Skocz do zawartości

No jak to co?


eMMeS

Rekomendowane odpowiedzi

Wersja: 6.0.0

Ligi: Polska (1,2)

Wszyscy piłkarze z : Polska

Baza danych: Norma

 

Opis: Zamówiłem sobie dłuższy czas temu FMa 2008, ale w wyniku strajków pocztowców wciąż czekam. Z nudów odpaliłem wczoraj wersję 2006 i postanowiłem zostać drugim Leo Beenhakkerem, a raczej kimś więcej niż on. Oto co się działo do roku 2008 (w skrócie):

 

rok 2005:

 

Polska 2-3 Serbia i Czarnogóra

Polska 8-3 Austria

Polska 1-0 Walia

Anglia 3-1 Polska

Polska 2-2 Cypr

Szkocja 0-2 Polska

 

Podsumowanie: Mecze niezbyt rewelacyjne w wykonaniu moich podopiecznych, ale to co najważniejsze - awans do Mistrzostw Świata 2006 wykonali.

Teraz, wzorem Jerzego Engela zacząłem jeździć po wsiach, po Polsce i opowiadać bajki pod patronatem Heyah :)

 

rok 2006:

 

Polska 1-0 Grecja (mecz towarzyski)

 

W grupie na Mistrzostwach Świata zmierzę się z Paragwajem, Japonią i Czechami. Awans musi być - tylko Czechy mogą stwarzać problemy. A jak poszło?

 

Polska 2-2 Paragwaj

Polska 2-1 Japonia

Polska 3-1 Czechy

 

Zgodnie z oczekiwaniami awans, niespodziewanie z pierwszego miejsca, sprawił, że w 1/8 finału mierzyłem się z drużyną Tunezji... może pokuszę się o medal?

 

Polska 3-2 Tunezja

 

W 1/4 finału pech chciał przydzielić mi Portugalczyków i dopiął swego:

 

Polska 1-2 Portugalia

 

Dość powiedzieć, że oba gole Portugalczyków padły z wyraźnych spalonych? Polska jedzie do domu. Po raz pierwszy - bez wstydu. Nagrody dla najlepszego zawodnika turnieju nie odbierze Polak, aczkolwiek wśród nominowanych znalazł się Jacek Krzynówek.

 

Grupa eliminacyjna Mistrzostw Europy 2008:

 

Pech chciał, że mimo 6 miejsca w rankingu FIFA (!), które dał nam występ na mundialu, w eliminacjach musieliśmy mierzyć się z Szwecją i Holandią, a do tego znalazła się tam jeszcze nieprzewidywalna Norwegia. Czyżby brak Polaków na Euro miał się znów powtórzyć?

 

Litwa 0-3 Polska

Polska 2-0 Holandia

 

Dwa pierwsze mecze, 50% przewidywań się sprawdziło. Holendrzy niespodziewanie przegrali, aczkolwiek Polacy, a konkretnie wódz środka pola - Maciek Iwański zdominował ich tak, że w całym meczu mieli jedynie 30% posiadania piłki. Co będzie dalej? O tym już za chwile.

Odnośnik do komentarza

Jak było dalej? Dalej też Polacy strzelali gole i wygrywali :)

 

Walia 1-3 Polska

Polska 1-0 Wyspy Owcze

Norwegia 2-2 Polska

 

Trochę głupim remisem należy skończyć rok 2006. Szkoda tych punktów bardzo, bo mogą się one okazać kluczowe w konfrontacji o drugie miejsce w grupie. Na szczęście Szwedzi też głupio tracą oczka.

 

rok 2007:

 

Pierwsze trzy miesiące roku poświęciłem na urlop. PZPN zachwycony nie był, ale nie miał chyba wyjścia. 24 marca przyszło mierzyć mi się ze Szwedami w Chorzowie. Jak było?

 

Zaczęło się źle, bardzo źle - już w trzeciej minucie Ibrahimović do spółki z Kallstromem rozklepali mi obronę i ten drugi umieścił piłkę w siatce. Później spotkanie siadło, bo i Szwedzi byli zadowolenie i Polacy nieporadni. Napastnicy nie istnieli wśród wielkich Szwedów. Ani Smolarek, ani Saganowski nie mogli wygrać pojedynku główkowego. Po przerwie tego pierwszego zmienił Wichniarek i... stworzył sobie aż 6 sytuacji bramkowych. Napastnik Herthy wykorzystał aż jedną i mecz zakończył się remisem.

 

Polska 1-1 Szwecja

3' Kim Kallstrom

61' Artur Wichniarek

 

Potem nadszedł czas na rundę rewanżową i dwa mecze bez historii, ale za to z ciekawymi wynikami:

 

Polska 4-0 Litwa

Polska 6-0 Walia

 

... a potem rewanż z Holendrami i kilka innych spotkań:

 

Holandia 4-3 Polska

Wyspy Owcze 0-4 Polska

Norwegia 1-3 Polska

 

z których ostatni dał nam upragniony, pierwszy w historii awans do Mistrzostw Europy. W tej sytuacji spotkanie ze Szwecją miało już tylko znaczenie dla Szwecji, która przy wygranej z nami i jednoczesnej porażce Holendrów, mogli jeszcze awansować.

