Skocz do zawartości

Living the Dream...


sleepwalker

Rekomendowane odpowiedzi

Football Manager 2009 ver.9.2.0

Baza danych: Duża

Rozgrywki: Wszystkie ligi angielskie

Wszyscy piłkarze: Anglia, Irlandia, Irlandia Północna, Polska, Szkocja, Walia

 

Previously on "Living the Dream"...

 

Mówiono później, że człowiek ten nadszedł z Północy. Nie posiadał niczego, mieszkania, samochodu, żadnych rzeczy materialnych, wyjątek stanowił bogaty bagaż doświadczeń. Delikatne rysy twarzy skutecznie ukrywały skrywane za błękitnymi oczami tajemnice. Tak jak każdy, miał za plecami swoją długą historię. Jednak jego przeszłość wyróżniało jedno zdarzenie, epizod, o którym nikomu nie mógł wspominać. Wyglądał inaczej niż kiedyś, bardziej dostojnie, dystyngowanie, intrygująco… Był ubrany w skromny, aczkolwiek schludny garnitur z białą koszulą okraszoną niebieskim krawatem. Starannie wypastowane buty odwracały wszelkie myśli od dosyć wytartej podeszwy. Pomimo tego, że szedł brzegiem chodnika niemal każdy przechodzień zwracał na niego uwagę, żaden nie wiedział dlaczego… Łagodne powiewy letniego wiatru falowały jego włosy nie pozwalając im zasłonić wpatrzonych w dal oczu. Życie tego dużego miasta zdawało się trochę zwolnić swoje tempo przyglądając się jego marszowi w nieznane. Pogoda była bardzo łaskawa, nawet jak na tą porę roku. Po zalegających na niebie przez ostatni tydzień tabunach ciemnych chmur pozostały tylko nieliczne postrzępione pasy wysoko zawieszonych cirrusów. Każdy człowiek idący wzdłuż ulicy podążał za swoją sprawą, która wydawała się być dla niego najważniejsza. Z głośników ogródka pobliskiej restauracji wydobywało się „Good Vibrations” Beach Boys’ów.

 

Powoli minął zdobioną pamiętnym napisem bramę, po czym skierował swoje kroki ku mieniącej się dwoma odcieniami zieleni murawie, na której spacerowało trzech mężczyzn. Jego ruchy były niezwykle spokojne i wyważone, ale jednocześnie pewne i stanowcze. Jego nowe „Ja” wiedziało, że aby osiągnąć zamierzony cel nie należy się spieszyć, cierpliwość musiała w każdej sytuacji górować nad nerwowym pościgiem. Kiedy poczuł swoje stopy łagodnie tonące w miękkiej trawie, przeszył go niesamowity dreszcz. Wiedział dokładnie co robi w tym miejscu… Ktoś dał mu szansę na spełnienie swoich marzeń. Tego dnia miała rozpocząć się zupełnie nowa historia. Opowieść o człowieku z nikąd, który chciał zostać częścią społeczności pamiętającej tragedię w Hillsborough, ludzi złączonych silną więzią, miłością do gry, głębokim uczuciem do swego klubu…

 

Z rozmawiającymi ze sobą mężczyznami zrównał się na wysokości The Kop. Słońce tego dnia świeciło wyjątkowo jasno rzucając poszarpany cień trybun na twarze całego towarzystwa. Wszystkiemu z oddali przyglądał się Walter, człowiek odpowiedzialny za utrzymanie murawy w należytym stanie. Dostrzegł jak nieznajomy wypowiada swoją kwestię wpatrując się w oczy szykownie ubranego Amerykanina. Widział jak prezes klubu słucha w ciszy słów płynących z ust przybysza, początkowo z niedowierzeniem, później ze zrozumieniem. Cała sytuacja przywodziła na myśl przyjęcie poselstwa ujawniającego niezwykle ważne informacje. Człowiek wypowiadający swój monolog od dobrych kilku minut wydawał się emanować silną energią, przykuwającą całą uwagę swoich słuchaczy. Walter usiadł na jednym z krzesełek aby obserwować dalszy bieg wydarzeń, ale jedyne co zobaczył to uściśnięcie dłoni nieznajomego z bogato ubranym właścicielem. Słońce zaczęło świecić jakby trochę jaśniej…

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Moimi włosami targała przyjemna letnia bryza, w powietrzu dało się czuć zapach świeżości. Ze stoickim spokojem obserwowałem otaczający mnie świat, dobrze już znałem prawa jakimi się rządził. Wiele się nauczyłem podczas mojej nieobecności… Wszystko było tutaj piękne, nawet mijający mnie ludzie spoglądali na siebie z niekłamaną uprzejmością. Mogłem tak spacerować w nieskończoność, buty miałem bardzo wygodne. Ktoś jednak zadbał, abym właśnie tego dnia osiągnął cel swojej podróży.

 

Stanąłem przed żelazną bramą, na szczycie której rozkładał swoje skrzydła Liverbird oznajmiający, że po przekroczeniu tych wrót już nigdy nie będę szedł sam… Miał rację… Z każdym kolejnym krokiem czułem coraz silniejszy wiatr, jakby miliony niewidzialnych istnień zostawiało swój oddech na moich policzkach. W końcu wkroczyłem na zieloną murawę, puszysty dywan, którego żadne dziecko nie chciałoby opuszczać. Otaczające ją trybuny były puste, a mimo to słyszałem szum podnieconych widzów, nie potrafiłem zwalczyć gęsiej skórki.

