Skocz do zawartości

Per aspera ad astra


jmk

Rekomendowane odpowiedzi

- Ale dalej graj do ziemi! Po co górą, po co górą!

 

- Widzisz Marek, jak my mamy wygrywać, jak ja im mówię jedno, a oni podanie, dwa i laga do przodu. Tak to my nigdy z tej okręgówki nie wyjdziemy.

 

- Ten sezon i tak już spisaliśmy na straty...

 

- Nie pamiętasz z kim dziś gramy? Lipsko! A wiesz co tu to oznacza? Jak tak dalej pójdzie to po przegraniu tego meczu nas w taczkach wywiozą...

 

- Patrz, race lecą na boisko. Będzie przerwa, czas dla nas.

 

Sędzia przerwał na chwilę mecz, chmura dymu musiała trochę usunąć się w dal zanim zaczniemy grać dalej. Tak, to nasi kibice nadymili, w tym momencie było mi to jednak strasznie na rękę, mogłem porozmawiać ze swoimi graczami. 80 minuta, przegrywamy 1:0. Gra się nie klei...

 

- Ale mówiłem Wam. Gramy dobrze, jesteśmy lepsi. Zobaczcie, oni są z Lipska! Nie mogą wygrać tego meczu. Andrzej, podajesz na skrzydło do Kuby, a Ty wiem co potrafisz zagraj na jeden, dwa kontakty, a jak masz miejsce to drybluj, biegnij do przodu i wrzucaj na głowę do Zdziśka. To musi się udać. Wojtek, a Ty tam kręć się w polu karnym, jak coś spadnie pod nogi to walisz od razu na budę! Możemy nie awansować, możemy przegrywać, ale Panowie... nie dziś!

 

Sędzia wznawia grę. Idzie jak w mojej wizji, piłka na skrzydło, zwód, bieg, dośrodkowanie, Zdzisiek i goooooool! Aż sam w to nie wierzyłem! Tymczasem piłkarze Lipska protestują, otoczyli sędziego, kolejni wdają się w przepychanki z moimi graczami, w tym samym czasie wbiegają rezerwowi naszego rywala, sztab... biegniemy również na boisko. Murem za wszystkich!

 

Tak samo pomyśleli kibice, jedni i drudzy, akurat pech chciał, że przypadkowo znalazłem się w grupie, która dążyła do konfrontacji. Nie pamiętam tego momentu. Kątem oka zobaczyłem jak sędziowie schodzili z boiska, a więc przerwali mecz na amen. Po tym wydarzeniu coś huknęło i nagła cisza. Nie wiem jak mocno musiałem dostać, ale ocknąłem się dopiero w momencie, kiedy byłem wręcz ciągnięty przez dwóch wąsów-policjantów do radiowozu.

 

Byłem tak znany i sławny w okolicy, że nawet, gdy oznajmiłem, że jestem trenerem piłkarskim i nie brałem udziału w tej bójce, nawet się na moment nie zatrzymali. Cóż dresowy ubiór, krew na koszulce i rozbita skroń na pewno nie przemawiały za moją tezą...

 

Jeszcze tego dnia nie wiedziałem, że nazwa klubu, który wtedy prowadziłem tak bardzo wpłynie i odmieni moje życie i to na ironię...

 

 

Proch Pionki, rozumiecie?

 

 

Odnośnik do komentarza

Kto zgadnie jakim klubem będę grał dostanie specjalny talon ;). Nic łatwo nie przychodzi, więc gdyby to był Proch Pionki to byłoby to zbyt proste...

 

...

 

- Wypuście mnie barany, ja nie jestem żadnym chuliganem, jestem trenerem matoły!!

 

- Dobra dobra, nie takie wymówki już słyszeliśmy. Każdy z Was niewinny, ale na murawie pojawili się przybysze z obcej planety i bili się o prymat we wszechświecie. My już Wam wybijemy z głowy te historyjki...

 

- Jak do słupa...

