Skocz do zawartości

Gregor

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    254
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

O Gregor

  • Urodziny 03.02.1992

Informacje

  • Wersja
    FM 2013
  • Ulubiony klub
    Wisła Kraków
  • Skąd
    Sokółka/Warszawa
  • Płeć
    Mężczyzna

Kontakt

  • Website URL
    http://
  • Gadu Gadu
    1288769

Gregor's Achievements

Junior

Junior (3/15)

-1

Reputacja

  1. Gregor

    Święte wojny

    Nasz kolejny rywal był dla mnie wielką niespodzianką. Z jednej strony była to jedna z najbogatszych drużyn w stawce, rozgrywająca swoje spotkania na liczącym 16 000 miejsc stadionie, przez fachowców uznana za ustępującą tylko spadkowiczowi z Liga Adelante - Albacete Balompie. Z drugiej jednak był to zespół, który nie wygrał żadnego z pierwszych pięciu ligowych spotkań, między innymi remisując na wyjeździe z pokonaną przez nas Orihuelą, a także w szokującym stylu przegrywając u siebie 0:5 z dobrze nam znanym Teruel. Poza tym polegli już w pierwszej rundzie Copa del Rey ze słabą Jumillą, która przegrała później wszystkie kolejne spotkania w swojej grupie. Wśród okrzyków ponad 10 tysięcy widzów wybiegliśmy na murawę z misją pogrążenia Castellón w dołku i już pierwsza akcja pokazała, że jesteśmy śmiertelnie poważni. Przeciwnicy nie zdążyli jeszcze nawet powąchać piłki, a ta już zatrzepotała w ich siatce. Po spokojnym rozegraniu na własnej połowie Santi przerzucił futbolówkę nad obrońcami, dobiegł do niej Alcacer, chwilkę poprowadził, po czym bez problemów przelobował wysuniętego bramkarza. Chwilę później młodziutki napastnik stanął przed kolejną szansą, ale ostry kąt i towarzystwo obrońców zrobiły swoje. W 6 minucie błąd przy rozegraniu stałego fragmentu dał nam wymarzoną sytuację - Roldan popędził z piłką przez pół boiska, dośrodkował ją do osamotnionego Alvaro, ale ten fatalnie główkował i przeniósł piłkę nad poprzeczką. Alcacer dzięki swojej szybkości stanął przed jeszcze jedną szansą już kilka minut później, ale tym razem nie trafił w bramkę. Gospodarze, którzy swoją drogą grali takim samym ustawieniem, jak my, byli wyraźnie zszokowani takim początkiem, ale mimo to potrafili skorzystać z naszego niedbalstwa pod swoją bramką i doprowadzili do wyrównania - Enakarhire po raz kolejny zawiódł z kryciem, a Luzi zdecydowanie nie popisał się przy interwencji. Ta bramka nieco podcięła nam skrzydła, ale w dalszym ciągu przeważaliśmy. W 35 minucie Diarra bardzo ładnie wymanewrował obrońców i pozostawił wykończenie w rękach Alcacera - ten spisał się jak należy, ale sędzia dopatrzył się spalonego. Można polemizować, czy Diarra nie powinien wykończyć tej akcji w pojedynkę, ale trzeba zwrócić uwagę na fakt, że o żadnym ofsajdzie nie mogło być mowy - sędzia popełnił olbrzymi błąd. Nie pozwoliliśmy, żeby to uderzyło nam do głowy i już po paru minutach piłka ponownie trafiła do siatki - po wielu podaniach Roldan w końcu wbiegł w pole karne i płaskim strzałem przywrócił nam ze wszech miar zasłużone prowadzenie. Drugą połowę chcieliśmy rozpocząć od równie mocnego uderzenia, co pierwszą i po kilku minutach Alvaro cieszył się ze strzelonej bramki - próżno, arbiter znów odgwizdał spalonego, a powtórki telewizyjne (oba mecze z Castellón, a także przynajmniej jeden z Albacete zostały wybrane do transmisji) wykazały, że stał w jednej linii z obrońcą. Po chwili ta sytuacja mogła się na nas zemścić, ale Luzi świetną interwencją odkupił swoje winy z pierwszej połowy. Pomyłki arbitrów miały prawo nas poddenerwować, ale zachowaliśmy spokój i to popłaciło - gdy gospodarze zaczęli dłużej utrzymywać się przy piłce, pięknym szczupakiem skarcił ich Alcacer. Asystował przy tym trafieniu Roldan dorzucając piłkę z rzutu wolnego z głębi pola. Wypożyczony z Valencii napastnik potwierdził tym samym moje przypuszczenia, że to jemu należy się miejsce w pierwszym składzie. Oriol Riera najprawdopodobniej nie chciał, abym miał wątpliwości, gdyż w 80 minucie zmarnował niesamowitą sytuację. Wcześniej nie udało się strzelcom poprzednich trzech bramek i choć gospodarze też próbowali szczęścia, wynik nie uległ już zmianie. 25.09.2010r., Castalia, Castellón de la Plana: 10 415 Segunda División B3: 6/38 [18.]CD Castellón 1:3 [1.]CD Alcoyano 01. Paco Alcacer (0:1) 13. Fernando Bejar (1:1) 41. Guillermo Roldan (1:2) 59. Paco Alcacer (1:3)
  2. Gregor

    Święte wojny

    W jedynym wrześniowym spotkaniu reprezentacja Polski po wyjątkowo nudnym meczu tylko zremisowała z Australią. Po bramce Damiena Perquisa nasi reprezentanci długo prowadzili, ale ostatecznie na kilka minut przed końcem stracili bramkę i sparing rozgrywany na stadionie Wisły w Krakowie zakończył się wynikiem remisowym - 1:1. My za to mecze towarzyskie mieliśmy daleko za sobą i musieliśmy walczyć o punkty. Tym razem dostarczyć je mieli nam gracze Alziry, również uważani za jeden z najsłabszych zespołów w stawce. Jeśli chcemy awansować, musimy wycisnąć ile się da właśnie z najsłabszymi przeciwnikami, aby zrekompensować ewentualne straty z tymi silniejszymi. Moi zawodnicy najwyraźniej podzielali mój tok myślenia, gdyż przeciwnikom w ogóle nie dali dojść do głosu. Już po pierwszych 10 minutach mogło być 3:0, ale naszym strzałom brakowało precyzji. Widziałem jednak, że zdecydowanie kontrolowaliśmy grę i bramki były tylko kwestią czasu. Nie załamywałem się więc, kiedy do szatni schodziliśmy wciąż z rezultatem bezbramkowym, mimo wielu stworzonych sytuacji. Szczęście przyjezdnych musiało się w końcu wyczerpać i tak też się stało przed upływem godziny - rozpaczliwa próba przerwania naszego ataku sprawiła, że Roldan miał wystarczająco miejsca i czasu, aby płaskim strzałem w długi róg wysunąć nas na prowadzenie. Po chwili Cesar Ortiz dośrodkował piłkę w pole karne z kilkudziesięciu metrów, a nasz kapitan skierował ją do siatki celną główką. 2:0 i mogliśmy dopisać 3 punkty na swoje konto. 22.09.2010r., El Collao, Alcoy: 2689 Segunda División B3: 5/38 [1.]CD Alcoyano 2:0 [18.]UD Alzira 60. Guillermo Roldan (1:0) 63. Guillermo Roldan (2:0)
  3. Gregor

