Skocz do zawartości

Living the Dream...


sleepwalker

Rekomendowane odpowiedzi

V Przykazanie Kibica:

Przychodźmy na stadion wcześniej. W celu zrobienia z Anfield miejsca wyjątkowego, a także wspierania drużyny i natchnienia ich wiarą. Także po to, żeby przeciwnicy wiedzieli, gdzie się znajdują. Gdy oba zespoły wychodzą na rozgrzewkę, chcemy, żeby serca naszych bohaterów biły mocniej, a przeciwnicy się bali. Wszyscy kochamy przedmeczowe rozmowy, ale sprawmy również, żeby The Kop gotowała się.

 

Anglia przywitała nas chłodem i obfitym deszczem. Na szczęście nie było czasu na to, aby z ponurą twarzą wyglądać przez okno, po którym sunęły w niekończącym się pościgu tysiące kropel. Życie w nieustannym biegu nie pozwalało również na wspominanie Sofi, Karen czy Dannego, dzięki Bogu… Liverpool był najważniejszy i ta hierarchia nigdy nie mogła się odwrócić.

 

Ostatnie cztery sprawdziany miały odbyć się w Anglii, dzięki czemu mogłem zapomnieć o wizycie na lotnisku przynajmniej przez najbliższych kilka tygodni.

 

26.07.2008

Mecz towarzyski: The Racecourse Ground, Wrexham, Widownia: 10893

 

1. Jose Manuel Reina (45’ Diego Cavalieri)

------------------------------------------------------------------

2. Alvaro Arbeloa (45’ Mikael Lustig)

3. Fabio Aurelio (45’ Emiliano Insua)

4. Jamie Carragher (45’ Sami Hyypia)

5. Daniel Agger (45’ Martin Skrtel)

------------------------------------------------------------------

6. Xabi Alonso (45’ Yossi Benayoun)

7. Javier Mascherano (31’ Lucas Leiva)

8. Albert Riera (45’ Ryan Babel)

9. Steven Gerrard (k) (45’ Georginio Wijnaldum)

------------------------------------------------------------------

10. Robbie Keane (45’ Dirk Kuyt)

11. Fernando Torres (45’ David N’Gog)

 

Sędzia: G. Ward (Anglia)

 

Przez całe spotkanie kontrolowaliśmy przebieg spotkania. Pomimo bardziej ofensywnej gry oddaliśmy zaledwie dziewięć strzałów na bramkę rywala. O wyniku po raz kolejny zadecydowała zabójcza skuteczność.

 

Wrexham 0:4 Liverpool

 

0:1 Gerrard 6’

0:2 Torres 19’

0:3 Carragher 38’

0:4 Kuyt 63’

 

Zawodnik meczu: Fernando Torres (Liverpool)

 

Przed kolejnym meczem postanowiłem nieco „dostroić” ustawienia indywidualne zawodników ofensywnych, aby zapewnić lepszą współpracę między nimi.

 

28.07.2008

Mecz towarzyski: The Alexandra Stadium, Crewe, Widownia: 10034

 

1. Jose Manuel Reina (45’ Diego Cavalieri)

----------------------------------------------------------------------

2. Alvaro Arbeloa (45’ Mikael Lustig)

3. Fabio Aurelio (45’ Emiliano Insua)

4. Jamie Carragher (45’ Sami Hyypia)

5. Daniel Agger (45’ Martin Skrtel)

----------------------------------------------------------------------

6. Xabi Alonso (45’ Yossi Benayoun (53’ John Fleck))

7. Javier Mascherano (31’ Lucas Leiva)

8. Albert Riera (45’ Ryan Babel)

9. Steven Gerrard (k) (45’ Georginio Wijnaldum)

----------------------------------------------------------------------

10. Robbie Keane (45’ Dirk Kuyt)

11. Fernando Torres (45’ David N’Gog)

 

Sędzia: A. Taylor (Anglia)

 

Mecz z Crewe pokazał mi prawdziwy urok piłki. Tym razem graliśmy pięknie dla oka, byliśmy niesamowicie precyzyjni w swoich podaniach, posiadanie piłki oscylowało wokół 63-65%. Jednak tym razem zabrakło zimnej krwi. Napastnicy raz za razem marnowali idealne sytuacje na zdobycie gola, natomiast przeciwnikowi wystarczył jeden atak, aby osiągnąć swój cel. Resztki honoru uratował N’Gog punktując w ostatniej minucie meczu. Pomimo tego, że to był mecz towarzyski, po ostatnim gwizdu czułem ogromny wstyd…

 

Crewe 1:1 Liverpool

 

1:0 Agger (sam.) 38’

1:1 N’Gog 90’+5

 

Zawodnik meczu: David N’Gog (Liverpool)

 

Następnego dnia do zespołu zawitał młody Hiszpan Daniel Aquino (Hiszpania, 18l., OP L/NŚ) sprowadzony z Realu Murcia za 1.8 miliona funtów.

Uzupełnienie sztabu szkoleniowego zakończyłem kontraktując Wolfganga Rolfa (Niemcy, 48l., Trener) oraz Petera Farrella (Anglia, 33l., Trener juniorów).

Kompletowanie zespołu na nadchodzący sezon oficjalnie uznałem za zakończone.

 

Mój debiut zbliżał się dużymi krokami, a my byliśmy w lesie… Na domiar złego w rundzie eliminacyjnej do Ligi Mistrzów trafiliśmy na Vitorię Guimaraes, solidny zespół z Portugalii. Ostatnie dwa sparingi musiały przynieść wymierny efekt, abym przed pierwszym oficjalnym meczem mógł czuć się spokojnie…

Odnośnik do komentarza

VI Przykazanie Kibica:

15 kwietnia 1989 roku, tysiące z nas wyruszyły, żeby wspierać nasz ukochany zespół w półfinale FA Cup. 96 z nas nigdy nie powróciło do domu. Zawsze będzie oddawać cześć i pamięć tym, którzy zginęli na Hillsborough. Okazując im i ich rodzinom szacunek, a także gardząc pozbawionymi skrupułów i współczucia pismakami, którzy napisali pełen kłamstw tekst na temat ludzkiej tragedii, nigdy nie kupimy, ani nie będziemy czytać gazety The Sun i potępiamy czytanie choćby urywka tego dziennika przez każdego kibica Liverpoolu.

 

Kolejny tydzień przygotowań minął bardzo szybko. Zagraliśmy w nim ostatnie dwa mecze sparingowe przed rozpoczęciem nowego sezonu. Niemal wszystko wyglądało bardzo dobrze: brak kontuzji zawodników pierwszego zespołu, odpowiednie przygotowanie kondycyjne piłkarzy, transfery dobrze rokujące na przyszłość. Martwiło mnie jedno… Byłem taktycznym nieudacznikiem…

 

02.08.2008

Mecz towarzyski: The Valley, Londyn, Widownia: 24074

 

1. Jose Manuel Reina (45’ Diego Cavalieri)

-----------------------------------------------------------

2. Alvaro Arbeloa (45’ Mikael Lustig)

3. Fabio Aurelio (45’ Emiliano Insua)

4. Jamie Carragher (45’ Sami Hyypia)

5. Daniel Agger (45’ Martin Skrtel)

-----------------------------------------------------------

6. Xabi Alonso (45’ Yossi Benayoun)

7. Javier Mascherano (45’ Daniel Aquino)

8. Albert Riera (45’ Ryan Babel)

9. Steven Gerrard (k) (45’ John Fleck)

-----------------------------------------------------------

10. Robbie Keane (45’ Dirk Kuyt)

11. Fernando Torres (45’ David N’Gog)

 

Sędzia: K. Parker (Anglia)

 

Tego dnia byliśmy żałośni. Charlton gdyby chciało, mogło nas spokojnie ograć kilkoma bramkami. Jednak piłka po raz kolejny pokazała swą magię… W tym meczu nie wygrał lepszy.