 

Tak miałem pecha. Znalazłem się w złym miejscu i w nieodpowiedniej porze, miałem przy sobie co prawda dokumenty, ale nie w dresie... w samochodzie. Oczywiście nie udało mi się przekonać dzielnych mundurowych do tego. Oni już mieli swoją wersję. Jedno trzeba im przyznać - trzymali się jej do końca. A co z moimi pracodawcami? Cóż, uczyłem wychowania fizycznego w liceum, więc tu nie mogłem liczyć na to, że się po mnie zgłoszą, co gorsza, jak to wyjdzie na jaw to mogę oczekiwać jedynie zwolnienia, ale to i tak nie było teraz dla mnie priorytetową sprawą. Siedziałem w areszcie, obok mnie kilku gości, nie znałem ich... prawdopodobnie byli to jedni z tych najwierniejszych, ale chyba z obcej drużyny. No bo, mnie by nie znali?

 

Jest jeszcze drugi pracodawca. Prezes. Kochany Pan Prezes! Z którym to ciągle się kłóciłem, ciągle nie zgadzaliśmy się co do budowy drużyny ekhm... tak, z pewnością mi pomoże...

...

- Przyznajesz się skurwielu, czy nie?

 

- Nic nie zrobiłem, mówiłem już, jestem...

 

- Nie pytałem Cię o to kim jesteś. Możesz dla mnie nawet uprawiać ekstremalne szydełkowanie. Ważne czy się przyznajesz do tego co zrobiłeś tego dnia.'

 

- Nie...

 

- Głupi jesteś. Mamy dowody, nie wywiniesz się z tego, możesz jedynie poprawić swoją sytuację durniu.

 

- Jebał Cię pies.

 

<trzask> Poczułem silne uderzenie w twarz. Po chwili kopniaka po nerkach. Dyżurny wyjął swoją pałkę, uniósł nad głowę, ale się rozmyślił. Po czym zaśmiał się szyderczo.

 

- Zobaczymy kto tu będzie jebany.

Odnośnik do komentarza

Zabawa trwa dalej... ;)

 

---

 

Jak to w cywilizowanym świecie bywa, mogłem się skontaktować z jedną osobę. Gdyby to był film to pewnie wybrałbym numer do adwokata, ale to jest szara polska rzeczywistość zza dupia, więc zadzwoniłem do ... Prezesa.

 

Oczywiście najpierw mnie sowicie opierniczył za to, że nie zjawiłem się na treningu, że potrąci mi to z pensji, a gdy doszedłem do słowa i wyjaśniłem co się ze mną dzieje to powiedział, że jak narozrabiałem to muszę teraz za to odpowiedzieć, a on oczywiście podliczy wszystkie moje nieobecności na treningach... Trenujemy raz w tygodniu, znając jego szczerzą sympatię do mnie - zwiększy akurat teraz częstotliwość tych treningów...

...

Zabrali mnie z celi. Poszedłem do jakiegoś ciemnego pomieszczania, po chwili rozbłysnęło się światło. Przed sobą widziałem lustro weneckie. Taaak, a więc to tak wygląda. No cóż, pewnie tutaj moja przygoda się skończy, zaraz przecież mija 48 godzin, przesłuchanie było, pobicie było, teraz rozpoznanie, więc pewnie ten ktoś wskaże, że to nie ja i po kłopocie.

 

- To ten.

 

- Na pewno?

 

- Tak, to on zaatakował tego kibica. Wbiegaliśmy wtedy właśnie na murawę z rozkazem pacyfikacji. Mój partner z dwójki potwierdzi. Pamiętam, bo nie miał kominiarki. Pobił tamtego człowieka, chciał wziąć zamach, ale o coś się potknął i przewrócił. Kiedy go odprowadzaliśmy do radiowozu do nas znieważał, a następnie dokonał cielesnej napaści na funkcjonariusza.

 

- Bardzo dobrze młodszy aspirancie, bardzo dobre...

....

 

Niestety, ale wróciłem do celu. Po jakichś dwóch cyklach wychodzenia z siebie przyszedł do mnie gość. Z jego miny nie zwiastowałem dobrej nowiny. Prokurator.

 

- Wychodzę? Wreszcie?

 

- Niestety mam trochę odmienne z Twoim oczekiwaniem informacje.

 

- Cooo? Co Ty... chcesz powiedzieć?

 

- Zostaniesz z nami. I to chyba na dłużej. Mamy zeznania dwóch świadków jak pobiłeś tamtego chłopaka, a potem napadłeś na funkcjonariusza. Nie wywiniesz się z tego tak łatwo.

