13 964 861 funtów. Oficjalny status klubu, czyli "Bankrupt" mówi wszystko. Tak, ta przerażająco długa liczba przytoczona przeze mnie przed chwilą to dług, jaki ciągnął się za Evertonem od lat, a którego nikomu nie przyszło do głowy likwidować. Klub zmierzał ku upadkowi, desperacko walcząc o ligowy byt. Sezon 1998/99 miał dać odpowiedzieć, czy uda się zawrócić tą łajbę na właściwe tory.
Między słupkami numerem jeden miał być pozyskany przed sezonem Myhre. Linia obrony wydawała się być najmocniejszą formacją, a prym w niej wiedli tacy goście jak Ball, Bilic, Materazzi, Unsworth czy Weir. W środkowej lini liczyłem na trio Collins, Dacourt i Hutchison, a za zdobywanie bramek mieli odpowiadać Bakayoko i Barmby. Jedenastu solidnych gości, których wspomóc miała utalentowana młodzież, w tym m.in. Branch, Cadamarteri, Dunne, Hibbert, Jeffers, Jevons, Osman, Oster i Simonsen.
Ligowy sezon mieliśmy rozpocząć od domowych potyczek z Boro i Villą. Wcześniej zamierzałem jednak poszukać wzmocnień, za które oczywiście nie mogłem zapłacić nawet złamanego funta. Na Goodison Park nadszedł czas zaciskania pasa.