    Święte wojny

    Badalona była zespołem, który mógł sprawić nam spore trudności, ale w dalszym ciągu nie był to zespół, który zdaniem bukmacherów był faworytem - nawet mimo faktu, że mecz rozgrywaliśmy na stadionie naszych rywali. Mój niepokój wzbudziła murawa rywali - była ona bardzo wąska, co mogło sprawić olbrzymie trudności naszym skrzydłowym, a właśnie na bokach w dużej mierze opierał się nasz potencjał ofensywny. Nie myliłem się, co prawda nie daliśmy się zepchnąć do obrony, ale mieliśmy autentyczne problemy w posiadaniu piłki. Paradoksalnie jednak to my byliśmy bliżsi strzelenia bramki, ale zaskakujący strzał Pepe Moiny zza pola karnego trafił tylko w słupek. Coś jednak było trzeba zmienić, więc kazałem zawodnikom zwolnić, bardziej szanować piłkę i spróbować złapać rytm. Już to przyniosło skutek, a po chwili wydatnie pomógł nam jeszcze napastnik gości David Prats, który sfrustrowany tym, że odpowiednio asekurowaną przez Enakarhire piłkę złapał Luzi, wjechał w Nigeryjczyka obunóż. Do przerwy nie forsowaliśmy tempa, aby nie nadziać się na głupią kontrę - plan na drugą połowę był już zgoła inny - strzelić zwycięską bramkę za wszelką cenę. Mieliśmy swoje szanse - najpierw po ładnej akcji źle wykończył Roldan, później po rzucie rożnym w poprzeczkę trafił Diarra, zamierzałem już zaniedbać obronę, byle tylko strzelić i liczyć na to, że gospodarze nagle się nie przebudzą. W końcu się udało - Gato, który wszedł za Rierę (ten kompletnie zawiódł, gdy dałem mu szansę gry od pierwszej minuty), nie zdołał utrzymać piłki w polu karnym, ale to nawet lepiej, gdyż ta trafiła do Santiego. Nasz pomocnik zbiegł do środka i uderzył pod poprzeczkę pozbawiając przeciwników marzeń o korzystnym rezultacie. Tym samym Santi w drugim kolejnym meczu strzelił bramkę wchodząc z ławki rezerwowych i dobitnie dał mi do zrozumienia, że należy mu się miejsce w pierwszej jedenastce. 19.09.2010r., Avenida de Navarra, Badalona: 1972 Segunda División B3: 4/38 [15.]CF Badalona 0:1 [1.]CD Alcoyano 39. David Prats (cz.k.) 85. Santi (0:1)
  4. Gregor

    Święte wojny

    Przed meczem z Saintboią mogliśmy już trochę odpocząć - zauważyłem w kalendarzu, że czeka nas już tylko jeden mecz ligowy w środku tygodnia - każdy inny zapisany mamy na niedzielę, więc kondycyjnie mogą nam zagrozić jedynie rozgrywki Pucharu Federacji, w którym dobrze byłoby powetować sobie za niepowodzenie w dużo bardziej prestiżowym Pucharze Króla. Do rozpoczęcia Copa Federación mieliśmy jednak jeszcze dużo czasu i całą uwagę poświęcałem rozgrywkom ligowym. Przyjezdni, podobnie jak Teruel, byli określani jako kandydaci do spadku i mieli bezproblemowo dostarczyć nam 3 punkty. Faktem jest, że patrząc na umiejętności zawodników, prezentowaliśmy się bardziej okazale i miałem nadzieję, że uda nam się to przełożyć na wynik. Kibice nie musieli długo czekać na otwarcie wyniku, a okoliczności, w których padła pierwsza bramka, sprawiły, iż chwyciłem się za głowę z niedowierzaniem, po czym zaśmiałem radośnie. Alvaro - nasz etatowy wykonawca stałych fragmentów gry - posłał piłkę w pole karne z rzutu wolnego, do jej złapania przymierzał się bramkarz, ale tor jej lotu niefortunnie zmieniły plecy niezdarnego obrońcy. Czas jakby zamarł, gdy futbolówka zmierzając w stronę bramki odbiła się jednak od słupka i spadła przy linii bramkowej. Przytomność umysłu zachował na szczęście Alcacer i darowanej mu przez los szansy nie zmarnował. Paco mógł podwoić nasze prowadzenie jeszcze przed przerwą, ale w dogodnej sytuacji trafił tylko w słupek. Chwilę wcześniej jedyny raz poważnie zagrozili nam przeciwnicy - cudowny strzał Heredii z 30 metrów trafił jednak tylko w spojenie i mogliśmy mówić o sporym szczęściu. Zawodnik ten uderzył bez zastanowienia, z pierwszej piłki i gdyby tylko miał trochę więcej szczęścia, Luzi musiałby wyjmować piłkę z siatki. Do przerwy jednak wynik się nie zmienił, choć nasz młodziutki napastnik mógł rozstrzygnąć to spotkanie w pojedynkę. Z szatni wyszliśmy z założeniem uspokojenia gry i kontrolowania przebiegu spotkania - wychodziło nam to bardzo dobrze, gdyż goście nie potrafili dojść do głosu, a my w końcu dopięliśmy swego i dołożyliśmy dwie bramki - najpierw dośrodkowanie Alvaro z prawego skrzydła wykończył wślizgiem Roldan, a po paru minutach strzelec bramki i nasz kapitan zarazem podał w polu karnym do Santiego, a ten technicznym strzałem w długi róg ustawił wynik spotkania na 3:0. Na 20 minut przed końcem rywale nie próbowali już nawet niczego zdziałać. Z kompletem zwycięstw zostaliśmy samodzielnym liderem tabeli. 12.09.2010r., El Collao, Alcoy: 2699 Segunda División B3: 3/38 [3.]CD Alcoyano 3:0 [20.]FC Santboia 15. Paco Alcacer (1:0) 37. Pedro (knt.) 66. Guillermo Roldan (2:0) 70. Santi (3:0)
  5. Gregor

    Święte wojny

    Popełniłem błąd. Na konferencji prasowej po pierwszym starciu z Teruel większą uwagę zwracałem na naszą słabą grę niż na wynik. Nie wszystkim zawodnikom się to spodobało - uznali, że wywieram na zespole niepotrzebną presję. Być może niektórzy wciąż mieli w pamięci moje słowa, kiedy wychodzili na murawę w meczu pucharowym i to doprowadziło do naszej zguby. Na odbudowanie się mieliśmy zaledwie cztery dni. Morale, o które zabiegaliśmy w okresie przygotowawczym, rozsypały się po zaledwie dwóch spotkaniach. Receptą na to powinno być zwycięstwo w kolejnym meczu - z Orihuelą walczyliśmy więc nie tylko o trzy punkty, ale także o odbudowanie pewności siebie i odkupienie w oczach trzech tysięcy zgromadzonych na stadionie kibiców. Ciężko było wskazać drużynę lepszą w pierwszej odsłonie spotkania - zdecydowanej przewagi nikt nie osiągnął, klarownych sytuacji strzeleckich też było brak i o rezultacie zadecydował przebłysk jednego zawodnika - Alcacer, któremu dałem szansę od pierwszych minut, przyjął piłkę przed polem karnym, jak gdyby nigdy nic przebiegł obok obrońcy i posłał piłkę prosto w okienko. Drugie 45 minut zaczęło się dość nerwowo - goście mieli dwie okazje, w których mogli się lepiej zachować, ale tak się na szczęście nie stało i nie zdołali skierować futbolówki do siatki. Po długim okresie boiskowej nudy zdecydowałem się wpuścić na murawę Pepe Moinę, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Najpierw wbiegający na długi słupek pomocnik skorzystał z biernej postawy kryjącego go defensora i celną główką wykończył dośrodkowanie Alvaro z rzutu rożnego, a już po paru minutach w takiej samej sytuacji zgrał piłkę do stojącego po drugiej stronie pola bramkowego Roldana, a ten dostawił tylko nogę. Po tych ciosach goście nie byli w stanie się podnieść, a my mieliśmy jeszcze swoje sytuacje na dobicie rywali - zmarnowali je odpowiednio Riera i Roldan. 5.09.2010r., El Collao, Alcoy: 3141 Segunda División B3: 2/38 [4.]CD Alcoyano 3:0 [6.]Orihuela CF 28. Paco Alcacer (1:0) 78. Pepe Moina (2:0) 82. Guillermo Roldan (3:0) 90+2. Miguel Palencia (knt.) 90+3. Santi (knt.)
  6. Gregor

