Skocz do zawartości

Filmy


Tenorio

Rekomendowane odpowiedzi

Mary Poppins returns.

 

W sumie nie chce mi się wiele pisać, więc w skrócie. Film w porządku, dzieci powinny być zadowolone, ja parę razy spojrzałem na zegarek, ale nie narzekałem wielce na nudę. Przewidywalny (co było do przewidzenia), lekki i przyjemny. Jeśli nie macie pomysłu na co iść - polecam

Odnośnik do komentarza

Narodziny gwiazdy

 

Poszedłem na ten film z bardzo dużymi oczekiwaniami, świetnie pisano o roli Lady Gagi, chwalono (to już chyba reguła) Coopera, a do tego w ważnej roli był lubiany przeze mnie Sam Elliot. No i niestety wyszedłem troszkę rozczarowany, ale nie dlatego że ten film był zły, a dlatego że mógł być świetny, a jest "tylko" niezły ze świetnymi momentami.

 

Na samym początku MUSZĘ pochwalić Bradleya Coopera za ogólny udział w filmie. O grze aktorskiej będzie za chwilę, ale fakt że parę miesięcy uczył się śpiewać, reżyserował, zagrał i wyprodukował ten film niesamowicie mi zaimponował. Jego śpiew jest naprawdę dobry i widać efektu paromiesięcznego treningu. Soundtrack już mam zrzucony na Spotify i choć piosenki są bardzo proste to całkiem dobre.

 

Aktorsko ten film jest naprawdę dobry. Chemia między Cooperem, a Gagą jest bardzo naturalna, rozwój ich związku jest świetnie zarysowany i przekonujący. Sam Elliot ma znacznie mniej do zagrania, ale pokazuje się z dobrej strony.

 

Sam film jest bardzo dobrze zrealizowany. Co nie powinno dziwić warstwa dźwiękowa jest na wysokim poziomie, ale też możemy złapać parę ciekawych kadrów w trakcie koncertów, moim zdaniem imitujących nagrywanie czegoś w stylu zza kulis, ciekawy zabieg.

 

Wybitnym tego filmu nie uczynią niestety jednak:

 

- bardzo nierówne tempo. Rewelacyjny jest początek gdzie Ally i Jack się poznają, razem koncertują i rozwijają. Jest zabawnie, jest płynnie, mamy czas by zobaczyć rodzące się między nimi uczucie i czegoś tam się o nich dowiedzieć. Potem niestety jest bardzo nierówno. Są momenty kiedy fabuła powinna przyspieszyć (rozwój solowej kariery Ally) i są takie gdzie powinna zwolnić, a reżyser powinien nam bardziej zarysować dany wątek (problemy Jacka). Wygląda na to, że Bradley nie mógł wszystkiego zrobić sam i niestety opowieść na tym traci

 

- zły balans wątków. Bardzo dużym minusem jest brak rozwiązania/szerszego spojrzenia na prawie każdy wątek. Ally zaczyna być gwiazdą popu, mamy jasno wskazane w filmie, że jej muzyka traci na znaczeniu, ale ten wątek nie zostaje w ogóle podjęty przez postać Gagi. Jest jedna scena kłótni o treść muzyki między postaciami, ale na tym się kończy. Postać Gagi nie ma żadnej refleksji, nie podejmuje w ogóle tematu, więc po co było to budować? W drugiej połowie po stronie Jacka mamy zarysowany jego upadek. I okej, wiemy że

 

jego ojciec pił i zrobił z Jacka kumpla do picia. Wiemy, że ojciec i brat Jacka mieli talent do muzyki, ale go nie ruszyli, zaś Jack brał od nich inspiracje. Wiemy, że Jack miał próbę samobójczą. Ale to TYLE. Jack kończy tragicznie (po rozmowie z producentem Ally), ale kompletnie nie da się kupić tego skąd się biorą jego problemy. Poza chlaniem i brakiem zainteresowania kompletnie nie wiemy co sprawiło, że tak, a nie inaczej wyglądała relacja Jacka z ojcem i bratem. Wątek tracenia słuchu jest niesamowicie po macoszemu potraktowany. Nie do końca wiemy czemu Jack go ignoruje, czemu nie podejmuje tego tematu z Ally i potem kompletnie ten temat nie istnieje. Dalej mamy scenę gdzie Jack znajduje się najebany na trawniku jakiegoś swojego kumpla. Dwie linijki dialogu mówią o tym, że znają się bardzo dobrze, ale ponownie - NIC NIE WIEMY SKĄD CO I JAK I DLACZEGO. Fakt, faktem, na tej scenie tracimy z 10/15 minut filmu bo scena nic nie wnosi. Jasne, są oryginalne i romantyczne oświadczyny Jacka, ale gdyby się oświadczył gdziekolwiek indziej to miałoby to taki sam wpływ na fabułę. Po co to było? Podobnie scena samobójstwa jest naciągana. Okej, był uzależniony i miał problem ze słuchem i własną karierą. Ale to jest LEDWO po terapii jaką przeszedł i co? Wystarczy jedna rozmowa z producentem Ally by się zabił? Okej, to musi wynikać z czegoś innego, ale NIE WIEMY DOKŁADNIE SKĄD. Jedyny wątek relacji, który jest zamknięty to relacja Jacka z bratem. Wystarczyły dwie sceny by to zrobić umiejętnie i przekonująco.

