Skocz do zawartości

Jak to Chris managerem chciał zostać...


sleepwalker

Rekomendowane odpowiedzi

Bukmacherzy opublikowali szanse poszczególnych drużyn na mistrzostwo Izraela. Głównym pretendentem do tytułu okazał się jego obrońca, drużyna Maccabi Hajfa (w pierwszej rundzie eliminacji do Champions League pokonała 3:0 mistrza Polski Zagłębie Lubin). Beitar był dopiero czwarty. Kpiłem z tego rankingu. Dla mnie mogliśmy zajmować ostatnią pozycję atakując fotel lidera znienacka, cicho i skutecznie, jak pantera…

 

Bardzo starannie dobierałem strój na debiutancki występ w barwach Jerusalem. Płaszczyk i koszula (moje ulubione) nie wchodziły w grę, było zbyt gorąco. Skończyło się na cienkich spodniach i zwiewnym T-Shirt’cie. Nie brałem ze sobą zegarka, bezgranicznie zaufałem sędziemu. Na biurku leżał zeszyt ze szczegółowo rozpisaną taktyką na to spotkanie, mój klucz do zwycięstwa. Wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik. Jedyne co mnie martwiło to słaba postawa w sparingach mojej nowo sprowadzonej gwiazdy Kikina Fonseci. Nie uspokoił mnie nawet fakt, że Meksykanin obiecał mi przed meczem zdobycie hat-tricka.

 

Ostatnie chwile przed spotkaniem były niezwykłe. Pamiętałem jak w Holandii i Francji piłkarze nakręcali się przed wyjściem na boisko, ich mobilizacja polegała na bojowych okrzykach. W przypadku Beitar’u było zupełnie inaczej. Większość zawodników siedziała w ciszy ze spuszczonymi głowami modląc się czy to do Boga, czy też Allacha. To był magiczny moment. W tej chwili milczenia poczułem bardziej niż kiedykolwiek ogromnego ducha walki. W końcu wszyscy zjednoczeni ze swoim Bogiem wyszliśmy na murawę, zaczęliśmy odgrywać swoje role w teatrze marzeń…

 

To był bardzo krótki mecz, dla mnie zakończył się już praktycznie po pierwszej połowie. Byłem szczęśliwy, tym bardziej, że Kikin okazał się słownym facetem. Trzy razy piłka dotykała jego głowy po czym przekraczała linię bramkową, to był klasyczny hat-trick. Panowaliśmy na każdym metrze boiska. Widziałem jak Arkadi patrzy na naszą grę z głębokim uznaniem. 3:0 było wynikiem jak najbardziej do przyjęcia w pierwszym meczu. Innego zdania była izraelska prasa. „Gdzie grad bramek?”, „Z dużej chmury mały deszcz” – krzyczały nagłówki gazet. To wszystko oznaczało dla mnie niewdzięczność i niesprawiedliwość losu. Byłem wściekły…

 

Puchar UEFA – 1 runda kwalifikacyjna, Stadion Teddy, Jerozolima, Widownia: 8923

 

Aiyenugba – Meshumar (Benado 45’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Rozental (Zandberg 45’), Candelario – Fonseca (Ben-Shushan 45’), Shechter

 

Beitar Jerusalem 3:0 Piunik

 

1:0 Fonseca 20’

2:0 Fonseca 28’

3:0 Fonseca 39’

 

Najlepszy zawodnik meczu: Kikin Fonseca (Beitar Jerusalem)

 

Rewanż miał się odbyć za tydzień. Prawie nic nie pamiętałem z tego, co działo się przez te siedem dni. Wszystko przez to, że pałałem żądzą zemsty na naszych kibicach.

- Nie warto się tym przejmować, najważniejsze jest zwycięstwo Chris – powtarzał Arkadi.

– Chcą pogromu, będą go mieli – odpowiadałem za każdym razem.