    Święte wojny

    Razem z sierpniem skończyły się występy polskich zespołów w europejskich pucharach. Reprezentująca Polskę w Lidze Mistrzów Wisła Kraków nie uniknęła problemów już ze słabym Neftczi Baku (2:1 w dwumeczu), aby później polec w starciu z FC Kopenhagą (2:3). Biała Gwiazda miała nadzieje przynajmniej na awans do Ligi Europejskiej, ale na drodze stanął jej Sporting Lizbona (1:6). Nie lepiej poradziła sobie Legia Warszawa. O ile z duńskim Randers FC wygrała bez problemu (5:2), o tyle Beskitas Stambuł był już poza zasięgiem (0:5). Jagiellonia Białystok zaczynała od pierwszej rundy eliminacji i bez problemu uporała się zarówno z Santa Colomą z Andory (7:0), jak i węgierskim Kecskemeti (6:1). Zabrakło jednak szczęścia w losowaniu, które skojarzyło Białostoczan z brytyjskim Stoke City (0:4). Najbliżej awansu do fazy grupowej był Śląsk Wrocław. Dwie bramki strzelone na wyjeździe ustawiły dwumecz z Szachtiorem Soligorsk (2:0), a dwie czerwone kartki dla rywali, każda w parze z bramką, zdecydowanie pomogły w starciu ze Spartą Praga - dwubramkową zaliczkę z pierwszego meczu udało się obronić (2:1). W decydującym starciu Wrocławianie podejmowali Hannover 96 - u siebie wygrali 2:1, ale niestety na niemieckiej ziemi nie potrafili dojść do głosu nawet, gdy od 65. minuty grali z przewagą dwóch zawodników. Porażka 0:1 oznaczała pożegnanie się z Europą. Jedynym pocieszeniem pozostawał fakt, że w sierpniowym sparingu reprezentacja Polski po całkiem niezłej grze pokonała Kamerun 2:0. Gole dla Polski strzelili grający we Francji Damien Perquis i Ireneusz Jeleń, który swoją drogą wspaniale rozpoczął swoją przygodę w Lille - w 3 pierwszych spotkaniach ligowych zaliczył 4 trafienia. W związku z naszym sukcesem na wyjeździe w spotkaniu ligowym, wszyscy związani z klubem, a w szczególności jego kibice, nie dopuszczali do siebie innej myśli niż nasze pewne zwycięstwo i awans w meczu pucharowym. Srodze się rozczarowali. Jak przed paroma dniami, tak i teraz mecz rozpoczęliśmy w najgorszy możliwy sposób. Dośrodkowanie z rzutu wolnego spod linii bocznej boiska, Enakarhire odpuszcza krycie i Negral szczupakiem pakuje piłkę do bramki. Tym razem zawodnicy z Teruel nie zamierzali powtórzyć błędów z ostatniego weekendu i nie dali nam odpowiedzieć. Mieliśmy przewagę - zdecydowanie dłużej utrzymywaliśmy się przy piłce, ale nie potrafiliśmy przełożyć tego na okazje bramkowe. Liczyłem, że Diarra poprowadzi zespół do kolejnego zwycięstwa, ale i na niego goście znaleźli sposób - ostre wejście w 23 minucie i malijski pomocnik przedwcześnie zakończył swój udział w spotkaniu. Kolejny cios goście wyprowadzili kilkanaście minut później - Fernando Martin po rzucie rożnym ponoć popchnął rywala w polu karnym i sędzia nie bał się podyktować jedenastki. Takiej okazji goście zmarnować nie mogli. Mimo naszej zdecydowanej przewagi, do przerwy nie potrafiliśmy poważnie zagrozić bramce rywala i wynik nie uległ zmianie. Rozmowa motywacyjna najwyraźniej dała jakiś efekt, gdyż już w pierwszych minutach mieliśmy olbrzymią szansę na gola kontaktowego - Riera popędził ku wybitej pod pole karne piłce, zostawił daleko z tyłu obrońców, ale nie potrafił futbolówki odpowiednio zgasić - odskoczyła mu i stała się tym samym łatwym łupem dla bramkarza, a że niewykorzystane okazje lubią się mścić, kilkanaście minut później było już po meczu. Jaime wrzucił piłkę z rzutu wolnego, jej tor lotu źle obliczył Luzi, został uprzedzony przez Negrala, który bez problemów trafił do pustej bramki. Kiedy wielu z naszych kibiców opuszczało już stadion w rozgoryczeniu, Roldan ambitnie powalczył o piłkę, posłał w bój Alcacera, ten minął Jaime, pobiegł prawie do linii końcowej, skąd dograł do niepilnowanego Gato, a nasz zawodnik nie miał problemów z wpakowaniem piłki do siatki z takiej odległości. Na więcej tego dnia nie było nas już stać. Wstyd, hańba, brak słów. 01.09.2010r., El Collao, Alcoy: 1710 Copa del Rey: 2 Runda [2B3]CD Alcoyano 1:3 [2B3]CD Teruel 03. Alberto Negral (0:1) 23. Drissa Diarra (knt.) 34. Juli (0:2 rz.k.) 62. Alberto Negral (0:3) 77. Manuel Gato (1:3)
  7. Gregor

    Święte wojny

    Los chciał, że w drugiej rundzie Copa del Rey zagramy z tym samym zespołem, z którym inaugurujemy ligę. Teruel pokonało Gandię po dogrywce i najpierw podejmie nas na swoim stadionie, a już kilka dni później przyjedzie do Alcoy z nadzieją na awans do kolejnej rundy pucharu. Zdaniem mediów jest to jedna z najsłabszych drużyn w ligowej stawce, więc liczę na to, że w obu spotkaniach zwyciężymy zdecydowanie. Oglądając nagranie z pucharowego spotkania naszych najbliższych rywali, zauważyłem, że w końcówce wielu z nich było już bardzo zmęczonych - od tego meczu minęło ledwie pół tygodnia, więc niewątpliwie przeciwnicy czuć będą w nogach trudy ich ostatniej, trwającej przecież 120 minut potyczki. Liczyłem na to, że to zmęczenie pomoże nam w zwycięstwie. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, mogłem być chyba zaskoczony tym, że w 6 minucie straciliśmy bramkę - głupia strata Santiego i niedbałość Martina doprowadziły do tego, że sezon rozpoczął się zdecydowanie nie po naszej myśli. Na szczęście nasza odpowiedź była natychmiastowa - już w pierwszej akcji po wznowieniu Roldan wpadł w pole karne, gdzie został sfaulowany przez Kiko. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Diarra i nie dał najmniejszych szans bramkarzowi kierując piłkę w okienko. Przejęliśmy inicjatywę i staraliśmy się wyjść na prowadzenie - udało nam się to w 35 minucie. Po rzucie rożnym gospodarze wybili piłkę z pola karnego, ale ta trafiła z powrotem do Alvaro. Nasz skrzydłowy wbiegł w pole karne, dostrzegł niepilnowanego Diarrę, a ten takiej sytuacji nie mógł zmarnować - posłał piłkę między dwoma rozpaczliwie interweniującymi defensorami wysuwając nas na prowadzenie. Do przerwy staraliśmy się jeszcze powiększyć nasz dorobek strzelecki, ale nasze starania spełzły na niczym. W drugiej połowie zbyt wiele się już nie działo - my nie rzucaliśmy się niepotrzebnie do ataku, a gospodarze nie mieli za bardzo pomysłu, jak nam przeszkodzić. Pierwsze punkty, choć nie wywalczone w imponującym stylu, trafiają do Alcoyano. 29.08.2010r., Pinilla, Teruel: 1256 Segunda División B3: 1/38 [-]CD Teruel 1:2 [-]CD Alcoyano 06. Omar (1:0) 09. Drissa Diarra (1:1 rz.k.) 35. Drissa Diarra (1:2)
  8. Gregor

