sheffield Park, drużyna plasowałaby się na szarym końcu stawki. Póki co, po dziesięciu spotkaniach klub ma zgromadzonych zaledwie 11 punktów, co na pewno nie satysfakcjonuje zarządu klubu

- Sytuacja stricte kadrowa nie przedstawia się dobrze. Jednak jeśli to prawda, co o tobie mówią... Jestem spokojny o awans. Nie pali się. My mamy - Pearce uśmiechnął się - naprawdę dużo czasu... Mimo wszystko, warto, żebyś o czymś wiedział, jeśli marzy ci się sukces już w tym roku. Jak pewnie wydedukowałeś, mecze u nas, w Berwick są owiane swoistą legendą. Mit naszego boiska jest tak silny, że przyjeżdżające tu drużyny są oględnie mówiąc przerażone.

- To ta pogoda.

Pearce parsknął.

- Tak, niewątpliwie. To pogoda. Najwięksi próbowali sił w meczach z nami. Swego czasu, dzięki moim... - uśmiechnął się dwuznacznie - koneksjom, zaprosiliśmy na dwumecz gości z Dundee. Wiesz, goście złoili nam skórę u siebie 7-0. Potem przyjechali do nas... i nogi plątały im się od samego początku. Wygraliśmy 3-0. Świetna sprawa, niemniej jednak ma to swoje minusy. Nikt nie przyjdzie tu z własnej woli. Chociaż... pieniądze to coś, co przełamuje każdą barierę. Jesteś tego najlepszym przykładem, Jacob.

Gruchalski zacisnął szczękę i spuścił wzrok. Pearce tylko pokiwał głową.

- Cóż. Nie traćmy naszego... Twojego, - poprawił się błyskawicznie - twojego cennego czasu, Jacob. Pójdziemy do szatni. Zdziwisz się, ale znajduje się ona...

- Tuż za rogiem. Jak wszystko w tym miasteczku.

- Szybko. - Pearce poklepał go po ramieniu - Zaiste, szybko się uczysz.

 

Budynek, zbudowany z pewnością wieki temu, był zrobiony w całości z sosnowego drewna. Gruchalski stwierdził, że z daleka przypominałby raczej stodołę, jednak nie mógł tego osądzić z całą pewnością - mgła nie pozwalała na obserwację niczego z odległości powyżej pięćdziesięciu metrów. Gdy tylko dotarli do budynku, z oczu znikł im niczym kamfora zajazd. Nie było jednak czasu na zdziwienie - Pearce ponaglał do wejścia, gdyż z nieba, niczym z cebra lunął nagle deszcz. Brodacz zamknął pośpiesznie drzwi, które z racji gabarytów można byłoby nazywać wrotami. W środku, ku zdziwieniu Gruchalskiego, nie było żadnego okna. Całe pomieszczenie rozjaśniały jedynie ogniki świec zamocowanych na wielkim żyrandolu znajdującym się w środku hallu. Po lewej znajdowały się kolejne, tym razem już standardowej wielkości drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące do piwnicy, która okazała się być szatnią. W środku czekali już piłkarze. Było ich osiemnastu. Menedżer znał ich twarze. Wszystkich kojarzył. Nie wiedział tylko skąd...

 

*

Gwiazdami drużyny mieli być zawodnicy młodzi. Ponad przeciętność wybijali się synowie rybaków - 22-letni ofensywny pomocnik David Greenhill oraz atakujący Scott Gemill, liczący sobie 20 wiosen. Zespół był stworzony do gry systemem 3-5-2, a jako że mój pradziadek nie miał umiejętności do skutecznej modyfikacji ustawienia, postanowił dać zawodnikom wolną rękę. Wyniki pokazały, że miał rację. (...) Różne złe języki mówią o magicznych właściwościach stadionu Sheffield w Berwick, które jakoby miały pomagać drużynie w wiekopomnych sukcesach, zakończonych dopiero w tragicznym roku 2012. Pradziad nie wspomina o tym jednak w żadnej publikacji, nie napisał również na w/w temat żadnego zdania. Jak wszyscy wiemy, stadion został zrównany z ziemią podczas nalotu sił Sprzymierzonych na Brytanię A.D. 2012.