 

Kiedy przylecieliśmy do Armenii patrzyłem na małe miasteczko wrogim spojrzeniem, tak jakbym przybył tu po to, aby je zdobyć. Tak właśnie się czułem, taki miałem zamiar… W mojej taktyce dokonałem małej korekty, poprawki, która mogła zdziałać cuda.

 

Stojąc przy ławce trenerskiej spoglądałem na szkoleniowca drużyny przeciwnej jak na przywódcę wrogiej armii. Tak, dla mnie to była wojna…. Już pierwsze uderzenie Beitaru okazało się śmiertelne, zdobyliśmy bramkę w 46 sekundzie meczu. Wszystko co działo się później przypominało kopanie leżącego. Wbijaliśmy przeciwnikom kolejne gole, bezlitośnie, z chłodnym wyrafinowaniem. Rozjechaliśmy Ormian jak Jeźdźcy Apokalipsy najeżdżający pogańską wioskę. Tym razem to Shechter był główną postacią tej batalii pakując trzy razy piłkę do bramki rywala, Fonscece udało się to dwa razy. Wydawało mi się przez moment, że mam atak marzeń… Kiedy spoglądałem na trenera Piunika widziałem jego zrezygnowanie, rozpacz. Odpowiedziałem tylko śmiejąc się mu podle w twarz. Tak, byłem podły, dzięki Sofi... Tego wymagało zapomnienie, wyrzucenie Jej z mojej pamięci. A jeśli chodzi o kibiców Jerusalem, mam nadzieję, że tamtego dnia zamknąłem im usta na zawsze.

 

Puchar UEFA – 1 runda kwalifikacyjna rewanż, Stadion Vazgen Sargsyan Hanrapetakan (uff…), Erywań, Widownia: 4158

 

Aiyenugba – Meshumar (Benado 45’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Rozental (Zandberg 45’), Candelario – Fonseca (Ben-Shushan 45’), Shechter

 

Piunik 0:7 Beitar Jerusalem

 

1:0 Shechter 1’

2:0 Alberman 7’

3:0 Fonseca 31’

4:0 Fonseca 38’

5:0 Vermes 66’

6:0 Shechter 72’

7:0 Shechter 79’

 

 

Najlepszy zawodnik meczu: Itay Shechter (Beitar Jerusalem)

 

Wychodząc z szatni po meczu celowo wybrałem lśniący korytarz z błyszczącą podłogą. Dobrze wiedziałem, że całe buty miałem upaprane w błocie zalegającym na murawie. Chciałem zostawić tu swój ślad, chciałem, żeby mnie pamiętali. Wracając samolotem do stolicy Izraela dużo rozmawiałem ze swoimi piłkarzami. Jak się od nich dowiedziałem, przed samym meczem z Piunikiem miałem oczy Iwana Groźnego. Nikomu tego nie powiedziałem, ale byłem z tego cholernie dumny. Zimny i nieustępliwy drań – tak chciałem być postrzegany. W radiu swój przebój sprzed lat śpiewali Goo Goo Dolls. „I gave up forever to touch You” – brzmiały słowa “Iriss”… Pomyślałem o Niej…

Odnośnik do komentarza
Kiedy przylecieliśmy do Gruzji...
długo zastanawiałem się, co ja tu k***a robię. Nawet sobie taką piosenkę zanuciłem. Dopiero gdy na półtorej godziny przed meczem zameldowaliśmy się przed pustym, zamkniętym na kłódkę stadionem, zacząłem podejrzewać, że coś jest nie w porządku. W autokarze mieliśmy telewizję satelitarną, więc szybko włączyliśmy Eurosport.

 

Przez długą chwilę wpatrywałem się w ekran z szeroko otwartymi ustami. Armeńskie flagi, pasek informacyjny z wiadomością o oddaniu meczu przez Beitar walkowerem, roztańczony tłum, śpiewający z boleśnie armeńskim akcentem,

 

Hava nagila

Hava nagila

Hava nagila venis'mecha

 

- Aj waj - wyszeptał przerażony kierownik drużyny. - Tak mi się wydawało, że Erywań nie jest w Gruzji...

