Skocz do zawartości

Jak to Chris managerem chciał zostać...


sleepwalker

Rekomendowane odpowiedzi

Drzwi otworzyła mi Karina, gospodyni ostatniej imprezy sylwestrowej. Ledwo przekroczyłem próg i już go zobaczyłem. Jego widok zupełnie mnie nie zaskoczył, tak jak przewidywałem, wysoki i przystojny. Sofi wzięła go za rękę i przedstawiła nas sobie:

- Krzysiek to jest Danny. Danny this is Chris – jak widać książę nie operował biegle językiem polskim, tu miałem przewagę.

- Chris, dużo o Tobie słyszałem – odparł z fałszywym uśmiechem ściskając mocno moją dłoń. Chyba chciał pokazać kto jest prawdziwym zwycięzcą, bo uścisk był tak silny, że z trudem powstrzymałem łzy, nie chciałem mu dać tej satysfakcji.

 

Kiedy formalności mieliśmy już za sobą, powiesiłem swój płaszcz na wieszaku i wszedłem do salonu pełnego znajomych pary. Od razu rzuciły mi się w oczy puchary stojące na zabytkowym kredensie. Z tego co udało mi się rozszyfrować wynikało, że idealny Danny zdobył je za sukcesy w międzyszkolnych rozgrywkach piłkarskich. W całym mieszkaniu panowała gwarna atmosfera, zacząłem się po nim krzątać bez celu. Uratowała mnie Karina zajmując rozmową. Lubiłem ją, była życzliwa, zwariowana na swój uroczy sposób. Inteligentna i luźna zarazem konwersacja była zawsze gwarantowana przez jej towarzystwo. Przez cały czas szukałem spojrzenia Sofi, ale nasze oczy spotkały się tylko raz. Nie wiedziałem wtedy, że to był nasz ostatni życzliwy kontakt tego dnia.

 

Kiedy dopiłem wódkę zmieszaną z sokiem pomarańczowym, Karina wzięła moją szklankę i wyszła do kuchni. Ledwo zdążyłem podziękować a Danny stał już przymnie, Danny De Vries. Położył rękę na moim ramieniu i skierował w stronę korytarza. Tam wszystko się zaczęło.

- A więc Chris, słyszałem, że szukasz posady trenera piłkarskiego – nie mogłem uwierzyć, że Sofi mu o tym powiedziała.

- Zgadza się, chociaż nic na siłę, jak to mówią – odparłem spokojnym tonem wciąż zastanawiając się czy mogę jeszcze kiedykolwiek powierzyć jego narzeczonej swoje tajemnice.

- Sam kiedyś grałem – pochwalił się Holender.

- Widziałem puchary, musiałeś być niezły – starałem się odpowiadać bez jakichkolwiek emocji, machinalnie.

 

Powoli rozmowa zaczęła schodzić na inne tematy. Po sporcie przyszła nieszczęsna praca, później temat różnic pomiędzy Polską a Holandią aż wreszcie dotarliśmy do punktu kulminacyjnego, Sofi…

- Zauważyłem, że jesteście sobie bardzo bliscy – zaczął księciunio.

- Przyjaźń powinna się tym chyba charakteryzować – skwitowałem.

- Według mnie przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną nie ma prawa bytu, tak po prostu się nie da – tu miał kompletną rację, zgadzałem się z każdym jego słowem, pozostało mi ukrywanie prawdy.

- Sofi to niezwykła kobieta, gratuluję – chciałem jak najszybciej zakończyć tą rozmowę.

- Wiem, chociaż znałem wiele podobnych do niej. Wiesz, powiem Ci jak facet facetowi, w łóżku jest najlepsza – po tym co usłyszałem chciałem mu z miejsca dać w mordę.

- Wasze życie intymne mnie nie interesuje, więc chyba powinniśmy zmienić temat – odparłem przez zaciśnięte zęby.

- Daj spokój Chris, nie bądź taki sztywny. W całym swoim życiu kobiet miałem na pęczki, ale Ona jest najlepsza. Kiedy już będziemy małżeństwem na pewno będzie przy mnie szczęśliwa. Dopóki mi się nie znudzi oczywiście – od razu załapałem, że to był żart, bardzo kiepski co prawda.

- Ale jedno jest pewne – ciągnął dalej. - Kobietę musisz trzymać krótko. Owszem przed ślubem trzeba trochę podokazywać, pomizdrzyć i tym podobne, ale potem trzeba od razu zaznaczyć czyje słowo jest najważniejsze. Tak dorobiłem się majątku w swojej firmie. – czy on mógł być aż tak głupi?

- Kobiety nie są jak pieniądze Danny, a małżeństwo to nie biznes – spojrzałem mu prosto w oczy mówiąc te słowa.

- Czyżby? Żarcie, czyste ubrania i seks za darmo Chris, to zły interes? Chyba nie wiesz ile płaci się w Holandii dziwkom w uliczkach rozkoszy – nie mogłem uwierzyć w to co właśnie usłyszałem.

- Jak możesz tak mówić? Nie możesz traktować kobiet jak narzędzia, zabawki czy zwierzęta uwiązane na smyczy – tłumaczyłem stanowczym tonem.

- Chris spokojnie, żartowałem. Ale z drugiej strony dziwię Ci się, że nie umiesz postępować z ludźmi, pracujesz przecież jako treser. Ciąganie za smycz powinno już wejść Ci w nawyk, nieważne, pies czy suka – w końcu to powiedział z tym swoim żałosnym akcentem. Nasza rozmowa trwała już dobre czterdzieści minut. Przez ponad pół godziny tolerowałem jego zniewagi, ale teraz przekroczył granicę. Wszystko zaczęło się we mnie gotować. Kurczowo zaciskałem pięści, ale i to okazało się mało pomocne. Wreszcie wybuchnąłem, podniosłem głowę i powiedziałem z nieukrywanym obrzydzeniem:

- Jesteś żałosny Danny. Wydaje Ci się, że ludzie to pionki na szachownicy, że możesz nimi kierować dla swojego „widzi mi się”. Powiem Ci coś, grubo się mylisz. Każdy człowiek jest indywidualnością i ma prawo do podejmowania samodzielnych decyzji, a uwierz mi, nie każdy zrobi wszystko dla mamony. Kobiety się do Ciebie kleją bo pewnie szczerzysz te swoje sztucznie wybielane zęby. Ja już wiem kim tak naprawdę jesteś, wyrachowanym draniem szastającym śmierdzącą forsą – nagle w mieszkaniu zapanowała cisza, musiałem powiedzieć to dosyć głośno. Pogrążony w tym zbiorowym milczeniu nie zdążyłem zauważyć zbliżającego się wyroku. Idealny Danny musiał być dobrym pięściarzem, położył mnie jednym soczystym ciosem.

 

Szybko zerwałem się z twardej podłogi i wytarłem rękawem krew cieknącą z rozciętej wargi, Sofi stała już w korytarzu.

- Jak mogłeś tak powiedzieć – zapytała (wtedy po raz pierwszy zobaczyłem smutek i złość na jej twarzy). – Wynoś się – dokończyła.

Nie chciałem się bronić, tłumaczyć czym umotywowane było moje ostatnie stwierdzenie, tego było już za wiele jak na jeden dzień. Wyszedłem bez słowa…

Odnośnik do komentarza

Następnego dnia nie poszedłem do pracy, miałem w głębokim poważaniu co na to mój szef. Prawie cały dzień leżałem w bezruchu na swoim łóżku, myślałem o tym co się wydarzyło. Dokładnie w południe usłyszałem pukanie do drzwi. Nie miałem ochoty sprawdzać kto zaszczycił moje skromne progi, ale stukanie wciąż się powtarzało. Podniosłem się wściekły i szybkim ruchem otworzyłem. Kompletnie zdębiałem patrząc na stojącego przede mną kwadrata. Zacząłem się zastanawiać czy mam jakieś twarde narzędzie pod ręką, tak na wszelki wypadek. Jednak jego mina nie wydawała się groźna.

- Cześć – powiedział przepitym głosem.

- Witam – starałem się nadać oficjalny ton całej rozmowie.

- Pewnie dziwisz się dlaczego tu przyszłem – wszystkie ortografy jakoś wybitnie do niego pasowały.

- Kiedy zobaczyłem jak z hukiem rąbnąłeś o maskę tamtego debila – zaczął osiłek – poczułem się jak ostatni skurwiel. Dostałeś kartkę?

- Tak, dziękuję. Chociaż nie pamiętam, o której godzinie listonosz wrzucił ją do skrzynki – chciałem sprytnie naprowadzić rozmowę na odpowiedni tor.

- A tak, Twój zegarek, przyniosłem Ci go – powiedział mi podając obdrapany czasomierz z myszką Miki pozbawioną już jednej ręki. – Przepraszam, że tak wyszło – wyznał ze skruchą.

- Nie ma za co, już wszystko gra – starałem się go pocieszyć, bo nagle zrobiło mi się go żal (po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem, że ktoś może mieć gorzej ode mnie).

- Roman jestem – rzekł momentalnie rozweselony.

- Krzysiek, miło mi – podałem mu swoją rękę.

- No, to wpadnę innym razem to może se pogadamy – uśmiechnął się, po czym wyszedł.

 

To całe wydarzenie nawet pozytywnie na mnie wpłynęło, częściowo odzyskałem wiarę w ludzi. Nie zmieniło to jednak faktu, że następnych kilka godzin też spędziłem w łóżku na bezsensownych rozmyślaniach.

W okolicach 17.00 zadzwonił telefon. Nie garnąłem się specjalnie do odbierania, ale moją uwagę przykuł dosyć niezwykły numer pokazujący się na wyświetlaczu. W końcu nacisnąłem przycisk z zieloną słuchawką:

- Tak? – zacząłem niepewnie.