    Święte wojny

    Na mecz z Betisem Sevilla nie mogłem wziąć kontuzjowanego Diarry ani Alcacera, który ledwie wyzdrowiał po swoim urazie, już udał się na zgrupowanie kadry do lat 19. Jak z pozostałymi pierwszoligowcami, tak i teraz nie zobaczyliśmy kilku czołowych zawodników przyjezdnych. Nie znaczy to jednak, że nie mieli kim nas straszyć i nikogo nie zdziwił chyba fakt, że to oni jako pierwsi wyszli na prowadzenie. Trzeba przyznać, że graliśmy słabo, ale fenomenalny początek drugiej połowy pozwolił nam nabrać wiary w siebie - piłka przechodziła między zawodnikami jak po sznurku i tym sposobem po akcji, w której udział brał również bramkarz, Roldan uderzył z ostrego kąta, a sparowaną przez bramkarza piłkę w siatce umieścił Riera. Minuty mijały, a wynik nie ulegał zmianie i już wydawało się, że po raz kolejny zremisujemy z wyżej notowanym przeciwnikiem, gdy Marco Materazzi skosił Santiego w obrębie szesnastki. Gato nie zawahał się i pewnym strzałem z jedenastu metrów dał nam zwycięstwo. Ostatnie dwa mecze przed rozpoczęciem rozgrywek ligowych zagraliśmy z dużo słabszymi zespołami - Santa Martą i CD Quintanar. Święta Marta widocznie zesłała na nas jakieś klątwy, gdyż skutecznością tego dnia z pewnością nie liczyliśmy i mimo olbrzymiej przewagi wygraliśmy tylko 3:1 po golach Riery, Moiny i Alvaro. Fenomenalny Riera zaliczył również klasycznego hat-tricka w ostatnim meczu okresu przygotowawczego. Bramkę z karnego dołożył Alcacer i w dobrym stylu wygraliśmy 4:0. Żal jedynie kontuzji, której nabawił się Carrión - z całą pewnością mogę stwierdzić, że inaugurację sezonu opuści. Jako ostatni już chyba nabytek ściągnąłem na wypożyczenie Cesara Ortiza (21, Hiszpania, LB, O PŚ) z Atletico Madrid. W zespole mieliśmy jeden słaby punkt - w zależności od tego, gdzie wystawiałem Mofokenga, był to prawy obrońca lub defensywny pomocnik. Teraz Afrykanin może aklimatyzować się w drugiej linii, a młody Hiszpan zajmie miejsce po prawej stronie. Jesteśmy zwarci i gotowi, okres przygotowawczy przebiegł bardzo dobrze, zawodnicy w pełni opanowali taktykę, muszą się jeszcze tylko lepiej zgrać i jestem pewien, że nie zawiedziemy oczekiwań ani kibiców, ani bukmacherów, którzy widzą nas na czwartym miejscu ligowej tabeli. Moim zdaniem jesteśmy w stanie ugrać coś więcej. Cel na bieżący sezon? Awans.
  9. Gregor

    Święte wojny

    Mi się udaje zachęcać na niskie klauzule dla klubów z wyższych lig, wtedy oczekiwania co do pensji idą znacznie w dół . --- Pierwszym naszym sparingpartnerem był zespół Athletic Bilbao. Marcelo Bielsa najwyraźniej zlekceważył moich chłopaków, gdyż wilczą część pierwszej jedenastki zostawił w domu. Musiał więc zatem być solidnie zdziwiony, gdy przejęliśmy inicjatywę i w 23 minucie za sprawą Alvaro wyszliśmy na prowadzenie. Filigranowy skrzydłowy dostał piłkę przed polem karnym, mimo asysty obrońcy ruszył do przodu i potężnym strzałem w krótki róg wpakował piłkę w samo okienko. Rozgrywaliśmy dobre spotkanie, ale niestety nie było dane nam wygrać - kilka minut po przerwie moi obrońcy zaniedbali krycie i straciliśmy bramkę. Nie minęło dużo czasu, a czerwoną kartkę dostał testowany przeze mnie prawy obrońca Sascha Benda i spodziewałem się, że od tego momentu będzie już tylko gorzej, ale ku mojemu zaskoczeniu graliśmy dalej jak równy z równym. Spotkanie zakończyło się podziałem punktów, co było wynikiem sprawiedliwym, wszak obie drużyny stworzyły kilka bardzo groźnych sytuacji - nie udało się jedynie ich wykorzystać. Spotkanie to utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto podpisać kontrakt z testowanym Gabrielem Mofokengiem (28, RPA: 1/0, O PL, DP/P Ś). Afrykańczyk był jedną z wyróżniających się postaci na boisku, do tego dobre wrażenie sprawiał na treningach i jestem przekonany, że będzie dla nas dużym wzmocnieniem. Atletico B próbowało pokonać nas dziwną taktyką - kompletnie pominęli środek pola. Oczywiście w związku z tym łatwo ich zdominowaliśmy, ale 6 zawodników defensywnych stanowiło ciężką do sforsowania zaporę, nawet po tym, jak czerwoną kartkę otrzymał skrzydłowy rywali i graliśmy w przewadze. Ponownie błysnął jednak Alvaro, który tym razem został sfaulowany w polu karnym, a jedenastkę na bramkę zamienił Fernando Martin. Więcej goli w tym spotkaniu nie padło, choć dwa razy po naszych główkach piłka trafiała w poprzeczkę, zaś w ostatniej minucie Riera mając mnóstwo miejsca nie wykorzystał sytuacji 1 na 1. Przed spotkaniem z Manchego doszło do przykrego incydentu. Diego Jimenez, najlepiej opłacany w zespole zawodnik, był niezadowolony z obciążeń treningowych, a gdy zasugerowałem mu spięcie pośladów, śmiertelnie się obraził, mimo moich prób załagodzenia sytuacji. Widziałem w tej sytuacji tylko jedno możliwe rozwiązanie - lista transferowa. W sparingu Diego nie usiadł nawet na ławce rezerwowych, a będący dopiero u progu okresu przygotowawczego nie byli w stanie się nam przeciwstawić. Po golach Riery, Moiny, Martina i Gato wygraliśmy 4:0. Kilka dni później obrażalski pomocnik był już zawodnikiem włoskiego Taranto, gdzie trafił za €100.000. Niemal natychmiast znalazłem na jego miejsce świetnego technicznie Malijczyka - Drissę Diarrę (25, Mali, P/OP Ś). On również dołączył do nas z wolnego transferu. Tuż przed spotkaniem z Valencią w klubie zameldował się wysoki Patrice Luzi (30, Francja, BR), któremu zamierzałem powierzyć koszulkę z numerem 1. Szansę debiutu dostał już w meczu z jedną z najsilniejszych ekip w Hiszpanii i skapitulował przed upływem 10 minut. Goście, choć grali rezerwami, kompletnie nie dali nam pograć w pierwszej połowie i mogłem być szczęśliwy, że nie daliśmy sobie strzelić więcej goli. Druga połowa w naszym wykonaniu wyglądała już o wiele lepiej i kiedy siedmiu nowych zawodników czekało przy linii bocznej na swoją kolej, ostatni zryw przed zmianą dał nam bramkę - wynik meczu na 1:1 ustalił Riera.
  10. Gregor