 

Charlton 0:1 Liverpool

 

0:1 Fleck 53’

 

Zawodnik meczu: John Fleck (Liverpool)

 

Zacząłem szukać niemal desperackich rozwiązań na skuteczną grę, zrezygnowałem z taktyki opartej na dwóch napastnikach. Jaki był tego efekt?

 

05.08.2008

Mecz towarzyski: The Halliwell Jones Stadium, Warrington, Widownia: 134

 

1. Jose Manuel Reina (45’ Diego Cavalieri)

-----------------------------------------------------------

2. Alvaro Arbeloa (45’ Mikael Lustig)

3. Fabio Aurelio (45’ Emiliano Insua)

4. Jamie Carragher (45’ Sami Hyypia)

5. Daniel Agger (45’ Martin Skrtel)

-----------------------------------------------------------

6. Xabi Alonso (45’ Yossi Benayoun)

7. Javier Mascherano

8. Ryan Babel (45’ Albert Riera)

9. Steven Gerrard (k) (45’ Daniel Aquino)

10. Dirk Kuyt (45’ Robbiie Keane)

-----------------------------------------------------------

11. Fernando Torres (45’ David N’Gog)

 

Sędzia: P. Miller (Anglia)

 

To był ostatni egzamin przed walką o Ligę Mistrzów. Po raz kolejny pokazaliśmy brak polotu i skromny wynik bramkowy. Piłka kleiła się do nogi, ale brakowało tego, co wszyscy uważają za kwintesencje futbolu. Gradu bramek…

 

Liverpool Rez. 0:2 Liverpool

 

0:1 Gerrard 22’

0:2 N’Gog 63’

 

Zawodnik meczu: David N’Gog (Liverpool)

 

Meczem z drużyną rezerw zakończyliśmy okres przygotowawczy. Jak nigdy zacząłem się bać o swoją przyszłość, nie byłem gotowy na wielki debiut… Nie byłem też gotowy na spotkanie z Nią…

Odnośnik do komentarza

VII Przykazanie Kibica:

To jest nasz zwyczaj i przywilej, że jako Liverpoolczycy możemy witać kibiców z innych części świata. Oczekujemy od nich wszystkich, niezależnie od wieku, gdziekolwiek nie siedzą na stadionie, okazania jednakowego szacunku miastu, z którego wywodzi się ich zespół. To nie jest miłe, gdy przyjezdni nas prowokuję i mówią miejscowym, żeby się ‘uspokoili’. Niemądrze jest śmiać się wraz z gośćmi, którzy, śpiewają głupie piosenki na temat kradzieży samochodów. Wspierasz Liverpool FC, więc wspieraj też Liverpool.

 

Udało mi się namówić zarząd do nawiązania współpracy z Hibernian. Szkoci słynęli ze swojej szkółki piłkarskiej, dlatego też bardzo liczyłem na owocną współpracę.

 

Moja taktyczna nieudolność nie dawała mi spokoju. Podczas niesamowicie krótkich dni mój umysł wypełniał strach, obawa przed niemocą zapanowania nad regułami, którymi się rządzi szachownica z poustawianymi na niej piłkarzami. Z kolei niemiłosiernie długie noce wypełniały miliony myśli gromadzących się w mojej głowie, niezliczone warianty ucieczki od wciąż istniejącego problemu. Nie potrafiłem z tym wszystkim walczyć, czułem jak niemoc wyżera mnie od środka. Doszedłem do wniosku, że potrzebuję porady fachowca, wskazówek prawdziwego eksperta futbolu. Oczywiście musiałem go poszukać w najbliższym otoczeniu, Anglia nie mogła się dowiedzieć, że tak renomowany klub prowadzi kompletna oferma. Swojego asystenta skreśliłem już na samym początku. Po pierwsze mogłem wiele stracić w jego oczach, chociaż na pewno nie uważał mnie za wybitny piłkarski autorytet, po drugie, jako niegdysiejszy manager Boltonu Sammy zbierał same baty. Sztab szkoleniowy pierwszego zespołu nie wchodził w grę, Liverpool od razu straciłby wiarę w jakikolwiek sukces. Moją ostatnią deską ratunku była Akademia. Steve Heighway był wspaniałym człowiekiem, potrafił zrozumieć problemy innych. W głównej mierze to dzięki niemu Gerrard, Barry czy Owen skutecznie pokonywali wszelkie przeszkody w początkach swojej piłkarskiej kariery. Postanowiłem złożyć mu niezapowiedzianą wizytę, chociaż nie miałem pojęcia jak zacząć taką rozmowę. Trochę się go bałem, dla mnie był ogromnym autorytetem.

 

To był piękny słoneczny poranek. Kiedy dotarłem na miejsce, powiedziano mi, że Steve’a znajdę na jednym z boisk treningowych. Nie spieszyłem się z jego odnalezieniem, to było dla mnie tajemnicze miejsce, a ja miałem cały dzień dla siebie. Szedłem powoli wzdłuż linii bocznej. Na jaskrawo zielonej murawie trenowali wychowankowie klubu, być może przyszłe legendy Liverpoolu. Na moment spojrzałem w górę, niebo było wyjątkowo czyste, Anglia potrafiła być piękna. Po chwili poczułem silne uderzenie w skroń, niebo szybko zmieniło swoje położenie…

 

Ocucił mnie siwy mężczyzna wylewając szklankę zimnej wody na moją głowę. Obok niego stał przerażony chłopiec powtarzający w kółko:

- Ja nie chciałem. Naprawdę mi zeszła.

Od razu pomyślałem: „dorośnij no tylko a swoją karierę spędzisz na wypożyczeniach”.

- Nic Panu nie jest? – zapytał mężczyzna powoli podnosząc mnie z ziemi.

Kiedy wróciłem do pionu spostrzegłem leżącą obok futbolówkę, sprawczynię całego zamieszania. Energicznie kopnąłem ją w stronę młodzika mówiąc:

- Masz bombę w nodze – chłopiec wrócił na trening z szerokim uśmiechem na ustach.

Masując wciąż obolałą skroń podałem prawą dłoń swemu ratownikowi:

- Nazywam się Chris…

- Wiem kim Pan jest. Steve Heighway, miło mi, tutaj unikamy oficjalnych zwrotów – przerwał mi.

Poczułem się jak skończony idiota. Nie tak wyobrażałem sobie spotkanie z żywą legendą The Reds.

- Spodziewałem się Ciebie Chris – ciągnął Anglik.

- Nie rozumiem – odparłem marszcząc brwi.

- Przecież każdy trener pierwszego zespołu prędzej czy później tu zagląda. To tutaj rodzą się nowe gwiazdy światowych boisk – Steve każde słowo wypowiadał z niezwykłą dumą, był prawdziwym władcą tej „szlifierni diamentów”.

- Ufam Twojemu doświadczeniu, jednak przyszedłem tu w pewnej sprawie – uciekałem od jego spojrzenia, zjadał mnie potworny wstyd.