- Guten morgen. Ehm, Good evening, do you sapek English – zapytał kobiecy głos.

- Of course – odparłem dumnie.

- Z tej strony Ingeborg, pracuję w sekretariacie klubu FC Volendam, kojarzy Pan? – przeszliśmy na płynny angielski.

- Przykro mi, ale nie bardzo – zacząłem doszukiwać się w mojej pamięci momentu, w którym wysłałbym zgłoszenie do tej drużyny, bez skutku.

- Jesteśmy klubem grającym w drugiej lidze holenderskiej – Holandia, od razu na myśl przyszedł mi Danny, skrzywiłem się momentalnie.

- Słucham – odpowiedziałem czekając na wyjaśnienia.

- Prezes chciałby umówić się z Panem na rozmowę w sprawie pracy – zatkało mnie.

- Proponuję środę, szczegółowe informacje prześlę Panu mailem – kontynuowała kobieta o egzotycznym jak dla mnie imieniu.

- Dobrze, postaram się stawić na spotkanie – wciąż nie mogłem dojść do siebie.

- Mam tylko jedną prośbę – powiedziała niemal błagalnym tonem Ingeborg. – Jak już będzie Pan na miejscu, proszę o wyrozumiałość.

- Proszę się o to nie martwić – odparłem nie wiedząc o co tak naprawdę chodzi. Po chwili głos w słuchawce umilkł.

 

Przez następnych kilkanaście minut nie wiedziałem co ze sobą zrobić, środa była już za dwa dni. Jechać czy nie – wciąż się zastanawiałem. Byłem rozdarty wewnętrznie… Jednak szybko przypomniałem sobie wczorajsze zajście u Sofi, bez wahania zabrałem się za pakowanie walizki („ABC dobrego menago trafiło do bocznej kieszeni”)…

 

Kiedy już późnym wieczorem kładłem się do łóżka wiedziałem, że czeka mnie bezsenna noc, moje życie mogło odmienić się już pojutrze. Burzę myśli przerwał nagle kolejny telefon, to była Ona… Po krótkim namyśle odrzuciłem połączenie. Znałem Jej upór, więc sms mnie nie zdziwił:

„Krzysiek, Karina wszystko mi opowiedziała. Słyszała Twoją rozmowę z Dannym. Tak mi przykro, strasznie mi głupio. Danny też Cię przeprasza. Twierdzi, że nie mówił poważnie. Odezwij się proszę” – pisała.

Nie wzruszyłem się ani jednym słowem zawartym w tej wiadomości. Chociaż bałem się tego co napiszę, czułem, że tak trzeba.

„Sofi, jutro wyjeżdżam za granicę… Danny chyba miał rację, przyjaźń damsko-męska zawsze skazana będzie na porażkę… Jeśli chodzi o mnie, nigdy nie zapomnę ostatniego sylwestra…”.

 

Kiedy położyłem głowę na poduszce, niemal od razu zasnąłem. Milion myśli wdzierających się do mojej głowy zaczął przeistaczać się w tysiąc, sto, dziesięć, aż w końcu została ta jedna… Obraz, na którym wprowadzam Volendam do pierwszej ligi, gdzie demoluję Feyenoord – ukochany klub Danny’ego.

Odnośnik do komentarza

Zanim dojechałem na lotnisko, dostałem kolejną wiadomość od Sofi…

„Powiedz mi gdzie wyjeżdżasz, na jak długo? Dlaczego nie odbierasz telefonów?”

Od razu odpisałem bez zastanowienia:

„Gdzie – to nie ma znaczenia. Na jak długo – mam nadzieję, że na zawsze…”

 

Podróż samolotem była okropna. Zupełnie rozumiałem Dennisa Bergkampa, który wystrzegał się tego środka transportu. Dodatkowym elementem grozy był fakt, że siedziałem obok księdza, który czytał Apokalipsę Świętego Jana. Zacząłem się modlić, żeby koniec świata nie zastał mnie w zatłoczonym odrzutowcu…

 

Kiedy wreszcie moje stopy dotknęły stałego lądu od razu poczułem się pewniej, wylądowałem w Rotterdamie. Kolejnym krokiem była stacja kolejowa, z której miałem udać się pociągiem do miejsca przeznaczenia. Przemierzając ruchliwe ulice miasta ciągle zastanawiałem się, w którym to z apartamentowców mieszka księciunio. W końcu dotarłem na stację, gdzie po raz ostatni rzuciłem pogardliwe spojrzenie na miejsce urodzenia Danny’ego…

 

Czułem, że jestem dobrze przygotowany do rozmowy z szefostwem drużyny. Przestudiowałem całą historię i obecną sytuację zespołu. FC Volendam, klub założony w 1920 roku przez lokalnych rybaków. Jedynymi wartymi wspomnienia osiągnięciami były dwa tytuły katolickiego mistrza Holandii w 1935 i 1936 roku. Cała reszta to jedno pasmo wiecznych spadków i awansów. Aktualnie Het Andere Oranje (inni pomarańczowi) po rozegraniu szesnastu kolejek ligowych zajmowali 4 miejsce z jedenastoma punktami straty do lidera, FC Den Bosch. Jak widać szanse na zwycięstwo w rozgrywkach były minimalne, ale wciąż pozostawały baraże. Kwalifikacja do nich opierała się o zwycięstwa w 6 rundach, dzięki czemu sporo klubów umiejscowionych niżej w tabeli miało już zagwarantowany udział w play-offach. Volendam nadal musiało o nie walczyć. Jednak najbardziej podniecał mnie fakt, że zespół wciąż walczył o Puchar Holandii. Jego ćwierćfinałowym przeciwnikiem był Utrecht. W innej parze ¼ finału znajdował się Feyenoord… To było niesamowite, mogłem tak szybko spełnić swój sen…

 

Kiedy dotarłem na miejsce, miałem przed sobą niewielką portową mieścinę (być może była to wieś, mniejsza o prawa miejskie). Wszystko tu wyglądało bardzo schludnie, rozweseleni ludzie przechadzali się równiutkimi chodnikami, samochody z wolna i jakby od niechcenia sunęły czarnym asfaltem. Jednym słowem wiejsko, sielsko, anielsko…

 

Drogę do lokalnego klubu wskazał mi policjant kierujący ruchem. Kiedy odchodziłem zauważyłem jak coś zapisuje w swoim zeszyciku. Pewnie gdyby nazajutrz coś się wydarzyło, z miejsca byłbym pierwszym podejrzanym. Po kilkunastu minutach dotarłem na miejsce. Przyjrzałem się uważnie z pewnością mogącemu pomieścić kilka tysięcy kibiców Kras Stadion, po czym wszedłem do budynku administracyjnego. Wewnątrz było pusto i chłodno, tylko ledwo słyszalny stukot klawiszy burzył panujący tu spokój. Blond sekretarka w owalnych okularach zawzięcie pracowała przy komputerze.

- Mrs. Ingeborg? – zapytałem.

Kobieta szybko zerwała się z krzesła, musiałem ją wystraszyć. Kiedy się jej dokładnie przyjrzałem, doszedłem do wniosku, że jest nawet atrakcyjna. Minimalistyczny makijaż i schludny prosty strój jakoś wyjątkowo do niej pasowały.

- Byłem umówiony na rozmowę z Panem prezesem – odparłem po niezręcznej chwili milczenia.

- A tak, Pan Chris, proszę podać mi płaszcz. Prezes Ramon zaraz Pana przyjmie – powiedziała dźwięcznym głosem wyciągając rękę po moje odzienie. Po chwili zniknęła za drzwiami umiejscowionego tuż obok jej biurka gabinetu. Na starannie przybitej gwoździami tabliczce widniał napis „Chairman Ramon van den Berg”.

 

Nie minęło pięć minut, kiedy Ingeborg wyszła po mnie z szerokim uśmiechem mówiąc:

- Zapraszam do środka. Pan van den Berg czeka. Proszę tylko pamiętać co powiedziałam Panu przez telefon, wyrozumiałość…

Zupełnie nie interesował mnie sens ostatnich słów sekretarki. Dla mnie to była chwila prawdy, wstałem powoli i pewnym krokiem podszedłem do drzwi. Zapukałem trzy razy, jak zwykle. Tajemniczy głos nie pozwolił mi długo czekać momentalnie zezwalając na wejście.

Ledwo przekroczyłem próg, a już poczułem silne uderzenie we wciąż gojącą się wargę. Potem krzyk:

- Mam Cię gnoju! Nie oddam swojego klubu nawet samemu holenderskiemu księciowi! Mów kto Cię przysłał albo wynoś się i nigdy tu nie wracaj! – poczułem na swojej twarzy krople śliny soczystego rozmówcy. Byłem wściekły… Każdy mną pomiatał. Najpierw kwadrat, później Arnold, jaśnie Danny i teraz jakiś podstarzały kurdupel z objawami ADHD. Miałem już szczerze dość tego wszystkiego, moja cierpliwość zupełnie się wyczerpała, myślałem tylko o jednym. Machinalnie zacisnąłem pięść i wkładając w to całą swoją siłę posłałem podręcznikowego prawego sierpowego w stronę Ramona. Mój cios sięgnął celu, prezes momentalnie osunął się na stojącą obok leżankę kurczowo trzymając się za nos. Po chwili do pokoju wbiegła Ingeborg, ale nie zrobiła nic. Kompletnie zbaraniała…

- O co Ci chodzi człowieku? To jest ta wasza holenderska gościnność?! Widzę, że na darmo tłukłem się tu w śmierdzącym pociągu! – wykrzyczałem te słowa na całe gardło i od razu skierowałem się do wyjścia.