    Święte wojny

    B3, najtrudniejszy rywal to Albacete Balompie. Po wyborze drużyny zauważyłem, że w rzeczywistości Alcoyano awansowało w ubiegłym sezonie, tylko RUT widocznie tego nie uwzględnił. --- Sztab szkoleniowy powiększył się o trzech fachowców już drugiego dnia mojego pobytu w klubie. Moim asystentem został były bramkarz reprezentacji Kamerunu, uczestnik czterech Mistrzostw Świata, Jacques Songo'o. Jako obserwatorów zatrudniłem mojego rodaka, również posiadającego bogatą przeszłość piłkarską Andrzeja Szarmacha, a także mniej znanego Rosjanina, Andrey'a Mokha. Kilka dni później mogłem już być zadowolony z liczebności moich współpracowników. Na pozycji trenerów zatrudniłem kolejnego Polaka, Tomasza Strejlau oraz Hiszpana, Nacho Cantero, zaś ostatnimi scoutami zostali również miejscowi, Mariano Aguilar oraz Cardero. A jeśli już o pracownikach mowa, każdemu z zastanych już przeze mnie w klubie zaoferowałem nowy kontrakt z nadzieją, że ku uldze klubowych finansów zdecydują się je podpisać. Tak się niestety nie stało, więc siadłem do negocjacji i te zakończyły się cząstkowym sukcesem. Nikomu z pensji nie pociąłem, ale Segura, Madrid i Arroyo zgodzili się na skrócenie kadencji. Dla każdego z nich będzie to ostatni rok w Alcoy. Pierwszym wzmocnieniem kadry zawodniczej okazał się Santi (26, Hiszpania, P Ś), którego zaproponował mi jego agent, a że wymagania finansowe miał zdecydowanie nieproporcjonalne do możliwości, byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem go tu sprowadzić. Jest to zawodnik, który z pewnością będzie odpowiednim partnerem dla Diego Jimeneza. Jeden z konkurentów na tej pozycji, Jorge Devesa, przyznał, że nie ma już czego szukać w tym zespole i odszedł do Racingu Ferrol, wzbogacając klub o €10.000. Zdecydowałem się też pozbyć wypożyczonego Roberto Batresa. Zawodnik ten nie miał co liczyć na grę w pierwszym zespole, więc nie ma co wstrzymywać jego kariery - może wypożyczy go ktoś inny. Kolejny transfer do klubu był już o wiele bardziej spektakularny. Wśród licznie przyjeżdżających na testy zawodników odnalazłem kogoś pokroju Santiego - duże umiejętności, małe wymagania. Filarem naszej defensywy został więc Joseph Enakarhire (27, Nigeria: 24/2, O Ś), za którego również nie musieliśmy nikomu zapłacić. W międzyczasie dogadałem się z zarządem w kwestii pozyskania klubu patronackiego. Juan Serrano poważnie podszedł do roboty i po niedługim czasie przedstawił mi listę czterech zespołów skłonnych do współpracy. Oferta Valencii biła wszystkie inne na głowę, między innymi oferując nam dwa razy większe pieniądze niż pozostałe kluby. Nie trudno się domyślić, że to właśnie ten zespół zarekomendowałem i wkrótce formalności stało się zadość, a my widzieliśmy już pierwsze korzyści - do zespołu na ramach wypożyczenia doszedł jeden z najzdolniejszych wychowanków szkółki z oddalonej o zaledwie 100km Valencii - Paco Alcacer. Ten młody napastnik może moim zdaniem sporo namieszać. Oprócz tego słynne Nietoperze co roku będą obligowani do zagrania z nami meczu sparingowego, co z pewnością przyniesie nam dodatkowe dochody. Na ten okres przygotowawczy zaprosiłem do nas również ekipy Athletic Bilbao i Betisu Sevilla, patrząc głównie na walory ekonomiczne. Poza tym zakontraktowałem mecze ze słabszymi rywalami, Realem Manchego, CD Quintanar i UD Santa Marta. Rywalem o zbliżonym do nas poziomie powinny okazać się rezerwy Atletico Madrid. Do pierwszego ze sparingów podeszliśmy bez kolejnych wzmocnień.
  11. Gregor