 

:>A tak poza tym :kutgw:

Odnośnik do komentarza
Tak mi się wydawało, że Erywań nie jest w Gruzji...

Faktycznie dopiero teraz zwróciłem na to uwagę. A kiedy przepisywałem nazwę stadionu byłem przekonany, że brzmi nieco z "armeńska"... Dzięki za uwagę (długo się jeszcze będę zastanawiał skąd wziąłem tych Gruzinów) :-k :)

Odnośnik do komentarza

Zaglądałem tutaj jak opek był jeszcze w "Karierach". Widzę, że autor rozkręcił się na dobre :) . Ostatnio poziom opowiadań wyraźnie idzie w górę - pięknie, pięknie. Teraz to obowiązkowo wątek miłosny musi być... jak w kinie :keke: .

Odnośnik do komentarza

Losowanie drugiej rundy eliminacji Pucharu UEFA nie było dla nas zbyt łaskawe. Chociaż zespół Lillestrom nie należał do europejskich potentatów, to słabeuszem też nie był.

 

Na krajowym podwórku Beitar miał zmierzyć się w wyjazdowym meczu z H.Petach Itkwa. Spotkanie to miało zainaugurować rozgrywki o puchar Toto. Zaciekawiły mnie dosyć nietypowe zasady tego turnieju. Najpierw drużyny rywalizowały w grupach składających się z czterech zespołów, z których dwa najlepsze awansowały do kolejnej rundy. Nie mogłem więc powiedzieć, że ten pojedynek oznaczał dla nas być albo nie być w tych rozgrywkach.

 

Samo spotkanie nie było zacięte, nie dostarczało emocji przyprawiających o palpitacje serca. Dominowaliśmy od pierwszej do ostatniej minuty. Byliśmy szybsi, silniejsi, bardziej zdeterminowani. Zasypywaliśmy bramkę przeciwnika mocnymi, pewnymi strzałami. Co z tego… Tego dnia, jak zwykle, piłka naprawdę była okrągła i bramki niestety aż dwie… Dwadzieścia ciosów z naszej strony przeciwko jednemu uderzeniu rywala… Dwadzieścia niecelnych pchnięć ostrego miecza przeciwko jednemu śmiertelnemu…

 

Puchar Toto Ekstraklasy, Stadion Hapoel Petach-Tikva, Petach Tikwa, Widownia: 1119

 

Aiyenugba – Meshumar, Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Alberman (Zandberg 45’), Candelario (Goldstein 58’) – Fonseca, Shechter (Tamuz 45’)

 

H.Petach Itkwa 1:0 Beitar Jerusalem

 

1:0 Or Fishbein 2’

 

Najlepszy zawodnik meczu: Or Fishbein (H.Petach Itkwa)

 

Nieważne, że to spotkanie jeszcze o niczym nie przesądzało. Piłkarze poczuli mój gniew… Po powrocie do Jerusalem nie dałem im odpocząć. Jeszcze przez dwie godziny trenowali skuteczność… Tą samą, której tego dnia nam zabrakło… W ich oczach znowu byłem Iwanem Groźnym…

 

Tego samego dnia zadzwoniła Karen, momentalnie wyczuła mój gniew. Cała rozmowa trwała niecałą minutę… Uczucie złości totalnie mną zawładnęło…

 

Trzy dni później przyszła kolej na Norwegów. Siłę ognia Beitaru osłabił wyjazd Fonseci na zgrupowanie reprezentacji Meksyku. Nie wiem dlaczego, ale zupełnie się tym nie przejmowałem. Dałem wyraźnie do zrozumienia swoim zawodnikom, czego od nich oczekuję. Nie interesowało mnie jak Arkadi patrzył z niepewnością na moje nerwowe zachowanie, chciałem wygrać za wszelką cenę. Pamiętałem uczucie po doznaniu pierwszej porażki, znienawidziłem je od pierwszej chwili. Bałem się go…

 

Przebieg spotkania mnie nie zaskoczył. Dominowaliśmy, jak zwykle. Najważniejsze było udokumentowanie swojej przewagi strzeleniem gola. Shechter zdobył ich tego dnia trzy, wywalczył dla całej drużyny spokój, zdobył moje przychylne spojrzenie… Nieważne było to, że dwie bramki padły po rzutach karnych. Liczyło się tylko zwycięstwo.