- W czym problem? – uśmiechnął się – Tu nie mamy przed sobą tajemnic, chodźmy – powiedział kładąc swoją dłoń na moich plecach, po czym wskazał w kierunku budynku Akademii.

- Z pewnością widziałeś wszystkie sparingi w naszym wykonaniu – w końcu wkroczyłem na dręczący mnie temat.

- W ośrodku szkoleniowym często puszczamy kasety z występami pierwszej drużyny – przez moment zauważyłem zakłopotanie na jego twarzy.

- Coś mi mówi, że nagrań z ostatnich występów raczej nie puścisz tu nigdy – z każdym słowem nabierałem pewności siebie.

- Chris… - jego zmieszanie rosło.

- Nie musisz mi nic mówić Steve, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że na boisku nie idzie nam najlepiej. Bóg jeden wie, dlaczego wygrywamy. Z tym właśnie do Ciebie przychodzę – zwróciłem głowę w jego stronę czekając na jakąkolwiek odpowiedź.

 

Po chwili skręciliśmy w długi oświetlony korytarz ozdobiony obramowanymi zdjęciami byłych gwiazd Liverpoolu, zatrzymaliśmy się na samym środku.

- Wiesz gdzie jesteśmy? – podjął Steve – To Ściana Legend. Każdy z tych ludzi to wybitna indywidualność, wszyscy odnieśli ogromny sukces. Popatrz, nawet ja tu jestem – zaśmiał się do siebie wskazując jedno ze zdjęć wiszące tuż przed nim.

Po jego wypowiedzi zapanowała cisza, obaj wydawaliśmy się podziwiać to miejsce. Nigdy wcześniej tu nie byłem, ale Steve wyglądał jakby codziennie przeżywał swój pierwszy magiczny raz. Bill Shankly, Bob Paisley, Steve Fagan… Ojcowie sukcesu The Reds, w tamtej chwili okropnie im zazdrościłem.

- Każdy z nich początkowo miał problemy Chris – zaczął Heighway – każdy musiał pokonać setki przeszkód na swojej drodze do sławy. Na pewno nie raz szukali wsparcia, ale to, dzięki czemu są wielcy, przyszło samo. Jedyne czego Ty potrzebujesz to cierpliwość i samozaparcie – odparł nie spuszczając wzroku ze swojego zdjęcia.

Być może Steve miał rację, może zbyt wcześnie zacząłem panikować, przecież Rzymu nie zbudowano w jeden dzień. Powoli zacząłem odczuwać powracający wewnętrzny spokój.

- Nie sądziłem, że rozwiązanie może być takie proste – uśmiechnąłem się do siebie.

- Twój dzień kiedyś nadejdzie Chris, chociaż pamiętaj, że niekoniecznie będziesz miał swoje pięć minut jako manager Liverpoolu.

- Wiem Steve, dziękuję – spojrzałem w jego stronę już zupełnie odprężony. Heighway wiedział, że spełnił swoją rolę, był prawdziwym duchem tego klubu.

- Możemy wrócić na boisko? – w końcu się odezwałem – Chciałbym jeszcze popatrzeć na tych chłopaków – szef Akademii momentalnie się rozweselił, jak prawdziwy król lubił chwalić się swoim skarbcem.

 

Stojąc przy jednej z bramek przyglądaliśmy się wychowankom z Merseyside. Pomimo tego, że były to jeszcze dzieci, imponowała mi ich technika i wyczucie gry. Wszyscy emanowali radością do futbolu, żyli piłką, każdy dawał z siebie wszystko. Wiedziałem, że mężczyzna stojący obok mnie jak nikt inny wykonuje swoją pracę.

- To cała kadra młodzików? – zapytałem po chwili.

- Nie licząc tych, którzy przebywają w klinice z poważniejszymi urazami, tak – odpowiedział Steve.

- W klinice. Chciałbym ich zobaczyć – po tych słowach Heighway po raz pierwszy spojrzał na mnie z uznaniem.

 

Kiedy zjawiłem się na białej szpitalnej sali, było już późne popołudnie. Na łóżkach leżeli chłopcy w większości z obandażowanymi stopami. Na ich twarzach widziałem obawę o swoją przyszłość jako sportowca. Zrozumiałem, że to właśnie tutaj rozgrywa się prawdziwy dramat zwykłych ludzi. To właśnie w tym niewielkim pokoiku ważyły się marzenia… Poza uściskiem dłoni i zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze, nie mogłem zbyt wiele zrobić. Uświadomiłem sobie, że klub to Ci wszyscy ludzie, którzy poświęcają mu swoje życie. Nam wszystkim z pewnością przydała się ta wizyta. Ja odzyskałem spokój, oni być może odzyskali nadzieję, po tym jak odwiedził ich trener Liverpoolu.

 

Wychodząc z kliniki wciąż miałem w głowie słowa Heighway’a. Starałem się nie myśleć o przyszłości, najważniejsze było tu i teraz. Nagle z namiętnej refleksji wyciągnął mnie zapach… Zapach, który skądś już znałem… Świeżego, kwitnącego bzu… Nie minęła chwila, kiedy ktoś przemknął przede mną w białym kilcie muskając końcówkami kruczoczarnych włosów. To nie mogła być prawda. Powoli odwróciłem głowę i ujrzałem Ją… Piwne oczy, delikatna gładka skóra, smukła figura, wdzięczne ruchy. Nie zmieniła się nawet w najmniejszym szczególe. Momentalnie przeszył mnie dreszcz. Ten sam który poczułem kilka lat temu, kiedy sam leżałem sponiewierany po wypadku samochodowym. Ten sam, który chciałem jak najszybciej zapomnieć… Moje nowe życie miało wyglądać zupełnie inaczej. Nie było w nim wzmianki o Polce o francuskich korzeniach. Na piersi nosiła plakietkę ze swoim imieniem i tytułem „Dr”. Wszystko stało się jasne. Sofi pomyślnie zdała egzaminy i zdobyła swoją upragnioną pracę. - Ale dlaczego akurat tutaj? - zapytałem spoglądając w górę – Mam nadzieję, że nie sprowadziłeś mnie z powrotem dla jakiegoś żartu – wyszeptały moje myśli.

 

Karen mnie rozpoznała, byłem pewien, że Sofi zajęłoby to dużo mniej czasu, dlatego szybkim krokiem skierowałem się do wyjścia. Tak, uciekłem. Wolałem rychłe spotkanie z Vitorią Guimaraes niż z Nią…

Odnośnik do komentarza

VIII Przykazanie Kibica:

Zawsze bijemy brawo bramkarzowi drużyny przeciwnej. Jednak, jeśli on tego nie docenia – to niech ma za swoje!