 

Przy jednej z bramek stało trzech mężczyzn, w ogóle nie musiałem się zastanawiać, który z nich jest najważniejszy. To jego uwagę musiałem przykuć, a samą osobę sparaliżować, pokonać… Byłem śmiertelnie zdecydowany a jednocześnie niesamowicie spokojny o to, co za chwilę ma się wydarzyć. Kiedy osiągnąłem swój cel wnikliwie zbadałem spojrzenia całego towarzystwa, zapanowała magiczna cisza. Wiedziałem, że nie potrzebuję wielkich słów aby ich do siebie przekonać. Tom Hicks był człowiekiem biznesu, jego zrównoważenie i chłodny racjonalizm biły z ogromną siłą. Moje dawne „ja” z pewnością bez wahania uciekłoby w popłochu z odczuciem pogardy na plecach, ale nie teraz. Dobrze poznałem zasady gry, słabszy zawsze przegrywa.

 

- Sezon zbliża się dużymi krokami, nie daliście Rafie drugiej szansy, bo takowej Pan nie uznaje Panie Hicks. Możecie mieć każdego… Ale czy każdy rozumie historię klubu? Tu nie chodzi o herby i symbole, tylko ludzi, którzy go tworzą. To oni przychodzą tu w każdy weekend z otwartymi sercami szukając spełnienia. To oni opłakiwali swoich bliskich po Hillsborough. To oni przychodząc tutaj, szukają ukojenia… Rozumiem to Panie Hicks.

Po tych kilku zdaniach będących tylko zakończeniem mojego monologu, wyciągnąłem otwartą dłoń w kierunku szykownie ubranego Amerykanina. Nie czekałem długo na odpowiedź…

 

Taki scenariusz mógł spełnić się tylko w filmie, w fikcyjnej opowieści o spełnionych marzeniach. Jednak ktoś nade mną czuwał, zatarł granice niemożliwego obniżając poprzeczkę czyniąc realnym to, co mogło wydawać się nieosiągalne. Kiedy się odwróciłem z ledwo dostrzegalnym uśmiechem na twarzy, zauważyłem starszego mężczyznę siedzącego na jednym z krzesełek przeciwległego końca stadionu, powoli ruszyłem w jego stronę. Z każdym pokonanym jardem widziałem rosnące w nim zaniepokojenie, zażenowanie. W końcu stanąłem przed nim w odległości równej donośnemu szeptowi.

- Oprowadź mnie po tym miejscu Walter – niewielki uśmiech nie znikał z mojej twarzy.

- Skąd Pan zna moje imię? – zapytał zaniepokojony.

Nie odpowiedziałem, uniosłem tylko wyżej kąciki ust w geście zadowolenia. Po chwili ruszyliśmy wzdłuż linii bocznej…

 

Tak rozpoczął się mój sen… Dwa i pół tysiąca kilometrów od miejsca, w którym zobaczyłem Ją po raz pierwszy. Dziesięć tysięcy kilometrów od miejsca, w którym Ją pocałowałem. Wieczność od miejsca, w którym to wszystko się skończyło…

Odnośnik do komentarza

Anfield było magiczne, tak jak ludzie, którzy poświęcili całe swoje życie pracy w tym miejscu. Każdy kąt, każda cegła wydawała się mieć swoją własną historię. Liverpool był religią wymagającą pełnego oddania. Jego wychowankowie już od najmłodszych lat byli uczeni odpowiedniego zachowania i szacunku dla klubu. Nieodpowiedzialne postępowanie było z miejsca karane. Pomimo tych dosyć rygorystycznych zasad, każdy chłopak rozumiał czego od niego oczekiwano. Liverpool był najważniejszy, w całości wypełniał młody, chłonny umysł. Tego nikt nie musiał się uczyć, każdy piłkarz wiedział to od urodzenia. Akademia, ośrodek treningowy w Melwood, Anfield – to była wymarzona droga każdego z nich. Steve Heighway stwarzał szanse wszystkim juniorom. To dzięki niemu zaistniały takie znakomitości jak Michael Owen, Robbie Fowler, Jamie Carragher, Steve Mcmanaman czy Steven Gerrard. Tak, to był mój prawdziwy dom. Chciałem być częścią tego wszystkiego… Chciałem być kimś więcej… Chciałem być następnym Billym Shankly’m…

 

Moje drugie spotkanie z prezesem klubu trwało niespełna godzinę i skupiło się wyłącznie na przedstawieniu suchych informacji i oczekiwań. Pod moją wodzą The Reds mieli wywalczyć awans do przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Budżet transferowy ustalony na wysokości trzech i pół miliona funtów miał skutecznie mi w tym przeszkodzić. Moja gaża? Kompletnie zapomniałem kwotę, na jaką opiewał dwuletni kontrakt, pieniądze nigdy nie były dla mnie najważniejsze.

 

Tego samego dnia poznałem swojego asystenta, Sammy’ego Lee, piłkarską legendę Liverpoolu, z którą zespół zdobył między innymi Puchar Europy. Już od pierwszej wymiany spojrzeń zacząłem wyczuwać dużą nieufność w stosunku do mojej osoby. Nie dziwiło mnie to, na wszystko musiałem zapracować. Jednak byłem daleki od niepewności, nauczyłem się zjednywać ludzi ze sobą.

- Możesz mnie nie znosić, ale ten dzień spędzimy tylko we dwójkę Sammy – odparłem z uśmiechem na ustach.

Rozsiedliśmy się wygodnie w moim gabinecie, zbyt dużym i szykownym jak na mój gust, nie zamierzałem spędzać tam dużo czasu. To był dzień planów, decyzji i ustaleń…

Na pierwszy ogień poszedł raport o zespole przygotowany przez sztab szkoleniowy.