 

Wydaje się, że podałem dosyć duże minusy, które mogły ten film zdefiniować jako jednak przeciętny. Niemniej jednak, chemia między Cooperem, a Gagą i sposób poprowadzenia ich relacji, wraz z naprawdę świetną muzyką bardzo dobrze przykrywa wady. Stąd też moja irytacja, bo widać po masie scen jaki potencjał miał ten film.

 

Cieszy mnie jednak, że osiąga dobre wyniki finansowe, bo Bradley pokazuje jaki talent ma, już nie tylko jako aktor, ale też jako reżyser czy producent, a jestem dużym fanem jego twórczości. Polecam wybranie się na ten film jeżeli lubicie historie muzyków, dobre wątki romantyczne albo niezłą muzykę, powinniście być zadowoleni.

  • Lubię! 6
Odnośnik do komentarza

Into the Spiderverse

 

Na pewno wybiorę się jeszcze raz, ale już teraz można spokojnie powiedzieć, że Into the Spiderverse to rewolucyjny film w kwestii animacji i jeden z lepszych filmów Marvela. Bez wątpienia był to rok Spider-mana, po dobrym udziale w Infinity War mamy świetną grę i genialną animację. Film się głównie opiera na postaciach Milesa Moralesa i Petera B Parkera (swoją drogą potwierdzony Parker z Ziemi 616, czyli "oryginalnej ziemi" Marvela), ale każdy z innych Spider-manów dostaje swoje do pokazania. Wyśmienici są podkładający głos aktorzy (Schreiber! Pine! Cage! I najlepszy Jake Johnson), genialny jest soundtrack (Sunflower Posta Malone katuje od paru dni), film nie męczy, a animacja to coś innego.

 

Są dwie rzeczy, które warto wspomnieć w przypadku animacji. Po pierwsze świetne efekty imitujące komiks (lekkie rozmycie przypominające błędy w druku), a do tego niesamowite i płynne przejścia między bardzo różnymi w stylu i kolorystyce tłami. Artykułów o tym jak był tworzony Spiderverse można znaleźć masę i warto się zaznajomić bo to jest krok milowy w animacji filmów.

 

Film ma też dużo humorystycznych elementów, może nie takich by się zaśmiewać w głos, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy bardzo długo. Świetnie też podejmuje tematykę dojrzewania i presję jaka towarzyszy komuś kto z dnia na dzień musi zostać superbohaterem, nie z wyboru (jak oryginalny Spider-Man), a z poczucia obowiązku i trochę konieczności. Miles jest świetny i nie odstaje od bardzo dobrej komiksowej adaptacji.

 

Niesamowity jest też drugi główny bohater, czyli Peter B Parker. Mamy tu Spider-mana z brzuszkiem, takiego na oko koło 40stki, czyli coś czego Marvel nigdy nam nie pokazał. Mamy Spider-mana, któremu w końcu pozwolono dorosnąć, zmierzyć się z ważnymi w życiu momentami (posiadanie rodziny, kryzysy w związku czy zwyczajne zmęczenie tym co robi), pozwolono mu też popełnić błędy i stać się trochę zgorzkniałym. I to jest jedna z ciekawszych interpretacji Spider-Mana jaką widziałem. Jake Johnson świetnie ją okrasił swoim lekko zirytowanym głosem, do tego dorzucając niemało humoru.