    Święte wojny

    Choć do rozpoczęcia rozgrywek ligowych miałem ponad 2 miesiące, już pierwszego dnia w nowym otoczeniu zabrałem się solidnie do pracy. Moim celem na ten okres przygotowawczy było wyłożenie gruntu pod solidną ekipę, toteż na pewno nie prędko zacznę się nudzić. Swoje pierwsze godziny w Alcoyano poświęciłem na obejrzenie stadionu i zapoznanie się z moimi współpracownikami, jak i piłkarzami. Pierwszy dzień = pierwsze rozczarowania. Po El Collao wyraźnie było widać, że stadion ma już swoje lata i potrzebna będzie tu gruntowna modernizacja, a może nawet przerzucenie się na nowszy obiekt. Do tego jednak jeszcze długa droga i póki co musimy zadowolić się tym, że miejsca mamy tylko dla 5000 osób. I nie są to bynajmniej miejsca siedzące. Z drugiej strony nie oczekuję, aby zabrakło nam miejsca na tym poziomie rozgrywek, więc póki co może to i lepiej, gdyż tak mały stadion nie wymaga dużych nakładów finansowych. Klub dysponuje także przeciętnym zapleczem treningowym. Oględziny stadionu nie wypadły najgorzej i idąc na umówione spotkanie z członkami sztabu szkoleniowego byłem jeszcze dość optymistycznie nastawiony do całego przedsięwzięcia. Jeszcze... Każdemu ze współpracowników poświęciłem 15 minut, aby zapoznać się z ich sylwetkami, preferencjami i sposobami działania, a także podziałem ról za kadencji poprzedniego szkoleniowca. Zajęło mi to równe 2 godziny, więc łatwo się domyślić, że na dzień dzisiejszy pod ręką mam 8 osób: Na pierwszy ogień poszedł nasz jedyny obserwator - 41-letni Toni Torres, który nie pokazał się ze zbyt dobrej strony. Przede wszystkim sprawiał wrażenie, jakby zajmował się scoutingiem tylko dla zarobku i ponad swoją pracę przedkładał inne zajęcia. Jego stare raporty, które udało mi się odnaleźć, również mnie nie zachwyciły - często zrobione niechlujnie, mało szczegółowe, miejscami pokreślone przez mojego poprzednika, który najwyraźniej nie zgadzał się z ich treścią. Na wzmocnienia z jego rekomendacji ciężko liczyć, toteż zajmie się pewnie dostarczaniem chociaż podstawowych informacji o naszych rywalach. Następnie przyszła kolej na fizjoterapeutów - tych w klubie miałem aż trzech, co gorsza trzech darmozjadów, którzy umiejętności mieli nijakie (szczególnie pan Ismael Arroyo, którego za to w przeciwieństwie do panów Ramona Madrida i Jose Antonio Rubio nie było trzeba do pracy namawiać), za to inkasowali sobie pieniądze większe niż trenerzy i połowa zawodników pierwszego składu. Całej trójki bardzo chętnie bym się pozbył, ale niestety ich kontrakty kończą się kolejno w 2013, 2014 i 2015 roku. Za trening odpowiadało czterech fachowców - jeden trener ogólny, jeden trener juniorów, jeden trener siłowy i jeden trener bramkarzy. Ci dwaj pierwsi to panowie Toni López i Pablo Verdu - obu cechowała dość wysoka determinacja i odpowiednie podejście do młodzieży. Poza tym niczym się nie wyróżniali, podobnie jak pozostali specjaliści - Pau Soto i Francisco Segura. Kiedy tylko zostałem sam w swoim biurze, zacząłem z dziwną regularnością uderzać głową o ścianę - biurko niekoniecznie dobrze zniosłoby ten proceder. Moich współpracowników uznałem jedynie za zbędne obciążenia klubowych finansów, których też z racji długości ich kontraktów nie będzie się tak łatwo pozbyć. Jedynym rozwiązaniem tego problemu wydawało się podjęcie prób negocjacji kontraktów na moich warunkach - płacenie kilkudziesięciu tysięcy na odchodne nie bardzo mi się uśmiechało. O ile sztab medyczny mieliśmy przepełniony i o nowych fizjoterapeutach nie było mowy, o tyle wystarczająco miejsca, przynajmniej według zarządu, mieliśmy na zatrudnienie jeszcze 5 obserwatorów, trenera ogólnego i trenera pierwszego zespołu. Oczywiście te braki postaram się uzupełnić, aby mieć przy sobie choć kilku kompetentnych ludzi. Priorytet ma jednak ściągnięcie dla mnie porządnego asystenta - mój poprzednik najwyraźniej nie chciał nikogo wyróżniać tym zaszczytnym mianem. Najwięcej czasu tego dnia poświęciłem oczywiście na zapoznanie się z zawodnikami. W towarzystwie Toniego Lópeza, który wydawał się najbardziej ogarnięty w zespole, próbowałem ocenić możliwości każdego z naszych grajków i zaplanować wzmocnienia. Już przyglądając się kadrze na papierze zauważyłem parę problemów związanych z brakami na pozycjach, a problemy te miały się dopiero nasilić po zobaczeniu tego, co mamy. Bramkarze: Fernando Maestro (36, Hiszpania, BR) - nasz jedyny (!) bramkarz. Umiejętności i doświadczenia nie można mu odmówić, z pewnością jest to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, ale trzeba zwrócić uwagę na to, że nawet jak na bramkarza jest już stary i musimy poważnie myśleć o stworzeniu mu konkurencji w postaci kogoś młodszego z efektem natychmiastowym - co będzie, jeżeli przytrafi mu się kontuzja/czerwona kartka? Obrońcy: Gomis (20, Hiszpania, O PL, WO P) - nasz jedyny (!) prawy obrońca. W przeciwieństwie jednak do naszego jedynego golkipera, ten nie nadawał się do gry w pierwszym zespole. Choć jest jeszcze młody i skory do współpracy, ciężko dostrzec w nim potencjał na miarę moich oczekiwań. Zdecydowanie potrzebny nam tutaj ktoś bardziej umiejętny. Manuel Carrión (31, Hiszpania, O L) - mój faworyt do gry na lewej stronie defensywy. Bezpardonowy, waleczny, pewny w defensywie - szkoda tylko, że mniej skuteczny w ataku, ale to te mocne strony stawiają go moim zdaniem ponad poniższym. Morcillo (24, Hiszpania, O LŚ, WO L) - tego lewego obrońcę widziałbym na środku z braku lepszej alternatywy, ale zdaje się mieć wyraźne problemy z koncentracją i wystawienie go tam mogłoby nieść za sobą przykre konsekwencje. W związku z tym będzie rywalizował z Carriónem, od którego powinien być bardziej pożyteczny w ofensywie. Fernando Martin (28, Hiszpania, O Ś) - pewniak na tej pozycji, przez Toni Lópeza uważany za jednego z najlepszych defensorów na tym poziomie rozgrywek. Solidny, praktycznie bez słabych stron. Javier Trenzano (17, Hiszpania, O Ś) - już w tak młodym wieku prezentuje się całkiem nieźle, a do tego dobrze rokuje na przyszłość. W przyszłości możemy mieć z niego pożytek, ale póki co jest chyba dla niego za wcześnie na występy w pierwszym zespole. Migue (20, Hiszpania, O Ś) - od powyższego starszy trzy lata, ale na pewno nie przekłada się to na jego umiejętności. Powierzyć mu tak istotną pozycję, jak środek obrony, byłoby z mojej strony straszliwym błędem i raczej nie wierzę w to, że dam mu szansę. Dani Fernandez (23, Hiszpania, O/P L) - dość szybki, ofensywnie nastawiony lewy obrońca, posiada jednak zbyt wąski wachlarz umiejętności, żeby myśleć o wygryzieniu ze składu Carrióna czy Morcillo. Pomocnicy: Xavi Molina (23, Hiszpania, DP, P Ś) - pozycja defensywnego pomocnika to miejsce dla solidnego rzemieślnika - kiepski fizycznie Molina z pewnością sobie na niej nie poradzi, a i bardziej ofensywnych zadań mu nie powierzę ze względu na braki w technice. Antoli (18, Hiszpania, DP, P Ś) - ma potencjał, ale musi solidnie popracować, zanim zacznie grać w pierwszym zespole. Diego Jimenez (31, Hiszpania, P Ś) - chyba największa gwiazda zespołu. Ma umiejętności wystarczające, żeby poradzić sobie w wyższej klasie rozgrywkowej, więc tutaj powinien być prawdziwym królem środka pola. W ostatnich czterech sezonach w Alcoy rozegrał 131 spotkań. Jorge Devesa (22, Hiszpania, P Ś) - nie widzę dla niego przyszłości w tym zespole - może załapałby się do kadry słabszych od nas ligowców, ale my chcemy jak najszybciej awansować - wtedy nie miałby już kompletnie czego szukać. Pepe Moina (20, Hiszpania, P Ś) - lepszy od powyższego, może coś z niego wyrośnie, ale ciężko mu będzie dotrzymać kroku Jimenezowi. Jeśli będzie grał, to raczej z braku porządnej alternatywy. Alvaro (23, Hiszpania, P/OP PLŚ) - wbrew pozorom wystawianie go gdzie indziej niż na prawym skrzydle byłoby błędem - wyrobił sobie nawyk kurczowego trzymania się linii bocznej właśnie po prawej stronie boiska - cóż, ma umiejętności pozwalające mu grać jako klasyczny skrzydłowy, ale czasem wolałbym, gdyby ścinał do środka. Guillermo Roldan (28, Hiszpania, P/OP PLŚ) - jeden z lepszych zawodników w Alcoyano - ciężko dopatrzeć się u niego słabych stron, tym bardziej że może grać w zasadzie wszędzie w drugiej linii. U mnie będzie grał jednak na swojej naturalnej pozycji - lewego skrzydłowego. Omar (22, Hiszpania, P/OP L) - niezły skrzydłowy, który z pewnością będzie niezłym zmiennikiem dla Roldana, jednak nie spodziewam się, żeby okazał się lepszym zawodnikiem od swojego starszego kolegi. Roberto Batres (24, Hiszpania, P/OP Ś) - wypożyczony z Atletico Madryt. Cóż mogę powiedzieć? Nie rozumiem, czym kierował się David Porras ściągając go tutaj, skoro lepszych zawodników znajdę na ławce rezerwowych. Napastnicy: Jorge (19, Hiszpania, OP P, N) - pogodny i optymistyczny, ale raczej nie mam dla niego dobrych wieści. Na tę drużynę jest po prostu zbyt słaby i nie wygląda na to, żeby miało się to zmienić. Manuel Gato (26, Hiszpania, OP Ś, N) - choć López prędzej ustawiłby go na pozycji ofensywnego pomocnika, ja widzę Manuela na szpicy. Niezły technicznie, wszechstronny, stara się wychodzić na wolne pole i grać na granicy spalonego. Ktoś taki z pewnością nam się przyda. Oriol Riera (23, Hiszpania, N) - wszechstronny, ma bardzo dobre warunki fizyczne i na dzień dzisiejszy miejsce w pierwszej jedenastce. Raul Fabiani (26, Hiszpania, N) - przy jego wzroście (198cm) spodziewałem się, że w powietrzu będzie nie do zatrzymania, ale trochę się rozczarowałem. Sprawia wrażenie niezłego snajpera, ale ciężko mu będzie o miejsce w składzie ze względu na moją taktykę - wyżej cenię powyższą dwójkę, a zamierzam grać jednym napastnikiem. Zasadniczym problemem jest też jego pensja - druga w zespole. Wnioski: Bramkarz, prawy obrońca, środkowy obrońca, defensywny pomocnik, środkowy pomocnik, ewentualnie prawy skrzydłowy - lista koniecznych wzmocnień jest długa, ale jeśli chcemy walczyć o najwyższe cele, musimy coś z tym zrobić. Mam tu kilku naprawdę solidnych chłopaków, ale potrzebni są zawodnicy, którzy będą w stanie dotrzymać im kroku. Po skończonym rozpoznaniu mogłem w końcu spotkać się z prezesem, aby uzgodnić cele na nadchodzący sezon. Po długich przemyśleniach i wzięciu pod uwagę wysokich pozycji zespołu w poprzednich latach, zaryzykowałem stwierdzenie, że będziemy walczyć o najwyższe lokaty. Niestety o żadnych pieniądzach na transfery nie było mowy, ale przynajmniej dzięki temu choć troszkę powiększyłem skromny budżet płac. Czas brać się za przebudowę.
  12. Gregor

