Skocz do zawartości

Hołd Wengierski


slomiany_zapal

Rekomendowane odpowiedzi

Karczmę „pod postrzelonym łosiem” przejąłem po moim wuju Svenie. Rodzinny biznes, jakich wiele? Nic z tych rzeczy. Ten malutki lokal był zupełnie różny od innych. Nasza karczma, jeszcze prowadzona przez moich przodków, zaopatrywała wikingów w miód pitny podczas inwazji na Anglię. Moi pradziadowie wspierali również tych Nordów, którzy dopłynęli do Ameryki na długo przed tym, nim świat usłyszał o niejakim Krzysztofie Rutk... STOP! Krzysztofie Kolumbie. Jak widać, miejsce to od dawien dawna, miało znaczny wpływ na „propagowanie” nordyckiego trybu życia. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Wszystkie Ameryki już odkryte, a i wikingowie jakby mniej chętni do łupienia innych po łbach. Nastały ciężkie czasy. Jestem pierwszym właścicielem karczmy w jej historii, który nigdy nie finansował żadnej wyprawy. Modlę się, żeby Loki z Thorem nie przypomnieli sobie o tym miejscu i nie wzięli mnie pod młot…

 

W dniu wydarzenia stałem za kontuarem, jak zawsze, i pogrążony w zadumie czyściłem drewniane kufle. Nie to, żeby gościom brud przeszkadzał. Po prostu to zajęcie przyjemnie mnie odprężało i pozwalało płynąć myślom nieskrępowanie. W ten spokojny, trochę nudny wieczór, nic nie zapowiadało tego, co miało nadejść. Omiatając wzrokiem salę, mogłem na niej zobaczyć kilka postaci siedzących w mroku. Gęsty dym, unoszący się z fajek, ograniczał widoczność do tego stopnia, ze klienci widzieli nie dalej niż kufle trzymane w wyciągniętych dłoniach. Mimo złej widoczności, doskonale potrafiłem rozpoznać siedzące przy drewnianych ławach postacie. Odwiedzali mnie codziennie, większość przychodziła po pracy. Byli też tacy, którzy zaczynali dzień od kufla miodu pitnego. Nie winiłem ich za to. W tak małym miasteczku, moja karczma była jedynym miejscem, w którym można się było odprężyć. Miejsce to wykwitło wśród miejscowych jako swoiste centrum spotkań. Klienci, pijąc ogromne ilości Grogu, dyskutowali zaciekle o polityce, religii oraz starych dobrych czasach. Często dochodziło do sporów, a, że dyskutanci nie potrafili dojść do konsensusu, po prostu zakasywali rękawy i rozbijali sobie drewniane kufle na głowach. Ci, którzy danego dnia walczyli, następnego dnia siadali ze sobą razem przy stole i sączyli piwo jak gdyby nigdy nic. Walki były jedyną rozrywką, prócz picia alkoholu, jakiej zażywali moi klienci.

 

Tu, na północy, gdy nagle zaczyna wiać przenikliwy -- do szpiku -- wiatr, nie zadaje się zbędnych pytań. Szuka się najbliższego schronienia. Nigdy nie wiadomo jak długo utrzyma się szalejąca zamieć. Lepiej siedzieć w cieplej izbie, niż tułać się po dworze przy zerowej widoczności. Podczas złej pogody, karczma stawała się prawdziwą przystanią, a postacie moich przodków, uwiecznione na portretach, dumnie spoglądały na klientów.

 

Gdy w karczmie panował taki ścisk, że nie wszedłby już nikt, mimo wysmarowania się łajnem niedźwiedzia dla lepszego poślizgu, a za oknem panowało lodowe piekło, rozległo się walenie do drzwi.

 

-A, kogo to tam licho niesie?! – Zakląłem.

 

Każdy mieszkaniec wioski wiedział, że do drzwi karczmy się nie puka. Co jak co, ale nawet największy prostak wiedział, że jesteśmy na północy i nie zachowujemy się jak hiszpańscy piłkarze. Do karczmy się WŁAZI. Najlepiej wpuszczając do środka tumanu śniegu oraz rzucając stos przekleństw w kierunku tego, kto wymyślił postawienie karczmy 500 metrów od wsi. Jednak walenie do drzwi? Doprawdy dziwne… Ten dźwięk był… nietypowy. Nietypowy i zwiastował problemy, jak się domyślałem.

