Skocz do zawartości

Someone Somewhere


rmk

Rekomendowane odpowiedzi

Me spojrzenie wędrowało już w bliżej nieznanym mi kierunku, a ciało gięło się wbrew wszelkim prawom fizyki, gdy dobiegły mnie dźwięki Insomnii. Ostatni raz tej nocy wstąpiły we mnie siły i z dumą postanowiłem ogłosić po raz kolejny, wszelkim zgromadzonym, że to już za mną. „Tak się bawi, taak się bawi, taaaaak się bawiiiiiii AAAWWWW….”

 

Poranek był ciężki, bo jak inaczej można określić konieczność pobudki w okolicach czternastej godziny. Ciężko było mi również pozbierać myśli po tej szalonej nocy, choć nie wiedziałem czy w ogóle tego chcę. Kurtyna milczenia, jaką spuściłem w tym momencie w swojej głowie była jedynym rozsądnym rozwiązaniem, na jakie było mnie stać tu i teraz. Egzamin na trenera I klasy zdaje się w końcu raz w życiu nieprawdaż? Było, minęło – pomyślałem. Ogarnąłem się trochę i spojrzałem na skrawek papieru leżący na półce. W głowie miałem mętlik i pewnie jeszcze nieco krwi w alkoholu, a tu ten paproch. Przygotowana z wielkim trudem jajecznica musiała poczekać na swą kolej, odechciało mi się i jej i wszystkiego wokół. W dupie to mam, idę spać. Może to przeczekam i prześpię. Oby!

 

Po kilku godzinach zwlokłem swoje ciało z łóżka i chcąc nie chcąc musiałem stawić czoła rzeczywistości. Bilet lotniczy, jakim był ów papierek, z datą wylotu wyznaczoną na pojutrze, był dla mnie zesłaniem. Chciałem zostać, lecz to, co wyprawia się w naszym kraju nie pozostawia mi wyboru. Dwa wywalczone medale mistrzostw Polski jako zawodnik, kilka lat gry na niezłym poziomie, nieco praktyki zdobytej na studiach jako asystent nie mogło się przecież równać z banknotami wkładanymi do kieszeni pobratymców przez pseudo-ambitnych trenerków, którzy o trenerce mieli pojęcie porównywalne do mojego z astrofizyki. Kolesiostwo mnie wykończyło, miałem dość, więc chciałem spróbować czegoś innego.

 

Dwa dni później siedziałem już wygodnie w fotelu i podziwiałem świat z lotu ptaka…

 

FM: 8.0.2 117931

DB: Norma

Ligi NORMAL: 17/6: Anglia(1-6), Chorwacja (1-2); Dania (1-3); Grecja (1-2); Izrael (1-2); Polska (1-2)

Ligi BASIC: Brak

Zachowani piłkarze: Brak

Zasady: HC

 

to moja pierwsza styczność z fm8.02, pierwsze opowiadanie, może coś z tego będzie...witam i pozdrawiam ;)

Odnośnik do komentarza

Droga z Londynu do Bristolu minęła mi szybko. Czułem się nieswojo. Nie, ludzie nie patrzyli się na mnie przez całą drogę, to nie to było tego powodem. To autobus a raczej jego kierowca. I wszyscy jego przyjaciele z kierownicą po prawej stronie. Po jaką cholerę jeżdżą odwrotnie?

 

Znajomy odebrał mnie z przystanku, uśmiechając się szyderczo widząc iskrę w moich oczach i ten pełen optymizmu wyraz twarzy.

- Kolejny, który chce zawojować świat - powiedział ze śmiechem.

- Ktoś musi – odparłem odwzajemniając się uśmiechem

- Taaa, ktoś musi – szyderczy uśmiech nie schodził mu z twarzy.- W portowych magazynach potrzebują takich jak Ty.

- Od czegoś trzeba zacząć, zresztą co będzie to będzie – mój optymizm czasem przerażał mnie samego

- Yhy, od czegoś trzeba panie trenerze. Magister czy magazynier, zwał jak zwał. Magazyn duży, palet jeszcze więcej, będzie mógł sobie je ustawiać dowoli, jak tych Twoich grajków na boisku. Będziesz spełniony, treneiro – Harry zawsze potrafił wszystko spuentować.

- Eh, szyderco jedziemy do domu, czas się urządzić.

Domek, jakich wiele w Bristolu, krył w sobie tajemnicę. A było nią 15 rodaków mieszkających w tym przybytku, zgodnie z umową, w myśl, której owych mieszkańców było 5. No cóż, po raz kolejny się okazało, że Polak potrafi. A najlepiej potrafi ugościć. Pierwsza noc i iście słowiańskie powitanie. Ale tym razem już nie było śpiewów z mojej strony, niepewność tego, co jutro miało mnie spotkać w pierwszym dniu pracy przesłaniała mi uroki zabawy. Poległem snem sprawiedliwym bijąc się z własnymi myślami.

 

Krótka rozmowa z pryncypałem, nakreślenie obowiązków i do roboty. Przyjmowanie towaru na stan, wydawanie towaru, istny high-life. Kilka dni w magazynie Spencera i wpadła mi pierwsza tygodniówka. Nieźle, pomyślałem, siedem dni i kasa do ręki. Gdybym tak jeszcze mógł sobie potrenować, pobiegać, pokopać… O prowadzeniu drużyny nawet nie myślałem. Nie tu i nie teraz, powtarzałem w kółko. 12h pracy dziennie ograniczało mój wolny czas w sposób okrutny. Ale co mnie nie zabije to mnie wzmocni, przynajmniej kasa się zgadza. To trzymało mnie przy optymizmie przez kolejnych kilka tygodni.

 

Praca, dom, praca, dom i w końcu pojawiło się na horyzoncie klika dni wolnego. Chciałem je wykorzystać na poznanie okolicy i co najważniejsze mogłem się w końcu porządnie zrelaksować. Popytałem w pracy, popytałem znajomych, co gdzie i jak i plan na krótki urlop miałem już nakreślony. A zbliżał się on już, ku mej wielkiej uciesze, wielkimi krokami. To już tylko kilka dni.

Odnośnik do komentarza

Sześciodniowy urlop dobiegał końca. Pełen relax, okolica poznana, siły zregenerowane, baterie naładowane, pojutrze do pracy. Rzymskie łaźnie to super sprawa, można naprawdę odpocząć. Siedząc sobie spokojnie na drewnianej ławeczce w termach, w Bath, mimowolnie stałem się świadkiem ciekawej rozmowy dwóch jegomości, a raczej monologu jednego z nich, nieudolnie przerywanego przez jego kompana.

- John to, co było nie ma obecnie najmniejszego znaczenia. Nie mnie osądzać czy to prawda czy nie, ale po tym co ostatnio wg sądu zrobiłeś nie będę narażał dobrego imienia klubu. W gazetach już huczy od plotek, na mieście ludzie, co rusz dają mi do zrozumienia, że nie mogę Cię dalej trzymać w klubie. Wyobrażasz sobie zresztą, żebyś jeszcze prowadził drużynę? Do ogłoszenia wyroku jest jeszcze 2 miesiące, ale wszystko wskazuje na to, że będziesz skazany. Dla mnie to wystarczający powód aby zwolnić Cię już dziś. Nowy manager będzie miał czas poznać klub i będzie to rozwiązanie dla wszystkich korzystne.

- Alee Geoff przecież te kilka dni mógłbym popra…- próbował powiedzieć młodszy z nich.