 

Bramkarze:

Diego Cavalieri (Brazylia, 25l., Br)

Charles Itandje (Francja, 25l., Br)

Jose Manuel Reina (Hiszpania, 25l., Br)

 

Obrońcy:

Jamie ‘Carra” Carragher (Anglia, 30l., O PŚ)

Alvaro Arbeloa (Hiszpania, 25l., O PL/WO P)

Emiliano Insua (Argentyna, 19l., O L)

Daniel Agger (Dania, 23l., O Ś)

Sami Hyypia (Finlandia, 34l., O Ś)

Martin Skrtel (Słowacja, 23l., O Ś)

Philipp Degen (Szwajcaria, 25l., O/WO P)

 

Pomocnicy:

Andrea Dossena (Włochy, 26l., O/WO/P L)

Fabio Aurelio (Brazylia, 28l., O/WO/P L)

Lucas Leiva (Brazylia, 21l., DP/P Ś)

Javier Mascherano (Argentyna, 24l., DP/P Ś)

Xabi Alonso (Hiszpania, 26l., DP/P Ś)

Steven Gerrard (Anglia, 28l., DP/OP PŚ)

Yossi Benayoun (Izrael, 28l., OP PLŚ)

Dirk Kuyt (Holandia, 27l., OP P/WN)

Albert Riera (Hiszpania, 26l., OP L)

Jermaine Pennant (Anglie, 25l., OP P)

Ryan Babel (Holandie, 21l., OP LŚ/N Ś)

 

Napastnicy:

Robbie Keane (Irlandia, 28l., N Ś)

David N’Gog (Francja, 19l., WN)

Fernando 'El Nino' Torres (Hiszpania, 24l., WN)

 

Wiedziałem jak zdobyć przychylność Sammy’ego, dlatego bardzo poważnie potraktowałem wszystkie jego sugestie dotyczące zespołu. Tyczyło się to przede wszystkim wzmocnienia pomocy. Jermaine Pennant wylądował na liście transferowej – dobrze wiedziałem, że łańcuch jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo… Jego los podzielili Andrea Dossena, Philip Degen i spora część graczy rezerw. Zwiększenie przedsezonowego budżetu stało się priorytetem. Przez moment byłem podobny do Hicksa, zimny i stanowczy racjonalista. Tego wymagała sytuacja, budowa zespołu… Z tych samych pobudek nakazałem zerwanie współpracy z MTK Budapeszt. Nie wierzyłem, że na Węgrzech znajdę graczy odpowiednich do gry w zespole. Z każdą odważną decyzją widziałem coraz większy zapał na twarzy Sammy’ego. Obaj wiedzieliśmy, czego potrzebuje Liverpool. Wspólny cel szybko złamał wszelkie bariery pomiędzy nami. Wysłanie scoutów na poszukiwanie młodych talentów, ograniczenie liczby sparingów na rzecz ostrego treningu, kwestia przedłużenia kontraktów… Zdawaliśmy doskonale sprawę, że czasu jest coraz mniej, a do stawienia czoła nawałnicy ze strony Wielkiej Trójki w postaci Man Utd, Chelsea i Arsenalu, otwarte serce nie wystarczy…

 

W szatni czekali zawodnicy, w sali konferencyjnej – media, u stóp Anfield –kibice. Wszyscy z jednym pytaniem na ustach… Kim jestem do cholery? Tego dnia nikt tego nie wiedział, nawet Ona…

Odnośnik do komentarza
Zaczyna się super. Ciekawe, bo z reguły nikt nie zaczyna w mocnym klubie i nie walczy z miejsca o najwyższe cele. Zobaczymy jak sobie z tym poradzisz :]

 

Na ten klub zdecydowałem się przez sentyment, jakby występował w szóstej lidze też bym go wybrał. Podsumowując, Liverpool na dobre i na złe :) .

Odnośnik do komentarza

I Przykazanie Kibica:

Po pierwsze my jesteśmy tylko strażnikami. The Kop to energia, podejście, serce i dusza Liverpoolu FC. Nikt nie jest jej właścicielem, ale razem tworzymy legion, jedyną w swoim rodzaju moc.

 

 

Idąc w kierunku szatni nie czułem tremy, wręcz przeciwnie. Byłem zniecierpliwiony niczym dziecko wypatrujący w Wigilię pierwszej gwiazdki na niebie. Sammy prowadził mnie wąskim korytarzem, powoli stawiał swoje kroki, jakby chciał tym samym zbudować napięcie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, chwycił za klamkę i spoglądając na mnie powiedział:

- This is it.

 

Nagle czas zatrzymał się w miejscu. Postacie ubrane w czerwone trykoty treningowe, jeszcze przed momentem rozmawiające i żartujące między sobą zamilkły, wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. To była chwila, w której badaliśmy siebie nawzajem. Rozszyfrowanie ich uczuć było bardzo łatwe, zawieszony między przeszłością a teraźniejszością nauczyłem się „czytać” drugiego człowieka. W oczach Benayouna widziałem tęsknotę za Izraelem, niebieskie źrenice Torresa ujawniały głód sukcesu, spojrzenie Gerrarda zdradzało wolę walki dla Jona-Paula, kuzyna tragicznie zmarłego w Hillsborough, te Carraghera mówiły o gotowości do choćby największej bitwy. Najbardziej jednak ujął mnie Robbie Keane. Jego oczy „krzyczały”: - Chcę udowodnić, że wciąż jestem świetnym napastnikiem!

To nie byli zwykli piłkarze. Ludzie, których połączył wspólny cel… Ogromna wola spełnienia się i niesienia dumy swoim kibicom. Każdy z nich był silną indywidualnością, ale bez całej reszty nie znaczył nic i co najważniejsze, doskonale o tym wiedział.

 

Kiedy ta magiczna minuta upłynęła, wiedziałem już wszystko. Nadszedł czas pojednania:

- Panowie, to dla mnie zaszczyt – powiedziałem spokojnym tonem lekko pochylając głowę.