- Zaczekaj! – zawołał Ramon wycierając zakrwawione dłonie o pomarańczową koszulę. – Cholera, prawie złamałeś mi nos – zaczął śmiać się do samego siebie. – To jest piękne. Ode mnie zależy Twoja przyszłość, a Ty walisz mnie prosto w twarz – z każdym słowem coraz bardziej szczerzył swoje białe jak śnieg zęby (chyba każdy mieszkaniec tego kraju miał hopla na ich punkcie). – Masz jaja. Chris, tak się nazywasz?

- Od pół roku uczęszcza na terapie zbiorowe – wyszeptała do mojego ucha Ingeborg.

Wszystko stało się jasne. Tylko niezrównoważony psychicznie prezes mógł mi powierzyć los swojej drużyny. W tamtej chwili dobitnie poczułem, jaki mam niski poziom zeszmacenia.

- Siadaj, przejdziemy od razu do rzeczy – przerwał moje milczenie Ramon. – Wiem, że nie masz żadnego doświadczenia, ale gówno mnie to obchodzi. Osobiście uważam, że im większe doświadczenie, tym gorsze nawyki – kurdupel popisywał się jakby to ująć, „wiejskim” stylem wymowy, bardzo obrazowym. – Przyszedłeś do mnie, dałeś po ryju, a ja Ciebie zatrudniam, to się nazywa holenderska gościnność.

- Zaraz zaraz – przerwałem. – A moje papiery? To znaczy ich brak… - dopiero teraz uświadomiłem sobie, że szukanie pracy w świecie sportu nie mając żadnych kwalifikacji było czysto utopijnym, bezmyślnym przedsięwzięciem.

- Wiesz co robię z papierami Chris? Używam ich do…

- To przecież nielegalne – nie dałem mu dokończyć.

- Obaj dobrze wiemy, że nikt na tym świecie nie wzbogacił się na legalnym interesie – pomyślałem, że było w tym trochę racji…

 

Zobaczyłem jak po chwili Ramon podsuwa mi półtoraroczny kontrakt. Wóz albo przewóz – pomyślałem. Podpisując się ani przez moment nie spojrzałem na wydrukowaną tłustym drukiem kwotę wynagrodzenia, pokonanie Feyenoordu było najważniejsze… Nie obchodziła mnie już licencja… Nie interesowało mnie to, że składając parafkę na umowie popełniałem przestępstwo…

Odnośnik do komentarza

Jeszcze tego samego dnia Ramon załatwił mi mieszkanie (dwa pokoje z aneksem kuchennym w jednym z domów przy plaży zupełnie mi odpowiadały), dzięki czemu późnym wieczorem leżałem już w swoim łóżku, kompletnie wykończony… Mimo to nie zmrużyłem oka przez całą noc, bałem się dnia jutrzejszego.

 

Zawsze zastanawiałem się jak wygląda praca szkoleniowca drużyny piłkarskiej. Nigdy nie miałem okazji przyjrzeć się temu zajęciu z bliska, dlatego tym bardziej intrygujące było poznawanie kolejnych tajników tak ciekawego zawodu. Pierwszy dzień na nowym stanowisku przepracowałem w pocie czoła. Za główne zadanie postawiłem sobie poznanie wszystkich osób związanych z klubem. Pierwszy był mój asystent, Marcel Bout (HOL, 43 l.), i chociaż wyglądał na rozsądnego człowieka martwił mnie fakt, że na jego sportowej bluzie wyraźnie odznaczał się ślad umieszczonej w wewnętrznej kieszeni piersiówki.

- Naprawdę jest Ci to tak potrzebne Marcel? – zapytałem.

- Po paru tygodniach zrozumiesz Chris. Ramon każdego wpędzi w nałóg – odparł odkręcając powoli nakrętkę ukrywanego trunku. Wariaci i alkoholicy, to moje pierwsze wrażenie jeżeli chodzi o FC Volendam.

 

Resztę sztabu szkoleniowego poznałem na zebraniu w swoim gabinecie. Tak, miałem swój kąt. Ten pokój o wymiarach 4 na 4 był moim królestwem… Moim terenem, moim centrum dowodzenia… Wracając do współpracowników, byli to:

 

Ab Plugboer (HOL, 43l., Trener), Jack Muhren (HOL, 46l., Trener), Jan Willem van Ede (HOL, 44l., Tr. bramkarzy), Joeri Volkers (HOL, 33l,., Tr. juniorów), Said Ouaali (HOL, 41l., Tr. juniorów), Johan Steur (HOL, 45l., Fizjoterapeuta), Gerald Roben (HOL, 51l., Fizjoterapeuta), Jan Loenen (HOL, 36l., Fizjoterapeuta), Ruud Ilfle (HOL, 60l., Fizjoterapeuta), Andre Dooijeweerd (HOL, 46l., Fizjoterapeuta).

 

W tak doświadczonym wiekowo towarzystwie byłem jak prawdziwy młokos. Czułem na sobie ich gardzące spojrzenia. Przez moment zatęskniłem za pracą z Arnoldem… Po krótkim spotkaniu zapoznawczym wziąłem Marcela na stronę aby zapytać skąd w tak małym klubie tylu fizjoterapeutów.

- Piłkarzy leczy tak naprawdę dwóch, reszta zajmuje się zdrowiem psychicznym prezesa – odparł zdumiony.

 

Zupełnie zrezygnowany udałem się na płytę boiska, gdzie rozgrzewali się już „moi kopacze” (ach jak to pięknie brzmiało). Kiedy usiadłem na ławce z notesem w ręku zauważyłem jak kilku z nich wyraźnie żartuje na mój temat. Skrzętnie zanotowałem, kto będzie robił dodatkowe okrążenia. Obok mnie usiadł Marcel i po chwili zaczął przedstawiać kolejnych zawodników…

 

Bramkarze:

 

Paul Kok (HOL, 23l., Br.) – jak na swój młody wiek prezentuje bardzo przyzwoity poziom, jeżeli chodzi o grę między słupkami.

Jeroen Verhoeven (HOL, 27l., Br.) – byc może broni lepiej od Paula, ale martwi mnie jego waga. Chociaż w papierach ma wpisane jedynie 77 kg, dla mnie wygląda na początkującego tłuściocha.

- Dieta niskokaloryczna – zwróciłem się do swojego asystenta.

- Hmm, może rzeczywiście robi mu się pączek z twarzy – zgodził się ze mną.

 

Obrońcy:

 

Remy de Groot (HOL, 19l., Libero O Ś) – będzie musiał sporo pracować jeżeli chce… zasiąść na ławce rezerwowych.

Henk Kluessien (HOL, 21l., O Ś) – w przeciwieństwie do Remy’ego, Henk w pełni zasługuje na grzanie ławy.

Henry Schilder (HOL, 23l., O Ś) – całkiem utalentowany i zadziorny zarazem, co potwierdza fakt, że nie wystąpi w kolejnym meczu z powodu żółtych kartek.

Peter Wijker (HOL, 36l., O Ś) – bardzo doświadczony i pewny punkt pierwszej linii. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ze względu na zaawansowany wiek nie zatrze się szybko jak zdezelowany tłok starej motorynki.

Hamit Yildiz (HOL, 20l., O Ś) – hmm… chyba jutro powitają go koledzy z rezerw.

Kelvin Maynard (SUR, 20l., O P) – dosyć niepewny punkt na prawej stronie obrony. Muszę szybko poszukać kogoś na jego miejsce.

Sven Onclin (HOL, 19l., O L) – j.w.

Paul Quasten (CZE, 22l., O/WO L) –zawodnik czeskiej młodzieżówki. Niestety z końcem sezonu przechodzi do Willem II, jestem pewien, że będzie mi go brakować.

Yannick de Wit (HOL, 21l., O/WO/OP P) – mam nadzieję, że okaże się jednym z lepszych zawodników grających na prawej flance, na pewno ma do tego predyspozycje.

 

Pomocnicy:

 

Matthieu Boots (HOL, 32l., DP) – doświadczony pomocnik o typowo drugoligowych umiejętnościach.

Aaron Meijers (HOL, 20l., DP) – mimo iż jest o 12 lat młodszy od Bootsa, jest zdecydowanym faworytem jeżeli chodzi o grę w wyjściowej jedenastce.

Rowin van Zaanen (HOL, 23l., DP/OP Ś) – za kadencji poprzedniego szkoleniowca przypatrywał się grze w pozycji siedzącej. U mnie powinien biegać od pierwszej do ostatniej minuty.

Boy Deul (Antyle holenderskie, 20l., P Ś) – jeżeli będzie przykładał się na każdym treningu, wróżę mu grę w Ekstraklasie.

Luciano Dompig (HOL, 20l., P Ś) – ten z kolei wygląda na anorektyka. Marcel od razu mi wyjaśnił, że w czasie posiłków siedzi obok naszego bramkarza.

Bernard Hofstede (HOL, 27l., OP PŚ/ N Ś) – pierwsza jedenastka, nic dodać nic ująć.

Yury Petrov (RUS, 33l., OP L/ N Ś) – trudno cokolwiek o nim powiedzieć. Boisko zweryfikuje wszystko.

Abdelhali Chaiat (HOL, 24l., OP Ś) – młody, utalentowany. Jeżeli woda sodowa nie uderzy mu do głowy, będę miał z niego wiele pożytku.

Johan Plat (HOL, 20l., OP/ N Ś) – musi „gryźć trawę” jeżeli chce coś osiągnąć w futbolu.

 

Napastnicy:

 

Michiel Hemmen (HOL, 20l., N Ś) – kolejny młody zawodnik, kopać potrafi, tylko tyle.

Jack Tuyp (HOL, 24l., N Ś) – podobno najlepszy napastnik w zespole. Trudno to stwierdzić kiedy widzę go siedzącego w wózku inwalidzkim, zagra najwcześniej za miesiąc.

Harry Zwarthoed (HOL, 21l., N Ś) – wróżę mu długą piłkarską karierę… w rezerwach.