- Tak mógłbyś, mógłbyś, ale jednak tak się nie stanie – przerwał mu w pół zdania ten drugi.- Zabierzesz dziś wszystkie swoje rzeczy i jutro zgłosisz się do klubu po wypowiedzenie.

- To wszystko?

- Tak. Postawiłeś mnie w trudnej sytuacji. Ale mimo wszystko dzięki za wszystko. Byłeś dobrym trenerem.

Wtedy obaj panowie chyba przypomnieli sobie, że nie są sami. Zwolniony, jak się okazało przed chwilą, John Relish spojrzał na mnie arogancko i bez słowa wyszedł. Geoff walnął natomiast prosto z mostu:

- Słyszał pan naszą rozmowę. Co pan na to?

- Ciekawa historia – odrzekłem. – Zupełnie jak w filmach.

- Jak w filmach? – zapytał wyraźnie zdziwiony.

- Dokładnie. Jak w filmach – uśmiechnąłem się i kontynuowałem. – Pan szuka trenera, a trener siedzi właśnie koło Pana. Z uprawnieniami, na dorobku i głodny sukcesów. Czyż to nie brzmi jak scenariusz do filmu?

- Chyba fantastycznego– mój rozmówca był wyraźnie rozbawiony tymi słowami.

- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie i zaiste takie jest. Ale to prawda. Przyjechałem niedawno z Polski i szukam pracy jako trener – skłamałem nieco, mając na uwadzę moją nudną bo nudną, ale ciepłą posadę u Spencera. – Jeśli poświęciłby Pan mi dłuższą chwilę na rozmowę o pańskim klubie byłbym zobowiązany.

- Hmm, niech będzie. Zaciekawił mnie Pan. Ale nie tu, robi mi się już za gorąco. Za 2 godziny w moim gabinecie przy Twenton Park. Tak przy okazji, Geoff, Geoff Todd, prezes klubu Bath City – powiedział, podając mi ręke.

- Rmk – odparłem. – Za 2 godziny u Pana w biurze.

 

Cały Ja. Najpierw powiedz, potem pomyśl. Najpierw zrób, potem pomyśl. Gdyby Geoff nie oznajmił mi o jaki klub chodzi, nie wiedziałbym nawet o posadę jakiego temu mam się ubiegać. Ale to nie to było teraz najważniejsze. Spencer i jego magazyn. Ja i ten cały Bath City. Dwie rzeczy, które miałbym połączyć, jeśli Todd okazałby się tak łaskawy i przyjąłby mnie w szeregi tejże drużyny. Niecałe 30 km jakie dzieli Bristol i Bath to żaden problem, on pojawi się wtedy gdy obie funkcje będą się pokrywać, co jest raczej nieuniknione. Nie takie rzeczy się robiło, dam radę – z tą myślą szedłem sobie w kierunku adresu wskazanego mi przez bossa.

 

- Blue Square South, 22 kopaczy w zespole, 200 funtów tygodniowo i cały tysiak na transfery. Zgadza się Pan? – tymi słowami powitał mnie Todd, gdy nawet nie zdążyłem przekroczyć jeszcze progu jego gabinetu.

- Blue Square South? – próbowałem skojarzyć, nie myśląc jeszcze nawet nad dalszą częścią zdania wypowiedzianego przez prezesa.

- Odpowiednik waszej A-klasy. Zajrzałem do google kochany. Bierzesz posadę? – jego głos był stanowczy ale i nieco ironiczny co zbiło mnie z tropu.

- A moje kwalifikacje?

- Jesteś Pan odważnym człowiekiem. I zabawnym. Takiego właśnie potrzebuję. A ja mam jedną dużą wadę, często wierzę ludziom na słowo. I tym razem jest podobnie, wierzę panu, że ma pan kwalifikacje co zresztą wyjdzie w praniu – roześmiał się boss. – To jak podpisuje pan czy nie?

- Ale…

- Tak wiem, dobre angielskie piwo.

- Nie o to chodzi prezesie. Mam pracę, dziennie robię po 12h w magazynie w Bristolu więc…

- Więc się zdecyduj kolego. Bath City i Twoja kariera lub Bristol City i Twój magazyn. Ty chcesz być trenerem a ja reżyserem kina akcji. I ty mi tą akcję zapewnisz. Jakieś pytania?

- Jedno zasadnicze – zdziwiłem sam siebie. - Czy trening poprowadzić mam już dziś? – czułem, że ciśnienie mi rośnie, głos lekko drży ale starałem zachować się naturalnie.

- Wiedziałem, żeś chłop z jajami. Masz dwa dni na załatwienie formalności w poprzedniej pracy. Widzimy się pojutrze.

 

Nie ma to jak stawiać życie na głowie w przypływie emocji. Jeszcze niedawno relaxowałem się w tężniach, będąc na urlopie i mając nudną, lecz dobrze płatną pracę jako magazynier. A teraz? Miałem zostać coachem jakiejś kompletnie nieznanej mi ekipy, z prezesem, który trenerów szuka w łaźni. Nie ma co, zajebisty plan i pomysł na życie. Ale to cały ja, kompletnie nieprzewidywalny sam dla siebie. Czas powiadomić Spencera o zmianie roboty, no i wesołą ekipę z domku, która zapewne na sucho tego nie przyjmie. Coś czuję, że nadchodzi ciekawy czas, oj będzie się działo…

Odnośnik do komentarza

- Bezpieczny miejsce w środku tabeli. Tego oczekuję od Ciebie i Twojej drużyny. Twojej, bo oddaję ją w Twoje ręce panie rmk. Podpisz tu i tu. Może być parafka. Gdybyś czegoś potrzebował, jestem do Twojej dyspozycji – Todd, chyba nie wiedział, że wezmę sobie te słowa do serca i będę częstym gościem u niego. Wszakże skoro dają, to trzeba brać.

- Przedstawi mnie Pan, prezesie, drużynie?

- Poradzisz sobie beze mnie, mam ważniejsze sprawie na głowie – takiej odpowiedzi, szczerze mówiąc, się nie spodziewałem.

 

Więc trzeba było w końcu stawić czoła wyzwaniu, wsiąść na ten wózek i posmakować trenerskiego chleba. Oby tylko nie okazał się czerstwy… Ta wiekopomna chwila nastała roku pańskiego 2007, siódmego lipca o godzinie 16.00. Niepewnie chwyciłem klamkę od drzwi do szatni, otworzyłem je, zrobiłem klika kroków i rozejrzałem się wokół. Dwudziestu czterech grajków i paru gości (sztab szkoleniowy? hmm…) oblepiło mnie wzrokiem i czekało na moją reakcję.

- Witam. Jestem Waszym nowym managerem. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się układać wyśmienicie. Obowiązują u mnie dwie podstawowe zasady. Pierwsza brzmi następująco: wymagam pełnego zaangażowania na treningach - ironia i nieciekawe spojrzenia z prędkością światła obiegły szatnię. – Druga brzmi: komu się to nie podoba, droga wolna – usta większości z nich szeroko się pootwierały.

- Zagramy dziś dwie treningowe gierki, chcę zobaczyć was w akcji na boisku. Po treningu porozmawiam z każdym z was osobiście. Wychodzimy.

- Addie Britton, pański asystent – podając rękę, przedstawił się mój współpracownik

- rmk – odpowiedziałem. - Będziesz musiał mi dużo powiedzieć na temat zespołu. Liczę na Twoją pomoc.