 

- Jakich świadków, jakiego chłopaka? Jakie znieważenie? Co Ty pierdolisz człowieku? Ja chcę stąd wyjść?!

 

- Przewozimy Cię do aresztu tymczasowego, do oddzielnej celi.

 

- To jest jakaś paranoja...

 

Nie wiem kto chciał mnie wrobić. Przecież nie jestem głupi! Wiem co tam się wtedy działo, co robiłem. Oficjalna wersja jednak była dla mnie dramatyczna. Po tej całej akcji jeden z kibiców będących na murawie trafił do szpitala w stanie ciężkim. Nie wiem co mu się stało i czyja to była wina, ale jest w śpiączce, jego stan jest ciężki. Winą za to obarczyli... właśnie mnie. Na podstawie zeznań dwójki policjantów. Tak, tej dwójki co mnie z tego boiska podnosiła i wpakowała do radiowozu. Przecież to jakiś absurd...

Odnośnik do komentarza

Zimno, zimno ;)...

 

---

 

Chyba nie muszę mówić jak strasznie się czułem, bez poczucia winy, a dni z areszcie zlewały mi się ze sobą. Każdy był taki sam. I jak tu kochać chwile, gdy każdy dzień wygląda identycznie? Wreszcie jednak przyszedł dzień rozprawy. Sam nie wiem na co liczyłem, że nagle wszystkim się odwidzi, że znajdą monitoring, którego nie ma w całym mieście? Że tych policjantów ruszy sumienie? Że ten chłopak wyjdzie ze śpiączki i sobie nagle wszystko przypomni?

 

Tak, liczyłem na cud. Niestety, cuda może i dzieją się na co dzień, ale nie w moim przypadku, przynajmniej jeszcze nie teraz. Doprowadzono mnie do ławy oskarżonych, naprzeciw siedziało tych dwóch policjantów, mieli kominiarki, żebym ich przypadkiem nie rozpoznał. Myślicie, że bycie trenerem działało na moją korzyść? A skąd. Miałem 27 lat, a więc dla sądu byłem człowiekiem w wieku o potencjalnych skłonnościach chuligańskich. Cokolwiek to znaczy. Nie miałem na swoją obronę zupełnie nic, poza prawdą, która była oczywiście jak to zwykle bywa - niezrozumiała dla reszty.

 

Proces przebiegł bardzo szybko, praktycznie nie było wątpliwości co do mojej winy, a jedynie do jej wymiaru oraz "co mi przybiją". Tak, powoli więzienny język do mnie przylegał. Ostatecznie stanęło na napaści na funkcjonariusza oraz pobicia w stosunku do tego chłopaka. Prokurator chciał 15 lat, ale sąd był tak wspaniałomyślny, że dostałem ledwie dziesięć. Po kilku mogę jednak starać się o warunkowe zwolnienie. Nieźle, co?

 

A to był w sumie dopiero początek mojej przygody.

 

Miejsce, gdzie obecnie miałem przebywać przez najbliższe lata ma w nazwie "dom", niestety mój dom będzie bardzo, ale to bardzo specyficzny.

Witam z Koziej Góry, z Radomia, mojego nowego domu.

Odnośnik do komentarza

MaKK zimno, Qu nieco cieplej ;)...

 

---

 

Celę dzieliłem razem z dwiema innymi osobami. Jeden z nich jak się okazało siedział za pobicie ze skutkiem śmiertelnym, drugi za przemyt narkotyków. Doborowe towarzystwo, ale taki skład tylko pokazał mi jakim niebezpiecznym człowiekiem... ja się stałem.

 

Bardzo szybko musiałem wtopić się w to nowe towarzystwo. Tutaj albo byłbym z nimi albo przeciwko. Żadnych półśrodków, życie w więzieniu nie jest kolorowe, więc w postrzeganiu relacji też wszystko jest albo czarne, albo białe. O dziwo znalazłem wspólny język z przemytnikiem, który tutaj miał ksywę "Marko". To on mnie wprowadzał w świat, zupełnie inny świat. Można powiedzieć, że to takie państwo w państwie.