 

Puchar UEFA – 2 runda kwalifikacyjna, Stadion Teddy, Jerozolima, Widownia: 9695

 

Aiyenugba – Meshumar (Haliva 58’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal (Revivo 58’), Alberman (Zandberg 45’), Candelario – Ben-Shushan, Shechter

 

Beitar Jerusalem 3:0 Lillestrom

 

1:0 Shechter 13’ (kar)

2:0 Shechter 72’

3:0 Shechter 79’ (kar)

 

 

Najlepszy zawodnik meczu: Itay Shechter (Beitar Jerusalem)

 

Nazajutrz Arkadi zaprosił mnie na kolację. Zakładałem, że chciał, abym spędził mile czas z jego rodziną, to mogło mnie uspokoić. Być może miał rację, może potrzebowałem towarzystwa zwyczajnych ludzi… Arkadi’ego, jego żony i córki… Scheherezady… Przyjąłem jego propozycję.

Odnośnik do komentarza

Posiadłość należąca do Arkadi’ego była imponująca. Pokaźna rezydencja, basen, iście baśniowy ogród. Poruszałem się bardzo powoli szeroką alejką prowadzącą do wejścia. Byłem przekonany, że drzwi otworzy mi służba, myliłem się.

 

- Witaj, Ty musisz być Chris – zapytała dziewczyna o długich czarnych włosach. To musiała być Shecherezada, córka mojego pracodawcy. Wyglądała jak prawdziwa księżniczka… Ciemna cera, kształtne delikatne usta, idealny nos. Nie miała na sobie makijażu, jej urodę podkreślały za to brylantowe kolczyki i bogaty naszyjnik. O dziwo nie wyglądała na rozpieszczoną, zepsutą nadmiarem pieniędzy „damulkę”. Uprzejmie zaprosiła mnie do środka i wskazała drogę do salonu, gdzie czekał Arkadi razem z żoną.

 

Stół już był nakryty. Zobaczyłem na nim same nieznane mi potrawy. Jednak zapach jaki unosił się w powietrzu był przekonujący, bardzo przekonujący… Po paru minutach wszyscy czworo zasiedliśmy do wspólnej uczty. Czułem się bardzo niezręcznie nieudolnie operując widelcem w lewej i nożem w prawej dłoni, nigdy nie byłem w tym dobry. Rodzina Gaydamak’ów była bardzo ze sobą związana, dało się to zauważyć już na pierwszy rzut oka. Zazdrościłem im tej atmosfery, tego uczucia, którego doświadczali na co dzień. Żona Arkadi’ego opowiadała o Izraelu i panujących w nim zwyczajach, coraz bardziej byłem oczarowany tym krajem. Dalila pracowała w miejscowym urzędzie więc ze wszystkim była na bieżąco. Shecherezada była bardzo do niej podobna. Kiedy chwilami na nią zerkałem za każdym razem nasze spojrzenia spotykały się ze sobą. Trochę mnie to niepokoiło, starałem się o tym nie myśleć, ale młoda studentka archeologii nie poddawała się łatwo. Wiedziałem, że chce coś wyczytać z moich oczu, chce się włamać do mojej duszy… Po paru minutach Arkadi zaczął wymieniać swoje spostrzeżenia na temat gry Beitaru, jednak obie panie szybko mu przerwały twierdząc, że to nie pora na konwersację o pracy. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Milczenie, którego bałem się od jakiejś godziny. Milczenie, które przerwała Shecherezada bardzo niezręcznym pytaniem:

- A Ty Chris nie zostawiłeś w kraju nikogo bliskiego, kogoś, za kim usychasz z tęsknoty? – po tych słowach głęboko spojrzała w moje oczy, poczułem się bezlitośnie inwigilowany.