- Mam już sporządzone notatki dla Ciebie. Proszę, oto one.

 

Obserwując poczynania mojej ekipy na naszym, dumnie nazywanym, boisku treningowym i przeglądając zapiski Addiego, utwierdzałem się w przekonaniu, że będzie wesoło. Świetnej jakości piasek na bocznym placu plus to co prezentowali moi kopacze było ukojeniem dla mej duszy. Wiedziałem, że będziemy do siebie pasować. Trener-magazynier i piłkarze-fantaści. W mym życiu już nic od tego momentu nie miało być takie jak było. I nie było…

Odnośnik do komentarza

„Nigdy nie spadnie, Bath niiigdy nie spadnie!” tej treści pieśń była motywem przewodnim nocnej libacji na cześć mojej ekipy, która odbyła się w powoli obrastającym legendą, domku w Bristolu. Co toast to patrzałem na chłopaków coraz łaskawszym wzrokiem, ich koordynacja momentami biła na łeb na szyję to co widziałem na treningu w Bath. Kielnia na prawej, beton na środku, spawacz na lewej, tynkarz na szpicy i rozniesiemy was w pył treneiro – nie wiedziałem czy ekipa się odgraża dla jaj, czy znali możliwości mojej drużyny przede mną. Schowałem bezcenne zapiski z treningu i interview z moim kopaczami głęboko do kieszeni i oddałem się konsumowaniu dawno nie widzianych korniszonów, które w zamierzeniu miały zabijać smak tego czegoś co emigranci nazywali wódką na obczyźnie. Co się okazało zabiły nie tylko smak ale i mnie bo obudziłem się z potwornym szumem fal w głowie i echem pieśni w uszach, która na koniec przybrała nieco inną formę niż pierwowzór. Przyczyniły się do tego moje zapiski, które dziwnym trafem z mojej kieszeni wypadły prosto na stół i zostały wystawione na lepkie spojrzenia współbiesiadników. Brzmiała ona tak „Hey Bath, Hey Bath, o qrwa Bath już spadł”…

 

Bramkarze:

Chris Astley [18, BR; Anglia] – młody, sprawny, wytrzymały i zwinny. Reszty objawów bramkarskiego fachu nie stwierdziłem. Ale zostanie, ktoś na razie musi bronić na treningach.

Carl Carter [16, BR; Anglia] – szesnastolatek. Do piachu. Czyli zostaje.

Paul Evans [33, BR; RPA 2/0] – zulus? nawija w języku afrikaanas, obieżyświat. Niech kontynuuje to, co zaczął, w Bath trzymać go nikt nie będzie.

Steve Perrin [36, BR; Anglia] – Podobno bramkarz jest jak wino - im starszy tym lepszy. Tyle, że nie mam ochoty czekać kolejnych trzydziestu sześciu długich lat aby ten ktoś zaczął choć trochę jego przypominać … Goodbye Steve.

 

Obrońcy:

Jim Rollo [31, O/WOP; Anglia] – do chwili obecnej byłem przekonany, że rollo występują tylko w postaci kebabów. Lubię je czasem wrzucić na ząb to i Jimmiego polubiłem od razu. Na prawicy pewniak.

Matthew Coupe [28, OLŚ; Walia] – jedyny który ma ochotę trzymać się lewej strony. I to go ratuje.

Chris Holland [26, OLŚ; Anglia] - i co on robi tu, uuu – zakwiliłem sobie pod nosem cichutko…

Anthony Hamilton [16, OŚ; Anglia] – spłodzona dziesięć lat później kopia Hollanda…

Gethin Jones [25, OŚ; Walia] – na chwilę obecną jeden z nielicznych, na których można patrzeć dłużej niż kilka chwil.

Sekani Simpson [23, OPŚ; Anglia] – z konieczności partner Jonesa na środku defensywy… Z konieczności, której tak bardzo pożądam…

 

Pomocnicy:

Justyn McKay [20, PLŚ; Anglia] - ponoć jest piłkarzem. Ale ja w bajki nie wierzę.

Mark McKeever [28, WO/OPL; Irlandia] – szybki, zdecydowany, dobry egzekutor SFG – w końcu ktoś na kształt piłkarza, w końcu zarys prawdziwego uśmiechu pojawił się na mej twarzy. Ktoś musi pociągnąć ten wózek i chyba padnie na niego…

Stuart Pearson [20, PŚ; Anglia] – Boże, widzisz i nie grzmisz?

Craig Davidge [23, OPP; Anglia] – agresywny pan, który swoje kolana w lusterku ogląda bo nieco brzuszka mu je przysłania. Miał poczucie humoru poprzedni menago trzymając go w klubie.

Carl Francis [16, OPL; Walia] – w cuda czasem trzeba wierzyć, może coś kiedyś poza determinacją i naturalną sprawnością będzie sobą prezentował.

Lewis Hogg [24, OPŚ; Anglia] – silny jak tur, wytrzymały, sprawny, pracowity i potrafiący podać piłkę do partnera. Ktoś tu chyba pomylił zespoły, ale ja go z tego błędu wyprowadzać nie mam najmniejszego zamiaru. Będzie z niego pociecha.

Scott Rogers [28, OPŚ; Anglia] – utwierdza mnie w przekonaniu, że dobry Scott to ma dwa koła a nie nogi. Sutton Utd go obserwuje, oddam go z pocałowaniem w rękę.

 

Napastnicy:

Darren Edwards [23, N; Anglia] – coś potrafi, czasem strzeli, czasem poda – do obserwacji.

David Girloy [24, N; Anglia] – wg Addiego jest niezastąpiony, wg mnie jest jednym z wielu choć widać, że może być chleb z tej mąki.

Kane Ingram [19, N; Anglia] – trzeba uświadomić Kenowi czy jak mu tam, żeby zajął się lepiej czymś innym bo z piłką mu nie po drodze. Patrząc na niego oczyma wyobraźni widziałem go jako gwizdka z chorągwią biegającego po linii, wszak jego przyspieszenie nie należało do najgorszych.

Scott Partridge [32, N; Anglia] – czyżby moje zdanie o Scottach miało ulec zmianie? Haruje jak mrówka i do tego porusza się całkiem szybko, no ale gdy spojrzę na jego umiejętności pod kątem gościa który ma dla nas zdobywać bramki to jednak zostaję przy tym, że dwa koła to najlepsza opcja dla Scotta.

Phil Walsh [23, N; Anglia] – zostawiłbym go gdybym potrzebował ochroniarza. Ale ja potrzebuje piłkarza. Tłumaczył mu tego nie będę bo i tak tego nie zrozumie. Trochę mi go szkoda, szyję gdzieś chłopak zgubił i jakiś taki nieforemny chodzi. Może załatwię mu robotę u Spencera w magazynie, tam zapewne odnajdzie się życiowo.

Odnośnik do komentarza

Przelewając swoje myśli na ową kartkę papieru, która była przyczyną wczorajszej zwiększonej aktywności wokalno-twórczej bandy emigrantów, pominąłem kilka osób związanych z Bath. Uznałem, że tak będzie lepiej, szkoda było atramentu i włożonej siły w poprowadzenie pióra we właściwym kierunku i nakreślenia kilku zgrabnych zawijasów. Ta skromna grupka to był spadek po poprzednim managerze w postaci czterech pracowników z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do samego siebie.