 

Szwecja 1-0 Polska (i tak przeszła Holandia :D)

Chile 2-2 Polska

 

Sparingiem z Chile zakończyliśmy udany rok 2007. Głodni sukcesu jedziemy na Mistrzostwa Europy, zmierzyć się w grupie z Rumunią, Francją i Niemcami i szybko rozjechać się na urlopy :)

 

Po drodze do EURO, utwierdziliśmy się jeszcze w przekonaniu, że warto zamawiać wycieczki na drugą połowę czerwca sparingiem z Danią, przegranym 3-0.

 

ZACZNIJMY EURO 2008:

 

(a teraz sobie poczekacie, bo mam zamiar pisać baaardzo dłuuuugo o każdym meczu :P)

 

_____________

Gun - nie chciało mi się ściągać niczego. Chciałem sobie zagrać, a że się rozwinęła ładnie gra, to opisuję :P

Odnośnik do komentarza

[1/3] Mistrzostwa Europy "Austria i Szwajcaria" 2008 - grupa "B" ("polska")

Polska (1-4-1-2-1-2): Boruc - Błaszczykowski, Golański, Głowacki, Żewłakow - Lewandowski, Łobodziński, Petasz, Iwański - Rogalski, Janczyk

Rumunia (1-4-4-2): Lobont - Contra, Iencsi, Chivu, Rat - Nicolita, Zicu, Tecuci, Rosu - Marica, Mutu

 

Spośród 20000 kibiców na stadionie ok. 90% stanowili Polacy. Nic więc dziwnego, że już w autokarze, przy wjeździe do Sionu słychać było gromki śpiew ze stadionu "Polska, biało-czerwoni!". Gdy wyszliśmy na rozgrzewkę to już nawet zawodnicy nie słyszeli moich uwag, tylko doping. W końcu to pierwsza od ponad 20 lat reprezentacja która odnosi sukcesy. Dzisiaj musi być tak samo.

 

Pierwszy gwizdek Marka Clattenburga był niesłyszalny, toteż Rumuni rozpoczęli grę, gdy pozostało już o 20 sekund mniej meczu. "Już grają na czas", i to jak. Od razu pięknie na skrzydło do Nicolity rozegrał Mutu, a ten po krótkim rajdzie wrzucił na głowę Maricy. Od czego jednak jest Boruc, którego przeznaczeniem jest przecież ratowanie skóry Polakom od pierwszej minuty. W odpowiedzi ładnie z 20 metrów udeżał Iwański, lecz Lobont też do ułomków nie należy. Po chwili znów zaatakowali Rumuni w postaci Tecuci, lecz znów bronił Boruc. I tak w kółko. Po jakichś 20 minutach tempo siadło (wina raczej warunków atmosferycznych - 30 stopni i sucho jak cholera), więc Polacy też mogli się odnaleźć na boisku ;). Doskonałe prostopadłe podanie Iwańskiego w stronę Janczyka mogło rozwiązać worek z bramkami, jednak młody napastnik Legii nie wytrzymał presji i strzelił tuż obok bramki. Kolejną akcję przeprowadził już nie Iwański, ale Nicolita, który tradycyjnie pokazał plecy Żewłakowowi, potem złamał do środka i uderzył. Boruc pięknie wyciągnął piłkę, lecz przy dobitce Maricy z 3 metrów był już bezsilny. A miało być tak pięknie :/:gool: Ciprian Andrei Marica. Polacy jednak nie rezygnują, a zwłaszcza Janczyk, który szybkim wjazdem w pole karne aż prosił się o faul i jego prośby zostały spełnione. Do karnego podszedł Żewłakow i odzyskał to co stracił 4 minuty temu. :gool: Michał Żewłakow. Po przerwie znów groźny był Marica, znów świetnie bronił Boruc, znów pięknie rozgrywał Iwański i znów partolił setki Janczyk. W 86 minucie sytuację meczową miał nasz rezerwowy napastnik - Zachwieja, Sebastian Zachwieja, który dostał piękną piłkę przed pole karne od drugiego rezerwowego - Łukasza Garguły, wziął na raz Christiana Chivu, położył na ziemi Bogdana Lobonta, ale uderzył za lekko i piłkę z linii bramkowej wybił Cosmin Contra. Mecz zakończył się remisem.

 

POLSKA 1:1 (1:1) Rumunia

40' Ciprian Andrei Marica

44' Michał Żewłakow (kar)

 

MoM: Banel Nicolita (8)

 

W drugim meczu Francja uległa Niemcom 1:0.

