Skocz do zawartości

Mikołaj


tio

Rekomendowane odpowiedzi

-Na litość boską Noemi! Znowu nic nie zarobiłaś? Może mi wytłumaczysz jak to możliwe? No proszę, powiedz mi jak to możliwe, że znów nic nie zarobiłaś? - mężczyzna zawiesił głos czekając na odpowiedź. Dziewczyna była przerażona, spuściła głowę pozwalając włosom opaść na twarz, utworzyć zasłonę przed palącym wzrokiem mężczyzny. Nie odezwała się.

-Może mi powiesz co w tym jest takiego trudnego? Podchodzisz do mężczyzny, uśmiechasz się ładnie i zagadujesz go o cokolwiek, choćby o to, że chyba jest zmęczony i przydałby mu się odpoczynek, odrobina relaksu. Noemi, jesteś piękna. Większość mężczyzn marzy o spędzeniu z tobą nocy. - Dziewczyna skuliła głowę w ramionach. Spod zasłony włosów nie było widać, że płacze. - To naprawdę nic trudnego uwierz mi. Nie musisz zresztą nawet nic mówić! Patrzysz jakiemuś mężczyźnie prosto w oczy i się uśmiechasz. W mieście jest teraz pełno mężczyzn, którzy marzą o kilku chwilach z tak piękną kobietą jak ty. Nadchodzą święta, do miasta przybywa mnóstwo ludzi; pielgrzymów, hodowców kóz z gór, kupców, cholernych proroków, zwykłych złodziei i wędrowców. Zmęczeni wędrówką, daleko od domu marzą o spędzeniu nocy w miłym towarzystwie, z kimś kto się nimi zaopiekuje, ofiaruje odrobinę przyjemności. Czy jest w tym coś złego, że uprzyjemnisz jakiemuś wędrowcowi tych kilka chwil spędzonych w naszym mieście? Noemi, naprawdę nie ma w tym nic złego. Wszyscy oni gotowi są ofiarować wiele, uwierz mi, naprawdę wiele.

-Ja nie potrafię - szepnęła Noemi.

-Czego nie potrafisz do diabła?! To najbardziej naturalna rzecz pod słońcem! Mężczyzna i kobieta uprawiają seks. To najłatwiejszy sposób na zarabianie pieniędzy. Naprawdę dużych pieniędzy. Noemi wiesz przecież, że to jedyna możliwość.

-Nie potrafię...

-Mamy zdychać z głodu bo ty nie potrafisz rozłożyć nóg przed mężczyzną by sobie ulżył?! Noemi, nie bądź dzieckiem! Pomyśl tylko o swoich siostrach. Pomyśl o Eunice i Jasmin. Czy mam je posyłać na ulicę zamiast ciebie?

Noemi wybuchnęła głośnym płaczem, przypadła do nóg mężczyzny. Głośno płakała, słowa z trudem przebijały się poprzez szloch.

-Nie proszę, nie.. One są jeszcze dziećmi, proszę nie... - mężczyzna pochylił się nad nią, pomógł wstać, przytulił ją i głaskał jej włosy.

-Noemi, ja chcę waszego dobra. Chcę żebyśmy mogli żyć godnie, żebyśmy nie musieli głodować ani wstydzić się innych ludzi. Rozmawiałem z Eunice i Jasmin. Tak, masz rację, że są jeszcze bardzo młode. Są jednak bardzo dojrzałe jak na swój wiek, rozumieją w jakiej jesteśmy sytuacji. Opowiadałem im o tym co musisz robić byśmy mieli co jeść. Nie chcę żeby one też musiały pójść na ulicę. Ale sama rozumiesz... jeśli ty nie chcesz tego robić. Sądzę, że Eunice nie będzie miała takich oporów. Jest taka towarzyska, lubi poznawać nowe osoby. Może rzeczywiście nie powinnaś ty tego robić skoro sprawia ci to tyle trudności. Porozmawiam z Eunice. Wydaje mi się, że dla niej nie będzie to takim wielkim problemem.

-Tato! - krzyknęła dziewczyna, uniosła w górę dłonie zaciśnięte w pięści. -Nie tato, proszę cię nie... Ja sobie poradzę zobaczysz, zacznę zarabiać, będę przynosiła pieniądze, naprawdę. Tato, mogę pracować na targu, w porcie, zarobię na jedzenie i utrzymanie dla nas. - Noemi łkała głośno - proszę nie każ moim siostrom tak zarabiać. One są takie niewinne. - Mężczyzna ujął w dłonie twarz dziewczyny, kciukami zaczął delikatnie ocierać jej łzy.