 

Niecodzienne spotkanie w klinice trochę podcięło mi skrzydła. Byłem kompletnie zmieszany, zaskoczony całą sytuacją. Mój pech mnie prześladował, przyszedł nawet za mną z zaświatów, cóż za ironia… Szukałem różnych sposobów na odnalezienie spokoju. Sofi nie mogła po raz kolejny pokrzyżować wszystkich moich planów. Moją Sofi była teraz Vitoria Guimaraes…

 

Dotarliśmy do Portugalii na jeden dzień przed meczem. W drodze do hotelu przyglądałem się mieszkańcom tego niewielkiego miasta. Wszyscy z pewnością poważnie traktowali jutrzejsze spotkanie z Liverpoolem, bardzo poważnie…

Był trzynasty sierpnia. Pomimo pechowej daty wstałem z łóżka lewą nogą, nigdy nie byłem przesądny. Poranny trening był bardzo lekki, wszyscy musieli być gotowi do wieczornego spektaklu. Wszyscy musieli zachować siły, aby w razie potrzeby zagrać „na maksa”. Już na godzinę przed meczem na stadionie panowała ogromna wrzawa, kibice domagali się wielkiego widowiska. Szczerze powiedziawszy sam też miałem nadzieję, że takie zobaczę…

 

13.08.2008

Liga Mistrzów 3 Runda Kwalifikacyjna, 1 Mecz

Estadio D. Afonso Henriquez, Guimaraes, Widownia: 28970

 

Vitoria Guimaraes:..............................................Liverpool FC:

1. Humberto Almeida..............................................1. Jose Manuel Reina (Gk)

2. Lionn (k) (cz/k 48').............................................2. Alvaro Arbeloa (zm. 35’)

3. Joao Santos......................................................12. Fabio Aurelio

4. Sereno.............................................................23. Jamie Carragher

5. Hugo..................................................................5. Daniel Agger

6. Nuno Alberto......................................................6. Xabi Alonso

7. Joao.................................................................20. Javier Mascherano

8. Antonio Freitas.................................................18. Dirk Kuyt

9. Joao Francisco....................................................8. Steven Gerrard (k)

10. Sandro Rosado (zm. 48').................................19. Ryan Babel (zm. 55’)

11. Gabriel Sousa (zm. 52').....................................9. Fernando Torres (zm. 55’)

---------------------------------------------------------------------------------------------------

12. Telmo Morgado................................................25.Diego Cavalieri

13. Nuno Neves (wpr. 52')......................................17.Emiliano Insua

14. Pedrp Pereira (wpr. 48')...................................37. Martin Skrtel (wpr. 35’)

15. Fernando Loureiro............................................14. Daniel Aquino (wpr. 55’)

16. Nuno Viana......................................................15. Yossi Benayoun

17. Jose Pedro.......................................................11. Albert Riera

18. Jose Silva.........................................................7. Robbie Keane (wpr. 55’)

 

Sędzia: P. Gagelmann (Niemcy)

 

Wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego rozpoczął się mój debiut w roli szkoleniowca The Reds. Byłem bardzo spięty, nie usiadłem nawet na moment, przyglądałem się grze stojąc tuż przy linii bocznej. Starałem się zachować spokój za wszelką cenę, tylko co jakiś czas krzyczałem w stronę swoich piłkarzy korygując ich ustawienia indywidualne. Od samego początku dyktowaliśmy tempo gry. Portugalczycy mieli spore kłopoty z przedostaniem się nawet na naszą połowę. Piłka jak po sznurku wędrowała od jednej nogi do drugiej zawodników w czerwonych strojach. Jak zwykle brakowało celnych strzałów, a co za tym idzie – goli. Wszystkie dośrodkowania na osamotnionego w polu karnym Torresa piłkarze z Guimaraes przechwytywali bez najmniejszych problemów, musieliśmy zacząć szukać innej drogi do bramki rywala. „Europejscy Brazylijczycy” grali bardzo twardo, najbardziej odczuł to Arbeloa, który już po zaledwie 35 minutach gry musiał opuścić boisko z lekkim urazem kolana. Cierpliwie czekałem na przełamanie, mając nadzieję, że takie w ogóle nadejdzie, nie pomyliłem się… Kiedy Pan Gagelmann był już gotowy odgwizdać koniec pierwszej części spotkania, Ryan Babel dośrodkowywał w pole karne Portugalczyków. Niegroźną wrzutkę na rzut rożny próbował wybijać Sereno, skończyło się na tym, że wpakował piłkę głową do własnej bramki. Prawie podskoczyłem z radości po tym wydarzeniu, chociaż później doszedłem do wniosku, że moje zachowanie było nieodpowiednie, to był tylko gol samobójczy, a nie w pełni zasłużona bramka. Po wznowieniu gry poszło już dużo łatwiej, wszystko za sprawą zdjętego z boiska za drugą żółtą kartkę Lionn’a. Od tamtego momentu Vitoria już nie istniała, wszystko zależało od naszej skuteczności. Na drugą bramkę musieliśmy czekać aż do 71-wszej minuty, kiedy to po rzucie wolnym wykonywanym przez Xabiego Alonso skutecznie uderzył Skrtel. Osiem minut później wynik spotkania ustalił Kuyt wykorzystując płaskie dośrodkowanie Aquino. Kiedy sędzia kończył mecz, byłem zupełnie spokojny o rewanż.

 

Vitoria Guimaraes 0:3 Liverpool

 

0:1 Sereno (sam.) 45’+3

0:2 Skrtel 71’

0:3 Kuyt 79’

 

Zawodnik meczu: Dirk Kuyt (Liverpool)

 

Siedząc późnym wieczorem w samolocie lecącym do Anglii, myślałem o swoim debiucie. Nawet w najśmielszych snach nie sądziłem, że będzie aż tak udany… Moja przygoda dopiero się zaczynała. Pomimo tego, że nigdy nie interesowało mnie to jak oceniają mnie inni, zacząłem wyobrażać sobie nagłówki jutrzejszych gazet. „Show must go on” wydobywało się z głośników radia pokładowego…

Odnośnik do komentarza

IX Przykazanie Kibica:

„Liverpool FC ma kibiców na całym świecie”. Nie tolerujemy rasizmu. Wszyscy na całym świecie znają LFC, od Nairobii do Nagoi. Mamy kibiców, ludzi, którzy nas kochają, ponieważ postępujemy zgodnie ze „Zwyczajem Liverpoolu”. Mamy styl, honor, zasady. Jesteśmy globalną siłą z lokalnym sercem – naprawdę, jest to klub dla ludzi.

 

Byłem szczęśliwy. Ostatni raz tak się czułem, kiedy razem z Bastią kładliśmy na łopatki Troyes. Prawie zapomniałem jak to jest… Zacząłem chłonąć futbol jak sucha gąbka, chciałem więcej. Niecierpliwie oczekiwałem inauguracji sezonu meczami u siebie przeciwko Boltonowi i Middlesborough. Później czekał mnie morderczy maraton w postaci pojedynków z Arsenalem, Man Utd, Newcastle, Chelsea i Aston Villą. Nie chowałem głowy w piasek chcąc uniknąć nawałnicy, chciałem stawić jej czoła. To nie był głód zwycięstw i sukcesu, tylko czysta potrzeba gry, przebywania na stadionie pełnym wiernych kibiców. Prezes Hicks telefonicznie złożył mi gratulacje za udany występ w Portugalii, z pewnością poczułbym jego gniew, gdyby Liverpool nie usłyszał hymnu Ligi Mistrzów w tym sezonie. Na szczęście wszystko szło ku dobremu.

 

Do pracy udałem się piechotą, zakochałem się w tym mieście. Był pochmurny i wietrzny dzień, ale nawet taka pogoda nie mogła umniejszyć piękna tego miejsca. Szedłem wzdłuż Mresey co chwila mijając wiele znaczące drogowskazy: „The Beatles Museum”, „John Lennon Airport”, „The Cavern”. Europejska stolica kultury była niezwykła pod każdym względem. Pomyślałem, że mieszkając tutaj nie tęsknię za niczym.

