Skocz do zawartości

Czwarty dzień mnicha


Profesor

Rekomendowane odpowiedzi

Prezes z ulgą wyprostował zmęczone plecy. Od podpisywania dokumentów bolały go palce, ale wyglądało na to, że lista spraw do załatwienia na ten dzień dobiegała już końca.

 

— Co tam nam jeszcze zostało, Fabio? — zapytał swojego wiernego sekretarza, czujnie przycupniętego na skraju krzesła.

 

— Ostatni kandydat na nowego menedżera, panie prezesie. Ale ja nie jestem Fabio, tylko Aldo.

 

— O? — raczył się zdziwić prezes. — A gdzie Fabio?

 

— Wyskoczył z trzeciego piętra budynku klubowego, dzisiaj rano. Ponoć był zamieszany w ustawianie wyników — wyjaśnił pospiesznie nowy-stary sekretarz.

 

— No, cóż, szkoda Fabia — prezes poczerwieniał na twarzy, przez chwilę walczył z wesołością, lecz nie zapanował nad piskliwym posapywaniem, które znał każdy turyński kibic. — Złapałeś, Aldo, szkoda Fabia, hyhy...?

 

— Tak, panie prezesie, bardzo zabawne — przytaknął bez większego entuzjazmu sekretarz.

 

— No, nic, Aldo, do roboty, pisz. "Szanowny panie, serdecznie dziękujemy za Pański list z dnia 8 stycznia bieżącego roku. Dziękujemy za zainteresowanie, jakie zechciał Pan okazać naszemu klubowi, jednakże jesteśmy przekonani, że wyniesienie jednego anonimowego Polaka na jedną z najważniejszych pozycji na ziemi włoskiej było wystarczająco wielkim cudem i nic nie wskazuje na to, by mógłby się on powtórzyć. PS. Osobiście jestem zdania, że mimo wszystko ma Pan większe szanse, by zasiąść na stolicy Piotrowej niż w fotelu menedżera naszego klubu. Z poważaniem itede, itepe, C.G.Gigli, prezes, Juventus Football Club S.p.A.".

 

Jak widać, moja desperacja nie znała granic.

Odnośnik do komentarza

Każdy amator japońskiego kina drogi, dla niepoznaki zamaskowanego pod postacią ciężkokrwistego horroru, wie doskonale, że zakończenie jednego traumatycznego przeżycia jest tam zarazem zapowiedzią kolejnego, dwukrotnie bardziej traumatycznego przeżycia. Człowiek co bardziej bywały jest wręcz w stanie dostrzec ledwie zauważalne sygnały, wysyłane nam przez panikującą pod łóżkiem rzeczywistość, ostrzegającą go przed nadchodzącym złem. Tym większa szkoda, że z kina japońskiego znałem jedynie arcydzieło pt. "300 par w sali gimnastycznej" i rzeczywistość musiałaby ugryźć mnie w łydkę, by zwrócić moją uwagę.

 

Zło nadeszło 24 lutego w postaci Iwana Charitonowicza Aczejki, z wyglądu przypominającego wiejskiego agronoma w wymiętym płaszczu, zaopatrzonego w zakolistą łysinę i ściętą w szpic bródkę. Iwan Charitonowicz wprosił się do mojego mieszkania za pomocą poczty elektronicznej, kusząc mnie samodzielną posadą menedżerską. Na stole szybko pojawiła się butelka stolicznej oraz zawinięta w natłuszczony papier sucha mińska. Napiliśmy się, zagryźliśmy.

 

— Słaba coś, psiakrew, oby nie zwietrzała — mruknął Iwan Charitonowicz. — To co, pod drugą brameczkę, Marcinie Adamowiczu?

 

Napiliśmy się, zagryźliśmy.

 

— W meczu można przeprowadzić trzy zmiany, Marcinie Adamowiczu — Iwan Charitonowicz dyskretnie dopełnił musztardówki. — Nu, kak, za trzeciego rezerwowego?

 

Napiliśmy się, zagryźliśmy.

 

— Byłbym zapomniał, — Iwan Charitonowicz uderzył się w wysoko sklepione, inteligenckie czoło. — Nasz stadion ma cztery trybuny, może by tak pod czwartą trybunę?

 

Napiliśmy się, zagryźliśmy. Świat zmętniał i pociemniał. Iwan Charitonowicz, który uważnie mi się przyglądał, pomachał mi ręką przed twarzą. Nie wiedzieć czemu, wydało mi się to bardzo zabawne.