-Ależ ja nie chcę tego robić córeczko. Naprawdę. Zrozum, znaleźliśmy się w rozpaczliwej sytuacji. Leczenie mamy pochłonęło nasz majątek. Musimy jakoś przetrwać. Nie chodzi tylko o jedzenie Noemi, wiesz przecież. Twój ślub z odpowiednim kandydatem przywróci należną pozycję naszej rodzinie. Niestety, nie stać nas na posag dla ciebie. Tylko na ulicy można szybko zarobić pieniądze. Córeczko, to tylko kilka miesięcy. Odzyskamy należną nam pozycję, wszystko się odwróci, zobaczysz. Dla dobra naszej rodziny, przyszłości twojej i twoich sióstr musisz zdobyć się na poświęcenie. Noemi, moje dziecko, przecież ja pragnę dla ciebie jak najlepiej. Pragnę tylko żebyś była szczęśliwa. Wiem, że to rozumiesz. Prawda?

-Tak tato, rozumiem.

-Połóż się spać córeczko. Jutro spróbujesz być miła dla tych wszystkich mężczyzn, którzy marzą o chwili z tobą. Będzie dobrze Noemi, będzie dobrze...

 

Noemi położyła się cicho do łóżka. Jej siostry już spały. Wtuliła głowę pod pled i cicho się modliła pozwalając łzom w ciszy wsiąkać w poduszkę.

Tylko z Bogiem mogła porozmawiać tak szczerze, z głębi serca. On ją rozumiał, jej smutki, nadzieje, pragnienia. Jego milcząca obecność była całym jej oparciem. Bardzo pragnęła by jej odpowiedział, wskazał drogę, pokazał nadzieję, dodał sił, których z każdym dniem miała coraz mniej.

Bardzo brakowało jej mamy. Gdyby tylko żyła... Teraz został jej tylko Bóg i wiara w to, że odmieni jej los.

-Boże, ty wiesz jak bardzo się boję. Nie chcę tego robić, tak bardzo nie chcę, jestem przerażona. Proszę pomóż mi...

A dobry Bóg uśmiechnął się do niej łagodnie i ofiarował jej spokojny sen, który uspokoił jej zdręczoną duszę.

 

CDN

Odnośnik do komentarza

@Vami: nie, opowiadanie jest autorskie, wykorzystujące legendy..

 

Wraz z kłującymi promieniami słońca wbijającymi się pod powieki z bólem wracała świadomość. Otworzył oczy, po chwili oślepiająca biel zaczęła formować się w miarę wyraźny obraz, po następnej chwili rozpoznał miejsce; jego własny dom. Powoli rozejrzał się. Obok niego leżała naga kobieta. Pierwsze na co zwrócił uwagę to jej zapach; bardzo mocny i przyjemny. Kobieta wpatrywała się w niego.

-Witaj Mikołaju. Jak się spało? - uśmiechnęła się. Domyślił się, że była dziwką. Nie pamiętał jednak niczego z wczorajszego wieczoru i nocy. W ostatnich tygodniach niemal codziennie budził się obok jakiejś dziwki, rzadko jednak pamiętał wieczory i noce spędzone z nimi. Nie przypominał sobie aby dziewczynę leżącą obok spotkał wcześniej.

-Witaj… - zawiesił głos usiłując sobie przypomnieć jej imię. Wiedział, że to daremny trud.

-Mam na imię Klio - jej uśmiech i zapach działały jak kojący balsam - Nie chciałam cię budzić, a teraz jeśli pozwolisz przyjmę od ciebie zapłatę i pójdę.

-Oczywiście - włożył w dłoń dziewczyny złotą monetę. Nadzwyczaj hojna zapłata jak za przyjemność, której w ogóle nie pamiętam - pomyślał. Klio ubrała się szybko, prowokująco pozwalając mu na podziwianie swego ciała i wyszła pozostawiając tylko piękny zapach. Zrobiło mu się smutno.