 

Tak oto prezentowała się pierwsza drużyna Volendam. Czy to wystarczyło na naszego najbliższego wyjazdowego rywala, zajmujące 3 miejsce w tabeli RKC? Nie miałem zamiaru nad tym się zastanawiać, od razu zacząłem przeglądać rynek transferowy…

 

Wieczorem jeszcze raz spotkałem się z piłkarzami, musiałem rozładować napięcie, które unosiło się w powietrzu od momentu mojego przybycia. Zdobyłem się tylko na jeden krótki monolog:

- Wiem, że wszyscy jesteście zaskoczeni decyzją prezesa, w pierwszej chwili, też byłem zaskoczony. Widzę teraz wasze niepewne spojrzenia, boicie się o swoją przyszłość. Boicie się, że pociągnę was ze sobą na samo dno piłkarskiego światka. Być może nie posiadam umiejętności popartych bagażem doświadczeń… Ale posiadam wiarę. Brzmi to bardzo banalnie, ale jakże prawdziwie. Nie uznaję teorii o silnych i słabych drużynach, dla mnie takie w ogóle nie istnieją. Wierzę w miłość do futbolu, w chęć grania dla swoich bliskich. Do zwycięstwa nie potrzeba wiele… Pełne serce do gry przez 90 minut… Wiara w siebie i w to, że jesteś w stanie odmienić swoją przyszłość… Możecie nazwać mnie głupcem jeżeli ze mną się nie zgadzacie, ale ja zawsze będę z takim nastawieniem wychodził z wami na boisko… Możecie ze mną współpracować lub być przeciwko mnie, ja mogę prosić tylko o jedno. Dajcie mi szansę…

 

Czułem się jak dowódca wojska mobilizujący armię przed bitwą, jednak zamiast bojowych okrzyków po moim wystąpieniu w szatni zapanowała cisza. Po chwili Tuyp zapytał:

- A Ty dla kogo grasz trenerze? Dla kogo będziesz wychodził z nami na boisko?

 

Milczałem… Nie mogłem przecież odpowiedzieć, że dla spełnienia chorych ambicji…

Odnośnik do komentarza

Z każdym kolejnym dniem zacząłem coraz bardziej dogadywać się z zawodnikami. Wydawało mi się, że nawet mnie zaakceptowali. Łączył nas futbol i tylko to się liczyło…

 

Mój debiut zbliżał się zabójczo szybkimi krokami, w końcu miał nastąpić w zaledwie cztery dni po moim zatrudnieniu. Dzień wcześniej nie mogłem zebrać myśli, byłem bardzo zdenerwowany, spięty, nie mogłem usiedzieć w domu. Wieczorem wyszedłem na spacer krętymi ulicami miasta. Słońce powoli znikało za horyzontem, zabłysły latarnie. Ruch w niewielkim miasteczku zanikał. Moją uwagę przykuła jedna ze sklepowych wystaw, oświetlona wyjątkowo… Za szybą było można zobaczyć tajemniczą, romantyczną aurę. Poczułem się jak zahipnotyzowany, bez namysłu wszedłem do środka. Nagle byłem otoczony przez muzykę. Niezwykła melodia przenikała na wskroś moje ciało, to było magiczne pomieszczenie. Na półkach tysiące płyt przeróżnych wykonawców, na podłodze miękka wykładzina, po której bezszelestnie poruszali się klienci sklepu. Tak, to miejsce miało charakter… Sprawiło, że przez chwilę zapomniałem o jutrzejszym wyjeździe do Waalwijk. Nagle z głośników zaczęła wydobywać się „Never Ending Story”… „Żyj marzeniem i zobacz co będzie dalej” – brzmiały słowa piosenki. Powoli zacząłem krążyć pomiędzy regałami odkrywając coraz to ciekawsze rytmy… Zatrzymałem się przy tabliczce z napisem „Richard Marx”, zacząłem szukać Tej piosenki. W tle rozbrzmiało „Crime Story”… „As I walk alone I Wonder what went wrong with our love”… Reszty słów nie pamiętam, bo nagle do moich uszu wpłynął głos stojącej obok osoby:

- Richard Marx… Jednak są jeszcze ludzie z dobrym gustem – powiedziała cicho.

 

Kiedy się odwróciłem zobaczyłem przed sobą wysoką, szczupłą blondynkę o niebieskich oczach, takich jak moje. Dla mnie była zbyt ładna jak na Holenderkę. Długie nogi, piękny uśmiech i elektryzujące spojrzenie…

- Jestem Karen – przerwała milczenie kobieta.

- Chris – odpowiedziałem odwzajemniając jej uśmiech.

- Widzę, że oboje spędzamy samotny, refleksyjny wieczór – zaczęła tajemniczo. – Zróbmy tak, jeżeli znajdziemy wśród tych płyt naszą ulubioną piosenkę, wypijemy razem kawę. Co Ty na to? – zapytała mrużąc zalotnie swoje ozdobione długimi rzęsami oczy.

- Zgoda – nie wahałem się długo.

Nie minęła nawet minuta kiedy oboje wyciągnęliśmy dwie różne płyty wskazując… ten sam utwór. Hazard… Czyżbyśmy oboje od zawsze zastanawiali się nad tym, kto zabił Mary?

 

Następnych kilka godzin spędziliśmy zajęci wspólną rozmową w pobliskiej kawiarni. Nadzwyczaj dobrze się dogadywaliśmy, wręcz rozumieliśmy się bez słów. Nie opowiadaliśmy o sobie, bo nie było sensu. Karen była Szwedką pracującą w Holandii jako manager dużej firmy finansowej, nie potrzebowałem wiedzieć więcej. Mówiąc robiła bardzo słodkie, czasem dziecinne miny (a miała 27 lat). Oboje lubiliśmy żartować z błahostek, oboje uwielbialiśmy się droczyć…

Czas płynął tego wieczoru bardzo szybko. Równie szybko oboje znaleźliśmy się w łóżku, razem… Nie było między nami wielkiego uczucia, miłości poprzedzonej tysiącami łez i westchnień. To było spontaniczne… Nie wiem dlaczego, ale zupełnie nie dziwiło mnie, że nasze ciała współgrały w idealnej harmonii, były dopasowane w każdym szczególe… To była bardzo burzliwa noc pełna ostrej namiętności… To nie było głębokie uczucie, nie potrzebowaliśmy czułych słów, to był po prostu idealny dialog dwojga spragnionych siebie ciał. W ogóle nie słyszałem wibrującego na blacie biurka telefonu. Jak się później okazało Sofi znów próbowała do mnie się dodzwonić… Trzy razy…

 

Nad ranem wstałem zupełnie odprężony. Obudził mnie delikatny szept:

- Niesamowity utwór skomponowaliśmy tej nocy, nie uważasz Chris?

Uśmiechnąłem się momentalnie, nawet RKC w szczytowej formie nie mogło mi zepsuć dobrego humoru…

Odnośnik do komentarza

Autokar już czekał przed budynkiem klubowym. Dałem zawodnikom znak, że już czas wyruszać do Waalwijk. Widziałem ich twarze, byli skoncentrowani, zdeterminowani, gotowi na wszystko. Nawet Ramon spoglądał na nich z nieukrywaną dumą. Kiedy postawiłem jedną nogę na stopniu zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu widniał zupełnie mi obcy polski numer stacjonarny.

- Słucham? – zapytałem po naciśnięciu klawisza z zieloną słuchawką. Nikt jednak nie odpowiedział, słyszałem tylko bardzo niewyraźny bełkot. Mój rozmówca płakał na tyle mocno, że nie mógł wykrztusić z siebie żadnego słowa.

- Z kim rozmawiam? – chciałem jak najszybciej poznać tożsamość osoby po tamtej stronie.

- K… Krz… Krzysiek? – z trudem odparł głos w słuchawce.

- Kto mówi? – ponowiłem pytanie coraz bardziej zaniepokojony.

- Sofi…

- Co się stało – momentalnie cofnąłem stopę ze stopnia autokaru.

- D… Danny… Oszukuje mnie, nie wiem co robić – odparła łkając coraz mocniej. – Gdzie jesteś? Porozmawiaj ze mną proszę – niemal czułem na sobie Jej łzy.

 

Zamilkłem… Czułem, jak w moim wnętrzu szaleje burza… Burza piaskowa na bezkresnej pustyni stęsknionej za sercem, które Ona zabrała ze sobą. Moje oczy były martwe, brwi zmarszczone…

- Krzysiek, jesteś? – nie przestawała płakać.

 

Nagle milion myśli wtargnęło do mojego umysłu. Milion rozterek, milion dylematów, milion westchnień… Wszystkie krążyły coraz szybciej, siały zamęt. Jednak zupełnie mnie to nie obchodziło, nie miało żadnego znaczenia. Bezbronny, bezsilny, zatracony w morzu uczuć wiedziałem co muszę zrobić. Powoli podniosłem głowę i spojrzałem na Ramona, jedynego człowieka na tym świecie, który mi na tyle zaufał by powierzyć swoją przyszłość. Czułem się potwornie…

- Krzyś… - wyszeptała z trudem.

Ścisnąłem mocniej telefon, aby powstrzymać jakiekolwiek emocje. W końcu odpowiedziałem:

- Spotkajmy się dzisiaj wieczorem, tam gdzie zwykle, w parku przy fontannie.

- Ale… M… Mówiłeś, że… jesteś za granicą – nigdy nie słyszałem Jej tak załamanego głosu.

- Bądź wieczorem przy fontannie – odpowiedziałem z kłamanym spokojem.

- Dziękuję… - odparła ledwo słyszalnie.