Sześćdziesięciodwuletni najemnik, niejaki Roy, był specem od trzymania dyscypliny. Nie wiedziałem czyjej i jakiej ale od tego był specem. A zabawne w nim było to, że u mnie w klubie był scoutem. S-C-O-U-T przeliterowałem sobie powoli i dokładnie, dane z jego umowy z Geoffem, niedowierzając w to co czytam. Gość, który ma zapewnić mojej drużynie przypływ świeżej krwi, nowych grajków mających pociągnąć Bath na szczyt, nie potrafiący nawet znaleźć swoich okularów mając je na nosie jest scoutem. On nie potrafiłby znaleźć jakichkolwiek facetów potrafiących prosto kopnąć piłkę i przebiec kilka metrów bez przerwy na reanimację, a co dopiero kogoś kto nadawałby się do gry. Ehh Roy, czas na emeryturę, czas znaleźć kogoś na Twe miejsce.

Obserwując wczorajsze zmagania moich zawodowców z kapitalną piaskowo-żwirową nawierzchnią bocznego boiska oraz z własnymi (nie)umiejętnościami naszła mnie myśl co będzie gdy komukolwiek z nich stanie się coś niedobrego. Czasem tak bywa – tu kosteczka, tam kolanko, tu główka rozboli lub wirusik dopadnie. Jak trwoga to do Boga – pomyślałem. Addie, siedząc obok, czytał chyba w moich myślach. Wskazał na gościa z chipsami i colą w grubych jak bochny chleba rękach. – To David, nasz fizjoterapeuta, dietetyk i fizjolog. All in one boss – z miną poważną jak grób Addie powiedział przekonująco. Więcej nie trzeba było mi dodawać. Przejrzałem jego CV pośpiesznie, wymieniłem kilka zdań i miałem jasność. Boga to on nie przypominał. Niezaprzeczalnym plusem dla niego było to, że nie mylił kończyn ale już problem stwarzało mu stwierdzenie czy to rozcięcie czy zwichnięcie, stłuczenie czy złamanie, biegunka czy zapalenia gardła i parę innych spraw, o których wiedzieć raczej powinien. W dużej mierze z troski o moich podopiecznych i po części dzięki własnej wizji budowania pionu szkoleniowego w klubie już na wstępie podziękowałem mu za współpracę, informując go iż do czasu aż nie zgłosi się ktoś na jego miejsce może bez przeszkód bywać w klubie.

Trzecim muszkieterem był Lee Howells, który stał z boku boiska i czasem pokrzykiwał coś do zawodników. 45 funtów jakie pobierał tygodniowo z kiesy Geoffa, należało mu się z tytułu posady trenera jakim został niespełna rok temu. Mając za sobą jeden sezon spędzony na boiskach CCL1 i zaliczonych parę sezonów w CCL2 mógł spodziewać się, że będę od niego wymagać więcej niż tylko wiedzy jak poprowadzić trening taktyczny, polegający na wytłumaczeniu zawodnikom że jest coś takiego jak taktyka i darciu mordy na nich podczas gry. Dlatego bez zbędnego tłumaczenia jak i dlaczego uświadomiłem go, że jeśli znajdzie się jakiś kamikadze który potrafi więcej niż on i będzie miał sadomachistyczne potrzeby zmierzenia się z tym co zastanie w klubie to powiemy sobie do widzenia. Lee nawet nie udawał zdziwionego tym co usłyszał.

Ostatnim z nich był Addie, mój asystent. On w przeciwieństwie do swoich kompanów mógł liczyć na moją wspaniałomyślność, która przejawiała się tym, że na chwilę obecną mógł być pewien swojej posady. Ciekawe ile tylko ta chwila potrwa…

Odnośnik do komentarza

Mało rzeczy potrafi mnie tak zaskoczyć i zaciekawić jak to co dzisiejszego dnia mnie spotkało. Kim był Goeff? Jakie miał wpływy? Co i komu on opowiada o swoich podwładnych, czy to w ogóle jego sprawka? Zadawałem sobie te pytania w myślach, przeglądając nagłówki ze sportowych stron większości sportowych gazet w Anglii. Jeszcze kilkanaście dni temu byłem nikomu nieznanym magazynierem w jednym z wielu hangarów w Bristolu, który postawił swe życie do góry nogami obejmując szósto ligową ekipę i podejmując się misji niemożliwej jaką było stworzenia z niej czegoś na kształt drużyny piłkarskiej. A dziś czytałem z cholernym niedowierzaniem, że po tym jak Mick McCarthy zrejterował ze swojej posady, byłem głównym kandydatem objęcia jego byłej drużyny. Jakież było moje zdziwienie gdy odbierając połączenie z nieznanym mi numerem usłyszałem po drugiej stronie: – Dzwonię z lokalnej gazety. Czy to prawda trenerze, że Wolverhampton złożył panu ofertę? Championship to nie za wysokie progi dla pana? Może się pan do tego ustosunkować?

- Yyy prawdę mówiąc jestem tym tak samo zaskoczony jak pan – wyrzuciłem z siebie pierwsze zdanie jakie przyszło mi na myśl w tym momencie. – Ale zapewniam, że moje miejsce na chwilę obecną jest w Bath, podjąłem się trudnego zadania zrobienia z tej drużyny postrachu dla najlepszych i chcę się z tego wywiązać. Wszelkie spekulacje są wyssane z palca Panie redaktorze – odpowiedziałem szybko chcąc zakończyć rozmowę.

- Dziękuję za informacje panie rmk, pozdrawiam i do usłyszenia.

- Do usłyszenia – odrzekłem.

Wolverhampton, Championship, dobre sobie. Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. Czyżby podejmując pracę w Bath wykazałem się aż taką odwagą, że zaczęto uważać mnie u Angoli za cudotwórcę? Bądź tu mądry i pisz wiersze. I zrozum wyspiarzy, wtedy nobel gwarantowany, konkurencja odpada w przedbiegach.

Gdy moje zdziwienie przerodziło się w wyraźne rozbawienie wziąłem się za planowanie treningów dla moich kopaczy. Jako, że piłka u nogi była u nich obecnie problemem nie do rozwiązania postanowiłem im zafundować małą drogą przez mękę. Miesiąc czasu szlifowania siły wymieszanej z aerobikiem i wpajaniem taktyki miało im dać do zrozumienia, że aby grać w ich przypadku najpierw trzeba solidnie się nabiegać. Taktyki mieli się chłopaki uczyć ogólnej bowiem w mej głowie powstawała całkiem nowa koncepcja, która wymagała dopracowania a nie chciałem ich tym przemęczać, bo zapewne skończyłoby się to pomieszaniem z poplątaniem w ich głowach.