 

***

 

Patara budziła się do życia. Zaraza, która kilka miesięcy temu nawiedziła miasto zabrała kilkaset ofiar, na wszystkich sprowadziła strach, ból i rozpacz. Niemal każda rodzina straciła kogoś bliskiego, stąd wszyscy z nadziejami oczekiwali nadchodzących świąt, które miały stać się nowym początkiem dla miasta. Kiedy kilka tygodni temu do portu zaczęły znów zawijać okręty dla wszystkich był to znak, że zaraza odeszła. Mieszkańcy zamknięci w swoich domach zaczęli wychodzić na zewnątrz, na ulicach znów można było usłyszeć śmiech dzieci. Do miasta opanowanego przez śmierć wracało życie. Nadchodzące święta, które dla wszystkich religii oznaczały narodziny były szczególną okazją do radości, nadziei i miłości. Okazją do świętowania życia. Nic też dziwnego, że święta ściągały do miasta wyjątkowo wielu przybyszów. Od kilku tygodni nie było nowych zachorowań, pogrzebano też ostatnich zmarłych. Miasto potrzebowało nadziei, a tę przynosiły święta.

 

Znajdująca się pod rzymskim panowaniem Patara oficjalnie przygotowywała się do święta Sol Invictus; Narodzin Niezwyciężonego Słońca, rzymskiego odpowiednika perskiego boga słońce - Mitry. W grocie za miastem odbywały się tajemne obrzędy wyznawców zwane tauroctonium. Miasto zamieszkałe było przez przedstawicieli wielu narodów i wyznań a odkąd Edykt Mediolański zapewnił swobodę wszystkim religiom mogli oni oficjalnie obchodzić swoje święta. Zamieszkujący północne dzielnice Żydzi obchodzili ośmiodniowe Chanuka - Święto Świateł. Po zachodzie słońca w oknach ich domów zapalały się świece, codziennie jedna więcej. Wśród Rzymian coraz więcej było chrześcijan. Pogłoski mówiły, że zwycięstwo w bitwie o Most Mulwijski Konstantyn zawdzięczał Chrystusowi, którego widział we śnie i który kazał mu oznaczyć tarcze żołnierzy swoim imieniem. Od tego czasu Konstantyn, choć oficjalnie wyznawał bogów rzymskich zaczął sprzyjać chrześcijaństwu. W okresie tradycyjnych świąt dla Rzymian i Persów Chrześcijanie zaczynali obchodzić święto Bożego Narodzenia.

Na ulicach spotkać można było przybyszy z dalekich stron, co dzień do portu zawijały okręty z Aleksandrii, Rzymu, Bizancjum. Rybacy, kupcy i handlarze mieli pełne ręce roboty ale i zarabiali w tym okresie dużo więcej niż zazwyczaj. Miasto i jego mieszkańcy witali nadzieję.

 

 

Zapach który unosił się w domu po wyjściu dziewczyny wywołał w Mikołaju wiele wspomnień i bólu. Towarzyszyły mu one od kilku miesięcy. Codziennie próbował zabijać ból alkoholem, a od wspomnień uciekał w ramiona przygodnych kobiet. Jednak one nie opuszczały go. Przyczajone, cierpliwe, odstępowały na niewielką odległość wieczorami, rankiem dopadały go wciąż tak samo żywe, okrutne, wyniszczające.

- Nie zaznasz spokoju w tym świecie. To nie jest twoje miejsce… - myśl ta pojawiła się zupełnie bezwiednie w jego głowie, nie wywołała też żadnych uczuć, jak stwierdzenie faktu, jak myśl, że musi coś zrobić. Jego szeroko otwarte oczy zdawały się nie widzieć niczego, na twarzy pojawił się dziwny grymas nieobecności. Ciemność opanowała jego duszę.

Wyszedł z domu, minął północną bramę, która była częścią akweduktu, dotarł do stóp wzgórza. W skalistym zboczu wykute były grobowce najznamienitszych obywateli Patary. Siadł na kamieniu i przez długie godziny wpatrywał się w miejsce spoczynku swoich rodziców. Chciał wierzyć, że ich śmierć stała się początkiem nowego życia. Dla niego stała się końcem. Od miesięcy przychodził tutaj, siadał na kamieniu i patrzył na ich grób. Nie umiał sobie wybaczyć, że ich zabił.