Mogłem spodziewać się każdej reakcji: odwrócenia, obelg, zbiorowej złości, drwiny i ironii. Ale nie tutaj… Powoli zacząłem rozglądać się po całym pomieszczeniu szukając odpowiedzi.

- Cały szacunek jest z naszej strony. Trenerze… - odparł głos z przeciwległego końca szatni, to był Carra.

Jego ostatnie słowo oznaczało koniec mojego niecierpliwego oczekiwania. Wypowiadając je, Jamie oddał cały legion The Reds pod moją komendę. Tak odnalazłem wypatrywane na horyzoncie poczucie akceptacji. Po chwili Sammy utwierdził mnie w tym przekonaniu klepiąc mnie po plecach:

- Welcome to Liverpool Chris – niepewność na twarzach zawodników zastąpił szczery uśmiech.

 

Na koniec podszedłem do Steve’ego i Carry prosząc o spotkanie po konferencji w moim gabinecie. Tak, teraz nadszedł czas stawić czoła światu zewnętrznemu, jego brutalnym i bezwzględnym zasadom. Starannie zapiąłem czarną marynarkę z klubowym emblematem wyszytym na piersi, po czym powoli otworzyłem drzwi, na których widniała tabliczka „Conference Room”. Ledwo postawiłem pierwszy krok, kiedy oślepił mnie błysk fleszy. Za chwilę kolejny, niczym błyskawica przeszywająca pochmurne jesienne niebo. Przymrużenie oczu niewiele pomagało, musiałem je delikatnie przysłonić swoją dłonią. Idąc w kierunku miejsca, które wskazał mi nasz rzecznik prasowy spoglądałem na grupkę dziennikarzy nerwowo siedzących na swoich krzesełkach. Pomimo tego całego chaosu nie czułem się jak bezbronna gazela, którą za chwilę mają rozszarpać zgłodniałe hieny. Dobrze wiedziałem, kto tu ustala reguły gry. To było moje terytorium…

Kiedy w końcu zająłem swoje miejsce, sięgnąłem po szklankę wody, po czym skinąłem na mojego współpracownika. Ten zwrócił się do zgromadzonych mówiąc:

- Good Morning ladies nad gentleman. The new FC Liverpool manager will now answer your questions – tak zaczęła się prawdziwa nawałnica.

 

Gąszcz uniesionych dłoni przypominał niewielki las, moim zadaniem było wybranie jednej gałęzi, do której była przyczepiona kartka z pytaniem. Doskonale pamiętam swój pierwszy ruch, wskazanie palcem starannie uczesanego mężczyzny w okularach. Po szybkim przedstawieniu się przypuścił pierwszy atak:

- Jak odniesie się Pan do decyzji prezesa Hicksa o zatrudnieniu kompletnie nieznanego trenera na tak odpowiedzialnym stanowisku? – to był prosty do sparowania cios, tak jak wszystkie kolejne. Czułem się jak twierdza nie do zdobycia. Odpowiadałem bardzo krótkimi zdaniami nie wdając się w niepotrzebną polemikę. Drażniły mnie jedynie pytania osobiste. Nie mogłem nikomu opowiadać o mojej przeszłości, nie lubiłem się zwierzać. Świat czuł nieodpartą pokusę zdobycia jakichkolwiek informacji na mój temat, powinien mu wystarczyć sam fakt o moim istnieniu. Traktowałem swój umysł jak zamkniętą świątynię, do której nikt nie może wtargnąć.

Kiedy spotkanie prasowe dobiegło końca, spojrzałem na opróżnioną szklankę stojącą tuż przy moim mikrofonie. Czułem się jak zwycięzca, bo w przeciwieństwie do niej, nie dałem się wyssać do reszty…

 

Steve i Carra czekali już na mnie w gabinecie, nadszedł czas na kolejne decyzje. Podsunąłem im listę przedstawiającą nasz sztab szkoleniowy:

 

Mauricio Pellegrino (Argentyna, 36l., Trener pierwszego zespołu)

Angel Vales (Hiszpania, 41l., Trener)

Dave Shannon (Anglia, 47l., Trener)

Hughie McAuley (Anglia, 55l., Trener)

Gary Ablett (Anglia, 42l., Trener)

Xavi Valero (Hiszpania, 35l., Trener bramkarzy)

Gonzalo Rodriguez (Hiszpania, 36l., Trener siłowy)

Gerard Nus (Hiszpania, 23l., Trener siłowy)

Francisco de Miguel (Hiszpania, 35l., Trener siłowy)

 

Przy dwóch nazwiskach postawiłem znaki zapytania. Jamie i Steven dokładnie wiedzieli o co mi chodzi.

- Jesteście ostoją i sercem tego klubu, dlatego bardzo cenię wasze zdanie nawet w sprawach czysto organizacyjnych – ufałem im, oni też musieli mi zaufać. W odpowiedzi przytaknęli tylko kiwając głowami. Tą wspólną decyzją Xavi Valero i Gary Ablett mieli drugiego dnia dostać wypowiedzenie z pracy. Czas radykalnych zmian musiał nadejść i nasza trójka dobrze o tym wiedziała.

Podczas tego spotkania Gerrard zdradził mi, że jeden z zawodników, Nabil El Zhar wpływa destruktywnie na drużynę rezerw. Nie mogłem tolerować egoistów w zespole, dlatego też nasza lista transferowa wzbogaciła się o jedno nazwisko.