Przecież slang więzienny stworzono po to, aby czuć w pewien sposób swoją niezależność, oderwanie. Cóż, tutaj na miejscu nie mogłem już się wypierać. Tak, dla współwięźniów byłem niewinny, jak każdy z nich, ale akurat im się przyznałem do zarzutów... Co za kolejna ironia losu. Poznałem subkulturę więzienną, obserwowałem zaciekle, nie chciałem być traktowany tutaj gorzej, a z państwem czy służbami miałem swoją osobistą "kosę", więc bardzo szybko przywykłem do tutejszych zwyczajów.

 

Marko okazał się bardzo sympatyczny, oczywiście zachowując proporcje jak na więźnia, więc odpowiadał mi na wszystkie pytania, najpierw oczywiście słuchałem, później odważyłem się pytać, aż w końcu sam stawałem się rozpoznawalny w półświatku. Czułem się pewnie. Marko miał tutaj niezłe kontakty, nikt o nic się do mnie nie przyczepiał. Było dobrze, ale widziałem, że jest pewna dość wąska grupa, która jest nawet tutaj uprzywilejowana. Jeden z nich, prawdopodobnie ich tutejszy szef był nieco ciemniejszej karnacji niż reszta.

 

Gdy wszyscy chodziliśmy na spacerniak, oni trzymali się razem, jedli razem. O ile my dostawaliśmy normalne porcje i jedzenie, które każdego dnia wyglądało tak samo. Zamiast blaszanych talerzy mieli porcelanowe, co rusz dostawali też nowe potrawy, gdy nas raczyli "papką", u nich zauważyłem spaghetti, steki wołowe i ogólnie - zróżnicowaną kuchnię, codziennie coś innego.

Moje obserwacje pozwoliły mi łączyć wątki - musieli to być jacyś bogacze, którzy siedzą tu z jakiegoś przypadku i całą tą straż mają w kieszeni. Przez ten pobyt tutaj powoli stawałem się innym człowiekiem, zmieniała się moja psychika, mój sposób myślenia. Pogodziłem się już na tyle ze swoim losem, że zaakceptowałem fakt odsiadki. Jednak dni mijały bardzo wolno, mozolnie. Czułem, że mogę inaczej, że muszę zbliżyć się do tej grupy i naprawdę żyć jak ktoś, nawet będąc w więzieniu.

 

Los jak to zwykle bywa przewrotny, ale niedługo później dał mi ku temu okazję...

Odnośnik do komentarza

Nie :P.

 

---

 

Stołówka to miejsce, gdzie najczęściej chodzi do jakichś nieporozumień, a to zupa jest za słona, a to porcja za mała. Tym razem widziałem jak pewien z nowych miał podobne obserwacje co ja, zauważył iż pewna grupa jest uprzywilejowana, jednak nie zachował się w taki sam sposób jak mój wyważony charakter mi nakazał, wręcz przeciwnie - to jakiś narwaniec był.

 

Wszczął awanturę z powodu, dlaczego on ma jeść coś takiego, a inny dostają właśnie jakąś marynowaną rybę, widziałem jak ruszył w kierunku grupy "T", bo już zdążyłem się dowiedzieć, że przywódca tamtych tutaj nazywa się " Taco". Kiedy tak zrywał się z zaciśniętymi pięściami, gotowy do boju, poczułem, że to właśnie jest moja szansa.

 

Świerzak, już wyskakiwał do grupy, kiedy zwinnym ruchem pojawiłem się tuż przed nim, zatrzymałem jego rękę, w końcu byłem wysportowanym nauczycielem wychowania fizycznego albo według drugiej wersji - chuliganem. Zdążyłem tylko wypowiedzieć słowa:

 

- Szanuj zasady.

 

- Zasady? Nie będą mi tu się wywyższać, pokażę im co potrafię!

 

Nie zdążył, szybki cios na wątrobę mocno go zdezorientował, zadałem mu jeszcze jeden cios nogą w udo i dopiero mogłem zacząć bić po twarzy, do bójki przyłączyli się kolejni więźniowie, jedni po mojej stroni inni po jego. Zaczęła się awantura.

