Skocz do zawartości

januszzaj_

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    11
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

januszzaj_'s Achievements

Nowy

Nowy (1/15)

2

Reputacja

  1. Odważne przetasowania, pytanie czy nie za dużo tych ruchów? Powodzenia!
  2. Inaugurację sezonu ligowego zaczęliśmy w naszym starym dobrym stylu. Perry zaliczył w 6 minucie czerwień dając wszystkim do zrozumienia, że dzisiejszy Wimbledon pamięta o swoich korzeniach. O dziwo po wykluczeniu byliśmy stroną przeważającą. Niestety chwila zagapienia drugiego środkowego obrońcy Briana McAllistera kosztowała nas bramkę, a gdy wydawało się, że złapaliśmy oddech po golu Vinniego, dobił nas niespełna minutę później Thomsen. Trzy punkty pozostały na Goodison Park. Everton 2 Wimbledon 1 Barmby 43 Thomsen 67 Jones 66 Trzy dni później zadebiutowałem jako menedżer przed własną publicznością. Spotkanie z Derby mogło wykończyć absolutnie każdego kibica o nieco słabszym serduchu. Trzy bramki zapewniły nam jedynie punkcik, bo jakiś dziwny protest urządzili sobie nasi obrońcy z Sullivanem w bramce na czele tego wystąpienia. Kabaretowe zagrania doprowadzały mnie do istnej furii. Gorzki smak tej komedii osłodziła jedynie bramka będącego od początku sezonu w fantastycznej formie Vinniego. 25 metrów, zdjęta pajęczyna. Cały Vinnie... No dobra, poniosło mnie! Wimbledon 3 Derby 3 C.Hughes 2 Jones 38 Gayle 89 Sturridge 37 Eranio 45 Dailly 53 Na St. James Park jechałem z duszą na ramieniu. Jak się później okazało zupełnie niesłusznie. Zagraliśmy bardzo dobre zawody, w pełni dominując przez 90 minut, a wygrana 1:0 to był zdecydowanie najmniejszy wymiar kary. Dość powiedzieć, że Sroki nie oddały na naszą bramkę żadnego celnego strzału. Wygraną zapewnił nam jamajski weteran brytyjskich muraw, Robbie Earle. Asystę zaliczył powracający po kontuzji Michael Hughes, na którego bardzo liczyłem w dalszej części sezonu. Newcastle 0 Wimbledon 1 Earle 15 Na transferowym rynku jedynym ciekawym ruchem były przenosiny Heskey'a z Leicester do Chelsea za 8,75 mln funtów. Na pozostałe transakcje szkoda mi strzępić klawiatury.
  3. Merton Chronicle była podrzędnym dziennikiem, z wielkim trudem utrzymując się na powierzchni. Jej siedziba mieściła się w obskurnym piętrowym budynku przy Haydons Road. Walczyłem ze Stanem trzy dni wzbraniając się przed wizytą u naszych dzielnicowych pismaków. Pójdziesz, nie pójdę, pójdziesz, nie pójdę, pójdziesz... i tak przez caly weekend. Skapitulowałem w chwili gdy użył argumentu, że gruby Gilbert (właściciel gazety) jest właściwie jednym z naszych sponsorów, wydając po kosztach meczowy program. Gilbert McAvoy z pochodzenia był Irlandczykiem z północy. Prosty gość, który dorobił się lata temu na szemranych interesach, był święcie przekonany, że jest kimś ważnym. Wiecznie zachlany, rubaszny grubas normalnie byłby pośmiewiskiem, ale miał coś z czym nikt na dłuższą metę nie potrafiłby wygrać. Pięcioliterowa broń masowego rażenia. Prasa. Dziadek Stan wiedział, że z ochlaptusem nie ma co zadzierać, więc jak co roku przed rozpoczęciem ligowego sezonu wysyłał swojego menedżera na debatę w sportowej redakcji. Ponieważ Gilbert oprócz wódki i śmieciowego żarcia, głębokim uczuciem darzył futbol i lokalną drużynę, ta coroczna tradycja była dla niego sporym wydarzeniem. Półtorej godziny paplaniny o niczym minęło jak z bicza trzasnął. W między czasie Gilbert McAvoy jakiś milion razy dał mi do zrozumienia, że na futbolu zna się lepiej ode mnie i w ogóle cudem będzie jeśli do Boxing Day zachowam posadę. Nie pozostałem mu dłużny komentując m.in. poziom jego mertońskiego dziennika. Kilku dziadków z redakcji w duchu pewnie śmiało się mając przed oczami