 

Wspólna narada szybko dobiegła końca, kiedy do drzwi zapukał Stuart Savage, 51-letni rzecznik kibiców z prośbą o przywitanie się z rzeszą fanów czekających na zewnątrz. Byłem bardzo zaskoczony tym faktem, bo po kibicach spodziewałem się większego dystansu do mojej osoby. Na pewno nie zdobyłem ich serc, ani też zaufania, ale zyskałem za to ogromne wsparcie z ich strony. Uświadomiłem to sobie, kiedy zobaczyłem na zewnątrz uśmiechniętych ludzi z wysoko uniesionymi szalikami i pieśnią na ustach:

 

When you walk through a storm

Keep your chin up high

And don't be afraid of the dark

At the end of a storm is a golden sky

And the sweet silver song of a lark

 

Walk on through the wind

Walk on through the rain

Tho' your dreams

Be tossed and blown

Walk on

Walk on

With hope in your heart

And you'll never walk alone

You'll never walk alone

 

Nie lubiłem być w centrum uwagi, ale tutaj dobrze się czułem. Nie byłem najważniejszy, stałem się częścią czegoś pięknego, najważniejszy był Liverpool…

Jeszcze wczoraj nie miałem nic. Dzisiaj… Dzisiaj nie mogłem prosić o nic więcej…

Odnośnik do komentarza

Kapitalnie przedstawiasz drużynę, kibiców i przede wszystkim piłkarzy, bez których nie byłoby tego wszystkiego. Widać ile są warci do Liverpool'u, skoro u mnie w 2022 roku nadal w ulubieńcach jest Carragher, Kuyt, Torres i Gerrard, a nie ma żadnego piłkarza "stworzonego" przez grę.

Odnośnik do komentarza

II Przykazanie Kibica:

Nie ma drugiej takiej trybuny na świecie. The Kop jest jedyna w swoim rodzaju. To kolebka, stadionowej kultury, humoru, pieśni – prawdziwy dwunasty zawodnik. The Kop nadaje nowe trendy. Nigdy nie podążała za nimi. Jako kibice Liverpoolu my także nie powinniśmy podążać za trendami i zwyczajami reszty kraju. Może to przybierać formę pieśni rodem z niższej ligi, namiętnego klaskania, albo noszenia nakrycia głowy w stylu yokel, ale The Kop zawsze zasługuje na więcej.

 

Bardzo lubiłem swój apartament. Był przestronny, z dużymi oknami, skromnie umeblowany. Każdy pokój charakteryzował się żywym kolorem. Nie musiało świecić Słońce, aby w każdym pomieszczeniu było jasno. Najważniejszy był jednak nieduży taras, to z niego mogłem zobaczyć Anfield niemal w całej swej okazałości. Był niczym mój Anioł Stróż odpędzający nocne koszmary. Swój trzeci dzień w muzycznej stolicy Europy zapamiętam na zawsze. To był dzień pełen powrotów do przeszłości.

 

Zbudziło mnie pukanie do drzwi, była siódma rano. Święcie przekonany, że mam do czynienia z listonoszem, powoli podniosłem się z łóżka i udałem w kierunku wyjścia. Prawą ręką chwyciłem za klamkę, lewą wciąż przecierałem zaspane oczy. W progu stała wysoka blondynka o niebieskich oczach, wyglądała znajomo. Nie było żadnego „Dzień dobry”, „kopę lat” i tym podobnych. Zamiast tego namiętne spotkanie jej otwartej dłoni z moim policzkiem. Chwilę później nerwowy potok słów:

- Dlaczego się nie odzywałeś! Jakimś cudem zdobyłam telefon do Twojej rodziny i kiedy zadzwoniłam wiesz co mi powiedziano? – donośny głos Szwedki z pewnością obudził moich nowych sąsiadów, pierwsze wrażenie diabli wzięli. Karen nie przestawała: - Usłyszałam w słuchawce, że zginąłeś pod kołami jakiegoś samochodu, co Ty w ogóle wyprawiasz?

Nagle nastała cisza. Chwyciłem ją za rękę i wciągnąłem do środka zamykając za sobą drzwi. Nie wiedziałem co robić, jak zareagować. Nie sądziłem, że ktoś jeszcze mnie rozpozna…

- Co tutaj robisz? – tylko na tyle było mnie stać w tym momencie.

- Jak to co? – zapytała oburzona Szwedka. – Widziałam Cię wczoraj w telewizji. Każda stacja sportowa o Tobie trąbi, wsiadłam w pociąg i przyjechałam z Londynu, żeby osobiście Ci pogratulować.

- Zrobiłaś to w najbardziej oryginalny sposób jaki mogłem sobie wyobrazić – odpowiedziałem masując dłonią wciąż obolały policzek, Karen wybuchła śmiechem.

- Twoja sekretarka długo się opierała zanim wyciągnęłam z niej adres.

- Na pewno nie omieszkam z nią o tym porozmawiać – odparłem marszcząc brwi.

 

Delikatnie zdjąłem jej płaszcz i poszedłem się przebrać. Wspólne śniadanie było bardzo niezręczne, nigdy nie lubiłem być obserwowanym podczas jedzenia. Czułem na sobie jej przeszywające spojrzenie. Namiętnie sącząc kawę badała każdy mój ruch.

- Coś się stało? Wyglądasz inaczej niż kiedyś – niemal wyszeptała mrużąc oczy. Nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, nie byłem przygotowany na taką sytuację. Uznałem milczenie za najlepsze rozwiązanie, wzruszyłem tylko ramionami. Jednak ona nie dawała za wygraną:

- A Ona? Znalazła Cię już?

Miałem już szczerze dość tego przesłuchania.