 

— Za piątego obrońcę pan chyba nie odmówi, Marcinie Adamowiczu? Za libero nie wypić nie lzia — mój gość rozpostarł świecący od tłuszczu papier, w który zawinięta była kiełbasa. — Tylko podpiszcie, o, tutaj, inaczej nikt nam nie uwierzy, że za niego nie wypiliśmy. Da, ślicznie. No, to prosit.

 

Piąty obrońca okazał się twardszym rywalem od poprzedników. Czający się w bezruchu stół rzucił mi się nieoczekiwanie do gardła i powalił na ziemię pojedynczym, plasowanym ciosem w czoło. Zapadła ciemność.

Odnośnik do komentarza

Furmanką kołysało niczym na Zatoce Biskajskiej. Nade mną sunęły sinoszare chmury, a śmierdzące końskim potem koce, którymi byłem przykryty, powoli pokrywała warstwa mokrego śniegu. Gdzieś za mną był koszmar podróży w kolejowej toalecie, dezynfekcji gardła za pomocą spirytusu rozlewanego przez współlokatorów przedziału do plastykowych kubeczków i smętnych pieśni, pełnych tęsknoty za utraconym imperium, po których można było tylko się upić. Po drodze był Terespol i pełna obrzydzenia twarz polskiego celnika, rajd starą wołgą po zaułkach Mińska w poszukiwaniu urzędnika imigracyjnego, któremu koniecznie należało wręczyć łapówkę, i wreszcie sunące oblodzoną autostradą sanie oraz mijane krajobrazy żywcem przeniesione z "Hostelu". "Ciekawe, czy najpierw upitolą mi nogę, czy rękę?", pomyślałem. W umęczonych zwojach mózgowych zrodziła się odpowiedź, wyrażająca absolutną obojętność, byle tylko nastąpiło to jak najszybciej i zakończyło moje obecne męczarnie...

 

Furmanka stanęła gwałtownie. Konie z ulgą zadarły ogony, dorzucając kolejną charakterystyczną nutę do spowijającej mnie woni. Z wysiłkiem uchwyciłem się burty i podźwignąłem ku górze. Moje zamglone spojrzenie zawisło na rozmazanym kształcie, a skąpane w oparach alkoholu synapsy z niemalże słyszalnym zgrzytem spróbowały wyostrzyć obraz. Nagle poczułem, jak w moim gardle rodzi się krzyk.

 

— Nie! Nie! Nieeeeeeeeeeeeeeeee!!! — czując przypływ nadludzkich sił, przewaliłem się przez burtę furmanki w śnieg i zacząłem pełznąć byle dalej, wierzgając nogami niczym prowadzony na rozstrzelanie faszysta. Przez moje wycie przebił się czyjś głos, kilka par mocnych rąk pochwyciło mnie i poniosło z powrotem przez śnieg, ku spoglądającemu na mnie z nieludzką obojętnością obliczu Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego...

Odnośnik do komentarza

— Smirrrrrna! — Iwan Charitonowicz w skórzanym płaszczu prezentował się zaskakująco, niepokojąco wręcz groźnie. Jedenastu młodzieńców w czarnych koszulach prezentowało się wyłącznie żałośnie, czemu trudno było się dziwić — stali po kolana w śniegu. — Towarzyszu trenerze, melduję drużynę na treningu, stan kompletny, dezercji brak.

 

Dezercji brak... to również nie dziwiło, wilki tej zimy były bardzo wygłodniałe i potencjalny dezerter miał mizerne szanse na dotarcie do Mińska czy choćby do Stołbców w jednym kawałku. Skinąłem majestatycznie głową, uważając, by nie zbudziły się w niej echa poprzedniego wieczoru i spotkania z zarządem klubu. — Czołem, drużyna! — wychrypiałem.

 

— Zdarowia żełajem, tawariszcz trenier! — huknęli dziarsko zawodnicy. Stanowczo zbyt dziarsko, jak na moje potrzeby.

 

— Zróbcie na rozgrzewkę dziesięć przebieżek do pomnika Feliksa Edmundowicza i z powrotem — mruknąłem, by zyskać na czasie. A pozostało mi tylko to jedno — gra na czas. Iwan Charitonowicz załatwił mnie koncertowo, wykorzystując moje współczucie dla losu piątego obrońcy, a że prawo białoruskie uznawało podpis złożony pod wpływem alkoholu za wiążący, o ile delikwent przeżył, miałem przed sobą cztery lata pracy w prowincjonalnym sowchozie, w miejscu, które w historii zaznaczyło się jedynie jako miejsce urodzin Feliksa Dzierżyńskiego.