Odnośnik do komentarza

[2/3] ME Austria i Szwajcaria 2008 - grupa B

Francja (1-4-2-3-1): Landreau - Sagnol, Givet, Gallas, Clichy - Kapo, Vieira, Govou, Giuly, Malouda - Saha

Polska (1-4-1-2-1-2): Boruc - Błaszczykowski, Golański, Głowacki, Żewłakow - Lewandowski, Łobodziński, Petasz, Iwański - Rogalski, Janczyk

 

Tradycyjnie - drugi mecz, meczem o wszystko :). Tym razem szczęśliwym rywalem zostali Francuzi. Rozmowa motywacyjna była bardzo krótka i rzeczowa. Powiedziałem: "To tylko żabojady, są słabi. Jak wy byście żarli cały czas żaby, też byście słabi byli, dlatego macie tu po schabowym i macie je zjeść, a potem tak jak te schabowe zjeść Francuzów". I chyba posłuchali. Już w drugiej minucie dwójkową akcję przeprowadzili byli koledzy klubowi z Zagłębia Lubin (jeden już w Koronie, drugi w Wiśle), czyli Iwański i Łobodziński. W końcu na strzał z dwudziestu metrów zdecydował się Iwański. Strzał przepiękny. Przypominał nieco uderzenie Nihata Kahveciego, z meczu Turcja - Czechy, lecz tym razem piłka od poprzeczki wyszła w boisko, a w efekcie - w łapy Landreau. Rozgrywający Francuzów - Olivier Kapo nie miał zamiaru być gorszym od Polaka i też uderzył. Tyle, że on nie trafił nawet w poprzeczkę. Ale strzał i tak był groźny. Kolejne minuty upłynęły pod wpływem rajdów Kuby Błaszczykowskiego. Młody obrońca krakowskiej Wisełki dał się w końcu sfaulować na 25 metrze. Piłkę ustawił Maciej Iwański. Francuzi nie pozwolili mu jednak spokojnie wykonać tego rzutu wolnego. Jego pierwszy strzał (minimalnie obok bramki) musiał zostać powtórzony w wyniku przepychanek w polu karnym pomiędzy Lewandowskim a Givetem. Iwański wyraźnie się zdenerwował i w powtórce walnął nie do obrony w okienko. :gool: Maciek Iwański!. Mecz się zaostrzył, a szczególnie widać to było po Iwańskim - był on faulowany 5 razy w 8 minut. Ani razu jednak w okolicy pola karnego, więc skończyło się jedynie na żółtej kartce Gaela Giveta. Po kilkunastu minutach Maciek mógł jednak dalej spokojnie rządzić w środku pola. Po jednym z jego podań w sytuacji 1 na 1 z Landreau znalazł się Rogalski. Przy próbie lobu pomylił się jednak odrobinę i piłka poleciała nad poprzeczkę. Dwa razy jednak nie popełnia się tego samego błędu. Na minutę przed końcem pierwszej połowy piękną akcję w stylu Davida Villi przeprowadził Dawid, tyle że Janczyk - cofnął się po piłkę w środek pola, zszedł z nią do skrzydła, ograł Gallasa i wrzucił w pole karne. Pięknego szczupaka umieścił w siatce Rogalski. :gool: Maciej Rogalski. Och jak ja chciałem by druga połowa z Francuzami była aż tak nudna jak druga połowa z Rumunami. Moje pragnienia jednak się nie spełniły. Była jeszcze nudniejsza. Jedyną okazję dla Francuzów stworzył Olivier Kapo, jednak jego strzał pewnie obronił Artur Boruc. Potem wszedł superrezerwowy Zachwieja i dręczył obronę bieganiem. Nie wytrzymał tego Gallas który sfaulował go wychodzącego na czystą pozycję i wyleciał z boiska. Stało się jasne, że ten mecz należy do nas. Nie chciało nam się jednak tego potwierdzić 3 golem.

 

Francja 0:2 (0:2) Polska

23' Maciej Iwański

45' Maciej Rogalski

 

MoM: Arkadiusz Głowacki (10)

 

Polska jest na 99% pewna awansu do drugiej rundy!!!

Niemcy remisują z Rumunami.

 

Ciekawostka: do EURO 2008 dostała się Albania. I niech ktoś teraz mi usprawiedliwia Leo, że i tak osiągnął sukces.

Odnośnik do komentarza

[3/3] EURO 2008 - grupa B

Polska (1-4-1-2-1-2): Boruc - Błaszczykowski, Golański, Głowacki, Bronowicki - Lewandowski, Łobodziński, Petasz, Iwański - Rogalski, Smolarek

Niemcy (1-4-4-2): Ich nazwiska są i tak nieprawdziwe ;)

 