- Wybacz, ale spieszę się do pracy. Porozmawiamy kiedy wrócę – ucałowałem ją w czoło, chwyciłem za płaszcz i wyszedłem na korytarz, gdzie mogłem odetchnąć z ulgą. Na zewnątrz idąc w stronę taksówki spojrzałem w niebo zadając w myślach jedno pytanie:

- Jak to możliwe? Nagiąłeś reguły gry, nakłoniłeś kogoś, żeby dał szansę kompletnie nieznanemu człowiekowi. Niejeden nazwie to banałem, bo rzeczywiście tak to wygląda. Nie było jednak słowa o przeszłości. Przeszłości, która brutalnie do mnie powraca… - opuściłem z powrotem głowę i wsiadłem do samochodu:

- Na Anfield Road – momentalnie rozbrzmiał ryk silnika.

 

Kiedy dotarłem na miejsce, niezwłocznie udałem się do swojego gabinetu. Po drodze rzuciłem groźne spojrzenie w kierunku Emmy, mojej sekretarki:

- Jeszcze raz zdradzisz komuś jakiekolwiek dane o mojej osobie a będziemy musieli się pożegnać – byłem wściekły.

 

Na biurku leżała sterta papierów, były to zapytania innych klubów o moich zawodników. Moją złość pogłębiła oferta złożona przez Real Madryt za Steve’ego opiewająca na prawie 30 milionów funtów. Bez wahania nacisnąłem czerwony przycisk na interkomie i nakazałem Emmie wykonać telefon do włodarzy hiszpańskiego klubu oraz poinformować ich, że kolejne próby podkupienia Gerrarda będą traktowane jako obelgę skierowaną w naszą stronę, a o jakiejkolwiek dalszej współpracy nie będzie mowy. Nie lubiłem Królewskich. Dla mnie był to klub, który hurtowo skupywał gwiazdy, a później nie wiedział co z nimi robić.

 

Mój humor poprawiły nieco kolejne strony papierowego bloczku. Tottenham oferował prawie pięć milionów za Pennanta, z kolei Wolves chcieli pozyskać El Zhara za niespełna milion. Grzechem byłoby odrzucenie tych propozycji, tym bardziej, że w najbliższej przyszłości Wilki miały się przekonać jakim zadufanym w sobie piłkarzem jest Marokańczyk, manifestujący budowanie zespołu wokół jego skromnej osoby. Liverpool tą transakcją z pewnością zyskał na wartości.

 

Po kilkunastu minutach do gabinetu nieśmiało zajrzała Emma.

- Potencjalny inwestor chciałby się z Panem zobaczyć – jej głos był roztrzęsiony po moim porannym wybuchu.

- Dlaczego ze mną? – zapytałem zdumiony.

- Całe szefostwo jest teraz w Stanach. Poproszono mnie abym skierowała go do Pana w celu poznania szczegółów współpracy.

- Dobrze więc, niech Pani nie każe mu dłużej czekać – wciąż spoglądałem na nią z góry nie mogąc tak szybko wybaczyć występku jakiego się dopuściła.

 

Nie byłem biegły w kwestii finansów, dlatego też miałem nadzieję, że mój gość sam przedstawi sprawę zostawiając niezbędne dokumenty, z którymi będą mogli się zapoznać odpowiedzialni za to ludzie. Mężczyzna powoli wszedł do pomieszczenia wyciągając dłoń w moją stronę:

- Dzień dobry. Nazywam się Danny, Danny de Vries – od razu poznałem te oślepiające, sztucznie wybielane zęby. Uśmiechnąłem się lekko myśląc, że ten dzień staje się coraz ciekawszy…

Odnośnik do komentarza

III Przykazanie Kibica:

„Liverpool FC istnieje, żeby być źródłem dumy dla swoich kibiców. Nie ma żadnych innych powodów.” Jeśli to jest przysięga klubu skierowana do nas, to teraz przedstawimy nasze przyrzeczenie: „Będziemy wspierać zespół w chwilach triumfu i porażki. Zawsze będziemy dawać im siłę.”

 

Holender zupełnie mnie nie poznał. Tym bardziej dziwiło mnie, że Karen się to udało. Danny w ogóle się nie zmienił od momentu, w którym widziałem go po raz ostatni. Z ogromną pasją opowiadał o swojej firmie energetycznej, ja zamiast go słuchać tylko się przyglądałem. Zastanawiałem się czy ma teraz kogoś, jak wygląda jego życie towarzyskie od momentu, kiedy Sofi odeszła od niego. Swego czasu napsuł mi sporo krwi, ale w tamtej chwili wyglądał zabawnie. Doznałem uczucia, którego kiedyś tak bardzo pragnąłem – wyższość nad jaśnie księciuniem. Rozkoszowałem się tą chwilą, spora część jego przyszłych zysków mogła zależeć właśnie ode mnie, świat jest przewrotny i często z nas drwi. Tym razem zadrwił z Holendra. Jego dłonie drżały nerwowo kurczowo trzymając się spoczywających na kolanach dokumentów, po skroni spływała kropla potu. Dziękowałem Bogu za te kilka minut, kiedy wpatrując się w niego widziałem jak ucieka po kątach swoim niepewnym spojrzeniem. Przez moment zapomniałem się i zdradziłem lekki uśmiech, pełen drwiny i poniżenia. Nie zauważył tego. Obfitujące w duże liczby przemówienie dobiegło końca, teraz była kolej na mój ruch.

 

- Wszystko wygląda pięknie Panie de Vries, mam tylko jedno pytanie – odparłem spokojnym tonem.

- Proszę mówić – po moim krótkim zdaniu nabrał nieco pewności siebie.

- Dlaczego Pan to robi? – wciąż nawiązywałem z nim kontakt wzrokowy, w końcu uchodziło to za oznakę szacunku dla swojego rozmówcy.

- Futbol jest bardzo popularny na całym świecie. Sponsorując Pański klub mam szansę wypromować swoją firmę, dzisiaj najważniejsza jest reklama – wyrecytował całą tą kwestię, jakby uczył się jej cały poprzedni wieczór. Ostatnie zdanie było tym na co czekałem.