 

Cały spacer trwał niewiele ponad pół godziny. Kiedy dotarłem na miejsce tryskałem energią, mogłem przenosić góry, szybkim krokiem udałem się w stronę swojego gabinetu. Emma siedziała zamyślona przy swoim biurku, zapewne wsłuchiwała się w słowa „Yesterday”, puszczanej przez lokalną rozgłośnię. Kiedy mnie zobaczyła, od razu się rozchmurzyła i podała mi codzienną korespondencję mówiąc rozpromieniona:

- Good Morning – odwzajemniłem jej uśmiech, po czym wszedłem do środka swojego małego królestwa.

 

Rozsiadłem się wygodnie w fotelu i od razu przystąpiłem do pracy. Na szczycie sterty wręczonych przez sekretarkę papierów znajdowała się oferta kupna Nemetha. Drugoligowe Cardiff oferowało za Węgra nieco ponad 600 tysięcy funtów, nie wahałem się ani chwili z pozbyciem się Krisztiana. Drugi w kolejności był raport jednego z moich scoutów dotyczący możliwości pozyskania Michaela Owena, bardzo chciałem go mieć w swoim zespole. Kiedy już przewertowałem wszystkie wydruki faksów moim oczom ukazała się niewielka koperta. Moje zdziwienie szybko przerodziło się w niepokój, kiedy zobaczyłem tak dobrze mi znane zawijasy, imię adresata wypisane baśniowymi literami. Długo zastanawiałem się czy zajrzeć do środka, czy nie podrzeć jej z całą zawartością. Moje dłonie same podjęły decyzję…

 

„Drogi Krzysiu,

Bardzo się cieszę, że plotki o Twojej śmierci jakie słyszałam swego czasu, okazały się nieprawdą. Muszę przyznać, że często wychodziłam z siebie myśląc, że to może być prawda. Pewnie się zastanawiasz jak po raz kolejny Cię odnalazłam. To nie było trudne, wystarczyło przypadkiem zauważyć nagłówki lokalnych gazet sportowych. Tak, mieszkamy w tym samym mieście. Świat jest bardzo mały, nieprawdaż? Pracuję tutaj jako lekarz medycyny w klinice położonej niedaleko Twojego Anfield. Widziałam Cię kilka dni temu, kiedy przyszedłeś odwiedzić młodych piłkarzy. Chciałam się przywitać, ale przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę. Miałeś wtedy zupełną rację, czas nie mógł dla nas stanąć w miejscu. Kiedyś przeze mnie zrezygnowałeś ze swoich marzeń, nie chcę żeby to się powtórzyło, dlatego też nie liczę na bliską znajomość. Chyba Danny miał rację, przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną nie ma prawa bytu.

Bardzo chciałabym wrócić do Polski, niestety oboje dobrze wiemy jakie tam są problemy z pracą. Zastanawiam się co robiłeś przez ostatni rok, teraz wyglądasz inaczej, z trudem Cię rozpoznałam. Piszę tylko dlatego, żeby Ci oznajmić jak bardzo się cieszę, że Cię zobaczyłam, miałam już różne myśli. Bardzo tęsknie za naszymi rozmowami, tęsknię za Tobą…

 

Twoja wierna przyjaciółka Sofi.”

 

Później przeczytałem ten list jeszcze kilka razy zanim z powrotem wsunąłem go do pachnącej koperty. Po mojej głowie zaczęły krążyć miliony myśli, wszystkie biły się między sobą. Zdałem sobie w końcu sprawę z tego, że Sofi dała za wygraną. Uświadamiałem sobie, że to nie powinno mnie już obchodzić. Ona zabrała moje stare, zranione, skute łańcuchem serce. Mogła z nim zrobić to co zechce, nie powinno mnie to już interesować. Ten most musiał spłonąć, oglądanie się za siebie nie wchodziło w grę. Narodziłem się na nowo… Dostałem nowe serce, które teraz bije tylko i wyłącznie dla Liverpoolu…

 

Nagle poczułem ogromną mobilizację i gniew. Moja przeszłość chciała położyć mnie na łopatki, zgnieść ciężarem magicznych wspomnień. Tak, byłem wściekły. Niemal krzyczałem w swoich myslach:

- Dajcie mi Bolton! Dajcie mi ich wszystkich!

Odnośnik do komentarza

X Przykazanie Kibica:

Naszą własną ikoną, symbolem, ze względu na który The Kop jest legendarna na całym świecie, jest nasz hymn: „You’ll Never Walk Alone”. Jeśli miałaby być jedna rzecz, która nas wyróżnia spośród wszystkich kibiców, to jest to właśnie ten przedmeczowy rytuał, ten okrzyk bojowy, hymn naszego triumfu i okazjonalnego bólu. Jesteśmy strażnikami tego hymnu i musimy go podtrzymywać i przekazywać kolejnym pokoleniom w pierwotnym znaczeniu. Nigdy nie wolno nam osłabiać znaczenia tej pieśni, jej przekazu i jej wpływu poprzez krótkie śpiewy w środku meczu. Szanujmy nasz hymn i bądźmy z niego dumni, śpiewajmy powoli, całym naszym sercem, do samego końca, z szalikami wzniesionymi wysoko w górze. Amen.

 

16.08.2008

Barclays Premiership, 1 Kolejka

Anfield, Liverpool, Widownia: 44369

 

Nigdy wcześniej nie widziałem wypełnionego kibicami Anfield. To był zaiste zapierający dech w piersiach widok. Cała The Kop mieniła się czerwoną barwą. Wierni fani The Reds doping rozpoczęli jak zwykle odśpiewaniem sławnego na całym świecie hymnu. Gęsia skórka nie opuściła mojego ciała nawet na moment. Rozpoczęliśmy... Nie dopuszczałem do myśli innego scenariusza, jak zdobycie trzech punktów. Na początku podopieczni Garego Megsona bardzo odważnie szarżowali na bramkę Reiny, jednak w miarę upływu czasu nasza przewaga była coraz bardziej widoczna. Najlepszą sytuację w pierwszej połowie zmarnował Babel, który po długim podaniu Gerrarda trafił w słupek w sytuacji sam na sam z Jaaskelainenem. Druga część meczu to nieustanny napór Liverpoolu. Kiedy Kevin Thomson został wyrzucony z boiska za wejście od tyłu w nogi Torresa, rzuciłem wszystkie siły do ataku. Niestety to nie był nasz dzień, raz po raz marnowaliśmy stuprocentowe okazje do zmiany losów spotkania. Niesamowicie irytowała mnie nasza nieporadność w ofensywie. Rozgrywaliśmy piłkę mądrze i z polotem, brakowało wykończenia. Pech nie opuścił nas aż do ostatniego gwizdka sędziego. Jeden punkt traktowałem jako kompletną porażkę... Nawet kibice po meczu byli dużo bardziej łagodni w swojej ocenie.

 

Liverpool FC:..............................................Bolton:

1. Jose Manuel Reina (Gk)............................1. Jussi Jaaskelainen (Gk)

2. Alvaro Arbeloa........................................8. Joey O'Brien (zm. 90’)

12. Fabio Aurelio.........................................3. Jlloyd Samuel

23. Jamie Carragher...................................5. Gary Cahill

5. Daniel Agger..........................................31. Andy O,Brien

6. Xabi Alonso (zm. 45')..............................19. Gavin McCann

20. Javier Mascherano.................................17. Riga

18. Dirk Kuyt..............................................13. Kevin Thomson (cz/k 54')

8. Steven Gerrard (k) (zm. 60').....................4. Kevin Nolan (k)

19. Ryan Babel............................................6. Fabrice Muamba (zm. 90')

9. Fernando Torres (zm. 51').........................9. Johan Elmander (zm. 89')

---------------------------------------------------------------------------------------------

25. Diego Cavalieri.....................................26.Ali Al Habsi

17. Emiliano Insua......................................15. Gretar Steinsson (wpr. 90')

37. Martin Skrtel..........................................2. Nicky Hunt (wpr. 90')

14. Daniel Aquino (wpr. 60')........................25. Tamir Cohen

15. Yossi Benayoun (wpr. 45').....................10. Ebi Smolarek (wpr. 89')

11. Albert Riera..........................................24. Danny Shittu

7. Robbie Keane (wpr. 51')..........................28. Jaroslaw Fojut

 

Sędzia: S. Tanner (Anglia)

 

Liverpool 0:0 Bolton

 

Zawodnik meczu: Jamie Carragher (Liverpool)

 

Po tym spotkaniu niecierpliwie oczekiwałem meczu z Middlesborough, chciałem wyników, jak najszybciej...