 

Kiedy schowałem telefon do kieszeni jeszcze raz spojrzałem na Ramona. Miał bardzo niepewny wyraz twarzy, czuł, że zaraz wydarzy się coś złego. Po chwili sam się odezwał, jakby doskonale wiedział co zamierzam:

- Chris, jeżeli teraz odejdziesz, to koniec. Wiesz o tym?

- Ramon… Wybacz mi – powoli podszedłem do niego, uścisnęliśmy sobie dłonie. Dopiero teraz zauważyłem, że prezes Volendam wcale nie jest chory na umyśle. W tamtej chwili byłem pewien, że mnie rozumie. To świat oszalał…

 

Odchodząc wolnym krokiem co chwila mocno zaciskałem powieki, aby powstrzymać przedzierającą się łzę. Razem z nią ulatywało moje największe marzenie życia… Tylko pięć dni… Pięć cudownych dni… Tak krótko byłem trenerem Het Andere Oranje…

 

Zadzwoniłem do Karen z prośbą, aby jak najszybciej odwiozła mnie na lotnisko. Milczeliśmy przez całą drogę do Rotterdamu. Wiedziała, że muszę tak zrobić, była prawdziwą przyjaciółką. Sama dwa dni później musiała wyjechać do Francji, tam jej organizacja miała główną siedzibę. Dla nas to nie było rozstanie, nie kochaliśmy się, to była znajomość idealna…

 

Jeżeli chodzi o FC Volendam, pokonali RKC w wyjazdowym meczu 1:0. „Dla naszego byłego trenera” – mówiły następnego dnia nagłówki w gazetach…

Odnośnik do komentarza

Kiedy dotarłem na miejsce Ona już czekała. Spojrzała na mnie po czym bez namysłu ruszyła szybkim krokiem rzucając mi się w ramiona. Poczułem świeży zapach bzu… Czas znowu stanął w miejscu.

 

- Jesteś, dziękuję… - wyszeptała.

Do tej pory niemal zdążyłem zapomnieć jakie to uczucie, dotknąć Jej. Życiodajny dreszcz sprawił, że przypomniałem w mgnieniu oka… Staliśmy tak dobrych kilka minut. W końcu delikatnie odsunąłem Ją od siebie mówiąc:

- Teraz wszystko mi opowiedz.

 

Tak zaczął się nasz spacer trwający prawie całą noc. Ona mówiła, ja słuchałem… Dowiedziałem się, że Danny był dosyć imprezowym gościem, lubił towarzystwo kobiet. Wieczorami bawił się z kolegami na dyskotekach nic nie mówiąc Sofi. Musiał rozdawać tam swój numer telefonu na prawo i lewo, bo ponoć wcale go nie zdziwiło, kiedy Ona wysłała wiadomość z komórki koleżanki podając się za zupełnie kogoś innego, a Danny bez wahania zgodził się na spotkanie myśląc, że umawia się z jedną z poznanych na imprezie „lasek”. Jednym słowem, dał się złapać, typowy skurwiel.

 

Czas jak zwykle mijał nieubłaganie, ale w ogóle nas to nie interesowało, oboje potrzebowaliśmy tego spotkania. Nie wspomniałem ni słowem o tym, że zrezygnowałem dla Niej z życiowej szansy spełnienia się… Uznałem, że nie powinna tego wiedzieć. Do domu wróciłem o szóstej nad ranem. Zanim wykończony położyłem się spać dostałem od Niej wiadomość:

 

„Jesteś wyjątkowym facetem. Jeżeli szczęście trwa tylko chwilę, to dzisiaj będąc przy Tobie czułam się szczęśliwa, chciałam Cię nawet pocałować…”

 

Kilka razy czytałem tego sms-a. Zasnąłem z szerokim uśmiechem na ustach, wykończony i znów bezrobotny… Krótka praca w Holandii stała się dla mnie pilnie strzeżoną tajemnicą. Wszystko zaczynałem od nowa, dokładnie jak pół roku temu… Jedyną różnicą był fakt, że tym razem miałem motywację do działania. Wszystko było na dobrzej drodze aby zdobyć Jej serce.

 

Dwa dni później Sofi zaprosiła mnie na kolację. Kupiłem na tę okazję bukiet róż, ubrałem gustowną koszulę i płaszcz. Czułem podświadomie, że to będzie ten przełomowy wieczór. Czułem, że tego dnia przekroczymy granicę przyjaźni…

Otworzyła mi drzwi zupełnie odmieniona. To już nie była ta Sofi sprzed paru dni, smutna i bezradna. Podarowałem Jej pachnące kwiaty i wszedłem do środka. W mieszkaniu unosił się zapach pieczeni, z pewnością u każdego był w stanie wywołać natychmiastowy ślinotok. Sofi wyglądała niesamowicie. Była ubrana w zwiewną sukienkę idealnie układającą się na Jej kobiecym ciele, na szyi wisiał delikatny łańcuszek. Nie nosiła kolczyków, biło od Niej naturalne piękno.

 

- Usiądź, chciałabym z Tobą porozmawiać – powiedziała swym dźwięcznym, melodyjnym głosem.

- Ślicznie dziś wyglądasz – odparłem spoglądając prosto w Jej czarne oczy.

- Posłuchaj, muszę Ci coś powiedzieć – uśmiech zniknął na chwilę z Jej twarzy. – Ja…

Nie zdążyła dokończyć kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

- Nie otwieraj – powiedziałem delikatnie chwytając Jej aksamitną dłoń.

- Muszę, będziemy mieli dzisiaj jeszcze jednego gościa – szybkim ruchem podniosła się z kanapy i podążyła w kierunku drzwi.

 

Pierwsze co zobaczyłem to olbrzymi bukiet kwiatów, dużo większy od mojego. Nie musiałem długo się domyślać kto za nim stoi… Nie wierzyłem w to co się działo. Na powitanie Danny pocałował ją w same usta, czule i namiętnie. Potem pomachał do mnie z tym swoim oślepiającym uśmiechem.

- Cześć Chris. Możesz mi nie wierzyć, ale cieszę się, że Cię widzę – nie wierzyłem mu.

- Witaj Danny – wstałem i podałem mu dłoń.

Kiedy spojrzałem na Sofi, zobaczyłem zakłopotanie na Jej twarzy. Założę się, że nawet w połowie nie wiedziała w jak niezręcznej sytuacji jestem ja sam. Po chwili odezwała się patrząc na mnie:

- Krzysiek, jestem Ci winna wyjaśnienie. Wczoraj widziałam się z Dannym, przeprosił mnie i obiecał, że tamto nigdy więcej się nie powtórzy. Oboje uznaliśmy, że nie możemy tak po prostu przekreślić tego co było między nami, w końcu mamy się pobrać. Zaprosiłam go dzisiaj bo uważam, że macie sobie wiele do wyjaśnienia. Jestem pewna, że się zaprzyjaźnicie – kiedy skończyła, ja już byłem wściekły na samego siebie. Wściekły za to, że tak po prostu przyjęła go z powrotem i za to, że byłem taki naiwny.

 

Stali teraz oboje przede mną z niepewnymi uśmiechami, czekając na moją reakcję. Sądząc po ich zachowaniu, nie wiedzieli, że czułem się jak kompletny idiota. W końcu przyszedł czas na mój ruch:

- Sofi… Nie ma zupełnie nic do wyjaśniania pomiędzy mną a Dannym. A jeżeli chodzi o Ciebie, cóż… Cieszę się, że znów jesteś szczęśliwa, ale proszę Cię… Nie każ mi więcej gnać kilka tysięcy kilometrów tylko po to, żeby z Tobą porozmawiać, bo Ty najwidoczniej mnie nie słuchasz…

Po tych słowach zapanowała cisza. Widziałem smutek w Jej oczach i ogromny żal do samej siebie. Wyszedłem na korytarz i włożyłem płaszcz. Kiedy chwytałem za klamkę Holender odezwał się:

- Chris daj spokój. Nie ma sensu niczego rozpamiętywać. Usiądź z nami do kolacji, przecież już nie masz po co wracać za granicę – skąd mógł to wiedzieć. - Czytałem w Internecie, Volendam zatrudniło Cię kilka dni temu, ale skoro tu jesteś to musieli od razu Cię zwolnić – odparł z niezachwianą pewnością siebie.

Kiedy dokończył zdanie spojrzałem na Sofi, kompletnie Ją zamurowało. Byłem święcie przekonany, że już w tamtej chwili wiedziała, że Danny się myli. Mimo to odpowiedziałem:

- Zwolnić powiadasz? – mówiąc to jeszcze raz zerknąłem na Nią, na pewno wiedziała. Odwróciłem się i zamknąłem za sobą drzwi. Nikt za mną nie wyszedł…

 

Kiedy dotarłem do domu wysłałem Karen wiadomość:

„Albo świat jest nienormalny, albo ja kompletnie do niego nie pasuję.”

Po chwili dostałem odpowiedź:

„Rozumiem, że Kopciuszek znowu wybrał Księcia.”

 

Zupełnie zrezygnowany położyłem się do łóżka. Wyłączyłem od razu telefon, Sofi na pewno zaczęłaby dzwonić…

Odnośnik do komentarza
Staaary pisz książkę. Kupię na pewno :D

Chciałem dokładnie to samo napisać :D Nie mogę się doczekać kiedy zaczniesz grać jakimś klubem trochę dłużej niż w Volendam...

Dla mnie to on może ciągle pisać, po objęciu klubu opek może stracić fabułę i zamienić się w zwykłą, prostą relację ze spotkań :].

 

:kutgw:

Oby nie...