 

Od razu w mojej głowie zaiskrzyła wizja agentów CBA wbiegających do wnętrza karczmy i krzyczących:

-NA GLEBĘ K***A!!!!!111!!1!. Mrok wnętrza rozświetlany przez latarki, zdezorientowani goście…

-Cholera, czyżby dowiedzieli się o braku koncesji? - Pytałem sam siebie. Jak to możliwe, przecież tu na północy takie kontrole zdarzają się raz na 1000 lat. No i przecież przekupiłem, kogo trzeba. Nie, to chyba jednak nie CBA...

-A może ktoś doniósł o chrzczeniu piwa wodą? – Nie odpuszczałem. Tu, na północy o dostawy świeżego alkoholu nie jest łatwo. Do magazynu docierała jedna beczka piwa,a opuszczało pięć. Wstawionym bywalcom i tak było wszystko jedno, zachlani w trupa nie czuli różnicy. A ja mogłem trochę dorobić, wszak, o czym wspominałem, czasy były ciężkie… Ale właśnie. Przecież zawsze uważałem, komu dać trefny towar. Nie byłem głupi, chrzczone piwko dostawali tylko najbardziej wstawieni zawodnicy.

-Szefuńciu, otworzysz? – Z zadumy wyrwało mnie wołanie z głębi izby.

-Ta, już idę. Podchodząc do drzwi czułem, coraz mocniej, jak serce chce mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Podchodząc do drzwi, dla dodania sobie animuszu, nuciłem pewien utwór o jakże chwytliwym refrenie:

„I wielki Odynie coś cala Skandynawią władasz,

co rządzisz niepodzielnie od Oysternundlichenbergensvoll do…”

Uchyliłem drzwi.

 

 

Moim oczom ukazał się nieznany mi mężczyzna. Jego czerwona od zimna twarz i załzawione oczy wskazywały na długi pobyt na mroźnym powietrzu. Zaskoczony, nie wiedziałem co powiedzieć. Nie spodziewałem się przybysza.

 

-Yyymmmrrrr… - wyjęczał mężczyzna. Chciał coś powiedzieć, ale jego zmrożone usta nie chciały współpracować. Od długiego pobytu na mrozie, jedyne, na co miały ochotę to odrobina zasłony od wiatru. Mężczyzna wyciągnął dłoń i… Runął jak długi.

 

-Ayeeee! – Rozległ się krzyk za moimi plecami. Zgromadzeni w głębi sali klienci wyrazili swoje zainteresowanie tajemniczym przybyszem.

 

-Podnieście go – rzuciłem w głąb izby, a sam udałem się za kontuar w poszukiwaniu czegoś rozgrzewającego. Bar wyglądał jak po przejściu tajfunu. Stali bywalcy zaopiekowali się składzikiem pod moją nieobecność. Pochylony nad dolną półką mamrotałem pod nosem

-Lindisfarne vine, Americano Kolombo sucks lager, Nordic Walker... Cholera, co to za bałagan. O, to się nada! Chwyciłem Ragnar Rodblok extra stout i udałem się w stronę przybysza.

 

-O, tu sobie siańdź – powiedział Ulf, stały bywalec i posadzili mężczyznę na ławce.

-Trzymajcie go panowie, spróbujmy go uratować. – Zwróciłem się do moich asystentów i złapałem mężczyznę za szyję. Moi pomocnicy chwycili go mocniej za ramiona i mogliśmy zaczynać. Resuscytacja krążeniowo - oddechowa nordic style.

Otworzyłem butelkę o blat dębowego stołu i wlałem jej zawartość do gardła pacjenta. Mężczyzna zaczął się rzucać, lecz silne ramiona Ulfa i Hendrika utrzymały go na miejscu. Jego twarz stała się czerwona, a na czoło wystąpił pot. Usta wykręciły się w grymasie bólu, ale efektu nie było. Mężczyzna nadal był nieprzytomny.

 

-Cholera, nie znam nikogo, kogo by to nie postawiło na nogi. Mmmm… - dreptałem po nieoheblowanych deskach – Wygląda na to, że w jego żyłach płynie nasza krew, lecz jest jej zbyt mało w stosunku do całości. On chyba nie jest stąd…

W karczmie zapanowała cisza. Nikt z obecnych nie rozumiał, o czym mówię. Nikomu nie mieściło się w głowie, że goszczą prawdziwego przybysza. Z daleka.