 

Obecność nieśmiertelnego patrona wyzierała z każdego kąta. Miasto nazywało się Dzierżyńsk, a pomnik patrona stanowił ozdobę jego centralnego placu. Klubowy stadion nosił dumne imię Zawietów Ilicza i nie trzeba było geniusza, by domyślić się, o jakiego to Ilicza może chodzić. W klubie dominowały barwy czarne i brązowe, jego pracownicy witali się za pomocą rzymskiego salutu, a komisarki i skórzane, czekistowskie płaszcze stanowiły ostatni krzyk mody. Jakim cudem sam klub uchował się jako Liwadia Dzierżyńsk, nie potrafiłem pojąć.

 

Od zarządu dostałem 7.000 funtów na transfery — prezes był fanem angielskiego futbolu i angielskiej waluty, co stanowiło spory ukłon w stronę kapitalistycznej dekadencji — i prawie 2.000 funtów tygodniowo na pensje, w zamian zaś zażądano ode mnie bezproblemowego utrzymania się w białoruskiej drugiej lidze. Przyglądając się moim podopiecznym, konającym w drodze powrotnej spod Feliksa, poważnie zastanawiałem się, czy będzie to zadanie wykonalne. Na wszelki wypadek już teraz postanowiłem nauczyć się biegać na nartach, by zwiększyć moje szanse na dotarcie do stolicy rejonu w razie konieczności pospiesznego rozstania się z gościnnym Dzierżyńskiem.

Odnośnik do komentarza

Dzięki za ostrzeżenie.

 

Nie miałem większych złudzeń — szanse na wypełnienie kontraktu nie były duże. Do dyspozycji miałem zero współpracowników, co oznaczało, że robotą papierkową, treningiem, oraz opieką lekarską nad zawodnikami musiałem zająć się osobiście. Sami zawodnicy, spośród których 1/3 nie była nawet zatrudniona permanentnie w klubie, prezentowali się tak rozpaczliwie słabo, że obawiałem się, czy potrafią cokolwiek więcej niż maszerować z pieśnią na ustach pod czerwonym sztandarem. Z drugiej strony, mogłem zdecydować się na absolutnie dowolne ustawienie drużyny, gdyż niezależnie od pozycji byli po prostu beznadziejni. W zeszycie ze spisem kadry zamierzałem opisać mocne i słabe strony każdego z nich, ale po pierwszym treningu moje notatki wyglądały tak:

  • Ilia Motałygo (21, GK; Białoruś) — wypożyczony z Bielsziny Bobrujsk; tragedia
  • Oleg Błochin (25, DR; Ukraina) — tragedia
  • Paweł Sidko (20, DL; Białoruś) — wypożyczony ze Zwiezdy WA-BGU; tragedia
  • Denis Kozłow (20, DC; Białoruś) — wypożyczony ze Zwiezdy WA-BGU; tragedia
  • Siergiej Łyskow (18, MR; Rosja) — tragedia
  • Igor Migalewskij (20, MC; Ukraina) — tragedia
  • Władysław Pietkiewicz (21, MC; Białoruś) — wypożyczony ze Zwiezdy WA-BGU; tragedia
  • Wiktor Juraga (25, AMR; Białoruś) — tragedia
  • Władymir Putrasz (35, ST; Białoruś: 1/0) — tragedia
  • Iwan Drannikow (19, ST; Rosja) — tragedia
  • Jewgienij Baliajkin (17, ST; Rosja) — tragedia

Do inauguracji rozgrywek ligowych pozostało półtora miesiąca, miałem więc czas na budowę zespołu. W lutym ograniczyłem się do poszukiwań współpracowników, gdyż Iwan Charitonowicz okazał się być jedynie oddelegowany do klubu z miejscowego posterunku milicji. W ciągu kolejnych dwóch tygodni w Dzierżyńsku zameldowali się więc mój nowy grający asystent, weteran Dmitrij Własow (33, DL/DM; Rosja), trener Aramais Tonojan (36; Armenia: 18/0), fizjoterapeuta Igor Jewniewicz (42; Białoruś), a także scout Tomis Karajew (39; Azerbejdżan), którego z miejsca wysłałem na objazd białoruskich klubów amatorskich z zadaniem znalezienia co najmniej tuzina zawodników marzących o przenosinach do Dzierżyńska.

