Skocz do zawartości

MikelSz

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    25
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

O MikelSz

  • Urodziny 23.08.1984

Kontakt

  • Website URL
    http://

Informacje

  • Skąd
    Wrocek

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

MikelSz's Achievements

Nowy

Nowy (1/15)

-1

Reputacja

  1. Jak tam końcówka sezou? Udało Wam się wbić jakieś sensowne ligi/dywizje? Ja swój pierwszy sezon z rozgrywkami rankedowymi kończę w silver V. Całkiem niedawno udało mi się po wielu (prze)bojach awansować z Bronze'u! Przez ten okres luty-listopad cała parada atrakcji - zacząłem w Bronze I, żeby w pewnym momencie sięgnąć dna den czyli Bronze V. Muszę przyznać, że od lutego podejście i zrozumienie tej gry zmieniło się u mnie diametralnie. Na początku po zrobieniu kilku dobrych wyników na normalach assasinem wydawało mi się, że jestem już Bogiem, kwestią kilku gier będzie zapewne jak wyląduję w goldzie. Z perspektywy czasu dopiero widzę jak bardzo się myliłem. Zaczynając grać rankedy byłem po prostu słabiutki. Miewałem oczywiście gry lepsze (kiedy przeciwnik był ode mnie jeszcze gorszy) i gorsze, kiedy to ja odstawałem. Zwrot sytuacji nastąpił kiedy zgadałem się z kumplem, który też dopiero starował, żeby spróbować sił w duo. Byłem last pickiem i byłem zmuszony zwykle grać na bocie czy to supportem czy to adc. I wyszło to dla mnie z wielką korzyścią. Awansowałem o 1-2 ligi w przeciągu tygodnia. Skupiłem się na kilku postaciach biorąc na supporta gdy tylko było to możliwe Leonę, a na adc Tristanę. Udało się nawet zrobić win streaki po 7 gier z rzędu. Bronze II i I grałem już głównie solo. Nie byłem już ostatnim w kolejce ale i tak pickowałem najczęściej Tristanę. I opłaciło się. :-) Na koniec miałem już na tyle wysokie mmr, że mimo niskiej ligi dobierało mi przeciwników pokroju silver II, III, bywały gold V itp. Wciąż widzę u siebie wiele błędów, złych decyzji itd. Jak to wyeliminuję, to kto wie gdzie wyląduję na koniec kolejnego sezonu? :-) Na moim przykładzie można śmiało stwierdzić, że nie jest prawdą, że adc czy supportem nie da się gier wykerować. Da się. Teraz chcę jeszcze pomóc wbić silver zapoznanej dziewuszce z Poznania. Czasu nie za wiele, bo koniec sezonu już 11.11.2013 r. ale do zrobienia tylko 1 liga, więc może się uda. :-)
  2. Dawno mnie tutaj nie było, to podzielę się garścią kolejnych spostrzeżeń. Za mną niemal 80 gier rankingowych, bilans tragi(komi)czny: 30 win do 48 lost. O ile na samym początku (startowałem na ELO ~1100, bronze I) było raz w górę raz w dół i bilans wychodził na zero, tak od spadku do bronze II równia pochyła w dół... Tyle się naczytałem, nasłuchałem o elohell itd itp traktując to z przymrużeniem oka i... chyba zaczynam w to wierzyć! Nie chcę tutaj się żalić, że to zawsze mnie dolosowuje same g*wna do drużyny ani chwalić się jaki to zajebisty nie jestem (bo nie jestem), ale ręce mi opadają jak w większości gier zanim zabiję kogoś 2-3 razy, to inna linia przegrywa w międzyczasie już 0-7. Na nic zdają się moje wyniki 15-4-10 i podobne (a bywały i 20-kilka do 4-5 i z 10 asyst)) kiedy jestem jedyną postacią z pozytywnym KDA. Może po prostu nie potrafię carry-ować, albo jeszcze coś innego? Aktualnie walczę o awans do bronze IV, w best of 3 zacząłem od... porażki (nota bene ze statami 17/8/8 padając głównie w końcówce, kiedy leciał na mnie instant focus), ;-) Nie ma wyjścia, muszę znaleźć kogoś ogarniętego do duo i we dwóch próbować odbić się od dna, choć aktualnie to jestem nawet nie na dnie, a pod toną mułu... Marzy mi się wyższe ELO głównie ze względu na brak wiecznego flejmu, szczególnie w lobby przed meczem. Gdzie główną zasadą wyznawaną przez "graczy" jest kto pierwszy zaklepie pozycję ten musi ją dostać. Nie ważne czy jest pierwszym czy ostatnim pickiem. A każde sprzeciwienie się wg nich jest równoznaczne reportowi. A już kuriozum była sytuacja, kiedy zabrałem junglerowi blue (które wcale nie było mu tak niezbędne) - rage quit i afk do końca meczu. Bitch please... Czy naprawdę grają w to same dzieci?! A może warto grywać później wieczorem albo w nocy, kiedy gimsmerfy mają już spakowane plecaki do szkoły. ;-)