Odnośnik do komentarza

"Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia lub śmierci. Jestem bardzo rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, iż jest o wiele, wiele ważniejsza." Bill Shankly

 

Ostatnim zakupem w letnim okienku było ściągnięcie na Anfield młodego Bramkarza Millwall, Prestona Edwardsa (Anglia, 18l., Bramkarz).

 

16.08.2008

Barclays Premiership, 2 Kolejka

Anfield, Liverpool, Widownia: 43296

 

W tej konfrontacji nie mogłem skorzystać z Xabiego Alonso, który nabawił się kontuzji podczas występu w reprezentacji, lukę wypełnił Benayoun. Kiedy wchodziłem na murawę nie oglądałem się na trybuny, tak jak to miało miejsce przed spotkaniem z Boltonem. Byłem skoncentrowany na jednym celu, odprawieniu Borough z kwitkiem. Wiedziałem, że to będzie mecz walki, nie spodziewałem się tylko, że aż tak ostrej. W pierwszej połowie sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo. Piłkarze Garetha Southgate'a nie grali w piłkę, to było raczej rugby. W wyniku nieustannej kopaniny w ciągu zaledwie 45 minut musiałem wykorzystać cały limit zmian. Z urazami kolejno schodzili Mascherano, Torres i Arbeloa. W przerwie nie musiałem dodatkowo motytować piłkarzy, byli wściekli. Kilka korekt w ustawieniu kompletnie odmieniło obraz gry w drugiej części spotkania, pokazaliśmy lwi pazur. Wprowadzony za El Nino Robbie Keane bez większego trudu ogrywał obronę Borough. Jeden z jego rajdów przyniósł upragnioną bramkę. Wszyscy utoneliśmy w okrzykach wiernych fanów, wiedziałem, że nie oddamy tego zwycięstwa. Już do końca byliśmy rozsądni, opanowani, konsekwentni. Wszystko wyglądało by pięknie, gdyby nie fakt, że Steven w 90 minucie musiał opuścić boisko na noszach. To był wysoko okupiony sukces...

 

Liverpool FC:..............................................Middlesborough:

1. Jose Manuel Reina (Gk)............................21. Ross Turnbull (Gk)

2. Alvaro Arbeloa (zm. 45')..........................13. Miguel Torres (zm. 85')

12. Fabio Aurelio.........................................6. Emanuel Pogatetz (k)

23. Jamie Carragher...................................14. Robert Huth

5. Daniel Agger..........................................31. David Wheater

6. Yossi Benayoun......................................15. Mohammed Shawky

20. Javier Mascherano (zm. 24')...................17. Tuncay (zm. 80')

18. Dirk Kuyt..............................................19. Stewart Downing

8. Steven Gerrard (k) (ktz 90'+1)..................8. Didier Digard (zm. 80')

19. Ryan Babel............................................4. Gary O'Neil

9. Fernando Torres (zm. 29').........................12. Afonso Alves

---------------------------------------------------------------------------------------------

25. Diego Cavalieri.....................................22. Brad Jones

17. Emiliano Insua......................................2. Justin Hoyte

37. Martin Skrtel..........................................5. Chris Riggot

14. Lucas Leiva (wpr. 24')............................11. Marvin Emnes (wpr. 80')

15. Mikael Lustig (wpr. 45').........................10. Jeremie Aliadiere (wpr. 85')

11. Albert Riera..........................................40. Jonathan Grounds

7. Robbie Keane (wpr. 29')..........................29. Tony McMahon (wpr. 80')

 

Sędzia: H. Webb (Anglia)

 

Liverpool 1:0 Middlesborough

 

1:0 Robbie Keane 59'

 

Zawodnik meczu: Steven Gerrard (Liverpool)

 

Tego samego dnia nasz poprzedni przeciwnik, Bolton, zremisował na wyjeździe z Arsenalem, dzięki czemu nieco łagodniej spoglądałem na wynik z pierwszej kolejki.

 

Raport fizjoterapeutki klubu niemal ściął mnie z nóg. Steven Gerrard musiał pauzować przez cały miesiąc, co oznaczało, że nie będę mógł z niego skorzystać w pojedynkach z Man U, Arsenalem i Newcastle. Do tego dochodziła jeszcze 3-tygodniowa absencja Xabiego Alonso, nie wyglądało to zbyt dobrze.

 

Moje dwie gwiazdy trafiły do kliniki, do której musiałem zajrzeć... Kliniki, do której zajrzeć się bałem...

Odnośnik do komentarza

"Kopnąłbym własnego brata jeśli zaszłaby taka potrzeba, o to właśnie chodzi w profesjonalnym futbolu." Steve McMahon

 

Dlaczego zawsze tak musi być? Uciekam do innego kraju, na inny kontynent, w inny wymiar… Zawsze na końcu spotykam Ją. Już dawno temu przestałem wierzyć w przeznaczenie, więc ono nie może być wytłumaczeniem. Trudno jest być obojętnym w takiej sytuacji, bardzo trudno. Nie mogę też z tym walczyć, bo najwidoczniej ktoś już ustalił wynik tej potyczki. Czy jedynym wyjściem jest pogodzenie się z tym wszystkim, pozwolenie, aby życie toczyło się swoim rytmem? To tak jakbym przytakiwał każdemu słowu wyśpiewanemu przez Paula McCartney’a w „Let it be”… Ktoś z góry założył, że stawiając na swoim wybieram drogę męczennika. Pieprzyć to!

 

Do kliniki udałem się późnym wieczorem, po wielu godzinach ciężkiego treningu z zespołem. Szedłem bardzo wolno wzdłuż korytarza za pielęgniarką, która prowadziła mnie do moich piłkarzy. Już nie bałem się, że spotkam Ją tuż za rogiem, miałem to gdzieś. Ludzie w tym miejscu mieli dużo większe utrapienia, ból, cierpienie, walka o życie. W zestawieniu z nimi, mój problem był niczym. Kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem Xabiego z opatrunkiem na głowie zawzięcie oglądającego Eurosport i Stevena z obandażowaną nogą, siedział na łóżku przygaszony.

 

- Jak się trzymacie? – zapytałem w progu.

- Jeszcze tylko kilka badań i wracamy do domu – odparł uśmiechnięty Hiszpan podnosząc dłoń z uniesionym do góry kciukiem, po czym wrócił do wpatrywania się w srebrny ekran.

Gerrard nie odezwał się słowem, w dalszym ciągu miał nos zwieszony na kwintę, usiadłem obok niego.

- Co jest Steven? – powoli odwrócił głowę patrząc w moją stronę.