- Za rodziną zawsze się tęskni – odpowiedziałem bardzo dyplomatycznie, chociaż dobrze wiedziałem, że nie o nich pytała księżniczka, momentalnie schowałem przed nią spojrzenie.

 

Znów zapanowało niezręczne milczenie. Uczucie niepewności rosło we mnie z każdą chwilą. Czułem jak moja postać odbija się w jej oczach. Czekałem na ratunek ze strony Arkadi’ego, na skierowanie rozmowy na inny temat. Jednak taki ratunek nie nadszedł… Najzwyczajniej w świecie stchórzyłem wstając od stołu i dziękując za bardzo przyjemny wieczór. Pożegnałem się z szefem i jego żoną:

- Do zobaczenia przyjacielu – odparł ściskając mnie mocno. Tamtego wieczoru zbliżyliśmy do siebie. To już nie była zwykła relacja pracodawca – pracownik. Do drzwi niestety odprowadziła mnie jego córka.

 

- Bardzo miło było Cię poznać – niemal wyszeptała uśmiechając się tajemniczo.

- Mnie również – nadal unikałem jej spojrzenia. Chciałem uciec, szybko chwyciłem klamkę, ale nawet nie zdążyłem przekroczyć progu, kiedy usłyszałem:

- Może umówilibyśmy się w przyszłym tygodniu, powiedzmy na mały spacer? – powiedziała to bez żadnego zakłopotania, pewna swego. Wiedziałem, że to mogło nastąpić po tym jak miło traktowała mnie podczas kolacji. Pytanie, którego nigdy nie chciałem usłyszeć… Powoli podniosłem głowę i w końcu odważyłem się spojrzeć w jej oczy. Niezwykłe uroda biła od niej niezależnie od tego w jakim była nastroju, teraz uśmiechała się życzliwie lekko mrużąc swoje oczy skryte pod długimi rzęsami. W mojej głowie wszystkie myśli zaczęły toczyć krwawą wojnę. Gdyby nie ostatni rok, zgodziłbym się bez wahania… Gdyby nie minione dwanaście miesięcy…

- Shez… - zacząłem zdrabniając jej imię. – Jesteś bardzo piękną i przemiłą kobietą… Marzeniem każdego mężczyzny… Ale ja nigdy nie będę spacerował u Twojego boku… - po tych słowach momentalnie się odwróciłem i wyszedłem. Idąc do bramy wiedziałem, że ona patrzy na mnie… Zamykające się drzwi usłyszałem dopiero kiedy zniknąłem za rogiem.

Czułem się podle, byłem na siebie wściekły. Miłość ze mnie drwiła, śmiała się prosto w twarz…

 

Pomimo tego, że pogoda tego dnia była wyjątkowo paskudna nie wracałem do domu. Nie zwracałem uwagi na to, że zegar wskazuje już 23.00. Skierowałem swoje kroki w stronę pobliskiego parku… Wszedłem na niewielki mostek i oparłem się o barierkę. Wiatr powoli tracił swoją siłę. Jeszcze przed chwilą targane sztormem liście zaczęły spokojnie sunąć po powierzchni przejrzystego strumyka. Woda pokazała moje odbicie, obraz człowieka o martwym spojrzeniu i ustach nie wyrażających żadnych emocji. Stałem na krawędzi dwóch światów. Widziałem dwa księżyce, dwa swoje oblicza. Jedno było pełne nienawiści i zimnego wyrachowania, pozbawione godności, zepsute do samego szpiku. Drugie… Drugie pokazywało prawdę… Zawsze kiedy spoglądałem w lustro, zdradzały mnie moje oczy. Tylko one znały całą historię mojego życia. Czy potrafiły kłamać? Nigdy…

 