  3. Tjaaaa, 1/8/8 Gragasem, który akurat jest w rotacji odstrasza mnie od drugiego ARAMA. Swoją drogą Riot zafundował nam trochę zimy w patchu, gdzie my akurat widokami za oknem raczej czego innego łakniemy w Polsce. ;-) Ale zgadzam się, jest ładnie, klimatycznie. Design wszystkich nowych aren na wysokim poziomie. Zastanawiam się przy okazji kiedy wezmą się za przeróbkę/odświeżenie Summoner's Rift? Ale coś czuję, że nie wcześniej niż na gwiazdkę. ;-)
  4. Chyba już nikt nie łoi w LoL, a może po prostu nikt się tutaj nie dzieli wynikami? Ja mam już za sobą 33 gry rankingowe. Dywizja Bronze I bilans 15 wygranych do 18 porażek. Z czego miałem bodaj 2-3 disconnecty w ekranie ładowania albo w trakcie gry, więc można uznać, że bilans wychodzi na zero. Nie powala to na kolana. Szczerze mówiąc liczyłem, że do Silvera szybko doczłapię. Ale okazuje się, że nie jest tak kolorowo. Muszę przyznać, że gracze prezentują straszne dysproporcje w poziomie umiejętności. Z doświadczenia zauważyłem, ze najczęściej ogarniętych graczy spotkać można na midzie. W drugiej kolejności - adc. Solo top bardzo rzadko. Natomiast dobrego junglera na tym poziomie spotkałem może 1 raz, a supporta ani razu. O robieniu dragona mało kto myśli, robienie buffów dla mida albo adc - sporadycznie. A support zwykle farmi sobie najlepsze, psuje last hity i pushuje linię na pałę narażając na ganki. O wardowaniu nie wspomnę, bo mało kto wie do czego to służy, a jeśli nawet wie, to przecież budowanie AP na supporta jest najważniejsze. ;-) Że system rankingowy nie jest idealny wszyscy wiedzą. Ale lepszego nie wymyślono. Zatem przy odrobinie szczęścia i umiejętnościom da się wybić. Ale na to trzeba cierpliwości. Na zasadzie: dwa krotki do przodu, jeden do tyłu. Wszystkich meczów wygrać się nie da, ale żaden nie jest przegrany od samego początku (wczoraj wygrałem w cuglach 4 v 5 - graliśmy bez topa - nie da się? da się!) Z refleksji ogólnych: jestem zdumiony tym, że LoL tak mnie wciągnął. Od dobrych kilku lat żaden tytuł nie przykuwał mojej uwagi na dłużej niż miesiąc. O grach online nie wspominając: WoW'a odinstalowałem po 3 dniach, Wiedźmina nie skończyłem, Mass Effect 3 nie ukończyłem nawet w połowie, ostatni FM, do którego usiadłem na więcej niż tydzień to FM'06. A trzeba zaznaczyć, że wychowałem się na CM-ie jeszcze. Zaczynając przygodę od CM3... Wówczas poziom wkręcenia był chyba podobny jak teraz. Z taką różnicą, że kiedyś nie mogłem pozwolić na tyle co teraz. Specjalnie do LoL kupiłem sprzęt SteelSeries do grania: mysz Sensei Raw, klawiatura Shift, oczekuję na przesyłkę ze słuchawkami Siberia v2. Pokazuje to skalę zaabsorbowania tym tytułem. :-) Kto by pomyślał, że tak średnio zaawansowana graficznie gierka z bajkową szatą, śmiesznymi postaciami wciągnie mnie bez pamięci... Życie! :-)
  5. Mam nadzieję, że za kilka postów pod rząd nie dostanę warna, bo to będzie chyba już trzeci kolejny w moim wykonaniu. ;-) Kolejne 2 rankedziki za mną, kolejne 2... zwycięstwa. Na ten moment będą to już chyba 4 wygrane z rzędu, ELO zwyżkuje, niestety nie jest widoczną statystyką, ale lolking szacuje je na poziomie prawie 1100. Po czarnej serii nastąpił zwrot o 180 stopni (ciekawe na jak długo? ). 