    Święte wojny

    Ale klimaty podobne ;)
  13. Gregor

    Święte wojny

    "Tener más moral que el Alcoyano". W wolnym tłumaczeniu brzmi "mieć większe morale niż Alcoyano" - hiszpańskie powiedzenie określające ludzi nieustępliwych nawet w momencie klęski. Są różne wersje wydarzeń dotyczące jego genezy. Jedna z nich mówi, że w latach 50. CD Alcoyano przegrywało aż 13:0, a mimo to nie poddawało się i uparcie dążyło do strzelenia honorowej bramki. Inna głosi, jakoby w czasie gry biało-niebieskich w Primera División wykazywali się podobną determinacją i nie zrażali się mimo pasma porażek. Dlaczego wybrałem liczące 60 tysięcy mieszkańców Alcoy, zamiast zabrać się np. za bogaty klub ze stolicy Rosji? Powodów jest kilka: 1. Ze wszystkich krajów wymienionych przez Jerzego, najbardziej odpowiadał mi klimat Hiszpanii. No i te gorące latynoskie dziewczyny... 2. Jako zapalony gracz Football Managera lubowałem się w śledzeniu relacji z karier innych fanów serii - najbardziej podobały mi się te wynoszące malutkie klubiki na szczyt. 3. Hiszpania jest obecnie na topie i kto wie, kiedy ten trend minie. Jeśli budować gdzieś potęgę, na pewno (przynajmniej moim zdaniem) jest to miejsce o wiele bardziej odpowiednie niż Rosja czy Turcja. Włochy? Nie, to nie mój klimat. CD Alcoyano zostało założone w 1929 roku i od tego czasu swoje mecze rozgrywa na mieszczącym 5000 fanów stadionie El Collao. Najlepszy okres zespół przechodził pod koniec lat 40., kiedy to rozegrał 4 sezony w Primera División. Niestety słabe wyniki w meczach wyjazdowych spowodowały, że zespół raz tylko zdołał utrzymać się w stawce najlepszych ekip hiszpańskich. Ostatnie kilka lat zawodnicy z Alcoy spędzili w Segunda División B, gdzie wrócili w 2004 roku. W trzeciej klasie rozgrywkowej radzili sobie całkiem nieźle, a na 80. rocznicę powstania klubu zdołali nawet zająć pierwsze miejsce w swojej grupie. Do awansu zabrakło szczęścia w barażach. W związku z tym, że drużynie powodziło się całkiem nieźle, olbrzymie kontrowersje wzbudziła zmiana na stanowisku szkoleniowca biało-niebieskich, tym bardziej okoliczności, w jakich ona nastąpiła. 22 czerwca 2010r. David Porras, dotychczasowy szkoleniowiec Alcoyano stwierdził, że odkrył swoje prawdziwe powołanie i zdecydował się wstąpić do klasztoru. Kilka godzin później na dach budynku klubowego, wybijając w nim swoją drogą pokaźną dziurę, spadł Polak z hiszpańskim paszportem i licencją UEFA Pro w kieszeni. Uchodzący za człowieka religijnego prezes Juan Serrano uznał to za znak od Boga i natychmiast podpisał z nim kontrakt. Nie zdawał sobie sprawy, jak bliska prawdy była jego teoria.
  14. Gregor