- A więc robi to Pan dla pieniędzy? – to był celny cios, od razu zauważyłem jego zmieszanie.

- To przecież nic złego…

- Panie de Vries – bezczelnie mu przerwałem – Liverpool nie jest klubem, w którym wszyscy siedzą i tylko liczą pieniądze, tu chodzi o coś więcej. Gdybyśmy działali wyłącznie z pobudek materialnych każdy mógłby nami pomiatać, także przykro mi Danny… Panie de Vries – momentalnie się poprawiłem.

- Żegnam – wypaliłem, po raz kolejny skorzystałem z interkomu.

- Emma, proszę odprowadzić Pana do wyjścia, spotkanie dobiegło końca – kiedy oderwałem palec od przycisku, rozsiadłem się wygodnie w moim obrotowym fotelu, po czym zwróciłem się w stronę okna. Holender nie wydusił z siebie żadnego słowa, wyszedł w milczeniu.

 

Pokochałem swoje drugie życie, czułem smak słodkiej zemsty. On z pewnością tego nie pochwalał, nie po to dał mi drugą szansę, ale cóż mogłem zrobić. Byłem tylko człowiekiem…

 

Kiedy wróciłem do mieszkania, nie było już Karen. Zostawiła mi kartkę z wiadomością:

„ Poukładaj sobie wszystko i sam zadecyduj czy chcesz tej przyjaźni.”

Uniknąłem tym samym spotkania pełnego tłumaczeń. Co mógłbym jej powiedzieć? Że naprawdę byłem trupem?

 

Transfery Pennanta do Tottenhamu i El Zhara do Wolves zostały sfinalizowane bez żadnych problemów, co nieznacznie poprawiło nasz budżet. Postanowiłem od razu z niego skorzystać sprowadzając do klubu obiecujących młodzików. Pierwszym z nich był wychowanek Feyenoordu Georginio Wijnaldujm (Holandia, 17l., OP PLŚ), za którego musieliśmy zapłacić dwa i pół miliona funtów, John Fleck (Szkocja, 16l., OP LŚ/NŚ) przeszedł z Glasgow Rangers za dwa miliony, natomiast dwóch pomocników West Hamu, Lee Olivera (Anglia, 17l., P Ś) oraz Christiana Montano (Anglia, 16l., P Ś) wzmocniło nasze szeregi za łączną kwotę 120 tysięcy funtów.

 

Starałem się robić bardzo rozsądne zakupy starannie kalkulując każdy wydany grosz. Za pozostałe wolne środki próbowałem pozyskać Stevena Defoura, utalentowanego Belga, jednak wymagania Standardu z każdą moją ofertą stawały się coraz większe.

 

Chciałem zbudować silny, młody zespół. Potrzebowałem do tego wykwalifikowanej kadry szkoleniowej. Nikt nie musiał mi mówić, że najlepszych fachowców znajdę we Francji. Po krótkich namowach udało mi się zakontraktować kilku solidnych trenerów:

Eric Mombaerts (Francja, 53l., Trener)

Luc Rabat (Francja, 50l., Trener)

Guy Ferrier (Francja, 56l., Trener)

Z innych krajów dołączyli:

Remy Reynierse (Holandia, 47l., Trener)

Franco Tancredi (Włochy, 53l., Trener bramkarzy)

 

Kadra na nadchodzący sezon była już prawie skompletowana, wciąż szukałem jeszcze pomocnika, na szczęście czasu było całkiem sporo.

 

Wyjazd do Francji na dwa spotkania sparingowe, kolejno z Touluse i St. Etienne, zbliżał się dużymi krokami. Taktyka początkowo zeszła na drugi plan, najważniejsza była atmosfera w zespole, dlatego też przed odlotem głowiłem się nad rozmieszczeniem poszczególnych zawodników w pokojach hotelowych. Dla niektórych z pewnością brzmiało to niedorzecznie, jednak uważałem, że podczas takiego zgrupowania piłkarze mogli się wiele od siebie nauczyć. W końcu zadecydowały wspólne pozycje. Priorytetem było zakwaterowanie Gerrarda razem z Wijnaldumem, zarówno Holender jak i cały klub mógł wiele skorzystać z tej możliwości współpracy.

 

Wszystko wydawało się być gotowe na nadchodzące sparingi…

Odnośnik do komentarza

IV Przykazanie Kibica:

Prawem natury jest to, że każdy kibic ma swoich ulubieńców. Jednak zostawmy całe negatywne nastawienie w pubach, szkołach i wszędzie, gdzie jest miejsce do dyskusji. Gdy postawimy nasze stopy na Anfield, jesteśmy Czerwoni i mamy jeden cel – pomóc wygrać naszej drużynie.

 

W trakcie krótkiego, bo trwającego zaledwie pięć dni, pobytu we Francji, mieliśmy rozegrać dwa spotkania towarzyskie. To był czas na sprawdzenie wariantu taktycznego opierającego się na powolnym budowaniu przewagi, spokojnej i rozsądnej grze. Ustawienie 4-5-1 wydawało się idealnie do tego pasować.

 

Lot samolotem nie należał do najdłuższych, Kanał La Manche widziany z loku ptaka okazał się jedyną atrakcją, jaką zanotowałem w całej podróży. Atmosfera w zespole była bardzo luźna, nie chciałem wprowadzać niepotrzebnej presji w okresie przygotowawczym. To nie były mecze o punkty, zawodnicy mieli się oswoić z piłką po długich urlopach. Co innego, że dla niektórych była to poważna walka o możliwość zaistnienia w pierwszym składzie. Pomimo tego wszystkiego po cichu liczyłem na zwycięstwo w obydwu pojedynkach, bo nic nie mogło umotywować piłkarzy bardziej od pokonania rywali. Anglia od zawsze miała „na pieńku” z Niemcami, ale to Francja była najczęściej tematem do żartów, więc w pewnym sensie stawką był honor synów Albionu.