 

"Berwick - Miasto Mew" (fragment na podstawie notatek J. Gruchalskiego, honorowego obywatela miasta) - Adam Gruchalski

Odnośnik do komentarza

Odcinek V

 

Rok 1991, Wronki.

 

- Ale ja przecież nawet nigdy nie kierowałem drużyną piłkarską! Co dopiero mówić o załatwianiu jakiś klubowych spraw, nie mam nazwiska, nie nadaję się... Przepraszam, ale...

Rozmówca, uciszywszy go gestem popatrzył nań chłodno. Zmrużył oczy, podrapał się nerwowo po szyi, wziął głęboki oddech i wypalił, od razu z grubej rury.

- Do jasnej cholery, przestanie pan być dzieckiem? Wrzucam w ten klub kupę pieniędzy na życzenie jakiś popieprzonych Szkotów, którzy dodatkowo wciąż pierdolą smuty o jakiejś Yennefer, ich cholernych, brytyjskich wzgórzach, miłości i nadziei, śmierci... - przejechał dłońmi po twarzy - I o człowieku, z którym mam się skontaktować. O tobie, Kuba. O tak, niewątpliwie o tobie. Tym, którego muszę znaleźć, który musi przyjechać do nich z dziewczyną, której imienia nie znam. Hah, pewnie to ta osławiona Yennefer, kobieta-zagadka. Ale powiedz mi, Kuba, ile dziewcząt ma tak na imię? To straszne, brytyjskie bzdury, ot co!

Milczał długo. W końcu zabrał głos

- Więc dlaczego? Dlaczego wykonujesz rozkazy jakiś nawiedzonych działaczy ze Szkocji?

- Widzisz Kubuś - zaczął dolewając sobie szkockiej do szklanki - Ja jestem tutaj, w naszej firmie... Wiesz czym zajmuje się nasza firma, prawda Kuba?

- Kuchenkami

- Powiedzmy. Tak więc, ja jestem w naszej firmie taką szarą eminencją. Zakładałem tę firmę, ale nie ma mnie na żadnej liście płac. Ale niedługo któryś księgowy zacznie rozwiązywać rebus. I Detektyw ów, prawdziwy Rutkowski - zaśmiał się - księgowości, wydyma mnie na niezłą sumkę. A Szkoci mogą mi zapewnić spokojną emeryturkę. Domek na plaży, honorowe szefostwo w klubie, filia w Polsce, najlepiej tu, w rodzinnych Wronkach. Widzisz to? Berwick-Wronki Rangers, IV-ligowy zdobywca Pucharu Polski. Europejskie Puchary... Sława, pieniądze... Miód i orzeszki, nie uważasz?

- I sądzisz, że są ci to w stanie zapewnić jacyś durni wyspiarze?

- Stary, to Brytania. Tam wszystko jest możliwe. British Dream... Wątpisz w to? Ja nie mam nic do stracenia.

- Ale powiedz, co ja tam będę robił?

- Nie wiem. To już zależy od twoich szkockich kolegów. Zapewne przyjechać, podpisać co trzeba i odjechać...

- Czemu ja?

- A o to będziesz musiał zapytać ich samemu.

 

Rok 2007, Berwick.

Sen. Koszmar, który powtarzał się co noc. Gruchalski pamiętał jedynie strzępy informacji, które postanowił zapisać. By rozwikłać zagadkę Miasta Mew, Góry Wichrów i Jej. Jego Yennefer...

Odnośnik do komentarza

Odcinek VI

 

Przyszedł czas pierwszego spotkania. Przed meczem, Gruchalski spotkał się z jego dobrym przyjacielem. Szymon Sernikowski mieszkał w Reading, jednak przyjechał do Barwick, by poznać nowe miejsce pracy kamrata.

- Cześć, Kubuś. Jak się żyje w Szkocji? - Szymon był jak zwykle miał na sobie luźne spodnie z krokiem w kolanach oraz dziwnie skrojoną bluzę z logiem Liverpoolu. Gruchalskiego mocno irytował ten strój - rozmówca był bowiem starszy od liczącego sobie trzydzieści wiosen menedżera, a wciąż ubierał się jak nastolatek. Jednak tym razem był zwyczajnie zbyt zadowolony z przyjazdu długo wyczekiwanego gościa, by wdawać się z nim w utarczki.