    Święte wojny

    Skoro po dostaniu się do nieba narrator zachował swoje ciało (lub jakiś jego niebiański odpowiednik), to przyjąłem, że jakoś to ciało musi funkcjonować. :-k --- "Nie, nie jest dobrze. Miałem całe życie przed sobą i co? Koniec? Poza tym, co to w ogóle za niebo?" Prawdę mówiąc po życiu pośmiertnym spodziewałem się nieco więcej niż łowienie ryb słonowodnych z latających obłoczków i losowe konwersacje z Okiem Saurona. Wygrzebałem się na powierzchnię i krzyknąłem: - Protestuję! - Oho - wtrącił "Jurek". - A zatem chcesz żyć? To wiele ułatwia. - Czy mogę się dowiedzieć, o co tu chodzi? Czy ja nie żyję? - Hmm, można powiedzieć, że się utopiłeś. Po imprezie poszedłeś popływać - po tych słowach dotknął palcem mojego czoła i poczułem jak umysł mi się rozjaśnia. Po chwili pamiętałem już wszystkie szczegóły minionej nocy. Najwyraźniej byłem na tyle pijany, że zamiast prosto do domu, udałem się na sopockie molo, gdzie naszła mnie nieprzemożona chęć popływania. "No to popłynąłem..." Pacnąłem się dłonią w czoło, ubolewając nad własną głupotą. "Zaraz, zaraz" - Co miałeś na myśli mówiąc, że to wiele ułatwia? - Pozwól, że pierwej się przedstawię. Jerzy z Lyddy - rzekł tutejszy. - Tam u was lepiej znany jako św. Jerzy Zwycięzca. Bądź pozdrowiony Marcinie, synu Witolda. Zmieszałem się na te słowa i zaniemówiłem, rozważając w sercu, co miałoby znaczyć owo pozdrowienie. Poczułem, jak podniosła atmosfera tego miejsca uderzała mi do głowy i wypełniała wszystkie myśli. Dałem się jej ponieść. - Oto bowiem pójdziesz i obejmiesz drużynę piłkarską. Poprowadzisz ją ku sukcesom, będzie ona wielka i będzie nazwana... eee... Najlepszą Drużyną Wszech Czasów. Będzie panowała nad całym światem, a jej panowaniu nie będzie końca. - Jakże się to stanie, skoro nie znam trenerki? - Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Jego olśni cię. - Oto ja sługa Pański, niechże mi się stanie według słowa twego. ... - Zaraz, zaraz. ŻE NIBY CO?! - otrząsnąłem się z transu. - Pokażę ci coś. Jak zapewne się domyślasz, jesteśmy w Niebie, a konkretniej w jego najniższym poziomie. A teraz... - św. Jerzy machnął mi ręką przed oczami i sceneria nagle uległa zmianie. W dalszym ciągu dominującymi kolorami były błękit i biel, ale to prawdopodobnie dlatego, że olbrzymi stadion, na którym się niespodziewanie znaleźliśmy, wypełniony był po brzegi przez kibiców w koszulkach tych właśnie barw. - To właśnie jest prawdziwe Niebo. Widzisz, jest mnóstwo rzeczy, którymi życie doczesne, a wieczne się różnią. Ale nie futbol. - Mam trenować drużynę aniołów? - Skąd ci to do głowy przyszło? W odpowiedzi wskazałem tylko dłonią na niebiańską murawę, gdzie mnóstwo uskrzydlonych postaci uganiało się za złotą piłką. - Nie, nie, bynajmniej. Chodziło mi oczywiście o zespół na Ziemi. - Ale po co? O co w tym wszystkim chodzi? - starałem się pojąć istotę próby, na którą wystawiał mnie święty. Riposta zwaliła mnie z nóg: - O kobietę. - ŻE CO?! - gdyby ktoś normalny powiedział mi, że ma problemy przez dziewczyny, zrozumiałbym. Ale św. Jerzy? Poważnie? - Chłopie, masz na to całą wieczność i nie potrafisz sobie znaleźć lachona? - Nie chodzi tu o byle, jak to kolokwialnie określiłeś, "lachona". - Czyli cel już masz, do dzieła! - próbowałem zmotywować staruszka, ten jednak odparł ze stoickim spokojem: - Nie wiem, czy jestem godzien. - Zaprawdę powiadam ci, jesteś godzien. To nie ty jesteś tym świętym, który pokonał smoka? - To tylko legenda. - No dobra, mogę zrozumieć twoje stanowisko, ale co ma podrywanie kobiety do klubów piłkarskich? - Bo widzisz, tutaj w Niebie piłka ma charakter bardziej rekreacyjny. Prawdziwych emocji dostarczają nam "wasze" zespoły. A to wszystko dlatego, że jakiś czas temu wymyśliliśmy sobie pewną pokojową metodę na rozstrzyganie sporów (Bóg Ojciec zakazał nam bowiem kłótni). Każdy święty mógł wybrać sobie klub piłkarski, który nieświadomie reprezentował jego interesy. Ograniczenie było jedno - święty musiał być patronem miasta, w którym klub działał. Jesteś fanem Barcelony, więc musiałeś oglądać półfinał z Chelsea, 1:1 na Stamford Bridge w 2009 roku. - Mhm. - Kobieta, którą wspomniałem, jest św. Eulalia - patronka Barcelony. Otóż w 2009. zwietrzyła ona szansę na, jakby to nazwać, "poszóstną koronę" i postanowiła szczęściu dopomóc. Dopięła swego, Barca wygrała wtedy wszystko, co było do wygrania, stając się jedyną w historii futbolu drużyną, która zdobyła sześć trofeów w ciągu jednego roku. W związku z tym pasmem sukcesów Eulalia stała się nietykalna i jej pozycja pozostanie niepodważalna dopóki ktoś nie powtórzy jej sukcesów. Nie było trzeba mnie długo namawiać. Koleś nie dość, że oferował mi szansę na powrót do świata żywych, to jeszcze w bonusie dorzucał wymarzoną pracę. Dla mnie bomba! Spojrzałem na mojego wybawcę i pełnym zdecydowania głosem rzekłem: - Wchodzę w to. Co to za klub? Święty Jerzy uśmiechnął się i bez słowa wręczył mi papierowy zwój, który magicznym sposobem nagle pojawił mu się w dłoni. Była to lista miast z przypisanymi do nich drużynami piłkarskimi. Domyśliłem się, że tylko te kluby wchodziły w rachubę. "Stambuł, Moskwa, Genewa, Wenecja. Jest parę uznanych marek, ale...". Odwróciłem zwój w stronę rycerza i wskazałem ostatnią pozycję. - Biorę.
  15. Football Manager 2011 11.3.0 + RUT CA/PA (+ Budget Update) Baza danych: Duża+ Wybrane ligi: Anglia (1), Francja (1), Hiszpania (3), Niemcy (1), Polska (1), Włochy (1). Zasady: mHC --- Czasem, kiedy człowiek idzie na imprezę, zdarza mu się po niej obudzić w jakimś dziwnym miejscu - rzekłbym całkiem naturalne zjawisko, kiedy się "troszkę" za dużo wypije i uzyska efekt urwanego filmu. Naturalnym w takim przypadku jest też ciężki kac, atakujący ofiarę pod różnymi postaciami, jak np. potworny ból głowy, czy też straszne pragnienie. Te dość dziwne przemyślenia dopadły mnie po przebudzeniu, dzień po wieczorze kawalerskim dobrego kolegi. Dość dziwne refleksje, ale nie bez przyczyny moja świadomość skierowała myśli w te strony - niewątpliwie nie obudziłem się we własnym łóżku - zdecydowanie więcej bym zobaczył, gdybym podniósł głowę i się rozejrzał, ale dziwne uczucie błogości i lekkości powstrzymywało mnie od zmiany pozycji. W tej sytuacji pozwoliłem sobie jedynie na otworzenie oczu i moim oczom ukazało się piękne, błękitne niebo miejscami przyozdobione chmurami. Szybko połączyłem fakty: łóżko -> dom -> sufit. Przez myśl przeszło mi, że być może jakimś sposobem straciłem dach nad głową (w sensie dosłownym), lecz po chwili tę ewentualność odrzuciłem - wszak moje łóżko, ani nic innego w mieszkaniu nie było w połowie tak wygodne, jak to, na czym leżałem w tej chwili. "No cóż, nie mam pojęcia, gdzie jestem, ale lepsze to niż wytrzeźwiałka" pomyślałem i zamknąłem oczy. "Hola, hola! Jakim cudem budzę się po suto zakrapianej imprezie w tak znakomitej kondycji fizycznej?" miałem powody do niepokoju. Przywołując w pamięci wydarzenia zeszłej nocy widziałem nie tylko wędrujące od ręki do ręki butelki, ale też próby konwersacji z Wielkim Uchem. Tymczasem, choć ledwie się przebudziłem, wydawało mi się, jakobym energii miał tyle, że spokojnie mógłbym góry przenosić. - Jak to możliwe? - mruknąłem, starając się jednocześnie znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. - Cóż, to prawdopodobnie dlatego, że nie żyjesz - usłyszałem czyjś głos. Z początku nie przetrawiłem informacji zawartej w tej wypowiedzi, gdyż nieco zaskoczyło mnie nagłe przełamanie ciszy. Podniosłem się, żeby zobaczyć, kto śmiał przerwać ten błogi nastrój. I wtedy się zaczęło. To, co ujrzałem, "delikatnie" przyspieszyło mój puls. Przede mną stał jakiś wariat w czarnej zbroi, dzierżący długą, czerwoną lancę. Nie to jednak przykuło moją uwagę - jego głowę bowiem otaczała złocista poświata. Gorączkowo rozejrzałem się wokoło - jak okiem sięgnąć ani skrawku suchego lądu - wszędzie niebo i okazyjne białe obłoczki. Dopiero teraz pojąłem sens słów przybysza. - Co jest k***a?! - tyle byłem w stanie z siebie wydusić, oczy "rycerza" rozszerzyły się jakby na dźwięk tych słów, a jego odziana w stal ręka cisnęła mną w głąb kłębistej chmury. - Siedź cicho - nakazał. Po chwili zrozumiałem, skąd takie, a nie inne przykazanie. Jak przez mgłę zauważyłem wyłaniające się z położonej wyżej chmurki ogniste Oko Saurona. - I SEE YOU! - zasyczał przeszywający głos, tak dobrze znany mi z filmowej trylogii "Władcy Pierścieni". Na tym jednak nie skończył, lecz jego ton wyraźnie "ocieplał". - Hahaha, niech będę pochwalony! - Na wieki wieków, wystraszyłeś mnie, Panie! - odparł "rycerz". - Jurek, co ja mówiłem o drugim przykazaniu? - zagaił tajemniczy głos. - Wybacz Panie... - w tym momencie Jurek urwał i uniósł swoją lancę. "Już po mnie" przemknęło mi przez myśl, los jednak miał dla mnie inne plany. Zbroja zaskrzypiała tylko, kiedy ręka wbiła dzidę gdzieś obok mnie, po czym wyciągnęła ją, tym razem z dość pokaźną rybą wbitą na grot. - całą noc pracuję i nicem nie ułowił. - Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, zagarnęli wczoraj tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczęły się rwać. Pójdź do nich, a trochę ci użyczą. - Pierwej sam z Jezusem rozmówię, coby mi ichnie pomnożył, abym jadł do sytości, a i dwanaście pełnych koszy ułomków na zimę zachował. - Z Bogiem zatem - po tych słowach płonąca źrenica, która w trakcie rozmowy zmieniła barwę z czerwonej na złocistą, zniknęła. Ta krótka wymiana zdań i niemożność zbudzenia się uświadomiły mnie co do ogólnej sytuacji. No cóż, najwyraźniej nie żyję. Trafiłem do Nieba. To chyba dobrze?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...