Odnośnik do komentarza

Cały następny ranek spędziłem na rzucaniu przekleństw do lustra. Nienawidziłem siebie za to, że nie potrafiłem być chłodnym racjonalistą. Byłem marionetką, a Ona pociągała za sznurki. Znów stałem na bezdrożu, beż żadnych planów, bez perspektyw… Przez wybitną głupotę zaprzepaściłem największą szansę swojego życia. Nie winiłem za to Sofi, to był tylko i wyłącznie mój błąd… Błąd, którego już nigdy nie mogłem popełnić. Tego dnia przyrzekłem sobie, że już nie ulegnę słabemu sercu, niech leży i krwawi. Decyzja była ostateczna… XXI wiek nie był dobrym czasem dla niespełnionych romantyków…

 

Nadszedł czas, aby jeszcze raz poważnie zastanowić się nad swoją przyszłością. Doskonale wiedziałem, że nie stać mnie na drogie kursy w szkole trenerskiej, dla futbolu byłem trupem. Z drugiej strony przerażała mnie wizja ponownych odwiedzin pośredniaka, niestety nic innego mi nie pozostawało. Ostatnią szansą był pan Mietek, który być może mógł mnie przyjąć z powrotem, gdybym okazał skruchę. Pomyślałem, że warto spróbować. Powoli podniosłem się z fotela i wziąłem leżący na komodzie telefon. Kiedy go włączyłem od razu wyświetliło się multum nieodebranych połączeń. – Ona się nigdy nie nauczy – powiedziałem do siebie. Zacząłem niespokojnie szukać numeru do mojego poprzedniego pracodawcy. Przerwał mi nagle komunikat o nadchodzącym połączeniu, to była Karen:

 

- Witaj Chris, trudno Cię złapać. Jak się czujesz – zapytała spokojnym głosem.

- Dobrze wiesz, że w tej chwili chciałbym być jak najdalej stąd – odpowiedziałem natychmiast.

- Właśnie to chciałam usłyszeć – uśmiechnęła się cicho niemal mrucząc do słuchawki.

- Nie rozumiem… - zupełnie nie wiedziałem o co Jej chodzi.

- Przyjechałam dziś rano na Korsykę, szef podobno potrzebuje mnie teraz tu, we Francji – przez telefon jej głos brzmiał bardzo przyjemnie, zacząłem nawet przymykać oczy rozkoszując się każdym słowem, nieważne jakie miało ono znaczenie. – Widzisz, mam tu pewnego znajomego, który jest mi winien przysługę. Dzięki mnie, firma udzieliła mu kiedyś poręczenia finansowego…

- Bogaty i wpływowy kolega… - powiedziałem z ironią w głosie.

- Daj spokój Chris – lekko ją rozdrażniłem.

- Przepraszam, mów dalej Karen.

- Na razie niczego nie mogę zapewnić, więc dokończę jak się spotkamy na miejscu. Zapisz adres.

- Mam znów wyjechać za granicę? – bardzo rozdrażniła mnie jej wypowiedź. - Jak zauważyłaś, poza swoim domem, nigdzie nie potrafię zagrzać miejsca. Poza tym nie stać mnie na bilety lotnicze, powrót z Volendam wykończył mnie finansowo – odparłem stanowczym tonem.

- Podaj mi numer konta, zaraz przeleję Ci pieniądze – Karen nic sobie nie robiła z mojego nagłego ataku złości. W pierwszej chwili nie wiedziałem jak mam zareagować na jej chęć pomocy. Po dłuższym milczeniu zapytałem:

- Dlaczego to robisz?

- Ufasz mi? – natychmiast zapytała, czułem jej zdeterminowanie. Czy jej ufałem? Znaliśmy się zaledwie kilka dni, spędziliśmy razem noc, niesamowitą noc… Tak krótka znajomość, a ja czułem jakbyśmy bawili się razem jeszcze w piaskownicy. Karen i Ramon, prawie obcy mi ludzie, oboje dali mi szansę na lepsze życie, szansę, której u Sofi nigdy nie dostałem… Czy ufałem pięknej Szwedce? Nie zastanawiałem się długo, wziąłem długopis i zacząłem odznaczać nim ślad na czystej kartce papieru.

 

I tak los znowu spłatał mi figla, znów kazał mi się pakować. Cztery dni w Holandii, cztery dni w Polsce, teraz wyjazd do Francji… Wcale nie czułem się jak Globtrotter… Bardziej jak włóczęga…

 

Kolejny krok musiał być pewny i stanowczy. Chciałem spalić wszystkie mosty łączące mnie z dotychczasowym życiem. Nie miałem zamiaru powtarzać błędu sprzed tygodnia, nie miałem zamiaru tu wracać. Bez namysłu skontaktowałem się z agencją nieruchomości, która wystawiła moje mieszkanie na sprzedaż. Dwa dni później byłem już gotowy do wyjazdu. Przed wyjściem z domu pozostało mi tylko zniszczenie ostatniej rzeczy, która mogła być źródłem problemów w przyszłości. Wyjąłem z kieszeni swój telefon i cisnąłem nim o ścianę… „Coś się kończy, coś się zaczyna” – pomyślałem. To był pierwszy dzień reszty mojego życia. Nic już nie mogło mnie zatrzymać. Wszystko co miałem udając się na lotnisko to walizka mieszcząca cały mój dobytek i kartka z wyrytą nadzieją na lepsze jutro. Zmięty kawałek papieru z napisanym niedbale adresem:

 

„Stade Armand Cesare Furiani BP 640 20601 Bastia”…

Odnośnik do komentarza

Pociąg, samolot, prom, taksówka – tak z grubsza przedstawiał się przebieg mojej podróży do kraju zakochanych. Kiedy wysiadłem z auta w pierwszej chwili byłem przekonany, że Karen musiała pomylić adresy. Stałem przed pokaźnym stadionem umalowanym w niebiesko-białe barwy, prezentował się okazale w pełnym Słońcu. Przez moment poczułem się jakbym był w najpiękniejszym miejscu na Ziemi. Zamknąłem oczy aby zaczerpnąć tego cudownego powietrza, było dokładnie jak w piosence: „I close my eyes only for a moment and the moment’s gone…” Ta chwila nagle uleciała razem z łagodnym wiatrem, razem z nadejściem niewysokiego łysawego mężczyzny.

- Messieu Krzysztof? – zapytał.

- Oui – na tym kończyła się moja znajomość francuskiego. - Kim Pan jest? – zacząłem po angielsku.

- Przysłała mnie madame Karen, proszę za mną – Francuz wziął moją walizkę, po czym skierował swoje kroki w kierunku stadionu, podążyłem za nim.

 

Kiedy już dotarliśmy na miejsce, zobaczyłem ją siedzącą na jednym z krzesełek. Poszedłem powoli w jej stronę, usiadłem na miejscu obok.

- Jednak mi ufasz – spojrzała na mnie z poważnym wyrazem twarzy.

- Pięknie tu – odparłem spoglądając na zieloną płytę boiska.

- Zanim wyjechałam do Holandii przychodziłam tu niemal codziennie. Uwielbiałam siedzieć samej wśród pustych trybun, rozmyślać o tym co mnie trapi.

- W takim razie co jest teraz Twoim zmartwieniem? – zapytałem odrywając wzrok od murawy.

- Ty Chris… - wyszeptała spuszczając głowę. – Nie zaprzeczysz przecież, że w chwili naszego pierwszego spotkania coś się zaczęło. Oboje wiemy, że to nie miłość, ale wyjątkowa przyjaźń połączyła nasze ścieżki – spojrzała na mnie, miała szklane oczy, piękniejsze niż kiedykolwiek.

- To prawda Karen – odpowiedziałem wlepiając spojrzenie w przejrzystą siatkę zawieszoną na jednej z bramek. – Mimo to, wciąż nie rozumiem dlaczego tu jestem…

- Widzisz… Jesteś jedyną osobą jaką znam, która postanowiła przeciwstawić się otaczającej rzeczywistości. Podążasz za swoimi marzeniami, nie patrząc na to, co powiedzą inni. Świat rzuca Ci kłody pod nogi na każdym kroku, a Ty uparcie podnosisz się i idziesz dalej w zakazanym kierunku – zobaczyłem jej smutną minę, nie wiedziałem jak zareagować, milczenie wydawało się być jak najbardziej na miejscu.

- Chris… - zaczęła ponownie. – Ja… - widziałem jak walczy ze sobą, jak stara się odpowiednio dobrać słowa, czekałem cierpliwie okazując zrozumienie. – Ja po prostu nie chcę patrzeć jak po raz kolejny się przewracasz na swojej drodze. Dlatego zdecydowałam się Ci pomóc jednocześnie pomagając sobie… - kiedy skończyła delikatnie chwyciłem ją za rękę i ścisnąłem mocno. Odgarnąłem powoli włosy opadające na jej policzek. Wyszeptałem czule:

- Jesteś prawdziwą przyjaciółką Karen. Warto było dostać w kość od życia, żeby tylko Ciebie poznać – po tych słowach uśmiechnęła się momentalnie i przytuliła się do mnie. Tak, to była przyjaźń idealna, gdzie jedna połowa wspiera drugą i na odwrót, tak jak Muszkieterowie… Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego…

 

Po paru minutach wstała powoli i wzięła mnie za rękę mówiąc:

- Chodź ze mną, czas spełnić marzenia – w tamtej chwili ufałem jej bezgranicznie.

 

Kilka minut później oboje znaleźliśmy się w obszernym gabinecie. Jego ściany wykończone były w gustownym drewnie, ozdobione obrazami prezentującymi różne sceny piłkarskie. Na błyszczącej podłodze spoczywał dywan mający kształt klubowego herbu (przynajmniej tak mi się wydawało). Pod samym oknem stało duże biurko, za którym siedział starszy mężczyzna, miał splecione dłonie. „Charles Orlanducci” – widniało na złotej tabliczce ustawionej na blacie. Kiedy Karen przedstawiła nas sobie w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza.