 

Film oczywiście jest zapełniony żartami dla fanów Spider-Mana i wieloma nawiązaniami do filmów, komiksów czy gry ;)

 

Szczerze polecam nie tylko fanom, ale każdemu lubiącemu dobrą animację. Byłem na wersji z napisami, ale ponoć dubbing jest niezły, przemoc praktycznie w ogóle nie jest pokazana więc rodzice mogą śmiało brać dzieci. Zresztą, na sali ze mną był rodzic z paroletnim (nie wiem dokładnie) dzieciakiem, który bawił się świetnie, pomimo napisów ;)

 

Najlepszy film superbohaterski roku i jeden z lepszych w ogóle, a w tym roku też jeden z lepszych filmów w ogóle. Tylko czekać na dziesiątki nagród za animację :)

  • Lubię! 2
  • Uwielbiam 1
  • Dzięki! 1
Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

 

 

No i w końcu mamy trailer nowego Spider-Mana :) ciekawie wygląda Mysterio, ładny strój, realistyczny, a jednocześnie oddaje ducha komiksowi, spoko udział Fury'ego. Nie kumam co prawda czy Mysterio walczy z tym wodnym czymś, ale cholera wie, Marvel umieszcza x fejkowych scen w trailerach. A z drugiej strony mowa była o udziale Elementals w tym filmie, co by się zgadzało z tym kamiennym, piaskowym, wodnym i ognistym czymś :-k

Odnośnik do komentarza

Underdog - historia Borysa "Kosy" Kosińskiego (Eryk Lubos) zawodnika mieszanych sztuk walki, który w najważniejszym pojedynku swojego życia z Deni Takaevem (Mamed Khalidov) popełnia błąd, który przekreśla jego dotychczasowe dokonania. 

 

Tyle w kwestii wstępu. Przede wszystkim, wg mnie bardzo dobry wybór do głównej roli Eryka Lubosa. Facet ma wygląd zakapiora, który nie da sobie w kaszę dmuchać i postać fightera mma, samotnika, który na dodatek każdej nocy zmaga się z paraliżującym bólem nie pozwalającym mu zasnąć, idealnie pasuje do jego wizerunku. Świetna kreacja również Janusza Chabiora (trenera "Kosy"), chorego na zespół Tourette'a, który łączy wątki komediowe z przygotowaniami naszego bohatera do walki. Jeśli chodzi o  Mameda Khalidova, było poprawnie - sceny walki odegrane zostały w sposób realistyczny, gorzej wyglądało to podczas dialogów - tu dało się wyczuć, że nie ma doświadczenia aktorskiego i momentami zdawało się to być dość sztuczne, no ale nie o to w tym chodziło. 

 

Sam film zrealizowany został w sposób.. zastanawiający. Mam wrażenie, że sam sport nie jest tu najważniejszy, bowiem został on skutecznie schowany pod wysuwającą się na czoło opowieści historią miłosną i wynikającymi z tego konsekwencjami dla naszego głównego bohatera. Problem polega na tym, że Kawulski w swoim dziele za bardzo popłynął i zamarzyła mu się historia rodem z Rocky'ego - dość pompatyczna, z trenowaniem w lesie przy strugach deszczu, z patetyczną muzyką (która w niektórych scenach, zwłaszcza łóżkowych, brzmiała wręcz śmiesznie) i wszechobecnym slow-motion. Wygląda to tak, jakby twórcy Underdoga odkryli tę ostatnią opcję i uznali za jakąś nowość w kinie, decydując się wtrącić ją w każdy wątek, gdzie to możliwe (tam, gdzie niemożliwe, również). 

 

Sam pomysł na historię fajny, jak na polskie warunki, ale jak ktoś sięga głębiej do kinematografii światowej to nie znajdzie tu nic rewolucyjnego. Ot, historia gościa, który był praktycznie na szczycie, miał szansę na mistrzostwo największej federacji w Polsce, ale przez pewną wpadkę sięgnął dna - ima się każdej możliwej pracy, by zarabiać pieniądze, próbując odnaleźć swoje miejsce na ziemi i poradzić sobie z demonami, jakie mu towarzyszą po zawieszeniu kariery sportowej. 

 

Na koniec parę smaczków, które wrzucam w spoiler, bo szerzej w tym o treści samego filmu:

 

 


1. Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że KSW przedstawiając postać Mameda w tym filmie, liczy na dalszym trzepaniu na nim kasy w swoim produkcie? Otóż Mamed pokazany jest tu jako superbohater - wygrał walkę przez dyskwalifikację rywala (pozytywna kontrola antydopingowa), ale jemu honor nie pozwala zaakceptować takiego triumfu, żąda rewanżu, sam jeździ i namawia Kosę do drugiego starcia, po czym w decydującym momencie, gdy był dosłownie o włos od porażki, zupełnie nieatakowany klepie w matę, by honorowo przegrać walkę. Dla mnie to taki jasny sygnał, że Chalidow jest tutaj świętszy od papieża. 