- Nienawidzę kontuzji szefie – powiedział przez zaciśnięte zęby.

- Wiem, w swojej karierze miałeś ich dosyć sporo – odparłem.

- Widzę, że trener sporo wie o nas wszystkich. Tak to prawda i tak samo jak wtedy, teraz też nie znoszę przerw w grze – po tej wypowiedzi lekko uderzył otwartą dłonią w usztywnioną nogę.

- Widzisz Steven, osobiście uważam, że lepiej być piłkarzem i robić to co tak naprawdę Cię kręci w życiu, nawet jeżeli oznacza to pasmo kontuzji po drodze, niż siedzieć za biurkiem i z utęsknieniem wpatrywać się w zegarek myśląc „kiedy ta cholerna robota się wreszcie skończy” – nie czekałem długo jego reakcję, momentalnie na twarzy kapitana The Reds pojawił się szeroki uśmiech, na koniec pokiwał głową na znak przyznania mi racji.

 

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Widziałem jak Steven w myślach waży moje słowa, układa sobie wszystko, rozluźnia z każdą minutą. Xabi wydawał się nie widzieć świata poza telewizją, tak jakby siedział tam zupełnie sam. Po chwili Gerrard zapytał:

- Trenerze, jak to było z Pańskim zatrudnieniem. Jak udało się przekabacić Hicksa?

Początkowo bardzo zaskoczyło mnie to pytanie, ale z drugiej strony mogłem się go spodziewać.

- Najwidoczniej ktoś na górze się za mną wstawił – odparłem odwzajemniając uśmiech Stevena, po czym wstałem klepiąc go po ramieniu.

- Wracajcie do zdrowia chłopaki, Liverpool was potrzebuje – powiedziałem poprawiając swój płaszcz. Po ich reakcjach mogłem śmiało stwierdzić, że nawet z ogromnym bólem mogliby następnego dnia wyjść na boisko i walczyć dla swojego klubu, byli wspaniali.

Zanim wyszedłem szybkim ruchem wydarłem pilot z dłoni Xabiego i wyłączyłem telewizor mówiąc:

- Nie potrzebuję rozgrywającego z okularami na oczach – pożegnaliśmy się w ataku nieustającego śmiechu.

 

Kiedy wyszedłem z sali, obejrzałem się najpierw w lewo, potem w prawo. Tak jakbym czekał na nadjeżdżający korytarzem pociąg, powoli skierowałem swoje kroki do wyjścia. „Chyba nie ma dzisiaj dyżuru” – pomyślałem, zresztą już mnie to nie interesowało, przynajmniej taką miałem nadzieję. Maszerowałem dalej ku chłodnemu powietrzu nocy letniej.

 

- Cześć – usłyszałem nagle za swoimi plecami, tego spokojnego głosu nie mogłem pomylić z żadnym innym.

Odwracając się powoli wiedziałem, że nie będę zaskoczony. Stała przede mną uśmiechając się delikatnie, w dłoniach ściskała kartę jednego z pacjentów.

- Witaj – odparłem zimno, chłodno, tak jak chciałem.

- Znowu Cię tu spotykam – była zmieszana.

- Odwiedzam tylko swoich piłkarzy – odparłem nie zmieniając tonu. Chcąc uniknąć niezręcznego milczenia, które z pewnością zaraz by nastąpiło postanowiłem zakończyć tą krótką rozmowę:

- Przepraszam Cię Sofi, ale bardzo się spieszę.

- Rozumiem – może odetchnęła z ulgą, może trochę posmutniała. W tamtej chwili trudno mi było dokładnie odczytać Jej reakcję. Sam pewnym krokiem opuściłem klinikę. Później miałem małe wyrzuty sumienia z powodu mojego zachowania, ale mimo wszystko czułem, że postąpiłem słusznie.

 

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Wciąż miałem w głowie swoją nieudolność taktyczną. Przypomniało mi się „ABC dobrego menago”, byłem gorszy nawet od tego gówna…

Odnośnik do komentarza

Niechętnie zacząłem czytać pierwszy post i... doczytałem do ostatniego. Fantastycznie piszesz. Prawdziwe opowiadanie, którego każdy post wnosi coś nowego. Oby tak dalej! Fajnie też, że wreszcie można poczytać tekst na poziomie o silnym klubie, a nie o kolejnym kopciuszku. Przecież poprzeczkę zawieszoną masz równie wysoko, co walczący o awans zespół Conference.

 

:kutgw:

 

Widzę, że prowadzisz transferową taktykę Arsene Wengera i stawiasz na młodych, baaardzo młodych piłkarzy. Może jednak tak pokusić się o zakup światowej gwiazdy?

Odnośnik do komentarza
Niechętnie zacząłem czytać pierwszy post i... doczytałem do ostatniego. Fantastycznie piszesz. Prawdziwe opowiadanie, którego każdy post wnosi coś nowego. Oby tak dalej! Fajnie też, że wreszcie można poczytać tekst na poziomie o silnym klubie, a nie o kolejnym kopciuszku. Przecież poprzeczkę zawieszoną masz równie wysoko, co walczący o awans zespół Conference.

Widzę, że prowadzisz transferową taktykę Arsene Wengera i stawiasz na młodych, baaardzo młodych piłkarzy. Może jednak tak pokusić się o zakup światowej gwiazdy?

 

Pierwszy post miał miejsce w moim poprzednim opku (Jak to Chris managerem chciał zostać), którego ten jest kontynuacją :). A co do światowych gwiazd, to jest jeden problem. Money, money, money... :> Poza tym trochę mnie kręci mozolna i staranna budowa przyszłościowego zespołu.

Odnośnik do komentarza

"Jeśli chcesz piłkarza, który przebiegnie przez mur, to fani wybiorą Carragera" Michael Owen

 

27.08.2008

Liga Mistrzów 3 Runda Kwalifikacyjna, Rewanż

Anfield, Liverpool, Widownia: 43803

 

Spotkanie rewanżowe z Portugalczykami traktowałem jako zwykłą formalność. Wysokie zwycięstwo w pierwszym meczu nastrajało optymizmem, dlatego też w tym spotkaniu wystawiłem rezerwowy skład dając jednocześnie odpocząć kluczowym zawodnikom, ustawienie również było eksperymentalne. Vitoria tego dnia nie postawiła nam wysokich wymagań. Inną sprawą był fakt, że wszystko wyglądało tak jakbyśmy sami nie chcieli skorzystać z nadarzającej się okazji na zwycięstwo. Pierwsza połowa była dosyć wyrównana, obie drużyny stwarzały zagrożenie pod bramką rywali, mimo iż zwykle sprowadzało się ono do niecelnych strzałów z dystansu. Najbardziej irytowało mnie zachowanie sędziego, któremu najwyraźniej brakowało jaj. Freitas raz za razem brutalnie „wjeżdżał” w nogi graczy The Reds, za co nie został ukarany nawet żółtą kartką.

- Fucking bastard – wykrzykiwał co chwila Sammy.