Dochodziła północ. Zacząłem krążyć opustoszałymi alejkami, byłem tam zupełnie sam. – Nic nowego – pomyślałem uśmiechając się ironicznie. Otaczała mnie wszechogarniająca cisza. Żadnych krzyków bawiących się dzieci, żadnego śpiewu ptaków, tylko ja i moje myśli… Jak to mogło się stać? Co doprowadziło do tego, że stałem się jednym marnym kłamstwem żyjącym wbrew sobie? Przez całe życie wpajano mi jak żyć moralnie i przykładnie, pokazywano co jest dobre, a co złe. Byłem pilnym uczniem, sumiennym i pracowitym, w końcu zaczęto mnie wskazywać jako wzór do naśladowania. Tyle lat pracy nad samym sobą, tyle wyrzeczeń… Tylko po to, żeby ostatni rok zniszczył to do reszty… Jak to się mogło stać? Czy byłem tak słaby, żeby nie móc przeciwstawić się tym zmianom? Nie… Z taką siłą nie mogłem walczyć…

 

Szedłem spoglądając w rozgwieżdżone niebo, szum drzew wygrywał piękną melodię. Po chwili usłyszałem głośny huk. Na swojej skroni poczułem spływającą powoli ciecz. Nie poczułem upadku, jeszcze przed chwilą przejrzyste niebo zupełnie zniknęło… W kompletnej ciemności usłyszałem tylko donośny krzyk:

- Jerozolima nigdy nie będzie wasza!...

 

Nazajutrz Beitar miał rozegrać swój drugi mecz w pucharze Toto. Jerusalem potrzebował punktów po pierwszej porażce. Przy ławce trenerskiej stanął mój asystent. Niestety tego dnia stać nas było tylko na remis, co sprawiło, że ostatni pojedynek musieliśmy wygrać licząc jednocześnie na potknięcie rywali, inaczej awans nie wchodził w grę…

 

Puchar Toto Ekstraklasy, Stadion Teddy, Jerozolima, Widownia: 5455

 

Aiyenugba – Meshumar (Haliva 45’), Ben-Dayan, Gershon (k), Vermes, Alvarez – Tal, Rozental(Zandberg 45’), Candelario – Fonseca (Tamuz 74’), Shechter

 

Beitar Jerusalem 1:1 M. Netania

 

1:0 Idan Tal 20’

1:1 Francis Kioyo 40’

 

Najlepszy zawodnik meczu: Francis Kioyo (M. Netania)

Odnośnik do komentarza
Masz zamiar kontynuować :>? Jesteśmy ciekawi Twoich dalszych losów.

 

Panowie, cierpliwość ponoć się ceni :> . Narazie mam natłok pracy, poza tym miałem mały problem z kręgosłupem (tzw. przewianie :) ), leżałem plackiem jednym słowem... Kolejne części już wkrótce.

Odnośnik do komentarza

Obudziłem się w szpitalnym łóżku. Czułem się dokładnie tak samo jak rok temu po fatalnym wypadku. Świat wokół mnie wirował i wcale nie miał zamiaru się zatrzymywać. Podświadomie coś mi mówiło, że zaraz, tak jak przed dwunastoma miesiącami, do pomieszczenia wejdzie Sofi, żeby się upewnić czy nic mi nie jest. Nikt jednak nie przyszedł...

Suche powietrze doskwierało jak nigdy przedtem, Słońce brutalnie atakowało moje źrenice. Najgorszy był ból głowy, bezlitosny i nieustępliwy...

 

Po kilkunastu minutach w wejściu pojawił się Arkadi z przygnębionym wyrazem twarzy, tuż za nim widziałem kobiecą sylwetkę, miałem nadzieję, że to nie Shecherezada.

- Nic Ci nie jest? - natychmiast zapytała Karen podbiegając do łóżka.

- Co Ty tutaj robisz? - wymamrotałem zdziwiony.