 

Starałem się nie myśleć o Karen. Odnowienie naszej przyjaźni groziło powrotem do poprzedniego życia. Życia, które definitywnie się zakończyło… Teraz najważniejszy był sprawdzian z „sąsiadami zza miedzy”.

 

19.07.2008

Mecz towarzyski: Stadion Municipal, Tuluza, Widownia: 17861

 

1. Jose Manuel Reina (45’ Diego Cavalieri)

-------------------------------------------------------------

2. Alvaro Arbeloa

3. Fabio Aurelio (45’ Emiliano Insua)

4. Jamie Carragher (45’ Sami Hyypia)

5. Daniel Agger (45’ Martin Skrtel)

-------------------------------------------------------------

6. Xabi Alonso (45’ Yossi Benayoun)

7. Javier Mascherano (31’ Lucas Leiva)

8. Dirk Kuyt (45’ Georginio Wijnaldum)

9. Steven Gerrard (k) (45’ Robbie Keane)

10. Albert Riera (45’ John Fleck)

-------------------------------------------------------------

11. Fernando Torres (45’ David N’Gog)

 

Sędzia: S. Farina (Włochy)

 

Duża liczba kibiców i transmisja w telewizji świadczyła o dosyć sporym prestiżu tego spotkania. Kontrolowaliśmy praktycznie cały mecz spokojnie rozgrywając piłkę. Co prawda nie stworzyliśmy zbyt wielu okazji do zdobycia bramki, ale za to byliśmy zabójczo skuteczni. Po kilkunastu minutach od pierwszego gwizdka Fariny Gerrard strzelił gola praktycznie z niczego. Dziesięć minut później Torres wykorzystał błąd francuskiego obrońcy i precyzyjnym lobem umieścił piłkę w siatce. Xabi Alonso bardzo mądrze rozdzielał piłki, graliśmy niemal podręcznikowy atak pozycyjny. Na początku drugiej połowy po długim podaniu Keana rozpędzony N’Gog strzelił obok nieskutecznie interweniującego bramkarza gospodarzy, zwycięstwo było nasze.

 

Toulouse FC 0:3 Liverpool

 

0:1 Gerrard 16’

0:2 Torres 26’

0:3 N’Gog 49’

 

Zawodnik meczu: Steven Gerrard (Liverpool)

 

Wracając do hotelu piłkarze nie ukrywali dobrego humoru, a ja zacząłem się zastanawiać jak wprowadzić trochę polotu do naszej gry.

 

W trzecim dniu zgrupowania we Francji do zespołu dołączył sprowadzony z norweskiego Rosenborga za 1.3 mln funtów prawy obrońca Mikael Lustig (Szwecja, 21l., O/WO P).

 

24.07.2008

Mecz towarzyski: Stade Guichard, Saint-Etienne, Widownia: 23411

 

1. Jose Manuel Reina (45’ Diego Cavalieri)

-----------------------------------------------------------------------

2. Alvaro Arbeloa (45’ Mikael Lustig)

3. Fabio Aurelio (45’ Emiliano Insua)

4. Jamie Carragher (45’ Sami Hyypia)

5. Daniel Agger (45’ Martin Skrtel)

-----------------------------------------------------------------------

6. Xabi Alonso (45’ Yossi Benayoun)

7. Javier Mascherano (31’ Lucas Leiva)

8. Dirk Kuyt (45’ Georginio Wijnaldum)

9. Steven Gerrard (k) (45’ John Fleck)

10. Albert Riera (45’ Ryan Babel (71’ David N’Gog))

-----------------------------------------------------------------------

11. Fernando Torres (45’ Robbie Keane)

 

Sędzia: T. Ovrebo (Norwegia)

 

Oglądając to spotkanie miałem mieszane uczucia. Tak jak w poprzednim meczu, kontrolowaliśmy przebieg gry nie pozwalając przeciwnikowi dostać się pod nasze pole karne, jednak sami oddaliśmy zaledwie sześć strzałów na bramkę Francuzów. Po dwóch z nich piłka zaszeleściła w siatce. Najpierw Kuyt wykorzystał dobitkę po uderzeniu Torresa, a w drugiej połowie N’Gog przytomnie dostawił nogę po dośrodkowaniu Flecka. Nie mam co się oszukiwać, mecz był nudny. Po ostatnim gwizdku sędziego wiedziałem, że po powrocie do Anglii, czeka nas sporo pracy…

 

AS Saint-Etienne 0:2 Liverpool

 

0:1 Kuyt 11’

0:2 N’Gog 76’

 

Zawodnik meczu: Dirk Kuyt (Liverpool)

 

W kolejnych spotkaniach kontrolnych musiałem postawić na bardziej otwartą grę, w końcu futbol to gra dla mas…

Odnośnik do komentarza
Czy Lustig nie będzie za słaby na Liverpool :>? Moim zdaniem, to trochę za wysokie progi na niego.

 

Jedyny sensowny prawy obrońca jakiego mogłem znaleźć za niewielkie pieniądze, a dla Arbeloi potrzebny jest przyzwoity zmiennik. Na Szwedzie nie powinienem stracić, bo jego wartość z pewnością wzrosła z momentem przejścia na Anfield Road. Poza tym jest jeszcze młody, szkoda by było tak od razu go skreślać. Przeciwko St. Etienne zagrał na poziomie. Teraz potrzeba cierpliwości...

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...