Odnośnik do komentarza

Plan gier sparingowych, zakontraktowanych przez Addiego jeszcze przed moim pojawieniem się w klubie, jak najbardziej mi odpowiadał. Cztery ekipy, które zbierały się tylko po to aby wypić piwko po meczu i dwie grające w północnej grupie conference były dla nas optymalnymi rywalami. Pierwszy z zaplanowanych sprawdzianów postawy moich podopiecznych odbył się 14 lipca w Dover. W mojej głowie przed meczem były różne myśli łącznie z tą aby ustawieniem drużyny i poprowadzeniem jej dzisiaj zajął się asystent, gdy ja w tym czasie, wygodnie siedząc na trybunach, oglądałbym mecz w spokoju i analizował to co wyczyniają główni aktorzy tego widowiska. Lecz zwyciężyła ta, która nakazywała mi wzięcie spraw w swoje ręce i podjęcia się wytrzymania pełnych męk i cierpień, na które byłem skazywany, dziewięćdziesięciu minut na ławce gości. Próbowałem wbić do głowy moim grajkom zarys taktyki jaka miała obowiązywać ich za mojej kadencji, ale widząc ich miny ustawiłem ich w swojskim 4-4-2 i przekazałem, że dziś bardziej od wyniku liczy się ich postawa na boisku. To było chyba najdłuższe półtora godziny w moim życiu, wynudziłem się po stokroć, choć czasem i uśmiech zagościł na mojej twarzy widząc co niektóre próby zagrań z obydwu stron. Zero zero i wracamy do domu. W Bath potrzebna jest nie ewolucja a rewolucja, pytanie tylko jak ją przeprowadzić…

 

14.07.2008 Crabble Athlethic Ground, Dover: 200 widzów
TOW Dover – Bath City 0:0 (0:0)

 

Dwa dni później odbyło się losowanie Pucharu Conference, gdzie w 1 rundzie trafiliśmy na Weston-super-Mare. Ponoć losowali jeszcze drugą i trzecią ale nie zwracałem na to uwagi, gdyż zapewne pierwszy szczebel okaże się dla nas nie do przejścia. Zamartwiać się tego powodu na szczęście nie musiałem.

Odnośnik do komentarza

Dnia siedemnastego lipca stało się to, co można określić darem od niebios. Banda facetów zebrana pod szyldem Bath City, ubrana w kilkanaście jednakowych, biało-czarnych, pasiastych koszulek dokonała cudu, nie tylko strzelając pierwszą bramkę za moich rządów ale i wygrywając mecz. Lekko ponad dwustu zebranych fanów piłki kopanej jak popadnie i gdzie popadnie przecierało oczy ze zdumienia, gdy już pierwsza nasza akcja przyniosła gola. McKeever pociągnął lewym skrzydłem, wrzucił piłkę na długi słupek, gdzie odbiła się ona od całkowicie zdezorientowanego Girloya i wpadła do bramki gości. Przez kolejnych kilkanaście minut można było odnieść wrażenie, że obie drużyny były mocno zaskoczone takim obrotem sprawy, ponieważ na boisku nie działo się kompletnie nic. Podczas, gdy kolejne łupki słonecznika padały bezwładnie, z ust kibiców, na trybuny przy Twenton Park, kopię akcji z początku spotkania znów przeprowadził duet McKeever ? Girloy i ten drugi cieszył się z drugiego gola. Do końca pierwszej połowy moi podopieczni kontrolowali przebieg gry, co objawiało się wymianą dwóch podań i posłaniem piłki ile sił w nogach w kierunku bramki rywali. Taktyka tyleż efektowna, co skuteczna. Jako, że obiecałem wszystkim zawodnikom grę w dzisiejszym meczu, to w przerwie wymieniłem praktycznie cały skład, łącznie z wprowadzeniem Walsha na szpicę, co wg mnie miało lekko przestraszyć rywali. I o dziwo odniosło to skutek w 56 minucie, gdy po podaniu S.Partridge, właśnie Walsh posłał bombę, potężną jak on sam, do bramki gości strzelając trzeciego gola dla Bath. Jedyne na co było stać gości w tym meczu, to gol zdobyty po rykoszecie z rzutu wolnego w 63 minucie. Pierwsze zwycięstwo stało się faktem szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

 

17.07.2008 Twenton Park, Bath: 220 widzów
TOW Bath City - Tamworth  3:1 (2:0)
1. D.Girloy 1:0
19. D.Girloy 2:0
56. P.Walsh 3:0
63. G. Sheidon 3:1

Odnośnik do komentarza

Kolejne dni mojej pracy w Bath upływały pod znakiem monotonnych treningów siłowych i biegowych, przeplatanych lekkimi zajęciami taktycznymi. Roy przeczesywał Anglię w poszukiwaniu desperatów chcących zdobywać piłkarskie szlify przy Twenton Park, jednakże skutek jego poszukiwań był jak na razie zerowy. Prezes z rozbrajającym uśmiechem poinformował mnie, że brak kasy w klubowym sejfie skutecznie uniemożliwia rozbudowę naszego bocznego, piaszczystego boiska. Gdyby tak choć raz miał ochotę na nim potrenować, wtedy by zrozumiał, że moje pytanie nie było bezzasadne…

Trzeci z zaplanowanych siedmiu meczy sparringowych rozgrywaliśmy w Redditch. Na to spotkanie Bath wychodziło już z nowymi zadaniami i nową taktyką. Pełen obaw jak sobie z nią poradzą, oglądnąłem mecz w ciszy i skupieniu obserwując poczynania moich podopiecznych. Remis uznałem za sprawiedliwy wynik, choć na nim mi kompletnie nie zależało w przeciwieństwie do realizowania misternie opracowanej przeze mnie taktyki. A z nią, jak na pierwszy raz, nie było tak źle. Pięć podań między sobą, jakie wymienili moi zawodnicy zaskoczyło zarówno mnie jak i ich samych. Jakoś to będzie, pomyślałem… Bramkę dla nas zdobył po raz drugi Walsh, który widocznie swą posturą znów skutecznie wystraszył przeciwników i ze spokojem zdobył bramkę po solowym rajdzie, mijając po drodze trzech przerażonych rywali.

20.07.2008 Valley Stadium, Redditch: 112 widzów
TOW Redditch Utd. – Bath City 1:1 (1:0)
34. D.Markman 1:0
69. P.Walsh 1:1

 

Cztery dni później czekał nas wyjazdowy pojedynek z chłopakami z Ossett Town. Sponsorowani przez klubową klubokawiarnię postawili nam ciężki warunki. Okazało się, że i oni potrafią wykonać oszałamiającą serię trzech-czterech podań między sobą i kopnąć piłkę na trzydzieści metrów z lekkim hakiem. Część z mojej ekipy nie potrafiła sobie poradzić z tym problemem, czego efektem była strata dwóch goli. Na szczęście jakimś cudem po naszej stronie na koniec meczu było ich trzy i morale drużyny nie ucierpiało po dzisiejszym kopaniu się po czole. Dwie bramki zaaplikował miejscowym Jones, dwukrotnie skutecznie finalizując głową rzut rożny, a trzecią dołożył po raz kolejny Walsh. Może jednak na coś mi się przyda ten kolega, gdyby tak z ochroniarza zrobić piłkarza? Ehh marzenia, marzenia…

 

24.07.2008 Ingfield, Ossett: 84 widzów
TOW Ossett Town – Bath City 2:3 (0:1)
39. G.Jones 0:1
56. P.Walsh 0:2
75. L.Russel 1:2 (rz.k)
85. G.Jones 1:3
90. A.Francis 2:3

Odnośnik do komentarza

Sławoj - BathCity

 

Po niedawnych prasowych spekulacjach, wg których czekała na mnie ciepła posadka w Wolves, myślałem, że już nie będzie w stanie mnie tak bardzo zaskoczyć. Dziś już wiem, że się myliłem, bardzo myliłem. Nasz jedyny, tfu, tfu, scout dostał propozycję z kategorii tych nie do odrzucenia, z Crystal Palace. Świat stanął widocznie na głowie. W dwudziestostopniowej skali umiejętności wynajdywania piłkarzy, oceny ich umiejętności i potencjału, jego zdolności wg wszystkich, wynosiły całe 1. Słownie JEDEN. Po skończonym treningu prezes zawołał mnie do swojego gabinet i częstując szklaneczką whisky rzekł:

- Jak żyję czegoś takiego nie widziałem, będzie kasa za kogoś, za kogo byłbym w stanie jeszcze dorzucić parę funtów byleby tylko go się pozbyć – zdziwienie na jego twarzy było jeszcze większe od mojego.