- Witaj, dziadku. Jak się trzymasz?

- Nie narzekam. Ale to przecież ja przyjechałem do ciebie. Oprowadzisz mnie po klubie? Zwiedzimy szatnie, rozegramy mecz? - nieco sarkastyczny ton mógł zmylić wielu, jednak nie Gruchalskiego. Wiedział, że przyjaciel jest niebywale wręcz podniecony możliwością ujrzenia drużyny 'od środka'. Sernikowski był bowiem zapalonym entuzjastą futbolu, jednak na nigdy nie dane mu było odwiedzić stadionu. Wychował się na ulicy, a zakup wciąż drożejących biletów odstraszał ludzi, którzy - jak to mawiał Szymon - nie srali kasą.

- Wybacz. Nie spodobałoby ci się. To miasto jest... niebezpieczne. Zostaję tutaj pisać książkę.

- Jakoś nie widzę tu nic strasznego. Nie pierdol, demi - zwrócił się do kolegi. Pisarzowi łezka zakręciła się w oku. Już zapomniał. Zapomniał kiedy ostatni raz ktoś się tak do niego zwrócił.

- Mieszkam na obrzeżach, nie tutaj. Nie zaprowadzę cię tam, nie chcę cię wciągać w tę historię

- Co ty mówisz? Sciągasz mnie tutaj z daleka i nawet...

- Nie chciałbyś. Uwierz mi.

Sernikowski przejechał dłonią po zmierzwionych włosach.

- Zupełnie nie wiem czemu... ale wierzę. Opowiadaj w czym rzecz.

Gruchalski opowiedział. Przyjaciel skwitował.

- Fajnie. - odparł poważnie - Straszno, ale fajnie.

Gruchalski uśmiechnął się.

- Jak ja kocham te twoje podsumowania, Sernik. Naprawdę uwielbiam. Mecz jest o 15, drogę na stadion masz zaznaczoną na każdej mapie dostępnej w kiosku. Od ciebie zależy, czy przyjdziesz. Ale wolałbym cię tam nie widzieć...

- A co to za mecz?

- Puchar Szkocji. Jeśli przyjdziesz, z pewnością zobaczysz coś, co cię zainteresuje...

 

Sernikowski zobaczył. I tak go to zaintrygowało, że został w Berwick na dłużej...

Odnośnik do komentarza

Odcinek VII

 

Stres przed debiutem sięgał zenitu. Wiedziałem, że jeszcze wiele razy przyjdzie mi się mierzyć z różnymi zespołami. Jednak pierwszy raz zawsze wrywa się w pamięć. Pamiętałem swą pierwszą miłość, pierwszy dzień w szkole, pierwszy seks... Debiuty wspominałem jednak niezbyt miło. Pierwsza dziewczyna mnie olała, szkoła okazała się być męczarnią, przez którą prześliznąłem się niepostrzeżenie, zgarniając bardzo niskie oceny. Pierwszy seks był średnio przyjemny, popełniony pod wpływem alkoholu z wątpliwej urody partnerką. Tym bardziej obawiałem się mojego pierwszego razu na trenerskiej ławce.

 

Sztuki doboru taktyki wciąż się uczyłem. Wiedziałem, że mamy grać formacją 3-5-2, z uwagi na brak kompetentnych bocznych obrońców, zdawałem sobie sprawę z świetności Gemilla i Greenhilla, gwiazd moich szkockich wojowników. Przed meczem wszedłem do szatni. Znałem ich twarze, choć ponoć widziałem je dopiero drugi raz w życiu. Była to dość nurtująca kwestia, jednak nie znalazłem czasu na głębsze dywagacje. Wiedziałem jedno - musieliśmy wygrać ten mecz.