Na mecze przeciwko Niemcom nikogo specjalnie motywować nie trzeba, toteż wystarczyło dać chłopakom piłkę, by Ci zaczeli grać i to GRAĆ pisane z capslockiem. Już od początku Polacy stali się stroną przeważającą i tak po doskonałym podaniu Petasza, Smolarek pięknie poradził sobie z dwoma Niemcami i zagrał przed pole karne do Iwańskiego. Jego strzał z 19 metrów odbił się jednak od zewnętrznej strony słupka i uciekł za boisko. Prowadziliśmy bardzo otwartą i ofensywną grę, przez co już w 12 minucie mogliśmy zostać skarceni. Ze spalonego uderzał jednak Marcel Lichte (Tim Borowski) i jego gol nie mógł być uznany. Przy kolejnej okazji Niemców na posterunku stał już Boruc. I przy następnej też, i następnej, i jeszcze jednej, aż w końcu Polacy się odgryźli, w osobie nie kogo innego jak Maćka Iwańskiego. Gol jednak tym razem nie padł bo jego strzał pięknie obronił Becker (taki jakby Wiese). w odpowiedzi Richter pięknie uruchomił Schrodera, a ten wyprowadził Niemców na prowadzenie. :gool: Prawie Kuranyi Schroder. Do przerwy 0:1, a po niej na boisku nie pojawił się już rozczarowujący Łobodziński, na skrzydło przeszedł Ebi Smolarek, a do ataku wszedł Zachwieja. To jemu przyszło wyrównać. Najpierw jednak podanie od Iwańskiego otrzymał Rogalski, wyszedł sam na sam z bramkarzem, położył go na glebę i oddał piłkę Sebastianowi. :gool: Sebastian Zachwieja! Tuż po tym golu drugiego w tym meczu faulu dopuścił się Petasz i zobaczył drugą żółtą kartkę. Polacy będą kończyć ten mecz w 10ciu... Ale Niemcom nie kwapi się do ataku. Remis zapewnia awans obu drużynom, ewentualna przegrana, przy wygranej Rumunów może się skończyć tragicznie... w końcu jednak, gdy Polacy nie wytrzymywali już trudów gry bez jednego zawodnika Niemcy postanowili nas dobić. Zrobił to nikt inny jak Jurgen Maier (nie wiecie kto to? Ja też nie, co więcej nie pasuje mi do nikogo z prawdziwej kadry Niemiec, więc... to pewnie kolejny Polak ze Ślunska). Na dodatek zrobił to dwa razy :gool::gool: Jurgen Maier :/ Szkoda, sukces przeciwko Niemcom był bliski.

 

Polska 1:3 (0:1) Niemcy

39' Helmut Schroder

56' Sebastian Zachwieja

89' Jurgen Maier

90' Jurgen Maier

 

MoM: Jurgen Richter (9) - prawie jak Ballack ;)

 

Wyszliśmy z grupy z drugiego miejsca. W ćwierćfinale przyjdzie nam grać jednak z naszymi rywalami z eliminacji - Holandią. Dziennikarze już wieszczą zwycięstwo - w końcu ostatnio wygraliśmy 2-0. Ja się boję...

Odnośnik do komentarza
A może tak tabelkę? I nie uwierzę w to, że spośród 20 tys. kibiców, 90% to Polacy UEFA by się na to nie zgodziła, a 10% to pewnie sponsorzy ?

 

Jestem już przeszło rok dalej, tabelka niemożliwa.

 

A o konikach biletów świat w FMie nie słyszał? ;>

Odnośnik do komentarza

Czwartek, 19 czerwca 2008

Ćwierćfinał EURO 2008 "Austria i Szwajcaria"

Polska (1-4-1-2-1-2): Boruc - Błaszczykowski, Drzymont, Głowacki, Bronowicki - Lewandowski, Łobodziński, Krzynówek, Iwański - Rogalski, Zachwieja

Holandia (1-4-2-3-1): Van der Sar - Kromkamp, De Jong, Maduro, Bouma - Hofs, Zenden, Van der Meyde, Van Persie, Kuyt, John

 

Holendrzy, którzy awansowali do EURO 2008 z drugiego miejsca w "polskiej" grupie eliminacyjnej przez swoją grupę przeszli jak burza. Toteż w ćwierćfinale liczyli na zemstę nad Polakami. Toteż już od pierwszego gwizdka ruszyli do ataku. Van Persie był jednak nieskuteczny, a i Boruc miał dobry dzień (jak zwykle). W odpowiedzi piękną akcję przeprowadził Rogalski, lecz jego pracę zmarnował Zachwieja uderzając prosto w Van der Sara. Doskonałe zawody rozgrywał dzisiaj Zenden. Jego podania często uruchamiały groźne akcje Holendrów. Na posterunku czuwał jednak Boruc, a i Drzymont z Głowackim nie byli łatwi do przejścia. Do przerwy utrzymał się więc wynik remisowy. W drugiej połowie obudził się Łobodziński i to on zaczął królować na boisku. Jego rajdy co rusz siały popłoch w polu karnym Holendrów. Gol jednak nie padł. Sytuacja z 53 minuty jednak z pewnością odcisnęła swoje piętno na dalszym przebiegu meczu. Doskonałą piłkę na wolne pole dostał Zachwieja. Wyszedł przed obrońców, lecz tuż przed strzałem został zdjęty przez Hedwigesa Maduro. To musiała być czerwona kartka. Holendrzy będą kończyć to spotkanie w 10ciu. Jasne stało się, że teraz każda minuta działa na naszą korzyść. Można było więc spokojnie konstruować akcje w ofensywie. Swoje szanse marnowali jednak Rogalski i Krzynówek, więc trzeba było przejść do dogrywki, w której na niespodziewane (pierwszy od ponad 30 minut strzał na bramkę Boruca) prowadzenie mógł wyprowadzić Holendrów Van Persie. Trafił jednak w słupek. Gdy Łobodziński zmarnował swoją okazję w 105 minucie, trzeba było już pomyśleć o karnych. Na boisku pojawili się więc Żewłakow i Saganowski. To właśnie ich akcja przesądziła o wyniku spotkania. Piłka leniwie chodziła w środku pola, aż w końcu Żewłakow postanowił wbić ją w pole karne. Tam na 14 metrze odnalazł się Saganowski, który pięknym wolejem umieścił piłkę w siatce. :gool: Marek Saganowski. Holendrzy próbowali jeszcze się odgryźć i doprowadzić do karnych, ale zabrakło im sportowych argumentów.