- I ja dorzuciłbym swoją tygodniówkę prezesie – roześmiałem się. – Oby jednak nowy znalazł się jak najszybciej, bo będzie z nami krucho – powiedziałem już całkiem serio.

- Krucho powiadasz? Będzie dobrze, będzie dobrze – ze rozbrajającym śmiechem odpowiedział Geoff, zerując przy okazji swoją ulubioną karafkę z ulubionym napojem.

Po tych rewelacjach przyszła kolej następną, którą było oszacowanie naszych szans na awans w tym sezonie wg Sky Bet. Okrzyknęli nas piątą siłą w południowej grupie conference i ze stawką 7-4 ulokowali nas w górnej połówce tabeli. Nic już tego kompletnie nie rozumiałem – czy rzeczywiście mam tak mocną drużynę, czy po prostu rywale są jeszcze słabsi od nas w co uwierzyć było mi cholernie trudno. Tak czy inaczej byłem zaskakiwany na każdym kroku, co dawało mi wiele do myślenia nad tokiem postępowania wyspiarzy.

Z dwunastu tysięcy funtów jakie wpłynęły na konto klubu po odejściu Roya, na transfery ostało mi się zaledwie marne dziesięć procent. Ale co mi po tej kasie, skoro listy scoutingu jak nie było, tak nie ma. Widmo zostania z tymi grajkami co mam teraz z lekka zaczęło mnie przerażać…

Piąty z kolei mecz sparringowy rozgrywaliśmy w Loughborough, z farmerami z Quorn. Ambitni rolnicy pokazali nam, że wystarczy nieco ambicji i chęci aby powalczyć z nami jak równy z równym. Jedną z bramek znów strzelił Walsh, ten chłopak mnie zadziwia. Z trudem wywalczony remis dał do zrozumienia chłopakom, jak wiele jeszcze pracy przed nimi i ile litrów potu trzeba wylać, żeby cokolwiek w lidze uszczypnąć dla siebie. A w magazynie było tak spokojnie, bez nerwów i ścierania się. Ale masz to coś chciał chłopie…

 

28.07.2008 Farley Way, Loughborough: 59 widzów
TOW Quorn – Bath City 2:2
1. S.Partridge 0:1
19. M. Stone 1:1
35. L.Bailey 2:1 (rz.k)
85. P.Walsh 2:2

Odnośnik do komentarza

Lipiec 2008

Bilans (Bath City): –

Blue Square South: -

Finanse: +38.527 funtów (+11.074)

Budżet transferowy: 2.157 funtów (10%)

Budżet płac: 4.062 funty (3.976 funty)

 

Transfery (Polacy):

 

1. Arkadiusz Głowacki (28, L/OŚ; Polska: 19/0) z Wisły do Parmy za 750.000 funtów

2. Roger (25, OPL; Polska) z Legii do Aj Auxerre za 400.000 funtów

3. Łukasz Nawotczyński (25, OPLŚ; Polska) z Jagiellonii do Lecha Poznań za 250.000 funtów

 

Transfery (cudzoziemcy):

 

1. Adrian Mutu (28, OPL/NŚ; Rumunia: 45/18) z Fiorentiny do Arsenalu za 24.000.000 funtów

2. Ricardo Montolivio (22, OPŚ; Włochy U-21: 21/3) z Fiorentiny do Arsenalu za 15.000.000 funtów

3. El-Hadji Diouf (26, OPP/L, NŚ; Senegal: 41/16) z Boltonu do Newcastle za 12.750.000 funtów

 

Przed meczem z walijskim Bangor City, Lewis Hogg jako kapitan, zagadał mnie w imieniu drużyny o premie jakie będą mieli do podziału za pierwsze miejsce w lidze i za zdobycie jakiegoś pucharu. Przynajmniej jedna rzecz w klubie była taka jak bym chciał – poczucie humoru zawodników, prezesa i reszty pracowników. - Zwykła, kochany, zwykła ta wasza premia będzie – powstrzymując się od śmiechu poinformowałem Lewisa. Bez oznak radości ale i zrezygnowania przyjął tą wiadomość i przekazał kolegom z zespołu. Może jednak liczyli na coś więcej, pewnie tak – myślałem, patrząc na ich grę w dzisiejszym sparringu. Ale za co im qrwa Geoff ma płacić? Za tą padakę, którą dzisiaj odstawili? Złamanego pensa bym im nie dał za taką postawę. Ehh gdzie ta rewolucja… Byłbym zapomniał – Walsh znów strzelił brameczkę…

 

1.08.2008 Twenton Park, Bath: 193 widzów
TOW Bath City – Bangor City 1:3 (0:2)
35. A.Stott (0:1)
42. S.Dixon (0:2)
57. D.Edwards o. rz.k
60. A. Stott (0:3)
65. P.Walsh (1:3)

Odnośnik do komentarza

Garstka zapaleńców oglądała ostatni z test-meczy jaki rozegraliśmy z naszymi juniorami. Gdyby nie to, że młodzież wbiła seniorom dwa gole uznałbym ten sparring za całkowicie bez historii. Bardziej niż postawa moich staruchów interesowała mnie gra nastolatków co zaowocowało przesunięciem do pierwszej drużyny dwóch szesnastolatków, którzy pokazali się w dniu dzisiejszym z bardzo dobrej strony. Byli to dwaj środkowi obrońcy – Jamie Lovergrove i Dean Williams.

 

5.08.2008 Twenton Park, Bath: 15 widzów
TOW Bath City – Bath City U-18 3:2 (2:1)
7. L.Hogg 1:0
22. Peter Wills 1:1
32. C.Davidge 2:1
71. D.Brock 2:2
77. D.Edwards 3:2

 

Dzień później oficjalnie ogłosiłem drużynie, że nowym kapitanem Bath zostaje L.Hogg a jego zastępcą G.Jones. Nikt się temu nie sprzeciwił, wręcz przeciwnie – praktycznie cały zespół przyklasnął mej decyzji co bardzo mnie ucieszyło.

Dwa dni później ze składu na czas od 3tygodni do być może nawet 2 miesięcy wypadł mój jedyny prawy pomocnik Craig Davidge. 48h przed inauguracją ligi zostałem z wielką dziurą po prawej stronie boiska i sporym bólem głowy. Przyszedł więc czas na wariant B, czyli taktykę która skrzydłowych nie potrzebowała. Już widzę te miny na treningu, będzie wesoło i tragicznie zarazem…

Nadeszła ciepła, słoneczna, druga sobota lipca w Bath, dzień mojego pierwszego ligowego meczu na ławce trenerskiej, dzień w którym miało się okazać jak to jest naprawdę być managerem. - Co to będzie, co to będzie – powtarzałem te słowa w myślach jak mantrę. Czekałem na godzinę 15.00 nerwowo szukając zajęcia, obgryzając paznokcie i próbując ułożyć swe pomysły w sensowną całość. Więc czas na debiut, szykujcie się angole, polska myśl trenerska ukazuje dziś swe oblicze…