 

Luty 2006

 

Bilans (Liwadia): —

Pierwaja Liga: —

Finanse: +51.030 funtów (+34.759 funtów)

Budżet transferowy: 0 funtów (40%)

Budżet płac: 504 funty (1.900 funtów)

 

Transfery (Polacy):

 

1. Łukasz Fabiański (20, GK; Polska U-21: 3/0) z Legii do Wisły za 550.000 funtów

2. Maciej Truszczyński (24, DRC/MR; Polska) z Górnika Zabrze do Wisły za 400.000 funtów

3. Łukasz Sosin (28, ST; Polska) z Apollonu L. do Wisły Płock za 375.000 funtów

 

Transfery (cudzoziemcy):

 

1. Luizão (30, ST; Brazylia: 12/4) z Santosu do Palmeiras za 3.100.000 funtów

2. Siergiej Kornilenko (22, ST; Białoruś: 1/0) z Dnipro do Szynnika za 2.200.000 funtów

3. Milan Bisevač (22, DRC; Serbia U-21: 14/0) z Crvenej Zvezdy do Basel za 1.900.000 funtów

 

Ligi świata:

 

Anglia: Aston Villa [+1]

Białoruś: — [+0]

Czechy: Slavia Praga [+2]

Francja: Bordeaux [+3]

Hiszpania: Barcelona [+8]

Niemcy: Bayern [+5]

Polska: Wisła [+10]

Rosja: — [+0]

Słowacja: Nitra [+3]

Ukraina: Szachtar [+7]

Włochy: Juventus [+12]

 

Polskie kluby w pucharach: brak

 

Reprezentacja Polski: brak

 

Ranking FIFA: 1. Meksyk (927), 2. Francja (872), 3. USA (864), 26. [-3] Polska (680)

Odnośnik do komentarza

Moja rozpaczliwa działalność na rynku transferowym przynosiła mizerne efekty. Choć Iwan Charitonowicz sugerował powrót do bardziej tradycyjnych metod — kop w drzwi w środku nocy, nagan przystawiony do skroni i bicie nogą od krzesła aż do chwili podpisania kontraktu z Liwadią —, ja nie chciałem się do nich uciekać, wobec czego w lutym udało mi się zatrudnić raptem trzech zawodników — emeryta, nieudacznika i syna sprzątaczki. Emerytem był brat naszego trenera, Aleksandr Jewniewicz (36, GK; Białoruś), któremu przy okazji powierzyłem obowiązki trenera bramkarzy. Nieudacznikiem był napastnik Dniepru DJuSSz-1, Aleksiej Jakubczyk (24, ST; Białoruś), który prezentował tak fenomenalne umiejętności, że jego poprzedni pracodawca oddał go nam za darmo. Zaś syn klubowej sprzątaczki, Aleksandr Kuzniecow (20, DC; Białoruś), został przeze mnie dokooptowany do zespołu, gdyż potrzebowałem drugiego środkowego obrońcy, ot i cała tajemnica.

 

28 lutego w obecności 66 kibiców rozegraliśmy pierwszy z zaplanowanych sparingów, w którym naszym przeciwnikiem była amatorska ekipa Chwały z Pińska. Nie spodziewałem się cudów, a niesłusznie — pierwszym cudem była utrata przez nas zaledwie dwóch bramek, drugim zaś zdobycie jednej. Wynik na papierze prezentował się niemalże przyzwoicie, natomiast postawa na boisku mogła wzbudzić panikę wśród bywalców polskiej B-klasy. Dwa celne podania z rzędu stanowiły absolutne maksimum możliwości moich podopiecznych, a gola strzeliliśmy, przetaczając się kupą przez linię bramkową — w meczu rugby byłoby to bardzo udane zagranie, ale my nie graliśmy w rugby. Choć w sumie czy ktoś w ogóle powiedział to zawodnikom...?

 

28.03.2006 Zawiety Ilicza, Dzierżyńsk: 66 widzów
TOW Liwadia — Pińsk 1:2 (1:2)

1. S.Woronow 0:1
14. S.Łyskow 1:1
40. S.Woronow 1:2

 

Jakby tego było mało, z lokalnej gazety dowiedziałem się, że mam już tylko tydzień na dalsze wzmocnienia. Iwan Charitonowicz wymamrotał coś o różnicach między kalendarzem juliańskim, a gregoriańskim, ale nawet go nie słuchałem i po prostu uwiesiłem się na słuchawce telefonu, żebrząc o litość. Ku mojemu zdziwieniu żebranina dała zaskakująco pozytywne rezultaty — co bizantyjska tradycja, to bizantyjska tradycja —, dzięki czemu udało mi się załatać dziury w defensywie. Do Dzierżyńska przyjechali bowiem Aleksandr Zazimko (21, DLC/DM; Białoruś) ze Sławii Mozyrz, Andriej Samoilenko (19, WB/MR; Białoruś) z Daridy oraz Andriej Adamickij (29, DLC/DM; Białoruś) z Orszy, wszyscy oczywiście za darmo, bo niby i jak inaczej.