 

- Messieu Chris – rozpoczął mężczyzna. – Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę z tego, że zapraszając pana tutaj wyświadczam tej młodej damie ogromną przysługę – skinąłem głową twierdząco. – Tym bardziej, że nie ma pan żadnego doświadczenia oraz kwalifikacji na stanowisko jakie chcę zaproponować.

- Dlatego zrozumiem jeżeli…

- Proszę mi nie przerywać – zmarszczył brwi Charles. – Osobiście zajmę się wszystkimi formalnościami. Tymczasem proszę na to spojrzeć – odparł podając mi wydrukowany raport o aktualnej sytuacji klubu. Wynikało z niego, że SC Bastia zajmowała obecnie premiowane awansem trzecie miejsce w ligowej tabeli mając tyle samo punktów co drugie ES Troyes AC. Do lidera FC Gueugnon traciła zaledwie jedno oczko, do końca sezonu pozostało dwanaście spotkań. Ostatnią informacją był termin kolejnego meczu, w którym przeciwnikiem miał być sam wicelider.

- Nic z tego nie rozumiem. Skoro klub jest w czołówce, co się stało z jego poprzednim trenerem? – zapytałem z ogromnym zdziwieniem.

- Messieu Chris, wyniki sportowe to jedno, liczy się jeszcze lojalność wobec klubu. Powiedzmy, że poprzedni szkoleniowiec nie zaskarbił swoimi wypowiedziami uznania ani mojego, ani kibiców. W końcu sam zrezygnował, był zbytnio zapatrzony w siebie, a nie o to tu chodzi, prawda? – zapytał nabijając tytoniem wyjętą z szuflady fajkę.

- Owszem Panie Charles. Rozumiem też, że ma Pan wobec Karen dług wdzięczności, ale to nie znaczy, że mam od razu objąć tak odpowiedzialne stanowisko – wypowiadając te słowa spojrzałem na Szwedkę, była nad wyraz spokojna.

- Proszę, bez niepotrzebnych nerwów messieu. To oczywiste, że nie mogę zapewnić panu długoterminowego zatrudnienia. Madame Karen wyraziła się jasno, poprosiła o szansę… - odparł zapalając fajkę, z której momentalnie wypłynęły kłęby dymu. – I właśnie taką szansę zamierzam panu stworzyć – w gabinecie znów zapanowało długotrwałe milczenie. Jeszcze raz spojrzałem w stronę Karen, uśmiechnęła się do mnie, wyglądała wtedy jak Anioł dostojnie siedząc na szerokim parapecie okna, przez które było widać boisko.

- Ma pan jeden mecz. Tylko tyle jestem w stanie zaoferować, chociaż i tak uważam to za spore ryzyko, ale jestem człowiekiem honorowym. Dałem madame Karen słowo i zamierzam go dotrzymać – odparł prostując plecy.

- Jest Pan prawdziwym dżentelmenem, dziękuję – odparła Szwedka.

- Zatem uważam, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Widzimy się jutro messieu Chris - po tych słowach Charles obrócił się w fotelu spoglądając w sufit, chciałem wiedzieć o czym wtedy myślał.

 

Wychodząc z gabinetu czułem jak w mojej głowie pojawiają się tysiące pytań bez odpowiedzi. Szczerze powiedziawszy zacząłem się bać. Nie… byłem przerażony. Kiedy Karen odwiozła mnie do mojego nowego mieszkania poczułem się trochę lepiej, moja przyjaciółka zatroszczyła się o wszystko.

- Jak ja się Ci za to odwdzięczę? – zapytałem.

- Spełnij swoje marzenie Chris i pozwól mi wtedy spojrzeć w Twoje oczy – uśmiechnęła się życzliwie kładąc klucze na stoliku.

 

Wieczór spędziłem samotnie stojąc na balkonie. Wpatrywałem się w gwiazdy… Już za pięć dni miało się wyjaśnić, czy to francuskie niebo będzie mi przychylne… Jedyne co mnie martwiło to fakt, że babcia Sofi pochodziła właśnie z Korsyki. Zapach bzu był ostatnią rzeczą jakiej potrzebowałem na tej baśniowej wyspie…

Odnośnik do komentarza

Następnego dnia już o ósmej stawiłem się w budynku klubowym. Wszędzie jednak było pusto, okazało się, że zajęcia rozpoczynają się o godzinie dziewiątej. Wykorzystałem ten czas na zwiedzenie znajdujących się wewnątrz pomieszczeń. Czułem się jak Kolumb odkrywający Amerykę, wszystko było nowe, niezwykłe… Na koniec trafiłem do szatni piłkarzy. Wędrowałem pomiędzy szafkami czytając ich nazwiska, wodziłem palcami po stojącej pod ścianą tablicy, na której zapewne nakreślana była opracowana przez trenera taktyka. Poznawanie futbolu od wewnątrz było niesamowite. Jednak nadmiar wrażeń wywołał u mnie potężny ból głowy, pamiątka po niedawnym wypadku… Przysiadłem na chwilę na ławce. Nie zdążyłem dojść w pełni do siebie, kiedy pomieszczenie momentalnie zapełniło się piłkarzami i pracownikami klubu, czułem się osaczony, zagrożony… Dobrze pamiętałem pierwszą reakcję zawodników Volendam na mój widok, kpina i powątpiewanie. Nie spodziewałem się jednak, że w przypadku Bastii będzie inaczej. Wszyscy milczeli mając poważne miny, wpatrywali się we mnie jak w muzealny eksponat. To nie była niezręczna sytuacja, to był nowy dla mnie sposób poznania. W ich oczach nie widziałem strachu i niepewności, spoglądali na mnie jak na człowieka, który w życiu niejedno przeszedł, z szacunkiem… Ich oczy wydawały się mówić: - To jest człowiek pełen rozterek i obaw. Człowiek, który doświadczył bólu i odtrącenia. Mimo to nie należy się go bać, bo ma serce pełne wiary i nawet jeżeli byłby pewien porażki, stanąłby do walki kładąc na szali całe swoje życie…

W tamtej chwili wiedziałem, że pasuję do tego klubu. Czułem, że stoję przed swoją armią, która pójdzie za mną nawet w ogień.

 

Wypadało w końcu coś powiedzieć.

- To się nazywa powitanie… - wypaliłem.

Szatnia momentalnie parsknęła śmiechem, całe napięcie opadło. Tak, pasowaliśmy do siebie… Po chwili wszyscy zaczęli do mnie podchodzić aby się przedstawić i uścisnąć mi dłoń…

 

Sztab szkoleniowy:

Michel Padovani (Francja, 45l., Asystent)

Herve Sekli (Francja, 30l., Trener)

Frederic Nee (Francja, 32l., Trener) – wielka szkoda, że sam już nie gra…

Christian Bracconi (Francja, 47l., Trener)

Dume Murati (Francja, 48l., Trener bramkarzy)

Rodolphe Duvernet (Francja, 34l., Trener siłowy)

Patrick Valery (Francja, 38l., Trener juniorów)

Jean-Paul Ugolini (Francja, 23l.!!!, Trener juniorów)

William Pugliesi (Francja, 23l., Fizjoterapeuta)

Loic Paris (Francja, 41l., Fizjoterapeuta)

Cedric Leitao (Francja, 37l., Fizjoterapeuta)

Morlaye Soumah (Gwinea, 36l., Scout)

Yannick Gaden (Francja, 35l., Scout)

 

Bramkarze:

Austin Ejide (Nigeria, 23l., Bramkarz)

Jean-Louis Leca (Francja, 22l., Bramkarz)

 

Obrońcy:

Jean-Paul Ugolini (Francja, 23l., Libero, Obrońca (Środek))

Hassoun Camara (Francja, 24l., Obrońca (Prawy, Środek))

Jean-Christophe Cesto (Francja, 21l., Obrońca (Prawy, Środek))

Gregory Lorenzi (Francja, 24l., Obrońca (Lewy, Środek))

Arnaud Maire (Francja, 28l., Obrońca (Środek))

Mehdi Meniri (Algieria, 30l., Obrońca (Środek))

Damien Briddonneau (Francja, 32l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca (Prawy, Lewy))

Serisay Barthelemy (Francja, 24l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca, Ofensywny pomocnik (Prawy))

Fethi Harek (Francja, 26l., Obrońca/Boczny wysunięty obrońca/Ofensywny pomocnik (Lewy))

 

Pomocnicy:

Yannick Cahuzac (Francja, 23l., Defensywny pomocnik)

Gary Coulibaly (Francja, 21l., Defensywny pomocnik)

Yohan Gomez (Francja, 26l., Defensywny pomocnik)

Kafoumba Coulibaly (Wybrzeże Kości Słoniowej, 22l., Defensywny pomocnik, Pomocnik (Prawy, Lewy, Środek))

Florent Ghisolfi (Francja, 22l., Pomocnik (Prawy, Środek))

Fabrice Jau (Francja, 29l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek))

Chaouki Ben Saada (Tunezja, 23l., Ofensywny pomocnik (prawy, Lewy), Napastnik (Środek))

Frederic Mendy (Senegal, 26l., Ofensywny pomocnik (Lewy))

Alexandre Licata (Francja, 24l., Ofensywny pomocnik/Napoastnik (Środek)) – wypożyczony z A.S.Monaco

 

Napastnicy:

Samir Bertin d’Avesnes (Komory, 21l., Napastnik (Środek))

Pierre-Yves Andre (Francja, 3l., Wysunięty napastnik)

Xavier Pentecote (Francja, 21l., Wysunięty napastnik)

 

Tak właśnie prezentowała się kadra SC Bastii. Na tamtą chwilę nie byłem w stanie nic powiedzieć na temat zawodników. Pierwsza jedenastka wydawała się dosyć mocna, poważny problem stanowił natomiast fakt, że kompletnie brakowało równie mocnych zmienników.