W drugiej połowie zagraliśmy bardziej zdecydowanie zamykając Portugalczyków na ich własnej połowie. W jednej z akcji faulowany w polu karnym był Aquino, za co dostaliśmy jedenastkę. Keane nie dał żadnych szans bramkarzowi Vitorii. Od tej chwili byłem już zupełnie spokojny o końcowy wynik. Nie spodziewałem się, że w końcówce meczu wprowadzony z ławki Silva ominie moich obrońców jak pachołki slalomowe i potężnym strzałem umieści piłkę w bramce, to był gol praktycznie z niczego. Kiedy na świetlnej tablicy widniało 1:1, sędzia zakończył spotkanie. Remis, tylko remis…

 

Liverpool FC:..............................................Vitoria Guimaraes:

25. Diego Cavalieri (Gk)............................1. Humberto Almeida (Gk)

16. Mikael Lustig ......................................2. Luis Padinha

17. Emiliano Insua....................................3. Joao Santos

23. Jamie Carragher (k)............................4. Hugo (k)

37. Martin Skrtel.......................................5. Sereno

6. Yossi Benayoun (zm. 64')......................6. Nuno Alberto

21. Lucas.................................................7. Joao

19. Ryan Babel.........................................8. Dinis (zm. 70')

10. Georginio Wijnaldum (zm. 45').............9. Antonio Freitas

14. Daniel Aquino....................................10. Gabriel Sousa (zm. 70')

17. Robbie Keane....................................11. Sandro Rosado (zm. 82)

----------------------------------------------------------------------------------------

1. Jose Manuel Reina...............................12. Telmo Morgado

12. Fabio Aurelio.....................................14. Fernando Loureiro (wpr. 70')

5. Daniel Agger.......................................15. Pedro Pereira

18. Dirk Kuyt (wpr. 64')...........................16. Nuno Viana (wpr. 82)

2. Alvaro Arbeloa....................................17. Nuno Neves

11. Albert Riera (wpr. 45').......................18. Jose Pedro

9. Fernando Torres.................................19. Jose Silva (wpr. 70')

 

Sędzia: M. Saccani (Włochy)

 

Liverpool 1:1 Vit. Guimaraes

 

1:0 Robbie Keane kar 58'

1:1 Silva 81'

 

Zawodnik meczu: Jose Silva (Vitoria Guimaraes)

 

Mój nastrój poprawił nieco awans Wisły do fazy grupowej Ligi Mistrzów, która wyeliminowała tureckie Fenerbahce. Następnego dnia miałem się udać ze Stevenem na losowanie, to miał być dla nas wielki dzień…

Odnośnik do komentarza

"Nie niszczmy naszych bohaterów dzisiaj, jeżeli czciliśmy ich wczoraj" Gerard Houllier

 

Do szwajcarskiego Nyonu dotarliśmy niemal w samo południe, przywitała nas piękna słoneczna pogoda. Planowaliśmy zabawić tu tylko kilka godzin, głównym celem było poznanie przeciwników w dalszej walce o miano najlepszej drużyny w Europie. Nie wiem dlaczego, ale czułem się bardzo spięty, dla Stevena to nie była pierwszyzna:

- Easy coach, it’s just a draw- powtarzał.

Prawdę mówiąc nie losowania obawiałem się najbardziej. Przerażało mnie spotkanie z tyloma piłkarskimi osobistościami, włodarzami największych klubów. Chciałem poznać ten magiczny świat z każdej strony, ale w tamtej chwili żałowałem, że nie zostałem w Anglii, moje dłonie dosłownie drżały…

 

Na miejsce dotarliśmy grubo przed czasem, postanowiliśmy zaczekać w pobliskiej kafejce. Kiedy usiedliśmy przy niewielkim okrągłym stoliku, niemal cała klientela od razu zaczęła oblegać czołowego zawodnika The Reds z prośbą o autograf. Czułem się strasznie niezręcznie, nikt nie wiedział kim jestem, Steven musiał to uświadamiać każdemu z osobna. Dopiero po dobrych dziesięciu minutach mogliśmy spokojnie przystąpić do zamówienia filiżanki kawy.

- Kogo chciałbyś mieć w grupie, samych najlepszych? – zapytałem zanurzając łyżeczkę w białym jak śnieg cukrze. Gerrard skrzywił się lekko dopełniając pierwszy toast:

- Prasa by o tym marzyła. Ja wolałbym lekki spacerek. Z najlepszymi można stworzyć wspaniałe widowisko, nawet jeżeli się przegra. Ja chcę dojść jak najdalej – był pewny w każdym swoim słowie, człowiek, który dokładnie wiedział czego chciał.

- Podobno na tym etapie nie ma słabych drużyn – odparłem żartobliwym tonem.

- Tak, są tylko te, które można ograć – Steven szybko odbił piłeczkę uśmiechając się jeszcze szerzej. Czas na ciągłym żartowaniu minął bardzo szybko.

 

Kiedy stawiliśmy się na przestronnej sali z „kinowym” układem foteli, większość osób zajmowała już swoje miejsca. Skierowaliśmy swoje kroki w głąb schodzącego w dół korytarza. Siedzenia z naklejoną kartką „Liverpool” znajdowały się niemal po środku. Gerrard usiadł z brzegu, natomiast sąsiadujące ze mną krzesełku wciąż było puste. Kiedy Steven zobaczył na nim napis „Inter” szybko zareagował:

- Fuck, tylko nie ten snob.

- O co Ci chodzi? - zapytałem zdziwiony.

- Do dzisiaj pamiętam słowa Carry o nim: On peszy sam siebie. Jest jak duże dziecko, Mourinho to wielki trener, ale nie można powiedzieć, że jest wielkim człowiekiem – wypowiedział te słowa z obrzydzeniem na twarzy.

Przechodzący akurat obok Portugalczyk musiał to usłyszeć, bo usadawiając się w swoim miejscu powiedział:

- Witam niesławnego trenera sławnego klubu i tego Pana obok – jego wypowiedzi towarzyszył pełen drwiny uśmiech.

Stevena w ogóle to nie ruszyło, utopił tylko twarz w prawej dłoni nieustannie się śmiejąc, ja niestety siedziałem zbyt blisko „snoba”, żeby móc dołączyć do Gerrarda. Uratował mnie Platini, który rozpoczął ceremonię losowania.

 

Jako, że znajdowaliśmy się w pierwszym koszyku, Francuz szybko wylosował piłeczkę z naszym klubem, trafiliśmy do grupy E. Od tej chwili zacząłem mocno zaciskać pięści szepcząc po cichu:

- Tylko nie Juve, tylko nie Juve.

Moje modlitwy zostały wysłuchane, zamiast Włochów dostaliśmy Villareal. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jako trzeci zespół dołączyło do nas Bordeaux. Znów zacząłem się denerwować:

- Daj mi Wisłę, daj mi Wisłę – nic z tego.

Do kompletu Michel przydzielił nam Spartaka Moskwa. Jednego byłem pewien, to nie było szczęśliwe losowanie, wspomniany przez Stevena „lekki spacerek” zapowiadał się raczej na „twardy wyścig”. Spojrzałem na Gerrarda niepewnym wzrokiem:

- Szybko wracaj do zdrowia - odparłem.

Ten wziął głęboki oddech i powoli wypuścił całe powietrze, po czym odwrócił głowę w moją stronę:

- Liczymy na Ciebie trenerze – gorzej nie mógł tego sformułować…

Odnośnik do komentarza
Dobra grupa. Nie powinieneś mieć problemów, choć widać, że jeszcze miotasz się z taktyką.

 

Dokładnie. W FM-ie 2008 takim Blyth ogrywałem wszystkich sezon po sezonie. W 2009 jakoś nie mogę znaleźć złotego środka. Zakładam, że oglądanie całych meczy nie ma wpływu na ilość stwarzanych sytuacji, bo w poprzednich częściach było różnie (dlatego wtedy nie korzystałem z tego trybu) :> . Tak, jestem masochistą :rotfl: ...

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...