1) Mecz sprzed 2 dni, drugi pick. Tym razem chciałem spróbować się na midzie, szczególnie, że pierwsza osoba chciała ADC. Wymyśliłem sobie, że przyda się nam coś, z dużym burstem, najlepiej obszarowym. A gdyby jeszcze dodatkowo posiadać trochę CC to już w ogóle mniut. Zbyt bogatego przeglądu w szafie bohaterów nie posiadam, więc moim wyborem została mała, niepozorna dziewczynka z misiem w rączce. Wesoło podskakując założywszy nowe różowe buciki, z trzema buteleczkami czerwonego Kubusia udałem się na środkową linię stając naprzeciw sympatycznemu pokemonowi z widłami w ręce rodem z jeziora Bajkał (czy tam innego) co się Fizz zowie. Wiedząc, że Fiziu jest melee championem zacząłem agresywnie obijając go ile się da z autoattacków i lasthitując z Q jednocześnie uważając coby nie wpadł na mnie z impetem, bo damage w early ma nie gorszy ode mnie. I już na samym początku popełniłem błąd licząc, że Q+W+ignite da mi First Blood'a (mając naładowany stun). Ale przeciwnik okazał się sprytniejszy, unikając mojego Q dzieki swojemu skokowi, oberwał tylko z W wbijając we mnie zjechał mi HP na tyle szybko, że nie zdążyłem wrzucić mu nawet ignite'a. Paradoksalnie negatywnie wpłynęło to na Fizza, bo stał się znacznie zbyt pewny siebie niedoceniając możliwości małej dziewczynki z przedszkola. W końcu wdał się w bijatykę - dostał stuna z Q na twarz, poprawka z W, Tibbers na głowę i SHOT DOWN! Później było w miarę wyrównanie, Fiziu zaczął sporo roamować zdobywając 2-3 kille, mnie udało się też ustrzelić przeciwnika kilka razy, jednak byłem oczywiście od razu focusowany i nie wyszedłem z życiem z żadnego teamfightu (szczególnie polowała na mnie ryba z mida). Mecz był mega wyrównany, więc starałem się jak najwięcej farmić mając świadomość, że nażarta Anka to monster. Obiektywnie przyznać muszę, że grę wycarryował nasz Cho'Gath, który zrobił się bardzo tanky i wykorzystywał moje wbicia z AOE damage skillami (stun z R, W, Q i zwykle nic więcej nie udawało mi się już wycastować). Całość trwała niezwykle długo, bo ponad 55 minut! Jednak końcówka to już nasza dominacja. Moje staty na koniec to 9/8/18 - uwagę zwraca szczególnie ilość asyst dzięki obszarowym obrażeniom. Na pewno muszę więcej popracować nad pozycjonowaniem. Inna sprawa, że nie pomyślałem o klepsydrze od Zhony'a. Mogłoby to lepiej wyglądać kiedy po wywaleniu mojego combo chowałbym się pod kloszem niewrażliwości. :-) 2) Wczoraj powrót do korzeni i znów Akali w akcji (z nadzieją, że może w końcu uda mi się przełamać fatalną passę tym championem). Drugi pick, zaanonsowałem toplane. Przeciwko mnie Pantheon - teoretycznie zostałem skontrowany. Czyżby? Od początku dociskałem dzielnego Spartanina zdecydowanie za głęboko się zapuszczając pod jego turret nie posiadając warda narażałem się na wraży gank. Do 6 lvl dwa razy dość szczęśliwie kolega uszedł z życiem, bo nie chciałem iść 1 za 1 mając na uwadze, że dostał totalny outfarm. Ale tuż po zdobyciu ulti nie miałem już tyle litości zdobywając pierwszego killa. Wciąż dociskałem go pod turret w końcu doczekałem się tego czego powinienem się spodziewać. Wpadł jungler i midder i z połową HP nie miałem co powiedzieć. Kubeł zimnej wody podziałał motywująco, grałem znacznie ostrożniej pomagając pozostałym liniom. Zabiłem coś na midzie, coś na bocie ułatwiając sprawę kolegom. A CI na szczęście grali w miarę przyzwoicie nie nabijając przeciwnikom za bardzio statystyk. W końcu przyszedł czas pamiętnego teamfightu poszło z naszej strony 5 na 4. Ja zainicjowałem doskokiem od razu chowając się w bańce, poczekałem trochę aż przeciwnicy się wystrzelają i poleci na nich nasza artyleria i kawaleria i spokojnie dokończyłem dzieła. Shot down, Double Kill, Tripple Kill i w końcu QUADRA KILL! Dziękuję i pozamiatane. Poszliśmy dalej zgarniając 2 wieże i inhibitor, potem baron i w końcu ostateczny push. Łyżeczką dziegciu w całej beczce miodnego meczu była postawa jednego z przeciwników, który z uporem maniaka alienował się pchając non stop linię solo nie uczestniczył w teamfightach. Ja rozumiem backdoorowanie... ale to było zwyczajne trollowanie. :-( Po 43 minutach było po wszyskim. Moja statystyka na koniec 14/4/9 była najlepszą w meczu tym razem robiąc różnicę. DŻI DŻI! :-)
  6. MikelSz