 

Polska 1:0 Holandia

112' Marek Saganowski

 

MoM: Wojciech Łobodziński (9)

 

screen pod wynikiem. W półfinale Polska zagra z Czechami, z którymi wygrała na ostatnich Mistrzostwach Świata 3-1 ;)

Odnośnik do komentarza

- Zachwieja, Zachwieja! Dawaj Zachwiejaaaa! Rogalski, no strzelaj, no Rogalskiiii... hrrr..., aaaa - ten poranek był niezwykle ciężki, no ale, raz się żyje, raz się świętuje. Polska Mistrzem Europy, taaak, jak to pięknie brzmi... i to ja do tego doprowadziłem. JA! Michał Staszewski z Polski. Nie żaden Leo z Holandii, chociaż jego babiczka może i pochazi z Chrzanowa. To zdecydowanie byłem ja. Taaak, tylko gdzie ja właściwie byłem? Wokół mnie leżało sporo pozgniatanych puszek po piwie, oraz szczątki kilku butelek po wódce. Niech każdy wie, jak Polak świętuje - tytuł w debiutanckim występie na EURO. "Powtórzyć to jeszcze raz, czy już to do mnie dotatrło? Moja kadra wygrała 4-1 z Czechami i 2-1 z Niemcami i została Mistrzem Europy. Brzmi wspaniale... aaach". Zdecydowanie autosugestia w obliczu takiego sukcesu jest ważną rzeczą. Nie żebym nie wierzył w swoje umiejęności..., po prostu... nie wierzę w sukces. "Taaak, coraz bardziej czuję się Mistrzem Europy". Po kilkunastu minutach leżenia i gapienia się w sufit doszedłem do wniosku, że nie wiem jaki dzisiaj dzień i z kim gramy następny mecz... ani nawet gdzie jestem. Melina w postaci pokoju z jednym, brudnym oknem i materacem pod nim w niczym nie przypominała ośrodku Bad Malterhof, w którym zatrzymałem się na Mistrzostwa. Walcząc z częściowym zaćmieniem wzroku i całkowitym umysłu, postanowiłem przesunąć się w stronę podłogi i wzrokiem ogarnąć jakieś miejsce w którym może pisać jaki mamy dzień.

 

Spod sterty puszek, butelek i kurzu nie widać było za dobrze podłogi, aczkolwiek w końcu przekonałem moją stopę, że grunt jest bezpieczny, że warto się ruszyć. Jednak już przy pierwszy podejściu w piętę zaczął uwierać mnie kapsel z piwa. Piwem tym jak się okazało było "Karpackie Mocne", więc powinienem się już znajdować w Polsce. To zdecydowanie nie jest dobra wiadomość, gdyż ostatnie co pamiętam to moment w którym otrzymałem medal Mistrzostw Europy. "No dalej, jeszcze jeden krok, dasz radę" motywowałem się w celu dojścia do futryny, w którą kiedyś, być może wstawione były drzwi. Mimo szczerych chęci mój mózg postanowił się na chwilę wyłączyć, dzięki czemu wylądowałem jak długi na podłodze. Głową trafiłem w mały kopczyk puszek po Lechu. "Leeech wzywaaaa" uparcie próbowałem przebić tą myśl przez bezwładność mojego ciała, aż w końcu się udało. Od tego upartego przebicia do w końcu się udało minęło jak się później okazało jedynie dziewięć godzin. Tym razem pokój wydał mi się już czystszy. Ktoś pozbył się wszystkich odpadów poalkoholowych, umył okno, przez które w końcu zaglądał dzień i znalazł w tym całym bałaganie mojego laptopa, który leżał teraz gotowy do użycia, tuż przy świeżej, gorącej herbacie.

 