nagłówki tylnich stron jutrzejszego wydania. Nic dziwnego, że natychmiast po zakończeniu debaty udałem się do wyjścia. Przechodząc przez ogromne pomieszczenie (nawiasem mówiąc bardzo przypominające te z amerykańskich filmów o korporacjach) kątem oka dostrzegłem Ją. Wertowała notatki porozrzucane po całym biurku. Zagapiłem się i po momencie leżałem już na ziemi oblany mieszanką kaw różnych rodzajów. Zażenowany wstałem czym prędzej i wtedy zauważyłem, że przygląda mi się kilkanaście osób, a moja nieznajoma osóbka z trudem powstrzymuje śmiech. No ładnie idioto, dałeś przedstawienie! Za pare sekund już mnie tam nie było, ale prawdę mówiąc lepiej byłoby żebym w ogóle się nie pojawił.
  4. Przed rozpoczęciem ligowych rozgrywek mieliśmy w planach jedynie dwa spotkania sparingowe. W pierwszym z nich na City Ground spotkaliśmy się z Nottingham Forest. Tricky Trees spadli w ubiegłym sezonie z ekstraklasy, a w meczu z nami nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Załatwiliśmy ich nasza ulubioną bronią. Długie piłki ładowały w polu karnym lub jego okolicy praktycznie nieustannie. Zakończyło się na czterech bramkach, z czego dwie były dziełem Ekoku, a po jednej ustrzelili rezerwowi Euell oraz Fear. Nazwisko tego drugiego idealnie wpasowało się w klimat tego wieczoru. Potwór z Merton wzbudzał nieustannie strach. N.Forest 2 Wimbledon 4 Silenzi 45 Moore 50 Ekoku 12 65 Euell 49 Fear 81 Drugi i ostatni tego lata sparing rozegraliśmy na Maine Road przeciwko miejscowym City, którzy po spadku z ekstraklasy zaliczyli słabiutki sezon na jej zapleczu. W spotkaniu z nami byli jednak stroną zdecydowanie lepszą, choć nie odzwierciedla tego w żaden sposób wynik. Kapitalną bramkę zdobył Vinnie, po raz kolejny dobrze zagrali rezerwowi, a resztę lepiej przemilczę. W defensywie czeka nas mnóstwo pracy. Delikatnie mówiąc... Man City 2 Wimbledon 4 Rosler 52 Bradbury 67 Jones 33 Euell 59 Clarke 68 84 Naszym pierwszym nabytkiem miała zostać jedna z legend United - Denis Irwin. Doszliśmy do porozumienia z mistrzem Anglii (1,1 mln) jednak zawodnik wolał pozostać na Old Trafford. Na ten moment wszystko wskazuje na to, że sezon ligowy rozpoczniemy w niezmienionym składzie. Przy naszych ograniczonych możliwościach finansowych nie widzę na rynku dostępnych graczy, którzy realnie mogliby wzmocnić zespół. W między czasie cała Italia żyła transferem Bierhoffa z Udinese do Juventusu, a na Wyspach bombę odpalili Glasgow Rangers wykupując z West Hamu młodą gwiazdę brytyjskiej piłki, Rio Ferdinanda. Każda z tych transakcji opiewała na kwotę 7,5 mln funtów.
  5. W dzisiejszych czasach to już mega kosa;)
  6. Bellerin i Monteal powędrowali na ławkę. W zamian Daniels i Simpson ugrali 4 oczka...
  7. David Luiz: Vinnie Jones byłby pod wrażeniem.
  8. To był chłodny lipcowy poranek. Zdecydowanie zbyt chłodny jak na tą porę roku. Ranki lubiłem spędzać przesiadując w małym parku przy Garfield Road, niepozornej ulicy na której wychowywałem się, przysłowiowy rzut beretem od Plough Lane. Jak widzicie na Wimbledon byłem wręcz skazany. Zauważyłem ją po jakiejś chwili. Siedziała kilka ławek dalej, czytając w skupieniu. Ten moment odmienił moje życie, choć wtedy nie mogłem sobie z tego zdawać sprawy. Wtedy byłem tylko zwykłym gościem ukradkiem przypatrującym się drobnej dziewczynie. Odejście Joe Kinneara wstrząsnęło całym klubem. Nikt się tego nie spodziewał, no może poza mną. Nie mogło być inaczej, wszak byłem jego asystentem, a Joe traktował mnie jak najbliższego przyjaciela. Z wzajemnością zresztą. Byłem gotów, tak przynajmniej mi się wydawało. Eksperci nie podzielali mojego optymizmu, wróżąc The Dons ciężkie czasy pod batutą nieopierzonego menedżera. Po mojej stronie