    Odchudzanie

    Pewnie, że są. Ja powiem o tych, z których sam korzystałem. Mam tutaj na myśli tzw. fat burnery - działające na ciekawej zasadzie: podnoszą odrobinę tętno, ciśnienie i temperaturę ciała przez co skuteczność metabolizmu jest podwyższona. W skład takich tabletek wchodzą kofeina, guarana, ekstrakt z yerba mate itp (są też inne bardziej chemiczne specyfiki, z których nie korzystałem). Nie zaleca się stosowania osobom z problemami z nadciśnieniem czy też ze snem. Z pewnością nie ma się co łudzić, że samymi burnerami ktoś zrzuci 100 kg w miesiąc. Suplementy takie działają przyspieszając o ok 10-15% spalanie tłuszczu podczas treningu. Poza tym warto pamiętać, że na metabolizm wpływa pokarm. Potrawy pikantne przyspieszają perystaltykę jelit. A tak na marginesie zabierając się za jakiekolwiek odchudzanie polecam zdrowy rozsądek: należy obliczyć swoje BMI i na jego podstawie dzienne zapotrzebowanie na energię. Nie ma cudów jak ktoś pilnuje się co do pochłanianych kalorii (warto zapoznać się z odpowiednimi tabelkami, wiele rzeczy może szokować jak np ile kalorii ma 1 kromka chleba...) i utrzymuje ujemny bilans enegetyczny, to będzie tracił na wadze. A im więcej ćwiczeń (szczególnie aerobowych) tym więcej tych kalorii się spala. Nie należy zapominać całkowicie o cukrze, coby nie popaść depresję czy też bezmoc - proponuję w formie owoców. No i regularne posiłki o jednej porze najlepiej w liczbie 4-5 dziennie co kilka godzin pamiętając o tym żeby ten ostatni był jak najmniej kaloryczny (przecież przez noc nie będzie jak tego spalić). Sama logika! A jak czytam jak ktoś zarzuca w 31 dniu A6W bo RAZ zaniemógł i wszystko na pewno weźmie teraz w łeb to... LOL :-)
  7. MikelSz