Ten notebook ma już swoje lata, bądź był bardzo intensywnie używany, gdyż włączał się ok. 3 minut. Gdy w końcu zobaczyłem piękne "Zapraszamy" okazało się, że te 3 minuty poszły na marne, gdyż komputer poprosił mnie o jakieś hasło do nazwy użytkownika... hmm, na pierwszy ogień poszło "polska", jednak okazało się to podejście błędne. Potem spróbowałem "euro". Ten strzał również nie przyniósł zamierzonego skutku. Windows ostrzegł mnie, że pozostała mi tylko jedna próba, w przeciwnym razie system zostanie zablokowany. Dupa, dupa, dupa, pomyślałem, pisząc w polu "hasło" tak samo. Enter jaki z rozpędu wystrzelił załamał mnie i pogrążył w smutku, jednak Windows, wbrew moim oczekiwaniom zaczął się ładować. "Boooże, co za ochydna tapeta na pulpicie". To stwierdzenie nie zabrzmiało jedynie w moich myślach. Poszło również w eter i uświadomiło mi, że alkohol rzeczywiście zmienia głos. Charczę... jak cholera. Pierwszy rzut oka na pasek start uświadomił mi godzinę - była 11:27, kolejne kliknięcie i mało brakowało, a pod wpływem decybeli pękłoby dopiero co umyte okno. Komputer oznajmił mi, że jest 20 maja 2007 roku. To niemożliwe... musi być conajmniej 20 lipca i to 2008... Mój wrzask sprowadził do pokoju osobę, odpowiedzialną zapewne za zrobienie porządku wokół mnie. Była to ładna, blondwłosa dziewczyna o bliżej nieokreślonym imieniu. Jej kodowa nazwa w mojej głowie brzmiała "ty". "Czy to ty przestawiłaś mi datę w komputerze?" zapytałem bez zbędnej nuty wyrzutu w głosie. "Nie ruszałam Twojego komputera". Odpowiedź ta rozbrzmiewała jeszcze długo w mojej głowie, ale nie z racji zdumienia z faktycznej daty, ale z powodu barwy głosu tej... tej..., tego... anioła. Jej kodowa nazwa w mojej głowie błyskawicznie zyskała nowe nazwy - "kotek", "skarb". Tak, to musi być moja dziewczyna. Już pamiętam, wyraźnie. "Kotku, w takim razie jaki mamy dzisiaj dzień?" To pytanie wydawało mi się w tym momencie najodpowiedniejsze. Jednak odpowiedź znów mnie zszokowała. "Kotku, kotku...? Od kiedy mówisz do mnie kotku? W ogóle jakim prawem nazywasz swoją współlokatorkę kotkiem? Pytam się Ciebie??!! Czemu poniżasz kobiety i sprowadzasz je jedynie do roli zwierząt odpowiedzialnych za zaspokajanie potrzeb seksualnych ty... ty... ty... SAMCZE?!?!" Dość skomplikowana sytuacja w mojej głowie sprzed 15 sekund stała się wobec nowozastałej banalna. Teraz nie byłem pewny już niczego. Na szczęście wrzask tego feministycznego potwora (nowa kodowa nazwa kotka) sprowadził do pokoju kolejną osobę. Tym razem mężczyznę, a jak wiadomo z facetem zawsze można się dogadać. Wolałbym tylko gdyby nie był tak łysy i szeroki jak ten. "Ekhm... słuchaj, no nie chciałem nikogo tutaj urazić, ale po prostu nic nie pamiętam i chciałbym, żeby ktoś odpowiedział mi na kilka pytań." Pod koniec wypowiedzi wyraźnie skierowałem wzrok na łysego, by dziewczyna dała mi już spokój. Na szczęście tak też się stało. "Jeżeli nie pamiętasz, to dwa dni temu była impreza. Świętowaliśmy moje 24 urodziny. Dostaliśmy z tej okazji transport alkoholu z Polski, który jako, że jest mocniejszy niż tutejszy musiał Cię mocniej wziąć. Dzisiaj naprawdę mamy 20 maja 2007 roku, a jesteśmy w naszym domu, w Middlesbrough, w Anglii". Rok 2007?! Co on pier...?! A moje EURO?! "Zaraz, zaraz, jestem całkiem pewny, że niedawno poprowadziłem polską reprezentację do zwycięstwa na EURO 2008. W takim razie nie może być mowy o roku 2007." Moje słowa wyraźnie rozbawiły łysego, natomiast blondynka już padła ze śmiechu na podłogę i powoli wytoczyła się z pokoju. "Słuchaj. To że od roku masz licencję trenerską UEFA Pro, to nie znaczy jeszcze, że prowadzisz jakiś klub, a tym bardziej naszą reprezentację, zrozumiano? Póki co wciąż jesteś tylko barmanem, bo mimo praktyk, tu w Middlesbrough i w Arsenalu nikt nie chce Cię zatrudnić - nie masz doświadczenia."

 