 

-To co, lejem dalej? – Padło pytanie.

-Tak, skocz za bar i podaj kilka butelek, Ulf – powiedziałem do mężczyzny. Składzik i tak święcił pustkami, więc nie ryzykowałem wiele wpuszczając go za kontuar.

 

Usłyszałem tylko brzdęk szkła i po chwili stal obok mnie potężny Nord. Ze skrzynką. Widać nie lubił się patyczkować. Chwyciłem butelkę, odkapslowalem ją zębami i podałem Hendrikowi. Ten złapał, spojrzał na etykietkę i zapytał:

-Naprawdę myślicie, że on jest Anglikiem? Mi na takiego nie wygląda.

-Spróbujmy.

Olbrzym rozchylił usta mężczyzny i wlał zawartość buteleczki. Zabulgotało, zawrzało… I nic. Jak w tanim pornosie, dużo krzyków, mało akcji.

 

Odwróciłem się, a moim oczom ukazała się pusta skrzynka. Zajęty ratowaniem przybysza nie zauważyłem, jak klienci zajęli się ratowaniem skrzynki.

-O żesz was k***a… - zakląłem – dopiszę wam to do rachunku wy plugawe wszy. Nie zrobiło to na nich zbyt dużego wrażenia.

-Ulf, mamy coś jeszcze za barem? – Zapytałem.

-Szefie, Ci idioci wyczyścili prawie cale zaplecze.

-Cholera, człowiek tylko na chwile się odwróci i…

-O, jest. Ostatnia butelka.

-Co to jest?

-A nie wiem, etykietku trochie wyblakła i nie mogem odczytać…

-Pokaż. Hmm…. Dagone… Dagone Mieshchko I extra stout. Myślicie, że on jest Polakiem?

-Nie wiem. – odezwał się Hendrik.

-Spróbujmy, to jego ostatnia szansa.

Chwyciłem butelczynę za szyjkę, wstrząsnąłem, odkorkowałem ją przy pomocy oczodołu i wlałem jej zawartość do gardła mężczyzny. Jego twarz zrobiła się najpierw biała jak ściana, później czerwona. Mężczyzna przeciągnął się, podrapał po jajach i przeciągliwie beknął.

-Oho… Chyba się udało. – Doleciał mnie głos z sali.

-Szefie, jego zachowanie… Czy on, aby na pewno nie jest z północy?

-Wszystko jasne. – odezwałem się pewny siebie - Gościmy u nas samego potomka Mieszka I.

-Polaco? Ale co on tu? Ale jak?

-Zapytajmy go, co on tu robi. Zanim zdążyłem ponownie otworzyć usta, Polak zapytał:

-Macie może piwo?

Ponieważ ze ścian zerkały na mnie podobizny moich pradziadów, postanowiłem przywitać Polaka tak, jak zrobiliby to moi przodkowie.

-Witamy Cię o czcigodny potomku wielkiego Dagone. Nasi potomkowie mieli bardzo dobre stosunki z Twoim rodem, szczególnie z Matką Twojego pradzia… E… W każdym bądź razie witaj.

-Prosiłem o browar? Co to za monopolowy, że nie ma piwa?!

-Szefie, przekonałeś mnie. On chyba naprawdę jest z Polski.

-A, więc czcigodny potomku wielkiego rodu zwanego u nas *Alkoholis invulneravis*, co Cię sprowadza do naszego domu, mroźnej Skandynawii?

-DOKĄD K***A?!

-Kraju wikingów mocium Panie, gdzie wojownicy dzierżą w dłoniach wielkie topory, a dziewki dzielnie znoszą stanie przy oblodzonych drogach w największe nawet mrozy…

-Powiedziałeś SKANDYNAWII?

-Tak jest, o potomku….

-MURWA KAĆ! Cholerne śląskie powietrze. Wiedziałem, że trochę pobłądziłem w tym smogu, ale żeby od razu Skandynawia? A przecież ja tylko w klapkach po piwo wyskoczyłem…

Wzrok klientów karczmy „pod postrzelonym łosiem” skupił się na stopach Polaka. Każdy podchodził, patrzył, drapał się w głowę i znowu podchodził popatrzeć. Nikt nie mógł uwierzyć, że Polak przebył całą drogę w klapkach…

-Usiądź sobie o…

-Zamknij ryj i podaj browar. Szwecja, srecja. Nieważne gdzie, po to wyszedłem i z tym wrócę.