 

Aha, czy wspominałem już, że lokalni bukmacherzy wycenili nasze szanse na 33-1, widząc w nas kandydatów do miejsca w środku tabeli? Albo Qcz i spółka przygotowywali jakiś azjatycki megawałek, albo lokalny bimber był groźniejszy dla komórek mózgowych, niż przypuszczałem.

 

Marzec 2006

 

Bilans (Liwadia): —

Pierwaja Liga: —

Finanse: +55.146 funtów (+4.790 funtów)

Budżet transferowy: 0 funtów (40%)

Budżet płac: 552 funty (1.900 funtów)

 

Transfery (Polacy):

 

1. Kaan Dobra (34, AMR; Polska) z Antalyasporu do Melbourne za 16.000 funtów

2. Mariusz Muszalik (26, AMRC; Polska) z Odry Wodzisław do Ekranasu za 8.000 funtów

 

Transfery (cudzoziemcy):

 

1. Carlos Magno (20, D/WB/AMR; Brazylia U-21: 3/0) z Vitórii do CSKA Moskwa za 2.100.000 funtów

2. Tiago Mathias (23, DC; Brazylia) z Palmeiras do Santosu za 2.100.000 funtów

3. Rodrigo (20, AM/FC; Brazylia) z Grêmio do IFK Göteborg za 2.000.000 funtów

 

Ligi świata:

 

Anglia: Liverpool [+1]

Białoruś: — [+0]

Czechy: Slavia Praga [+2]

Francja: Bordeaux [+0]

Hiszpania: Barcelona [+6]

Niemcy: Bayern [+1]

Polska: Wisła [+8]

Rosja: Dynamo Moskwa [+3]

Słowacja: Nitra [+0]

Ukraina: Szachtar [+9]

Włochy: Juventus [+12]

 

Polskie kluby w pucharach: brak

 

Reprezentacja Polski: brak

 

Ranking FIFA: 1. Meksyk (908), 2. Francja (868), 3. USA (863), 25. [+1] Polska (680)

Odnośnik do komentarza

Nowi zawodnicy wnieśli tak zwaną nową jakość do gry zespołu, pokazując, że można podać celnie do partnera na odlegość większą niż pół metra. Mimo to nie najgorsza postawa Liwadii w meczu z Dnieprem Szkłów solidnie mnie zaskoczyła. Zagraliśmy po prostu lepiej od rywali, co oczywiście nie oznaczało absolutnie nic, bo i gorzej od gości zagrać było trudno. Udało się nam nawet wygrać, ale zwycięstwo to okupiliśmy stratą Drannikowa, który zahaczył nogą o kretowisko, rozwalił sobie staw skokowy i na dwa miesiące powędrował na trybuny.

 

03.04.2006 Zawiety Ilicza, Dzierżyńsk: 80 widzów
TOW Liwadia — Dniepr Szkłów 2:1 (1:0)

31. W.Pietkiewicz 1:0
50. A. Jakubczyk 2:0 rz.k.
54. A.Wołkow 2:1 rz.k.
66. I.Drannikow (L) knt.

 

Ostatniego dnia okna transferowego sprowadziłem do klubu jeszcze dwóch zawodników. Ukrainiec Andriej Gonczar (21, SW; Ukraina) z Dniepru Mohylew był po prostu bardzo dobrym piłkarzem, natomiast staruszka Walentina Diegiła (34, WBR/MRC; Białoruś) zatrudniłem na rok, by mieć w razie czego większe pole manewru w drugiej linii. Obu sprawdziłem w ostatnim sparingu, po którym wraz z zespołem poszliśmy kolegialnie się uchlać w trzy pośladki — to wygrana ze Szkłowem stanowiła wypadek przy pracy. Znów zagraliśmy słabo, nieskutecznie i niedokładnie, a niska porażka stanowiła jedyny pozytywny aspekt tego miernego spektaklu.

 

09.04.2006 Zawiety Ilicza, Dzierżyńsk: 114 widzów
TOW Liwadia — Chimik Grodno 0:1 (0:1)

38. A.Jerofiejenko (Ch.G.) o.rz.k.
44. A.Jerofiejenko 0:1

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...