 

"Berwick - Miasto Mew" (Tom II wydanie trzecie, rok 2066. Dokładny fragment notatek J. Gruchalskiego) - A. Gruchalski

 

***

 

Pogoda była typowa. Chmury, z chmur mżawka. W miasteczku dochodziła do tego nieznośnia, gęsta mgła uniemożliwiająca jazdę autokarem. Pięknie, k***a, pięknie. Co rok ta sama historia, pomyślał John Coughlin, opiekun Stenhausemuir FC. Upiorna droga przez mokradła milutkiego na pierwszy rzut oka Berwick. A potem zmęczenie, strach i niemożność wymiany piłki. Nie wiem, ile ten prezes daje w łape szefostwu ligi, że ich stadion spełnia wymogi, ale na pewno nie jest to kwota mniejsza od pięciocyfrowej.

- O czym tak namiętnie myślisz, Johny?

- O zasrańcach z Berwick. Gdyby na płycie leżał metr śniegu, z pewnością wciągnęliby nas na płytę. Choćby siłą. Jak to się dzieje, Matt, że na relacjach telewizyjnych nigdy nie widać ich zasranej mgły? Jak przyjeżdża obserwator, to warunki się poprawiają...

- Nie szukajmy spisków, Johny. Po prostu wygrajmy ten mecz.

- Jasne. Na Berwick nie wygrał nikt od czasu ich awansu do naszej ligi. Przesranka.

Matt Kerr, zarabiający marne 100 funtów miesięcznie i pracujący w klubie wyłącznie dla rozrywki pokiwał głową. O ile bardziej wolałby spędzić weekend z dziećmi, niż przedzierać się przez bagna tego cudownego kurortu z folderów turystycznych...

- Matt?

- Jestem tu.

- Zastanawiałeś się kiedyś, czemu to miasto nazywają Miastem Mew? Nigdy, a jeżdżę tutaj od paru ładnych lat, nie widziałem żadnego takiego ptaka w okolicy...

- Są tu. Ale tu jesień zaczyna się w sierpniu i kończy wraz z nadejściem deszczowej wiosny.

- Tak, a lato ma może 3 dni. Nie zawsze tak było, Matt.

- Nie zawsze. Ale już ze dwadzieścia lat...

- Siedemnaście. Pamiętasz tę sprawę? Wypadek samochodowy tego Polaka, miejscowi mówili że przyniósł im pecha...

- Ironia losu.

- Hm?

- Trenerem Berwick jest teraz Polak. Gruchasky.

John parsknął. Ale z cicha, smutno.

 

***

 

Słyszał historie o 'magii' stadionu w Berwick. Spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji, trzęsienia ziemi, nagłego zatrucia pokarmowego przeciwników, czy też wtargnięcia fanatycznych rybaków na boisko. Nie doczekał się żadnego z tych wydarzeń. Było inaczej. Dziwniej. Po spodziewanej stracie gola na początku drugiej połowy zaskoczyła pogoda. Goście, grający już na ambicji zostali zalani gwałtownymi opadami deszczu. Pojawiła się mgła. A jednak piłkarze Berwick potrafili znaleźć się w niekorzystnych warunkach. Zniszczyli zdezorientowanych, nie potrafiących uczyć się na błędach z przeszłości rywalach. Wygrali skromnie, jak gdyby bawiąc się z przeciwnikiem. Skończyło się na 2-1 po golach tego, od którego się wymagało. Scott Gemmill z miejsca stał się ulubieńcem menedżera.

 

- Dzień dobry, Jacob. Jak wrażenia?

- Dobrze. Zwycięstwo w pierwszym meczu siłą rzeczy musi cieszyć takiego taktycznego laika jak ja. Ale zapomniałem zapytać, panie Pearce. O co graliśmy?

- Scottish Cup. Runda druga. - Pearce odpowiedział beznamiętnie, w głębi duszy podziwiając Gruchalskiego. Jak na człowieka, przyjął wszystkie rewelacje dotyczące przebiegu spotkania bardzo spokojnie. Lub krył emocje głęboko pod skórą, za co Pearce ceniłby go jeszcze bardziej.

 

W rzeczywistości Gruchalski zapomniał o wszystkim tuż po spotkaniu. Ale wytłumaczyć tego nie potrafił żaden śmiertelnik. A nawet prezes Pearce.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...