 

Charles podobno kazał mi przekazać, że do czasu pierwszego meczu mam wszystkie uprawnienia jak i obowiązki związane z posadą szkoleniowca. Nie czekałem długo, aby z nich skorzystać, dzięki czemu podpisałem umowy z trzema nowymi zawodnikami, którzy na zasadzie wolnego transferu mieli dołączyć do nas po zakończeniu sezonu, byli to:

 

Malek Ait-Alia (Algieria, 30l., Obrońca (Prawy, Środek), Defensywny pomocnik) z Montpellier

Gael Danic (Francja, 26l., Ofensywny pomocnik (Lewy, Środek)) z Troyes

Julien Feret (Francja, 25l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek), Napastnik (Środek)) z Stade de Remis

Ali Karimi (Iran, 29l., Ofensywny pomocnik (Prawy, Środek))

 

Udało mi się także zakontraktować dodatkowego trenera:

Jean Gallice (Francja, 58l., Trener)

 

Niestety nie mogłem liczyć na inne wzmocnienia co wiązało się z tym, że resztę sezonu musiałem dograć aktualnym składem (oczywiście, jeżeli nie wyleciałbym na bruk już po pierwszym spotkaniu). Kolejnym krokiem było przekazanie opaski kapitańskiej dla Maire. Pierre zachował się jak prawdziwy profesjonalista oddając tą funkcję z honorem.

 

Pracę skończyłem grubo po dwudziestej. Nie wróciłem prosto do domu, do północy siedziałem na plaży ponownie wpatrując się w czyste niebo. Niebo, które jak dotąd było mi przychylne przez ostatnie dwa dni... Niebo, które mogło ze mnie drwić z zamiarem zwalenia mi się na głowę w najbliższy weekend…

Odnośnik do komentarza

Każdy dzień spędzony na Korsyce był dla mnie fascynujący, z każdym dniem brnąłem w nieznane. Nie widywałem Charlesa, nie widywałem Karen. Byłem sam ze swoją drużyną i zmiętym „ABC dobrego menago” w kieszeni… Największym wyzwaniem jeżeli chodzi o prowadzenie zespołu okazały się treningi. Musiałem wykazać się nie lada pomysłowością, aby wymóc pełne zaangażowanie na zawodnikach. Widziałem, że doceniali mnie za to, starali się pomóc na każdym kroku. To było tak, jakbyśmy wszyscy dzielili jedno marzenie, śnili ten sam sen. Sen, który miał osiągnąć swój kulminacyjny punkt w najbliższy piątek. Wtedy to miałem stoczyć batalię o swoją przyszłość…

 

Piątek, 29.02.2008

Wstałem z podkrążonymi oczami, to była bardzo niespokojna noc. Zamiast wypić poranną kawę pobiegłem do łazienki, żeby zwymiotować. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułem taki stres, taką niepewność… Przemyłem swoją bladą twarz, spojrzałem w lustro:

- Wóz albo przewóz – powiedziałem do siebie, po czym zacząłem dobierać odpowiednie ubranie na wyjątkową okazję.

 

Na stadion dotarłem grubo przed czasem. Przechadzając się korytarzami budynku klubowego co jakiś czas ktoś mnie zatrzymywał, ściskał dłoń życząc powodzenia, nie interesowało mnie czy te wszystkie osoby miały szczere intencje. Przez szybę zobaczyłem trening drużyny przyjezdnej. Ten widok jeszcze bardziej mnie podłamał, Troyes wydawali się być lepsi w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Podawali szybko i precyzyjnie, uderzali zabójczo. Nie minęła chwila kiedy po raz kolejny stałem pochylony nad sedesem. – Zginę marnie – myślałem. Nagle usłyszałem czyjeś kroki:

- Chris, jesteś tu? Już czas – zabrzmiał głos mojego asystenta.

- Zaraz będę – odpowiedziałem.

 

Powoli wyszedłem z kabiny i spojrzałem w lustro. Moje ciało wydawało się być martwe, za to myśli żyły jak nigdy dotąd. Zacisnąłem zęby i zmarszczyłem brwi… Uderzyłem pięścią w ścianę i pewnym krokiem poszedłem do szatni. Wszyscy już byli gotowi, czekali na mnie. Stanąłem przed piłkarzami, spojrzałem na ich zdeterminowane twarze. Powiedziałem krótko:

- Być może już jutro nie będzie mnie razem z wami, ale dzisiaj na pewno zostawię cząstkę siebie na tym stadionie. Zostawię swoje myśli na tym niebie i całe serce na boisku…

Po moich słowach zapanowała cisza, którą przerwał dopiero Pierre:

- Dziś Korsyka będzie śpiewać…

 

Wychodząc na murawę od razu poczułem świeżą bryzę. Pomimo tego, że byłem ubrany dość ciepło (jeansy, koszula i czarny płaszczyk) momentalnie dostałem gęsiej skórki. Nie zwracałem uwagi na trzymane przez niektórych kibiców transparenty z napisem „Go Home”, najbliższe dziewięćdziesiąt minut miało zadecydować o moim życiu… Z pierwszym gwizdkiem sędziego zaczął się niekończący taniec przeznaczenia z okrutnym losem.

 

Rozpoczęliśmy z wysokiego C przeprowadzając atak za atakiem. Niestety gościom sprzyjało tego dnia szczęście, gdyż uderzenie Pentecote’a fenomenalnie sparował bramkarz, a strzał Pierre’a odbił się od słupka. Z upływem czasu gra zaczęła się coraz bardziej wyrównywać, momentami pod bramką strzeżoną przez Ejide było naprawdę groźnie, moje serce było w opłakanym stanie. Kiedy sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy znowu zobaczyłem transparenty skierowane pod moim adresem „Chris, who are you?”. W szatni nie musiałem dodatkowo motywować piłkarzy, wszyscy byli bardzo zdeterminowani, wiedzieli czego od nich oczekiwałem w drugiej części spotkania. Prawdziwi profesjonaliści…

Po piętnastu minutach mecz rozpoczął się na nowo. Nie siedziałem nawet przez moment, gra była bardzo zacięta. Spoglądałem na otaczające murawę trybuny, na fanów obydwu drużyn, kibiców oddanych swemu klubowi. Odwróciłem się, zobaczyłem ubranych na niebiesko-biało sympatyków Bastii. Wśród nich zobaczyłem Karen. Siedziała spokojnie na plastikowym krzesełku, wpatrywała się w moje oczy, była uśmiechnięta. W tamtej chwili zapomniałem o dręczącym od rana stresie, w moim wnętrzu nagle zapanował spokój. To jej spojrzenie… Wydawało się mówić „Będzie dobrze”… I było dobrze… W 56 minucie spotkania Camara zagrał na prawo do ustawionego na skrzydle Jau, ten pociągnął z piłką do linii końcowej boiska skąd padło dośrodkowanie, futbolówka wpadła wprost pod nogi Pierre’a, a ten nie mógł zmarnować takiej sytuacji. Trybuny wybuchły głośnym krzykiem… To był magiczny moment. Rozłożyłem szeroko ręce z otwartymi dłońmi, uniosłem głowę do góry i zamknąłem oczy. Chłonąłem każdy okrzyk radości, czułem zimny wiatr przenikający przez moje ciało. To była moja chwila, nikt nie mógł mi jej odebrać… Utonąłem w futbolu…

Cztery minuty później znów poczułem na sobie dotyk Anioła. Za faul na naszym zawodniku w polu karnym sędzia podyktował jedenastkę. Pentecote ustawił piłkę na wapnie i pewnym strzałem umieścił ją w siatce. Tak, moje marzenie spełniało się na oczach prawie czterech tysięcy widzów…

Goście rzucili się do rozpaczliwej ofensywy, która przyniosła efekt dopiero w 89 minucie, kiedy to w sytuacji sam na sam dobrze zachował się Meslin, napastnik gości. Bramka kontaktowa musiała rozzłościć moich obrońców bo zaledwie minutę później po dośrodkowaniu Mendy’ego z rzutu wolnego gole z woleja zdobył Maire. Mecz zakończył się wynikiem 3:1, a ja utonąłem w objęciach piłkarzy, tak jakbyśmy wygrali mistrzostwo świata…

 

Ligue 2 Orange (29/38), Stade Armand Cesari (Furiani), Basta, Widownia: 3885

 

Ejide – Camara, Bridonneau, Maire (k), Lorenzi – Jau, Mendy, Coulibaly (65’ Cahuzac), Ghisolfi – Pentecote (75’ Ben Saada), Andre (56’ Licata)

 

SC Bastia 3:1 ES Troyes AC

 

1:0 Andre 56’

2:0 Pentecote kar 60’

2:1 Meslin 89’

3:1 Maire 90’

 

Niebo nad Korsyką zesłało mi Anioła…

 

Kiedy zostałem prawie sam na płycie boiska, Karen podeszła do mnie.

- Za nic w świecie nie oddałabym tej chwili Chris – odparła przykładając swoją ciepłą dłoń do mojego policzka. – Jeżeli tak wyglądają oczy spełnionego marzyciela, chcę się w nie wpatrywać każdego dnia.

Tej nocy oboje przypomnieliśmy sobie jak to było za pierwszym razem kiedy się poznaliśmy w Holandii… Perfekcyjnie…

 

Bastia awansowała na drugie miejsce w tabeli…

Odnośnik do komentarza
- Za nic w świecie nie oddałabym tej chwili Chris – odparła przykładając swoją ciepłą dłoń do mojego policzka. – Jeżeli tak wyglądają oczy spełnionego marzyciela, chcę się w nie wpatrywać każdego dnia.

Tej nocy oboje przypomnieliśmy sobie jak to było za pierwszym razem kiedy się poznaliśmy w Holandii… Perfekcyjnie…

Jak słodko :P Trzeba przyznać, że ładnie zacząłeś :kutgw:

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...