wersja: 8.0.2

Odnośnik do komentarza

"Powoli, więc usiłujesz nam wmówić, że gdy Cię przez dwa dni nie było, to w tym czasie objąłeś w 2005 roku Polskę zastępując Pawła Janasa i awansowałeś z nią do ćwierćfinału Mistrzostw Świata 2006, a następnie wygrałeś EURO 2008?" Łysy ciągle nie dowierzał moim słowom, a ja ciągle nie wiedziałem jak ma na imię. Ciągle też zastanawiałem się co ja robię w Middlesbrough i jakim cudem zostałem barmanem. Dzięki Bogu miałem czas, by spokojnie dojść do siebie i dowiedzieć się czegoś o swoim prawdziwym życiu. "Tak, tak było. Potem była wielka impreza z okazji zdobycia tytułu, a jak się obudziłem byłem tutaj. Tak w ogóle to z całego swojego życia, jak się teraz okazuje realnego, pamiętam wszystko, aż do zdobycia licencji trenerskiej. Potem - pustka." Łysy chyba w końcu załapał, że w takim razie nie wiem także nic o nich, więc zaczął wszystko powoli wyjaśniać. "Czeka mnie w takim razie teraz trochę gadania, więc słuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru powtarzać. Nazywam się Sebastian Zachwieja..." "Zachwieja?! Tak nazywał się mój najlepszy napastnik z kadry. Grał w Pogoni Szczecin i dzięki niemu zdobyliśmy złote medale na EURO!" Twarz łysego zrobiła się czerwona z dumy. Przez chwilę wydawało się nawet, że chciałby, abym to ja opowiadał mu o jego niesamowitych wyczynach, zamiast on o moich. Nie zamierzałem jednak mu przypominać akcji w meczu eliminacji do EURO, gdy rozdarły mu się spodenki i cały świat ujrzał jego klejnoty. "Hehe, kiedyś grałem w młodzikach Pogoni Szczecin. Ale nie chcieli mi dać profesjonalnego kontraktu, tylko pościągali Brazylijczyków, to wyjechałem do Anglii, do roboty. I tu zaczyna się część Ciebie, którą znam. Na robotę w Anglii umawiałem się razem ze swoją znajomą z Lubina - Agnieszką, znaczy się feministyczną świnią, jeżeli dobrze pamiętam. Ona powiedziała, że weźmie ze sobą jeszcze jednego kumpla. I to byłeś ty. Przyjechałeś tutaj na praktyki menedżerskie do Middlesbrough i Arsenalu, ale gdy one minęły, a nikt nie chciał Cię zatrudnić jako trenera - kontynuowałeś pracę na zmywaku, a raczej - za barem." Muszę przyznać, ciekawa ta moja historia, aczkolwiek nie mam zamiaru kontynuować jej w roli polewającego bogatym dupkom. Mam zamiar być bogatym dupkiem, trenować dobrą drużynę i wygrać Ligę Mistrzów. Taaaak, tylko jak ja to zrobię?

 

Zacząć wypadałoby od ogolenia się, doprowadzenia do jakiegoś wyglądu i przejrzenia dostępnych funduszy. Z tym pierwszym poszło łatwo, drugim trochę gorzej, a z trzecim najgorzej. Po przeszukaniu wszystkich możliwych kątów okazało się, że należy do mnie jakieś 87 funtów i 49 centów. Na mój plan to nie wystarczy. Zacząłem więc przeglądać książki adresowe na skrzynkach e-mail w poszukiwaniu jakiegoś bogatego sponsora. Niestety nie znalazłem nikogo z nazwiskiem Abramowicz, bądź Gates, kto utrzymywałby ze mną przyjacielskie stosunki. Jedyną realną propozycją pozostawała więc moja matka, która jako jedyna mogłaby się ewentualnie odważyć na powierzenie mi kilku tysięcy gotówki. Postanowiłem wystosować do niej pięknego e-maila. "Droga Mamo! Pozdrowienia z Middlesbrough. Tu jest naprawdę fajnie. Pogoda wbrew pozorom nie jest aż tak deszczowa, a zarobki takie, że da się wyżyć. Zapewne zapytasz jakie dokładnie, więc powiem Ci, że jak zwykle trafiasz od razu w sedno sprawy. Zarobki są takie, że wystarczają na przeżycie, aczkolwiek, gdybym miał nieco finansów do zainwestowania to mógłbym przywieźć do domu grubszą gotówkę. Pytasz "ile Ci trzeba synku?" kochana Mamo? Niewiele. Wystarczyłoby 5 000PLN i już masz gwarancję dostania za nie spowrotem conajmniej 15 000. Pytasz "a jak Ci je dać kochanie?", a ja Ci odpowiadam - mój numer konta to 00 0000 0000 6666 6666. Z góry Ci bardzo dziękuję, bo wiem, że na Ciebie zawsze można liczyć. Twój kochany Synek" Pełen nadziei oczekiwałem na odpowiedź, która wbrew pozorom nadeszła błyskawicznie. Czy już każdy domyśla się jej treści? Tak jest. Odpowiedź była odmowna, ale natchnęła mnie i pozwoliła na zaopatrzenie w wymagane fundusze. Brzmiała tak: "Drogi Synku! Jakże ty jesteś mi drogi, szczególnie mojemu portfelowi. Nic Ci już więcej nie dam dziadu leniwy. Masz już 26 lat i powinieneś pracować sam na siebie. Jeżeli prosisz mnie o pieniądze, to znaczy, że już pewnie przepiłeś całą lokatę jaką z ojcem założyliśmy Ci w dniu Twoich urodzin, na której było już ponad 50 000PLN, więc w takim razie możesz zapomnieć o jakichkolwiek pieniądzach. Aha, wczoraj były moje urodziny, dziękuję, że pamiętałeś. Twoja kochana Mamusia!" Lokata!!! Czemu ja o niej zapomniałem? Jakim prawem? Przecież nigdy jej nie ruszałem, zawsze się rozmnażała. Będę miał 50 000 i doprowadzę mój plan do szczęśliwego finiszu. Tak musi się stać. Tak się też stanie, lecz tymczasem... jaki był ten cholerny PIN?!?!