 

2. Dla mnie niewykorzystany został potencjał Janusza Chabiora. Jego "ataki", związane z chorobą, były idealne timingowo i można było to lepiej rozegrać. Główny żal mam o to, że zupełnie zniknął po pierwszej walce, a potem zupełnie "z czapy" pojawił się w przygotowaniach do drugiej. Wg mnie samo jego poszukiwanie, może namawianie do ponownego trenowania Kosy mogło być świetnym wątkiem, który zupełnie pominięto. 

 

3. Wielki plus za wtrącenie gwiazd KSW do tego - backstage'owe wywiady z Janikowskim, Popkiem czy Soldiciem, finalną walkę komentujący Juras z Andrzejem Janiszem, a w międzyczasie przebitki z przejętego Mateusza Borka, który siedzi pod klatką. Minus - fakt, że ów przebitki, jak prawie cała walka, pokazana w tym cholernym slow-motion.

 

4. Czemu Mamed nie mógł zostać przedstawiony jako.. Mamed, skoro inne gwiazdy KSW występowały pod swoim realnym imieniem i nazwiskiem? Podejrzewam, że KSW nie chciało po prostu, aby widzowie tę porażkę łączyli z Khalidovem, tylko z postacią przez niego graną.

 

5. I czemu aktorem jest Mamed Chalidow, a postacią przez niego graną - Deni Takaev? Albo spolszczamy jedno i drugie, albo żadne - w innym przypadku nie ma to do końca sensu, prawda? Ale to czepianie się dla samego czepiania. 

 

  • Lubię! 4
Odnośnik do komentarza

Brexit: The Uncivil War

 

Na HBO: Go parę dni temu wjechał film o powyższym tytule i był reklamowany od początku w oparciu o wizerunek Benedicta Cumberbatcha - skutecznie, bo pewnie i tak po film bym kiedyś sięgnął, ale świadomość jego zaangażowania w ten projekt spowodowała, że obejrzałem go od razu, zamiast tylko dodać do listy filmów planowanych do obejrzenia w przyszłości.

 

Nie będę bawił się w długie recenzje, bo nie znam się na tyle, by ocenić poszczególne elementy filmu. Sam go oceniam jako bardzo dobry - wyróżnia się jednak przesłaniem.

Uważam, że powinni go obowiązkowo obejrzeć wszyscy polscy politycy opozycyjni - a Schetyna po kilkakroć.

Trudno tu mówić o większych spoilerach co do fabuły, bo w filmie o kampanii na temat Brexitu chyba każdy wie, jak ona się skończy, ważna jest zatem forma, bo treść każdy jest w stanie sobie wyobrazić. A forma jest wymowna (choć sama konstrukcja jest przewidywalna i stąd film pewnie nie uniknie zarzutów o wtórność) - jak wiele zależy od tego, by uderzyć w czułe punkty elektoratów, nawet nie mając racji i celowo operując kłamstwami. Wymowne są sceny, gdzie

Spoiler

"salonowi" specjaliści od kampanii stojący po stronie "Remain" uświadamiają sobie, że kampania Brexitu rozpoczęła się 20 lat temu, że nie chodzi o argumenty "za/przeciw" tylko o rzekome "odzyskiwanie godności". Mocna jest scena, gdzie kobieta za "leave", w debacie ośmieszona i pozbawiona jakichkolwiek racji, po udowodnieniu jej, że całkowicie się myli co do brexitu, rozpłakuje się i krzyczy o czuciu się jak zero. Uderza rozpaczliwa argumentacja jednego z polityków za "remain", który wyrzuca pod adresem telewizji pretensje, że noblista z dziedziny ekonomii ma tyle samo czasu, co opętana chęcią "leave" ignorantka - polityk nie rozumie, jak tv może kierować się symetryzmem zamiast neutralnością.

Najmocniejsze jest jednak zderzenie wyborców panikujących przed nadejściem 50 mln Turków na tle Johnsona, który uświadamia sobie, że ta liczba to całość mieszkańców kraju i oczywiście nie wszyscy oni do UK trafią.

Film dobrze, bo w pigułce, pokazuje efekty zderzenia racjonalnych, merytorycznych ekspertów oderwanych od uczuć elektoratu z ludźmi cynicznie grającymi na emocjach ciemnego ludu.

 

Puszczałbym to w kółko polskiej elicie politycznej pytając po każdym seansie jaką oni sami mają receptę na demagogię, skoro najwyraźniej powszechna edukacja zawiodła.