-E… Oczywiście. Ulf, zobacz czy coś się uchowało.

Butny Polak usiadł na drewnianej lawie i czekał. Zza kontuaru dochodziły mnie tylko przekleństwa mojego pomocnika. Chyba nic z tego, nie będzie piwa. Doskonale wiedziałem, jakiego zwrotu użyje Polak, gdy się o tym dowie. Niestety, nie dane mu było się odezwać, gdyż z toalety umiejscowionej po drugiej stronie sali wyszedł Jarne, miejscowy nauczyciel wychowania fizycznego.

-Co do cholery, kim jest ten troll siedzący na moim miejscu? – Zaczął agresywnie – Na chwilę się ruszę i już chcecie zająć mój stołek? Przecież doskonale wiecie, KIM jestem i KIM jest MÓJ OJCIEC. Wiecie, co was czeka, gdy tylko powiem mu jedno zdanie? Więc kim jest ta pchła siedząca na mojej lawie? – Zwrócił się do Polaka.

-Luz maleńki, weź no skocz po piwo, bo nikomu nie chce się podać. – Odpowiedział Polak nieprzyjęty zupełnie krzykami nauczyciela.

-CO? JA? MOWISZ DO MNIE? Patrzcie go. Ja po piwo? Ha-Ha. Słyszeliście go? – Ryczał Jarne.

-Jarne, daj spokój, gościmy przybysza, on…- próbowałem załagodzić sytuację.

-Wypchajcie się wszyscy, zabieram się stąd! Ani po mnie, ani po pieniądzach mojego ojca nie będzie tu śladu. Od zawsze chcieliście zająć moje miejsce, a teraz sprowadzacie tu jakiegoś… - piszczał filigranowy Szwed. Nie mogąc opanować emocji udał się w stronę drzwi, usłyszeliśmy trzask i w izbie zapanowała cisza.

-No no… Polaco ma talent do zjednywania sobie przyjaciół – odezwał się głos z wnętrza Sali.

-Dajcie spokój, przecież to tylko jakiś maminsynek.- Tłumaczył się Polak.

-Może tak, może nie. Ale bez pieniędzy jego ojca jakość życia w naszej wiosce znacznie się pogorszy. Zamkną fabrykę prezerwatyw, która umożliwia życie okolicznym mieszkańcom.

-Co Ty pierdolisz, jak prezerwatywy mogą umożliwiać życie? To paradoks – bronił się Polak.

-…Bez dodatkowej kasy podupadnie miejscowa szkoła, lokalne Kolo myśliwski i lokalny klubik piłkarski.

-A gówno mnie to obchodzi. – Powiedział Polak. To nie moje miasto, jestem tu tylko przejazdem.. Tzn. przejściem. Tzn. jestem tu tymczasowo, wiecie, o co chodzi.

-Nie pozwolimy Ci stąd odejść póki nie naprawisz wyrządzonych szkód. – Przed Polakiem wyrosło dwóch miejscowych. – Musisz naprawić to, co zepsułeś. Pokaż, żeś honorowy tak jak Twoi przodkowie.

-Dobra już dobra! Tylko zamknijcie mordy o tych moich wielkich przodkach, bo mam już tego po dziurki w nosie. Co mam zrobić?

-Najłatwiej byłoby przeprosić Jarne i wytłumaczyć mu, ze to nieporozumienie…

-Nie. Polak nigdy nie przeprasza. Tak jak nie ma takiej ilości alkoholu na tym globie, która spowoduje u moich rodaków ból głowy, tak nigdy nie przeproszę. KA-PE-WU?

-No to musisz zostać i odpracować…

-Ale jak? Tutaj? Przecież to jedna, wielka dziura. Nawet piwa w tej zapyziałej karczmie nie ma.

-Pohamuj się Polak. To nie jest zwykła karczma. A brak piwa to… Tymczasowe problemy – tu wymownie spojrzałem na klientów.

-Wiec, co miałbym robić?

-Niech pomyśle… Jarne zwolnił etat jako nauczyciel wychowania fizycznego. Trenował tez lokalny klub piłkarski. Zastąpisz go. Chyba, że wolisz cerować zużyte prezerwatywy… - przedstawiłem mu sytuację.