    Odchudzanie

    Samo bieganie może nie wystarczyć, warto wpleść w takie bieganie krótkie sprinty. Czas i ilość sprintów to już kwestia indywidualna. Sprinty na odchudzanie? Mnie zawsze powtarzano, ze jednostajny dlugi trucht jest najlepszy na odchudzanie. Najbardziej intensywne spalanie tkanki tłuszczowej zachodzi przy ~70% tętna maksymalnego, kiedy ma miejsce tlenowe spalanie zapasów energetycznych (m.in. tłuszczu). Trzeba pamiętać o kilku rzeczach: spalanie zapasów tłuszczowych zaczyna się po ok. 20-30 min. wysiłku w warunkach jak piszę powyżej. Więc trening powinien trwać najlepiej 40 lub więcej minut. Długotrwały, zbyt intensywny wysiłek skutkuje spalaniem beztlenowym, a co za tym idzie mało efektywnym spalaniem tkanki tłuszczowej. Inna sprawa to trening interwałowy, bardzo efektywny i dający najlepsze efekty. Ale nie poleca się go na start, ponieważ trzeba trzymać się wytycznych i trochę ogarniać reguły, pilnować czasów, badać tętno. Po ludzku pisząc: na początek najlepiej zacząć od jednostajnego, intensywnego biegu, który nie zatyka po kilku minutach. Jednocześnie pamiętając żeby nie przegiąć w drugą stronę i nie stygnąć w jego trakcie.
  8. No i w sumie 14 gier rankingowych już za mną. Niby niewiele, ale pojawiły się pierwsze refleksje, którymi chcę się podzielić (o ile w ogóle ktoś to czyta!) ;-) Po 10. czy też 11. grze zostałem zakwalifikowany do "ligi" rankingowej. Trafiłem do Bronze I, lolking.net kakluluje moje ELO na poziomie 1080, więc dupy nie urywa, pokazuje to ile nauki jeszcze przede mną jeśli chcę awansować na jakiś w miarę przywoity poziom (mierzę w ok. 1500 ELO), gdzie byłoby miło pograć z wymagającymi przeciwnikami. Muszę przyznać, że z mojego cwaniactwa biorącego się z wieokrotnej dominacji na normalach czy też normal-drafrach niewiele zostało. Nie ma tutaj tylu nietrybów, przeciwnicy popełniają znacznie mniej błędów, prezentują jakiś poziom no i najważniejsze (jak dla mnie): zwykle dopasowują się do obowiązującej mety: 1 solo top, 1 mid, 2 bot (adc + support) i 1 jungle. No i tutaj pierwsza refleksja: trzeba ogarniać wszystkie pozycje (mieć o nich pojęcie: jak się tam gra, na co zwracać uwagę jakich błędów nie popełniać). Oczywiście - każdy ma swoją ulubioną rolę, gdzie sprawdza się najlepiej, ale nie zawsze udaje się ją zająć i improwizowanie np w jungli kończy się zwykle fatalnie. A skoro przy tej pozycji jestem, to uważam, że to zdecydowanie najtrudniejsza rola, wymaga największej wiedzy teoretycznej (znajomość respawnów poszczególnych buffów, timingów kiedy można spodziewać się wrażego ganku na linię itd itp). Z całą pewnością stwierdzam, że dobry jungler jest tym elementem, który robi różnicę. Kolejna sprawa to ADC. Wydawało mi się zawsze, że to najłatwiejsza rola, a jak bardzo się myliłem pokazało te kilka gier, które rozegrałem Tristanką (nomen omen całkiem przywoity ADC oraz... tak, tak AP Carry również z racji świetnych przeliczników, ale to opowieść na inną okazję). Podstawową i najważniejszą rzeczą jest umiejętność pozycjonowania. Bez tego nie da się być dobrym ADC. A wiąże się to również z kolejną istotną sprawą: grając ADC trzeba być na maksa opanowaną osobą. Ponieważ w buildzie idzie się pod full damage ilość resistów i HP przez całą grę jest bardzo mizerna. Wystarczy jeden krok w stronę i przeciwnik zdejmuje takiego ADC na combo jednego championa. Z racji mojej gorącej głowy w wielu sytuacjach stwierdzam, że sporo nauki przede mną. ;-) Na topie jakieś tam umiejętności mam, na midzie podobnie (rozegrałem bodaj najwięcej gier na tej pozycji). Ale rzuciło mi się w oczy jedno: gracza potrafiącego grać top jeszcze nie spotkałem. Moją akali, która nie jest typową postacią na solo tylko raz przegrałem linię. Za to jeśli o mid idzie, to muszę przyznać, że tutaj najczęściej można się zaskoczyć in plus umiejętnościami przeciwnika. To chyba najbardziej rozchwytywana pozycja, każdy woła o APC (prawie jak w podstawówce, każdy chciał grać na środku ataku z 9-ką na plecach ;-)). Kolejną sprawą, którą muszę poruszyć to teamwork. Najlepsi assassini z bilansem 20/0/20 nie przeciwstawią się w pojedynkę dobrze dobranej drużynie. Trzeba się komunikować, podpowiadać, pingować i UNIKAĆ flejmu. To nigdy nie pomaga, a zawsze szkodzi. Ameryki nie odkrywam, ale wysokie morale jest bardzo ważne. "KS noob, noob team, stfu fker, omg dat plays" itd deprymują, różnią i w efekcie przegrywają grę. To tak na szybko kilka uwag, zapewne z upływem czasu pojawią się kolejne. :-)