  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Zimna  Wojna z nominacją do Oscara za nieanglojęzyczny, zdjęcia i reżyserię, ale bez nominacji dla Kulig :/ A o statuetkę będzie bardzo trudno, bo Roma jest nominowana i za najlepszy film i za najlepszy nieanglojęzyczny, więc przynajmniej jedną z tych kategorii wygrają. A biorąc pod uwagę obecny polityczny klimat w Stanach i sprzeciw wobec niego w Hollywood, co zresztą pokazywali już w trakcie zeszłorocznej gali, gdzie mieli pierdolca na punkcie Meksyku, to zupełnie bym się nie zdziwił, gdyby Roma dostała obie statuetki za najlepszy film.

 

Dziwi mnóstwo nominacji dla Bohemian Rhapsody, w tym za montaż i edycję dźwięku (xD)

Odnośnik do komentarza

Roma - powiem szczerze, że podchodziłem do filmu bardzo sceptycznie, gdyż widziałem wiele chłodnych reakcji na Twitterze czy Facebooku. Zarzucano zwykle nudę i to, że zupełnie nic się nie dzieje. Zupełnie nie rozumiem tych opinii, bo mnie tem film zauroczył. Dziwię się, że reżyserem jest mężczyzna, ponieważ „Roma” jest niesamowicie kobieca. Piękna historia dwóch porzuconych kobiet, które próbują żyć normalnie, a w tle tego wszystkiego wielka historia i przemiany polityczne w Meksyku, które zdecydowanie są domeną mężczyzn, dlatego też są jedynie zarysowane, dzieją się gdzieś pomimo, tylko sporadycznie przecinają się z losami bohaterek. Nominacje do Oscarów moim zdaniem w pełni zasłużone. 

  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Ben is back

 

Historia uzależnionego od leków chłopaka wracającego na dzień do domu wyglądała ciekawie, ale z drugiej strony zastanawiałem się co można w ten dzień pokazać.

Film zdecydowanie próbuje pokazać z czym boryka się rodzina uzależnionego, jakie piętno to na nich zostawia i ile to kosztuje, aby obdarzyć taką osobę chociaż warunkowym zaufaniem. Próbuje, bo wychodzi to przeciętnie. Sztywna gra Hedgesa zapewne miała przekonywać, że czuje się on niepewnie czy walczy ze starymi demonami, ale jakoś po prostu nie przekonywał mnie. Lepiej Roberts prezentowała się, ale też parę jej scen było przerysowanych, albo wręcz dziwnych. Ogólnie jednak aktorstwo nie było złe, ale też nie było wybitne.

 

Fabularnie film trochę kulał. Zakładam, że miasto, gdzie rozgrywała się akcja było małe, ale częstotliwość spotykania znanych Benowi postaci, czy po prostu wpadanie na kogoś było przesadnie upchnięte. Było jeszcze parę małych dziur, ale bez wchodzenia w spoilery nie ma to sensu i jest to trochę czepialstwo też ;]

 

Mimo wad, nie nudziłem się, ale widywałem znacznie lepsze dzieła. Warto iść do kina? Meeeeh, mozna lepiej zmarnować 3 dyszki. Ale jeśli ktoś lubi dramaty, Julię Roberts to na pewno będzie bardziej zadowolony niż ja.

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Polecam nowy film Eastwooda (The Mule). Jest kilka luk w scenariuszu, ale ciepło i delikatny humor tego filmu pozwalają o nich zapomnieć. Jeden z zabawniejszych filmów ostatnich lat.

 

Na drugim biegunie Faworyta. Genialny pomysł na fabułę, świetnie zagrany, ładne zdjęcia. Wszystko kładzie źle napisany scenariusz. Pisany ewidentnie przez kogoś o wrażliwości scenarzysty filmów porno. Film jest obrzydliwie wulgarny. Gdyby przeczytać same dialogi pomyśleć można, że film dzieje się w murzyńskim getcie, albo przynajmniej w Nowej Hucie, a nie osiemnastowiecznej Anglii. Plus wymiotowanie na ekranie, zupełnie bez sensu i związku z fabułą (film chyba udaje artyzm w ten sposób?). Zasadniczo wygląda to jak nieudolny pastisz Barry'ego Lyndona.

 

W sumie mogę polecić włosko-belgijską wariację na temat mitu o założeniu Rzymu - Il primo re. Bzdurka (włosy się jeżą, jak przemyśleć "fabułę" tego filmu), ale miło mi się oglądało. Ostrzegam, że bardzo brutalny.

Edytowane przez demrenfaris
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...