bez wątpienia stał stary poczciwy Stanley. Stanley Reed. Chairman w prawdziwym tego słowa znaczeniu, legenda The Dons. Lubiliśmy się z wzajemnością, chyba głównie dlatego, że zawsze chętnie przesiadywałem z nim w "Grapes and Fox" wysłuchując niezliczonych opowieści. Dziadek Stan jak zwykliśmy na niego mawiać był człowiekiem starej daty. Zawsze pod krawatem, w ulubionej wysłużonej marynarce, miał swój stolik gdzieś w samym kącie okrutnie zadymionego pomieszczenia. Siedzieliśmy w kilka osób (zazwyczaj byli z nami Joe i Vinnie) snując wizje wielkiego Wimbledonu. Marzyły nam się europejskie puchary, ale odejście Kinneara mogło wybić nas z rytmu. Stan musiał być zawiedziony, ale nie dawał tego po sobie poznać. Obaj dobrze wiedzieliśmy, że The Dons nie złamie absolutnie nic...
  9. Styl. Wiele osób zarzucało The Dons jego totalny brak. Moje spojrzenie na futbol jednak całkowicie rozmijało się z tymi opiniami. Gra Wimbledonu była wszak tak charakterystyczna, że na lata wryła się w pamięć kibiców. Chcąc nie chcąc, po kilku dekadach zapamiętamy tych wybitnych i tych, którzy czymś się wyróżniali. Crazy Gang na brytyjskich murawach wyróżniał się niczym schlany alfons na charytatywnym balu. Nie zamierzałem w żaden sposób naprawiać tego potwora. 4-4-2 z bocznymi pomocnikami wyrzucającym bez wytchnienia piłkę w pole karne było jedynym słusznym rozwiązaniem. Pierwsza jedenastka miała się dopiero wykrystalizować, ale nie wyobrażałem sobie jej bez kilku gości. W bramce numerem jeden był Sullivan. Środek obrony tworzyć miało dwóch świetnych wychowanków - Perry i Blackwell. Grą kierować miał Earle ubezpieczany przez Vinniego. Prawoskrzydłowy to kolejny wychowanek Ardley, a za kłusowanie w polu karnym odpowiadać miał Ekoku. Rozgrywki ligowe miałem rozpocząć od wyjazdu na Goodison Park. Do tego czasu chciałem rozegrać 2-3 sparingi i koniecznie rozejrzeć się za nowymi twarzami (kilka nazwisk miałem już w swoim notesie). Nie chciałem eksperymentować, więc wzmocnień szukałem jedynie na Wyspach, do tego obracając się w kręgu już ogranych na ligowych boiskach zawodników. Championship Manager 2 - 97/98.
  10. Na Selhurst przede wszystkim brak środka pola, co przy skrzydłowych zupełnie bez formy daje tragiczny rezultat. Kalendarz jaki mają przed sobą powoduje, że mogą się szybko z tego bagna nie wygrzebać.
  11. - Vinnie!!! Vinnie!!! Vinnie!!!!!!!!! - Boss bez nerwów. Spokojnie. - Jakie bez nerwów? Jakie spokojnie? Jutro mecz... - No tak, mecz. Ale to dopiero jutro. Dzisiaj wieczorkiem zaliczymy z chłopakami regenerację i będą gotowi. Boss! Zrobimy to po swojemu, jak zawsze he he he... Vinnie Jones. Gość nie uznający na murawie żadnych półśrodków. Mecz czy zwykły trening, on zawsze na wślizgu. Zresztą to było słowo klucz, jednosylabowa definicja bandy z Merton. Wślizg... Plough Lane zamknięto na cztery spusty kilka lat temu zmuszając nas do tułaczki po wysłużonym Selhurst Park. Centrum treningowe? Kawałek wolnej przestrzeni bardziej przypominający szkockie bagna. Jakim cudem ten okręt utrzymywał się na wzburzonych wodach Premiership lat dziewięćdziesiątych pojęcia nie mam. Wiem tylko, że duch legendarnego Crazy Gangu dalej unosił się w powietrzu. Sezon 97/98 zapowiadał się ekscytująco. Pomimo zajęcia ósmej lokaty we wcześniejszych rozgrywkach kadra wymagała wzmocnień. W lidze zaczęły pojawiać się pokaźne pieniądze, więc słabsze ekipy z coraz większym trudem utrzymywały się na pokładzie. Nasza sytuacja była ekstremalnie trudna, ale The Dons nie można było tak po prostu skreślać. Vinnie i jego ekipa tylko na to czekali. Wszak nadchodził czas połowu, na horyzoncie pojawiła się kolejna ligowa sobota...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...