  9. No i wczoraj dobiłem do liczby "10" w kwestii rozegranych gier rankingowych. Po zakończeniu uczucia... bardzo mieszane. Ale może po kolei. 1. Na dzień dobry pozycja nr 3 w lobby. Nie jest źle, pomyślałem. Nie miałem zamiaru w związku z tym pchać się na mid ani na top (bo to raczej niewykonalne) więc zapytałem o AD Carry. Nie było obiekcji. Fajnie, tylko, że na tej pozycji rozegrałem niesłychanie mało gier i moja jako taka wiedza teoretyczna nie dawała mi żadnej przewagi. Oczywiście picknąłem Tristanę (w moim przekonaniu pewniejsza od Ashe, bo posiada escape mechanizm i spory burst w early) "Supportował" mi na linii Tresh. Ponoć mocny pick, ale kłopot w tym, że kolega grał nim chyba po raz pierwszy, nie znając zbytnio skilli, przyciągał przeciwników akurat wtedy jak ja miałem mało HP i nie użył ulta chyba ani razu. Ale luzik, o ile to mogłem przeboleć, to jego kradnięcie CS'ów było tak irytujące, że krew mi się gotowała. A na przeciw nas mega pro linia pt. Ezreal i... Kennen! Oczywiście nie mogli się pewnie dogadać kto supportuje i wyszło jak wyszło. O dziwo jakoś sobie radzili dzieląc się farmą no i z racji możliwości poke'owania obijali mnie niemiłosiernie. Ze strony supporta nie mogłem raczej liczyć na leczenie... W early i midgame nie wyszło to najlepiej. Dostaliśmy 2-3 ganki, support nie był zbyt pomocny no i mój skill grania na bocie też nie jest jakiś najlepszy (zaczęło się od 1/0/0 żeby potem było 2/3/1). Jednak nie przejmowałem się tym wiedząc, że wyfarmiona Tristanka w lategame niszczy z racji tego, że jej zasięg rośnie z każdym levelem. Więc cs'owałem na spokojnie, wszedł nawet jeden double kill. Drużyna na szczęście radziła sobie też nie najgorzej. Na końcu praktycznie nikt solo nie miał do mnie podejścia. Na 3-4 hity zdejmowałem prawie całe HP. Mecz zakończył się po 36 minutach. A mój score to 10/4/6. Grając rozsądnie i bez perfekcyjnego pozycjonowania i używania skilli też się jednak da. ;-) 2. Tym razem 2nd pick. Udało się pójść na topa, więc (teraz pełne "zaskoczenie"): Akali! O ile u nas w team'ie wszyscy dopasowali się do mety, tak przeciwnicy zrobili taki mix, że lol. Na bocie Ashe z... Olafem, mid Anka, Shaco w jungli, a przeciwko mnie... Anivia! Początek kiepski raczej, niewiele brakło żebym padł dwa razy przed 6 lvl. Shaco babysittował linię, przez co miałem problemy z normalnym farmieniem. Ale i tak linia zdominowana. Przy 2/0/0 zacząłem roamować, coby mid i bot, którzy przegrywali linie mieli łatwiej. Ale co z tego jak nasz Jax (grał na bocie...) pół czasu spędził na afk, a jak już grał, to pchał się sam w 3-4 przeciwników. Żeby tego było mało, to ostatnie 10-15 minut (z 46 jakich trwał cały mecz) spadł mi transfer do ~400-700 kb/s i miałem śliczne lagi. Chyba się do nich przyzwyczajam, bo z opóźnieniami 1-2 sekundy wykręciłem kilka double killi i jednego triple killa. Skończyłem ze statami 21/6/11 żeby... przegrać mecz :ściana: Potwierdzają się opowieści o drużynach, których nie da się wycarry'ować. Cóż, życie. Bilans rankedów 3/7. Wczoraj jeszcze nie zostałem przydzielony do żadnej grupy. Pewnie potrzeba jeszcze kilku gier. Najważniejsze, że jestem dobrej myśli. Utrzymuję wysokie KDA: 10,3/4,9/9,7 (chyba nawet jeszcze nie odświeżone po wczorajszych grach). http://www.lolking.net/summoner/eune/31615679#history Logika i zasady statystyki podpowiadają, że awans jest tylko kwestią czasu. Zaciskam więc zęby i wskakuję dalej do solo que! ;-)
  10. 0/7/28 miało być ofc ;-)
  11. Spoko, zaproszenie wysłane. Spróbuje się jakiś duo ranked. ;-) A Tymczasem kolejne 2 gry rankingowe za mną. 1) Tym razem kolejka wrzuciła mnie na 4. miejscu. Nie widziałem chętnych do supportowania, a że nie chciałem iść w junglę - poszedłem wspomagać bota. Póki co jakoś ogarniętego mam tylko jednego suppka (Sona) to wybór był prosty. Moim ad carry miała być Caitlyn, a na przeciw nam Ashe i... Fiora (kolejny mecz i kolejny popis znajomości obowiązującej "mety" oraz przystosowywania się graczy do potrzeb drużyny - ale to nie nasz problem). Wydawałoby się agresywna linia przeciwnika od poczatku praktycznie nie wychodziła spod turreta, gdzie last hitowanie szło im bardzo opornie. Pełny outfarm, przy okazji kilka killi (przy każdym asystowałem!) i dominacja na bocie w naszym wykonaniu. :-) Tym razem nie mieliśmy w teamie jakiegoś jednego feedera, więc żaden z przeciwników nie spasł się zbyt mocno. Wrzodem na d... był tylko AP Teemo, któremu udało się mnie zdjąć zdaje się 3-4 razy nawet! Ale nic to, kiedy za killa dostawał tyle złota co za 2-3 miniony, a focusując mnie wbijał się w mój team, gdzie czekał na niego instant shut down. :-) Im dłużej trwała rozgrywka tym więcej odrabiali strat przeciwnicy, aż w końcu zrobiło się bardzo wyrównanie. Do tego stopnia, że jeden zły teamfight mógł przesądzić o całości. Szczęśliwie ten błąd popełnili przeciwnicy idąc 3v5 padając nie robiąc nam prawie nic, a ewentualne zadrapania mogłem łatwo wyleczyć. Po niemal 50 min. gry skończyło się naszym zwycięstwem! PIERWSZE ZWYCIĘSTWO W RANKEDZIE! A moja Sona skończyła ze statystykami 0/7/2 więc wydaje mi się, że nie było źle, a nawet bardzo przyzwoicie. Blisko 30 asyst