 

Kiedy zalany krwią byłem ciągnięty przez strażnika do izolatki na "karne przesłuchanie" byłem szczęśliwy. Widziałem to, widziałem jak Taco spoglądał na mnie, wiedziałem już, że zainteresował się moją osobą, a więc mam szanse na lepsze życie w tych trudnych warunkach. Kwestia przystosowania.

 

Nie myliłem się. Kiedy wisiałem nagi powieszony za dłonie łańcuchami do sufitu, co rusz oblewany zimną wodą, otworzyły się drzwi. Weszło dwóch strażników, którzy mnie zdjęli, a następnie rzucili ubranie. Zaraz po nich wszedł Taco. Wszedł do izolatki, bo mógł. Bo wiele tu znaczył.

 

- No no, bardzo mi zaimponowałeś.

 

- Po prostu jestem człowiekiem zasad, potrafię się dostosować i oczekuję tego od innych.

 

- Podobasz mi się. Myślę, że znajdziemy wspólny język. Ubieraj się szybciej, zabieram Cię stąd. Załatwiłem Ci przeniesienie do celi obok mojej. Zobaczysz różnicę.

Odnośnik do komentarza

Od teraz mogłem żyć jak król. Król szczurów, co? Może i tak, ale nie powiem, pasowało mi to. Jadałem o wiele lepsze rzeczy nich dotychczas, nigdy już żaden strażnik nie podniósł na mnie ręki, chodziłem gdzie chciałem, miałem dostęp do siłownik, biblioteki, telewizora, konsoli... i to kiedy tylko miałem na to ochotę.

 

Skumplowałem się z Taco. Oczywiście na jego zaufanie musiałem pracować cały czas, tamta jedna sytuacja była kluczowa, ale o tak nie zostaje się kimś w tym miejscu. Musiałem stawiać czoła różnym jego "misjom", z reguły było to tylko przekazywanie dalej, przynieś, podaj, załatw coś, ale dzięki temu również i ja stawałem się bardziej znany w tym środowisku. Kiedy mówiłem, że jestem od Taco każdy strażnik czy w miarę ogarnięty więzień wiedział już o co chodzi, co ma robić. A zachcianki Taco miewał różne...

 

Taco był Włochem. Jednak bardzo dobrze mówił po polsku, oczywiście trafił tutaj za niewinność i przez pomyłkę. W miarę jak jednak zjednywałem sobie jego zaufanie, otwierał się i mówił coraz więcej.

 

Przybył tutaj znając polski ledwie z kilku konwersacji, ale to nie było problemem, bo w fachu, w którym się specjalizował zbędność słów była nawet wskazana. Jego zadaniem był przemyt kokainy z Włoch do Polski, a z Polski przewoził do Włoch tytoń. Puste przebiegi nie wchodziły w grę. Szło im tak dobrze, że Taco się świetnie tutaj zadomowił, poznał polskie zwyczaje, polski język, kulturę. A także słabość do łapówek, ale o tym za chwilę.

 

Jak wpadł? Czuli się zbyt pewnie, jeden z transportów przewoził... samolotem. Od kiedy dowiedzieli się o lotnisku w Radomiu, do tego lotnisku-widmo, to nie mogli takiej sytuacji zaprzepaścić. Raz, drugi poszło gładko, ale znudzone brakiem klientów lotnisko zaczęło coraz wnikliwiej sprawdzać stałego gościa. No i w końcu wpadł.

 

Miało być o łapówkach. Za kilka tysięcy euro Taco uzyskał możliwość kilku połączeń, które nie były nawet rejestrowane. Kilka tysięcy - "tylko" tyle miał przy sobie. Dzwonił "do swoich", przedstawił sytuację. Szybko przybył ktoś po niego, ale jak się okazało, polskie prawo nie jest takie proste jak włoskie... Nie było mowy o zwolnieniu Taco z aresztu. Co zrobili Włosi? Ano wręczyli pensje strażnikom, dyrektorom i wszystkim innym co zarządzają tym więzieniem, aby ich człowiek żył tak jakby był na wolności. W tym samym czasie rzesza prawników na ich usługach przybyła do Radomia i próbują coś wskórać ręką prawa, jakimś obejściem, luką... czułem, że mogę na tym skorzystać i ja.

 

 

A czas leci...

Odnośnik do komentarza
  • Makk zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...