- Pan Gaydamak poinformował mnie o całym zdarzeniu, wsiadłam w pierwszy samolot do Jerozolimy - widziałem jej smutne oczy, zatroskane jak nigdy dotąd.

- A gdzie Twój Johnatan? - zapytałem po chwili.

- Został w Londynie. Odwodził mnie od przyjazdu tutaj, ale ja po prostu nie mogłam Chris - odparła coraz bardziej złamanym głosem.

- Niemądra kobieto - pokręciłem z trudem głową.

- Jak się czujesz przyjacielu? - zapytał po chwili Arkadi.

- Bywało lepiej... - nie zdążyłem dokończyć zdania, kiedy do sali wparował rozzłoszczony lekarz.

- Co państwo tu robią? Proszę opuścić ten pokój, to nie jest czas odwiedzin - niemal wykrzyczał gestykulując bardzo dosadnie.

- Spokojnie doktorku, ich obecność może mi tylko poprawić stan zdrowia - starałem się załagodzić sytuację.

- Pan ma jeszcze czelność żartować? - zapytał oburzony. - I tak miał Pan sporo szczęścia, że to tylko draśnięcie i delikatny wstrząs po uderzeniu o ziemię - tłumaczył wskazując na mnie palcem.

 

Nagle nastała cisza. Karen spojrzała na Arkad’iego, po czym oboje opuścili pomieszczenie.

- Zajrzę do Ciebie później – odparła Szwedka spoglądając na mnie po raz ostatni.

 

Lekarz oglądał moją głowę bardzo dokładnie, pytał o wszelkie objawy złego samopoczucia. Trwało to dobrych kilka minut, po czym spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział śmiertelnie poważnym tonem:

- Mam dla Pana dwie wiadomości Chris. Jedną dobrą i jedną złą, niestety…

Dobrze pamiętałem tą kwestię z różnego rodzaju filmów. Nie, nie powiedziałem mu, żeby zaczął od tej złej. Pozwoliłem mu samemu wybrać, czekałem w milczeniu.

- Na szczęście rana postrzałowa nie jest poważna, kula prawie że ślizgiem ominęła czaszkę – brzmiał uspokajająco, jakby był moim ojcem. – Niestety jest inny problem, proszę mi powiedzieć jak się Pan czuł zanim to wszystko się wydarzyło, miewał Pan bóle głowy?

- Rok temu wpadłem pod samochód, od tamtej pory miewam lekkie migreny – przytaknąłem.

Znów zapanowało milczenie, widziałem jak doktor coś analizuje, dobiera słowa…

- Wydaje się, że nie został Pan wtedy odpowiednio zbadany – zaczął bardzo niepewnie.

- Jak to? – zmarszczyłem brwi, od tej chwili zacząłem spodziewać się najgorszego… I najgorsze przyszło…

- Kiedy zrobiliśmy rentgen czaszki okazało się, że ma Pan krwiaka – nie spuszczał ze mnie swojego wzroku… Coraz bardziej współczującego…

- Czy można coś z nim zrobić? – byłem coraz bardziej zrezygnowany.

- Moglibyśmy go wyciąć, ale jest już na tyle duży i w tak niewygodnym miejscu, że szanse na powodzenia takiej operacji są znikome.

- Więc co mi pozostaje – przerwałem mu natychmiast…

- Rok, góra dwa lata życia – dopiero teraz spuścił głowę, widziałem jego bezsilność, rosnącą bezradność. W tamtej chwili nie było mi żal siebie, tylko tego biednego spracowanego lekarza, który walczył z naturą jak Don Kichot z wiatrakami.

- Dziękuję doktorze – uśmiechnąłem się do niego…

 

Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia, zupełnie nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Kiedy Karen siedziała przy mnie późnym wieczorem, nie wspomniałem ni słowem o moim stanie, Arkadi’ego też nie miałem zamiaru o tym informować. To był mój sekret, moja strzeżona przez Anioły tajemnica. W radiu zagrało Led Zeppelin ze „Stairway to Heaven”… Moje marzenia upadły…

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...