Odnośnik do komentarza

Odcinek 1 - "Tupet jak taran"

 

Wszystko to co było dotąd przyjmujemy za prolog. Od teraz zaczyna się prawdziwa historia nowej legendy piłki nożnej - Michała Staszewskiego. Ale po kolei. Mój plan był na tyle prosty, że nie warto go przedstawiać, warto po prostu wykonać. 26 maja grała Premiership po raz 37 w tym sezonie. Kupiłem 2 bilety w sektorze dla VIPów na mecze Middlesbrough - Manchester City, Everton - Newcastle, oraz Birmingham City - Blackburn Rovers. Na pierwszy ogień poszedł Everton, więc punkt 14:50 siedziałem już na stadionie Goodison Park, potencjalnie dopingując The Toffees. "Przepraszam, ale to miejsce należy do mnie" usłyszałem głos zdyszanego młodzieńca w garniturze, który wbiegł na sektor VIPów równo z pierwszym gwizdkiem arbitra. Sebastian wyraźnie zwracał się do starszego pana który spoczął obok mnie. Tym pechowym starszym panem był oczywiście Chris Mort - prezes Newcastle United, który zaoferował Sebastianowi, że przesiądzie się dwa miejsca dalej, by ten mógł siedzieć obok mnie. "Witam pana, jak pan myśli, kto dzisiaj wygra?" Sebastian siedząc już wygodnie zapytał przypadkowego VIPa który załapał się na miejsce koło niego. Vipem tym byłem oczywiście ja. "No cóż, to może być wyrównany mecz. Obie drużyny mają duży potencjał, obie mają też słabych trenerów. Osobiście wolałbym, aby wygrały Sroki, gdyż w przypadku porażki The Toffes zwolniony zostanie ich menedżer David Moyes, a Bill Kenwright jako następcę zatrudni mnie". Moja odpowiedź wyraźnie zainteresowała siedzącego dwa miejsca dalej Chrisa Morta, który postanowił bacznie przysłuchiwać się moim konwersacjom z Sebastianem podczas meczu. Już w 10tej minucie meczu pierwszego gola zdobył napastnik gospodarzy - Andrew Johnson, a ja miałem dzięki temu okazję wygłosić kilka niepochlebnych opinii na temat obrony Newcastle i tego jak to ja ustawiłbym ją dużo lepiej. Chris Mort był wyraźnie zachwycony, chociaż wciąż nie zamienił ze mną ani słowa i dalej nie wiedział jak się nazywam. Jednak już podczas przerwy miało się to zmienić. Posłuchajcie...

 

- Przepraszam, przepraszam... przypadkowo usłyszałem pana teorię w trakcie meczu dotyczącą obrony Newcastle. Czy mógłby mi pan przypomnieć jak to szło? - staruszek w niebywałym tempie gonił mnie gdy wychodziłem ze stadionu, by na drugą połowę pojechać do Birmingham.

- Ah, to żadna wielka teoria. To po prostu podstawy krycia. Nie można wystawiać przeciwko szybkiemu i zwinnemu Anichebe obrońcy który jest wolny, ale za to dobrze gra głową. Taki powinien kryć Johnsona, bo to on mniej gania wokół pola karnego, tylko zgrywa piłki na Nigeryjczyka. Każdy kto choć trochę zna się na piłce podpiąłby Taylora pod Johnsona, a wtedy Anichebe mógłby sobie biegać nawet sam. I tak nie dostałby ani jednego podania. - starałem się mówić dużo i szybko, tak by brzmiało to mądrze, a jednocześnie by mój rozmówca nie mógł skoncentrować się na szczegółach.

- Dosłyszałem także, że w przypadku przegranej The Toffes zostanie pan ich trenerem. Ale... jak pan się w ogóle nazywa? I gdzie pan do tej pory pracował? - no i teraz przechodzimy do najtrudniejszego fragmentu mojej taktyki. Na szczęście miałem do czynienia z bardzo łatwowiernym prezesem.

- Michał Staszewski. Jak dotąd pracowałem jako asystent Arsene'a Wenger'a w Arsenalu przez rok i jako asystent Garetha Southgate'a przez pół roku. Sporo nauczyłem się u Wengera, a potem na praktykach u Southgate'a, ten, jako niedoświadczony trener widział we mnie rywala i po sześciu miesiącach się mnie pozbył, bym nie zajął jego miejsca. - Chris Mort wyglądał na wniebowziętego - trafił mu się młody, pewny siebie menedżer. Nic tylko zatrudniać. Taaak, tylko co zrobić z nowozatrudnionym Kevin Keeganem. Pocieszę Was jednak, że Newcastle nigdy nie było moim targetem.

 

Podobną scenkę odstawiliśmy z Sebastianem już pół godziny później w Birmingham i następnego dnia w Middlesbrough. Sezon w Premiership się jednak skończył i trzeba było wrócić za bar, jednak w pamięci miałem, że kilku menedżerów ma już w notesach mój numer telefonu z nazwiskiem na pierwszej stronie, a wciąż należy pamiętać, że w Angielskiej Piłce wieści rozchodzą się bardzo szybko. Co będzie dalej? Dowiecie się jeszcze dzisiaj.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...