Odnośnik do komentarza

Sam fakt, że Harry i cała reszta współlokatorów z bristolskiego przybytku, pofatygowali się na Twenton Park aby zobaczyć Bath City w premierowym występie pod moją wodzą, oznaczał że dziś jest wyjątkowy dzień. Pierwszy raz w życiu miałem poprowadzić samodzielnie drużynę piłkarską w seniorskich rozgrywkach, pierwszy raz byłem odpowiedzialny od początku do końca za to, co miało się wydarzyć na boisku. Odprawa przedmeczowa minęła zadziwiająco szybko, bardzo chciałem aby mój stres nie przełożył się na zawodników ale chyba nie do końca mi się to udawało, gdyż miny mieli nietęgie. Dwa treningi podczas, których próbowałem ich zaznajomić z tajnikami nowej taktyki to było stanowczo za mało aby móc myśleć pozytywnie. W wyjściowym składzie obyło się bez większych niespodzianek, może poza tym, że na newralgicznej pozycji bramkarza zadebiutować miał osiemnastolatek Chris Astley, a w ataku partnerem Girloya został nasz ochroniarz Walsh, który szalał w meczach sparringowych. Na ławce znalazło się miejsce dla utalentowanego szesnastolatka Lovergrove, który miał być alternatywą w przypadku niedyspozycji któregoś z moich środkowych obrońców. To co zobaczyłem wraz z ponad siedmiuset osobową rzeszą fanów Bath, przeszło moje najśmielsze oczekiwania? Od pierwszej do ostatniej minuty moi kopacze walczyli jak lwy, biegali jak Kenijczycy i co rusz wprawiali w osłupienie zarówno mnie jak i publikę, swoimi zagraniami. Pierwszy gol padł po strzale McKeevera z rzutu wolnego i rykoszecie obrońcy. Na przerwę schodziliśmy z jednobramkowym prowadzeniem. W drugiej połowie napór na bramkę gości nie ustawał. Osiemnaście minut po wznowieniu gry po raz drugi McKeever umieścił piłkę w siatce, tym razem po przepięknym, atomowym strzale z 25 metra. Dzieła zniszczenia dopełnił w 77 minucie, wprowadzony zaledwie chwilę wcześniej, Edwards po świetnym, prostopadłym podaniu od McKaya. Po spotkaniu Geoff wyściskał mnie jak syna, informując że jest pod wielkim wrażeniem tego co zobaczył. Ja też byłem, oj byłem... To co się działo po powrocie do Bristolu z towarzystwem już lekko wprawionym, świętującym historyczne zwycięstwo, to już temat na zupełnie inne opowiadanie...

 

11.07.2008 Twenton Park, Bath: 764 widzów
BSS (1/42) Bath [-] - Weston-super-Mare [-] 3:0 (1:0)

44. M.McKeever 1:0
63. M.McKeever 2:0
77. D.Edwards 3:0

Bath: C.Astley - G. Jones, S.Simpson, M.Coupe ŻK(88. J.Lovergrove), J.Rollo, M.McKeeve -  J.McKay, S.Pearson (75. S.Rogers), L.Hogg - P.Walsh (75. D.Edwards), D.Girloy

MVP: M.McKeever (WOL; Bath City) - 8

Odnośnik do komentarza

Opromieniony niespodziewanym zwycięstwem i lekko nieświeży po burzliwych dwóch nockach z rzędu pojawiłem się w klubie w poniedziałek. Geoff miał mi do przekazania dwie wiadomości, o dziwo obie były dobre. Pierwszą z nich było to, że znalazło się aż 167 zapaleńców gotowych znosić katusze na naszym obiekcie podczas oglądania swoich ulubieńców w akcji, mając zakupione karnety na cały sezon. Drugą wiadomością było podpisanie umowy z ciemnoskórym gościem z konkretnym afro na głowie, który od dnia dzisiejszego miał wypełnić w Bath lukę po Pitmanie i zająć się wyszukiwaniem grajków gotowych zasilić nasze szeregi. Kim Anderson, bo tak nazywał się ów jegomość, z miejsca został oddelegowany w objazdówkę po Anglii i z poleceniem, że z pustymi rękoma ma nie wracać rozpoczął to czym miał zarabiać na chleb. Nie mówiłem mu tego bezpośrednio, ale liczyłem na chłopa bardzo, był mi potrzebny jak rybie woda. Oby się spisał, obym nie musiał długo czekać na jego wieści z terenu…

 

Droga do Thurrock, na wschodni brzeg wyspy minęła szybko. Klubowy autokar co chwilę wypełniał się śmiechem zawodników co tylko podkreślało dobrą atmosferę panującą w ekipie po premierowym występie w lidze. W szatni przekazałem chłopakom, że mecz jest do wygrania, jak każdy inny zresztą, że nie mają nic do stracenia i jeśli powalczą jak przed dwoma dniami to będę wniebowzięty. Jednym problem personalnym była niedyspozycja D.Girloya, którego w ataku zastąpił D.Edwards a jego partnerem został S.Partridge w zamian za Walsha, który ostatnio nie zagrał tak jak oczekiwałem.

Spotkanie zaczęło się dla nas najgorzej jak mogło, bo już po kwadransie musieliśmy odrabiać jedną bramkę. Nieudaną próbę pułapki ofsajdowej w wykonaniu naszych obrońców gospodarze zamienili na gola, po wygranym pojedynku 1x1 Hughesa z Astleyem. Szybka reprymenda z moich ust przyniosła efekt jedenaście minut później, gdy po rzucie rożnym, z najbliższej odległości Simpson wepchnął głową piłkę do siatki. Zdobyta bramka dodała nam animuszu i w 36min wyszliśmy na prowadzenie. Po pięknym zagraniu od Pearsona, Edwards zdecydował się na strzał z pierwszej piłki (sic!) i piłka zatrzepotała w bramce obok rozpaczliwie interweniującego golkipera miejscowych. Konsternacja na trybunach a w naszych szeregach nieopisana radość. W przerwie powiedziałem chłopakom, że jestem bardzo zadowolony z ich postawy i oczekuję walki w drugiej części gry. Padający non stop, ulewny deszcz zamienił boisko w grzęzawisko, co skutecznie uniemożliwiało zawiązywanie jakichkolwiek sensownych akcji z obu stron. W tych anormalnych warunkach, w jakich przyszło nam rozgrywać drugą połowę, jedyną wartą sytuacją był rzut wolny w okolicach 25m od bramki, przyznany dla nas za faul na S.Partridgu. Do piłki podszedł McKeever i mierzonym strzałem nad murem strzelił czwartego i ostatniego, jak się okazało, gola w tym meczu. Końcowy gwizdek sędziego był wstępem do szalonego tańca jaki moi zawodnicy zaprezentowali na środku boiska, które po tym meczu nadawało się tylko do zasadzenia roślin ziemniakopodobnych. Kolejne trzy punkty powędrowały na nasze konto, a ja zacząłem się zastanawiać co zrobić aby ten sen trwał jak najdłużej…

 

11.07.2008 Ship Lane, Bath: 416 widzów
BSS (2/42) Thurrock [21] – Bath City [2] 1:3 (1:2)

15.C.Hughes 1:0
26. S.Simpson 1:1
38. D.Edwards 1:2
78. M.McKeever 1:3

Bath: C.Astley – G. Jones (83. J.Lovergrove), S.Simpson, M.Coupe, J.Rollo ŻK, M.McKeever -  J.McKay, S.Pearson, L.Hogg – S.Partridge (83. P.Walsh), D.Edwards