nie zdarza się codziennie a już szczególnie kiedy ktoś gra jako support po raz 3-4 w życiu. ;-) 2) Niewiele później drugi ranked. Tym razem 2nd pick. Nie było protestów żebym poszedł na top'a. Wybór championa bardzo przewidywalny - Akali. Przeciwko mnie na linii Cho'gath (który nomen omen stanowi kontrę na Akali dzięki swojemu silence'owi; a gdyby jeszcze pomyślał razy czy dwa kupując Oracle'a albo chociaż wstawiając na linni pink warda to miałbym cieplutko... na szczęście myśleniem ten pan/pani raczej nie zarobi na życie ;-) ). Wszytko byłoby idealnie gdybym zmienił runy i masteries'y z supporta pod Akali... Ale dzięki temu miałem od początku warda, ciasteczko i 5 potek zamiast 3. ;-) Nie przeszkadzało mi to od 6 lvl zdominować linię zabijając tego brzydala 2-3 razy. Odtąd standardowo zacząłem roamować między liniami gankując mid i bot. Podłapałem jeszcze trochę golda za kille i asysty i byłem GODLIKE! Niestety pozostali towarzysze nie cisnęli aż tak dobrze, raczej utrzymując negatywne staty (na szczęście bez strasznego feedowania) dzięki czemu gra wyglądała na dość wyrównanie. Aż przyszła ~20 minuta i znać o sobie znał znów... mój provider internetu! Tym razem bez disconnecta, ale do końca gry z 4 mb/s zrobiło się ~700 kb/s i ping 100-140 (niestety nie stabilny tylko skaczący, przez co miałem spowolnienia i przyspieszenia grafiki). Ale nic to! Momentem zwrotnym był teamfight na midzie jakby na siłę engejdżowany przez przeciwnika. I tutaj mój prywatny popis: Q+R+E: shut down!, W na 2-3 sek, Q+R+E double kill!. R+Q+E+auto attack: tripple kill!, pościg: R+Q+R+E+ignite QUADRA KILL! potem jeszcze szybki baron i praktycznie czekaliśmy na surrender. Ale do samego końca próbowali nam się opierać. Po ok, 45 minutach padł ichni Nexus i DRUGIE ZWYCIĘSTWO! Skończyłem ze statami: 12/2/6, wiem, że mogło być znacznie lepiej, ale postanowiłem na maxa pomagać drużynie, a nie biegać za kolejnymi killami. Opłaciło się chyba. :-) Jakby komuś się chciało, to historia z gier: http://www.lolking.n...1615679#history I niech mi ktoś powie, że LoL jest z dupy... Do 30 lvl było przyjemnie, a jak zaczęły się rankedy, to jest prawdziwy FUN! :-)
  12. Zgodnie z przysłowiem "do trzech razy sztuka" podszedłem wczoraj z niemal 100% pewnością po raz trzeci do Rankeda. W lobby drugi pick, nie protestował nikt żebym wziął solo top (jakżeby inaczej - Crimson Akali). Na midzie Vlad, jungla Fiddlesticks, a na bocie... Sion i Katarina :| Czekałem tylko aż ktoś zdodżuje przed upływem czasu, ale - o dziwo - nikt się nie zdecydował. Przeciwko mnie na topie Vi, mid Diana, a jungla Udyr, a na bocie Taric i... Master Yi Faza liniowania okazała się banalna. Od samego początku kompletnie outfarmiłem Vi, do 6 lvl zrobiłem chyba 2-3 kille dając się zabić 1 raz przez swoją własną głupotę, bo zacząłem pushować turreta na pół hp po tym jak zabiłem przeciwnika. Wpadł jungler i mid i było po ptokach. Ponieważ mid nie radził sobie najlepiej (a bot szczególnie - Katarina feedowała niesamowicie oddając killa za killem) postanowiłem zacząć roamować między liniami (do tego moja lady-ninja jest wprost idealna dzięki jej doskokom). Załapałem jeszcze 1-2 kille utrzymując o dziwo niezłą farmę, w związku z czym spasłem się niesamowicie. Zrushowałem Rabaddon's Death Cap (po szybkim Revolverze), potem Rylai's Crystal Scepter i poszedł snowball w pełnym słowa tego znaczeniu. Ale co z tego, jak mój team padał przy każdym teamfighcie. Rambo-Katarina sama pchała się w pięciu przeciwników, Vladimir nie był lepszy. Jedyni w miarę ogarnięci to Jungler i Sion. Grę skończyłem z rezultatem 17/4/9 (16,6k gold), ale cały mój wysiłek psu na budę się zdał. Katarina zniweczyła mój dorobek kończąc z 2/16/3... Stawialiśmy opór nadspodziewanie długo, bo ponad 40 minut na końcu tracąc kolejne turrety i inhibitory. Starałem się (jak na ninję przystało ;-) ) eliminować pojedyncze wypady przeciwnika szybko ich eliminując i cofać się bronić Nexusa. Aż w końcu popełniłem dziecinny błąd - dałem się zbaitować w krzaki, a tam czekała na mnie... cała piątka przeciwników! No i minutę później Nexus eksplodował, a na ekranie pojawił się czerwony napis DEFEAT. Wiele więcej zrobić nie mogłem będąc ciągle focusowanym w każdym teamfightcie. To, że padłem tylko cztery razy to i tak sukces. Mam nadzieję, że limit pecha już się wyczerpał. ;-) Dzisiaj pewnie kolejny rankedzik lub dwa. :-)