-A ten no… Nie ma jakiejś cieplej posadki w lokalnym browarze?

-Nie. Bez pieniędzy ojca Jarne, browar upadnie.

-O K***A! Co ja żem najlepszego narobił?

 

 

 

Następnego dnia udałem się z właścicielem karczmy do prezesa lokalnego klubu i dyrektora szkoły. Musieliśmy parafować umowę, na mocy której zostanę na północy dłużej, aby odpracować za wyrządzone krzywdy. Nie wiem jak się tu znalazłem i co wczoraj zrobiłem, ale sam fakt, że się tu znalazłem wprawia mnie w zdumienie. Wiedziałem, że po wypiciu kilku piw włącza mi się tryb podróżnika, ale żeby Szwecja? Cholera...

Sprawa przedstawiała się następująco. Prezes lokalnego klubu nie był zadowolony, że jakiś pijus z Polski ma zająć jego oczkiem w głowie. Zawodnicy znajdujący się w klubie, w większości mieli jeszcze mleko pod nosem. Ekscesy przybysza mogły im wywrócić w głowie. Po zapewnieniach miejscowych, że będą mieli mnie na oku, a o żadnych ekscesach z alkoholem nie ma mowy, bo Polak ma wszywkę, prezes się trochę uspokoił. A ja zacząłem się zastanawiać czy oni mówią prawdę z tą wizytą u lekarza i zakazie picia.

-Powiedz mi Polak, czy Ty właściwie znasz się na futbolu? - zapytał mnie właściciel klubu.

-Prezesie, widzieliście kiedyś jakiegoś Polaka, który się nie zna? - Nie pozostawiłem mu wątpliwości.

Jako, że chciałem się jak najszybciej stąd wyrwać, obiecałem im, że będę się starał. Sprzątać szatnie, naprawiać ławeczki na trybunach... Aby złożyć podpis pod cyrografem musiałem wymyślić sobie imię i nazwisko. Moje Polskie imię było nie do wymówienia dla przeciętnego mieszkańca wioski. Będąc w gabinecie prezesa podszedłem do książki znajdującej na jego biurku. Otworzyłem i wybrałem dwa pierwsze słowa, które wpadły mi w oczy. Podpisałem kartkę.

 

-Człowieku, coś Ty zrobił? - krzyknął prezes, gdy tylko zobaczył mój nowy podpis.

-Co, coś nie tak? - zapytałem?

-Tyr Thor? Wybrałeś sobie imiona Bogów, Ty skończony idioto!

-Oj, tam, dajcie spokój. Przecież to tylko jakieś stare wierzenia.

-O nie, mój drogi. Z czasem się przekonasz, że tutaj, u nas, pewne rzeczy się nie zmieniły. Staraj się, od teraz Bogowie będą Cię obserwować.

Odnośnik do komentarza

Brzmi jak pierwszy odcinek kariery. Pytanie więc dlaczegóż wrzuciłeś to do "strefy tekstowej"?

 

Ogólne wrażenie bardzo dobre - szczególnie pierwsze zdanie zachęca do lektury. Parę drobnych błędów wyłapałem, a konkretnie to taki jeden:

w jednym zdaniu piszesz, że wieczór był spokojny, barman ledwie kilka postaci w dymie dostrzegał, a już za chwilę, że był tłok taki że wcisnąłby się tylko ktoś wysmarowany łajnem niedźwiedzim.

 

A do puenty tego odcinka nasunęło mi się:

"-Oj, tam, dajcie spokój. Przecież to tylko jakieś stare wierzenia.

-O nie, mój drogi. Z czasem się przekonasz, że tutaj, u nas, pewne rzeczy się nie zmieniły. Staraj się, bo inaczej bogowie cię pokarzą.

- A niech pokazują!"

Odnośnik do komentarza

Planowałem karierę, ale zdałem sobie sprawę, że nie uciągnę tego, zwłaszcza, że to moje pierwsze podejście do pisania. No i FM przestał mnie obecnie kręcić.

 

Opublikowałem ten fragment z dwóch powodów.

 

Jeden chciałem, żeby się ktoś do tego odniósł, jest to mój pierwszy tekst i chciałem wiedzieć jak mi idzie grafomania.

 

Drugi, znacznie ważniejszy, tę karierę planowałem jako swojego rodzaju podziękowanie dla innego tekściarza, który kiedyś zamieścił tutaj świetne teksty.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...