MVP: M.McKeever (WOL; Bath City) - 8

Odnośnik do komentarza

Sześc punktów zdobytych w dwóch pierwszych meczach stanowiło dla mnie olbrzymie powodu do radości, wszak spodziewałem się raczej ciężkiego łomotu aniżeli dwóch zwycięstw. Mój humor poprawił się jeszcze bardziej gdy dzień po meczu z Thurrock, do klubu przyszedł faks od kilku bezrobotnych trenerów gotowych podjąć pracę u mego boku. Po wnikliwej analizie przesłanych CV umówiłem się na spotkanie z jednym z nich i nazajutrz cieszyłem się z angażu Andy Carra, który był moim rówieśnikiem i posiadał przyzwoitą wiedzę na temat treningu, która mnie w zupełności satysfakcjonowała. Wraz z jego pojawieniem się w klubie znaczenie uległ zmianie system szkolenia, który dostał małą namiastkę indywidualizacji dla każdej pozycji z osobna. Miałem cichą nadzieję, że nie obróci się to przeciwko mnie i moi zawodnicy nie zwariują od tego wszystkiego. Ale chyba już powoli zaczęli się przyzwyczajać, że oddaje całe swe serce w to co robię i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych, choć zrobienie z nich piłkarzy było zadaniem właśnie z takiego gatunku. Nim się obejrzałem, przyszedł czas na trzecią kolejkę BSS, w której podejmowaliśmy Lewes i przez bukmacherów zostaliśmy skreśleni już przed meczem. Realnie patrząc przyznałem im rację, choć oczyma wyobraźni widziałem radość na trybunach po ciężko wywalczonym remisie.

Rzeczywistość po raz kolejny przeszła moje i nasze najśmielsze oczekiwania. Już w czwartej minucie L.Hogg otworzył nasze konto bramkowe, dobijając z najbliższej odległości strzał Edwardsa. Gra stała się nieco szarpana, kopanina zdominowała środkowy sektor pola gry aż do 35 minuty. Kapitalną akcją popisał się wtedy D.Edwards, który mijając po drodze czterech rywali oddał piękny strzał na bramkę gości lecz jeszcze piękniejszą interwencją błysnął golkiper gości, wybijając piłkę wprost do swojego pomocnika. Oszołomieni tą akcją zapomnieliśmy o kryciu i Lewes wyprowadziło klasyczną kontrę wykończoną precyzyjnym strzałem przez Shippa. Szlag by to trafił – pomyślałem - zamiast dwubramkowej zaliczki zrobił się remis. W przerwie zagrzałem graczy do walki, co przyniosło skutek już dwie minuty po wznowieniu gry. Szybka, składna akcja trójkowa McKay-Partridge-Edwards zakończona płaskim strzałem z jedenastego metra tego ostatniego wyprowadziła nas na prowadzenie. Co by nie było za pięknie, piętnaście minut później Hogg został wycięty równo z murawą i spotkanie skończył na lekarskich noszach ze skręconym stawem skokowym. Na chłopaków strata kapitana podziałała mobilizująco i kilka minut później radowaliśmy się z trzeciego gola. Pearson zagrał długą piłkę do Girloya, a ten przedłużając jej lot przerzucił ją nad zaskoczonym bramkarzem rywali. Lewes szukało jeszcze swoich szans w długich piłkach wrzucanych wprost na swoich napastników, ale nasz obrona pozostała do końca meczu skoncentrowana i następne trzy punkty były nasze. Tańcom i śpiewom w szatni nie było końca.

 

18.08.2008 Twenton Park, Bath: 980 widzów (rekord)
BSS (3/42) Bath City [2] – Lewes [8] 3:1 (1:1)

4. L.Hogg 1:0
35. D.Shipp 1:1
47. D.Edwards 2:1
66. L.Hogg knt.
72. D.Girloy 3:1

Bath: C.Astley – G.Jones, S.Simpson, M.Coupe, J.Rollo ŻK, M.McKeever -  J.McKay (64. S.Rogers), S.Pearson, L.Hogg (66. D.Girloy) – S.Partridge, D.Edwards

MVP: D.Edwards (N; Bath City) – 8

Odnośnik do komentarza

Wg Lukinsa nasz kapitan wyleciał ze składu na conajmniej dwa tygodnie a w najgorszym przypadku mogło to potrwać aż dwa miesiące. Biednemu wiatr zawsze w oczy. Był to dla mnie bolesny cios, bo Lewis był kluczowym zawodnikiem w naszym zespole. Zapytany po treningu przez dziennikarza lokalnej gazety o jego uraz odpowiedziałem, że wierzę w to iż jakoś uda nam się go zastąpić, choć ta wiara nie miała żadnych racjonalnych przesłanek. Jakby tego było mało trzy dni później G.Jones po starciu na treningu z Edwardsem, stłukł sobie bardzo boleśnie goleń i okazało się, że nie mam co liczyć na jego grę przez okres około dwóch tygodni. Fatum jakieś, czy inna cholera? Co raz to bardziej nerwowo wyczekiwałem jakichkolwiek wieści od Andyego, który pewnie utkwił na dobre w jakimś pubie i przy złocistym napoju próbował namówić gości do gry w naszym zespole.

Bez dwóch podstawowych zawodników, grających na newralgicznych pozycjach przystępowaliśmy do wyjazdowej potyczki z Bognor Regis. W miejsce Jonesa na środku defensywy, po raz pierwszy w wyjściowym składzie, zadebiutował Lovergrove natomiast za Hogga wyszedł Rogers i z resztą niezmienionego składu rozpoczęliśmy mecz. Pierwszy celny strzał oddaliśmy w trzynastej minucie i do razu zakończył się on dla nas golem. McKeever dośrodkował z rzutu rożnego idealnie do Simpsona, któremu pozostało dołożyć głowę i cieszyć się ze zdobytej bramki. Do końca pierwszej połowy trwały nieudolne próby skonstruowania ataku pozycyjnego przez obydwie drużyny. Z tego sennego nastroju kibiców wyrwał na chwilę strzał Partridge z czterdziestej minuty, który wylądował na poprzeczce bramki bronionej przez gospodarzy. W drugiej części spotkania obraz gry niewiele uległ zmianie. W 62 min błąd M.Coupe kosztował nas utratę gola. Nie wyskoczył do główki i Nightingale ze spokojem wbił piłkę do siatki. Gdy wszyscy czekali już na końcowy gwizdek sędziego, z pozornie niegroźnie wyglądającej sytuacji, strzeliliśmy zwycięską bramkę. McKeever długim wyrzutem z autu, całkowicie zaskoczył defensywę miejscowych i Partridge w dziecinnie łatwy sposób dał nam zwycięstwo. Czwarty mecz, czwarta wygrana – Bóg nad nami czuwał. Inaczej nie sposób tego wytłumaczyć. Endless Dream od Titusa jaki rozbrzmiewał w naszym autokarze w drodze powrotnej był idealnym muzycznym odpowiednikiem tego co działo się w Bath od rozpoczęcia rozgrywek.

 

25.08.2008 Nyewodd Lane, Bognor Regis: 253 widzów
BSS (4/42) Bognor Regis [19] – Bath City [2] 1:2 (0:1)

13. S.Simpson 0:1
62. L.Nightingale 1:1
89. S.Partridge 1:2

Bath: C.Astley – J.Lovergrove, S.Simpson, M.Coupe (81. S.Jones), J.Rollo, M.McKeever -  J.McKay, S.Pearson, S.Rogers  – S.Partridge (90. P.Walsh), D.Edwards (81. Girloy)

MVP: M.McKeever (WOL; Bath City) - 8

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...