  13. No i pierwsze 2 rankedy za mną, więc mogę podzielić się wrażeniami z moich bojów: 1. W weekend (piątek) skusiłem się na debiut za namową znajomego, z którym zagrałem duo. Pomysł był taki żeby zagrać razem na linii (bottom) ja ADC - Tristana, on support - Taric. Genialny early game z moim harrass'em, stunem od Tarica i healem - wydawało by się, że będzie stomp na linii. A wyszedł... epic fail! Najpierw flame w lobby, jak nigdy nikt nie chce supportować tak teraz gość nie chciał odpuścić żeby w ostatniej sekundzie zdecydować się jednak na top. Wyszło tak, że kumpel nie zdążył zmienić picka i poszedł mi supportować... Poppy :roll: No nic, skype odpalony - jakoś wystartowaliśmy. Zrobiłem nawet 1st blooda żeby w ~10 minucie... załapać disconnecta Dostawca internetu łaskawie wznowił transmisję danych po ~15 minutach. Nie miałem ochoty się reconnectować nawet... Bilans rankedów: 0/1 2. Wczoraj też mnie coś tknęło żeby znów spróbować. Tym razem już sam - miałem 2nd picka, więc odetchnąłem z ulgą. Niestety nie udało mi się pójść na top'a. Został mi się mid, wobec czego też nie protestowałem za mocno. Wybór był prosty - gram tym czym najlepiej mi idzie, czyli Akali. Na linii spotkałem się z zamaskowanym antymagiem -Kassadin'em. Mocny pick, wymagający jednak sporo skilla. Na papierze wyglądało na remis. Zaczęło wyglądać obiecująco, mimo mojej słabości przed 6 lvl - lepsza farma, Kass spamował spellami na prawo i lewo "wysrywając" się z many szybko. Na 5 lvl zaatakował na low mana. Poszła wymiana, na low hp ukryłem się w mojej "bańce" czekając aż zejdą mi cooldowny żeby dobić gada. I wtedy miss click, wyszedłem z niewidzialności, musialem zaatakować. Poszłoby 1 za 1, ale w ostatniej chwili Kass wbił +1 lvl, dzięki czemu nie dobił go Ignite, którego rzuciłem na 0,1 s przed śmiercią. No i w efekcie FIRST BLOOD dla przeciwnika. Pierwsze śliwki robaczywki. Musiałem grać odtąd zachowawczo. Okazało się to idealnym rozwiązaniem, bo ichni Jungler w tym czasie zasadził się na mnie dwa razy. Mimo wszystko utrzymywałem lepszą farmę od przeciwnika. W końcu będąc na ~70% hp Kass znów na mnie ruszył. A jak wiadomo ma instant bursta: teleport, silence i fala, auto-attack teleport back. Szczęśliwie zabrakło mu damage'a. Będąc na ~150 hp zaryzykowałem, ruszyłem z kontrą wiedząc, że ma wszystko na cooldownach i nie zrobi mi nic. 2xcombo, na koniec ignite i ukrycie w bańce. 1/1. I wtedy spojrzałem na game score. 3/16. :roll: Jak to się skończy już było wiadomo. W międzyczasie straciłem znów ~2-3 min gry (kolejny dosconnect!), ale nie miało to większego znaczenia. Zakończyłem grę z wynikiem 10/9/7. Bez szału. W ramach pocieszenia - pozytywny bilans mimo porażki. Chyba staje się to, czego obawiałem się najbardziej. Z tymi rankedami jest tak jak z jedzeniem chipsów, słonecznika (ew. piciem piwa) - na jednym się NIGDY nie kończy. Mimo, że provider internetu mi nie ułatwia sprawy. ;-)
  14. Luz. Dziś wieczorem będę mieć trochę czasu, to można pyknąć jakiegoś premade'a na normalu ew. drafta. :-) A co do draftów, to wydaje mi się, że wcale nie trzeba mieć kilkudziesięciu champów żeby próbować się. Ja mam ogarniętych raptem kilku: dwóch ADC (Ashe, Tristana), 3-4 mid (Annie, Akali, LeBlanc, Tristana), 2 top (Akali, Riven), 1 Support (Sona), 1 jungle (Riven, Akali - ponoć też można, ale nie próbowałem) i to mi w zupełności wystarcza, bo mam kilku uniwersalnych champów. Myślę sobie, że warto jak najszybciej zaczynać grać na jakimś poziomie żeby od razu wyrabiać dobre nawyki - flashe przez ścianę, baitowanie do krzaków, stealowanie buffów i reszta abecadła. A nie wieczna zadyma na midzie i chase'owanie loł hapsów przez całą mapę żeby paść pod turretem 1 za 1. ;-)
  15. Mój nick to: MikeMikell http://www.lolking.net/summoner/eune/31615679 Serio czerpiesz jakąś frajdę z kolejnych 40/0/20 w Coop vs AI? ;-) Uważam, na coop to można sobie poćwiczyć robienie jungli, spróbować nowego championa w 1-2 grach. Ale granie na dłuższą metę nie wyrabia dobrych nawyków, Boty, nie oszukujmy się, są bardzo ograniczone, kiepsko i wolno się budują, nie potrafią CS-ować. Zaletą jest jedynie to, że nie flejmią i nie trolują. ;-) Najwyższy poziom na normalach gracze prezentują na Draft Pickach. No i najwięcej można się tam nauczyć. Nie ma szans żeby zawsze wepchać się na swoją ulubioną pozycję. Siłą rzeczy raz gra się jako mid, innym razem jako support żeby potem sprawdzić się jako jungler, bo tego potrzebuje drużyna. No i co ważne, w większości gier sojusznicy i przeciwinicy znają aktualną metę: jest jungler i support, adc i apc oraz solo. Natomiast na normalach blind pick niezależnie od lvl (jak do tej pory w historii moich gier) 2+1+2. Junglą nikt nie zaprząta sobie głowy, blue i red buffa mało kto bierze (bo przecież po co? ;-) ). Jednak żeby pograć na draft pickach to trzeba mieć kilku championów ogarniętych żeby dopasować się do tego, co aktualnie potrzebuje drużyna. Innym minusem jest wieczny flejm w lobby kto ma gdzie iść. Supportować nikt nigdy nie chce, a mida i topa chce każdy. Dobrych, ogarniętych junglerów brak, a supporty statystują w 90% nabijając killing spree przeciwnikom. Wciąż czekam na inicjację rankedową. Boję się, że mnie za bardzo wciągnie. :-P
×
×
  • Dodaj nową pozycję...