 

Był ich jedynym synem, ich sensem i jedyną radością. Epifaniusz i Joanna przez długie lata nie mogli doczekać się potomstwa. Zanosili żarliwe modły, posty i umartwienia do Boga z prośbą o dziecko. I Bóg wysłuchał ich modlitw, w późnym wieku obdarzył ich synem. Wdzięczni, szczęśliwi rodzice pragnęli wychować syna na ucznia i apostoła Chrystusa, chcieli by został kapłanem, by służbą Bogu odwdzięczył się za wysłuchane modlitwy rodziców.

Mikołaj całym sercem pokochał Boga, któremu zawdzięczał swoje narodziny. Był zdolnym dzieckiem, wolny czas spędzał zazwyczaj na nauce lub modlitwie. Był radością i dumą dla rodziców. Sąsiedzi i znajomi także zaczęli widzieć w nim przyszłego kapłana; mądrego, wrażliwego, prawdziwego apostoła Jezusa. Mimo młodego wieku cieszył się szacunkiem i uznaniem, często zwracano się do niego po radę. Nigdy nie odmawiał pomocy, zawsze gotów służyć innym. Kiedy na miasto spadła zaraza Mikołaj z największym oddaniem zaangażował się w walkę z epidemią. Pracował od świtu do nocy; opiekował się chorymi, opatrywał ich rany, mył, karmił, towarzyszył w chwili śmierci. Jako syn jednych z najbogatszych mieszkańców Patary organizował transporty leków i żywności dla potrzebujących. Pracował ponad siły, do domu wracał tylko na noc.

Po kilku tygodniach zachorowali jego rodzice.

Mikołaj robił co mógł, czuwał przy nich dzień i noc, sprowadzał świeżą wodę aż z Myry, mył i opatrywał pęcherze, płakał i modlił się do Boga. Po kilku dniach zmarła matka a następnego dnia ojciec. Wraz ze śmiercią rodziców w Mikołaju umarła dusza. On, który codziennie stykał się z chorobą musiał zarazić nią rodziców. Kochał ich całym sercem a okrutnym żartem Boga sprowadził na nich śmierć. Runęło jego życie, wszystko straciło sens. Nadal całe dni spędzał z chorymi, pomagał im jak umiał, ale nie czuł już nic. Wszystkie czynności wykonywał automatycznie, często nie słyszał co do niego mówiono. Przebywając z chorymi pragnął tylko zarazić się i umrzeć. Przeżył i nie umiał z tym żyć.

Odnośnik do komentarza

Na szczycie wzgórza znajdowała się chrześcijańska świątynia poświęcona przez Pawła z Tarsu, który przybył do Patary podczas swojej trzeciej pielgrzymki. Mikołaj podniósł się z kamienia i zaczął wspinać się na szczyt. Dusza jego była pełna bólu, a jednocześnie czuł dziwny spokój jakby wkrótce miało stać się coś co go uleczy. Dotarł na górę, podszedł do skarpy. Miał stąd wspaniały widok na miasto i na morze, którego zapach docierał aż tutaj. Nad brzegiem wznosiły się świątynie poświęcone różnym bóstwom, w tym wspaniała wyrocznia Apolla.

Spojrzał w dół. Stał na szczycie kilkudziesięciometrowej skarpy. Jeden krok mógłby sprawić, że ból wreszcie minie. Jeden krok ku któremu skłaniała go czerń myśli. Zwrócił wzrok ku niebu. Jak długo mam chodzić po tym świecie nie czując i nie pragnąc niczego? Jak długo każesz mi Chryste oglądać grób moich rodziców, których zabiłem? - krzyczał w niebo słowa pełne bólu, łez, furii - Moja matka i ojciec nigdy nie zgrzeszyli przeciw Tobie. Z pokorą i wiarą służyli Ci całym swoim życiem. Moje narodziny miały być dla nich nagrodą i wdzięcznością. Wychowali mnie w miłości do Ciebie, pragnęli bym został Twoim kapłanem. Służyłem Tobie całym swoim życiem. Pokochałem Cię tak jak oni, Chryste pragnąłem zostać tak jak Paweł Twoim apostołem, nauczać i dawać przykład. Czy coś zrobiłem źle? Czy czymś przeciw Tobie zgrzeszyłem? Moim rodzicom, Tobie, bliźnim poświęciłem i oddałem się cały. Za co więc tak mnie ukarałeś? Za co? Dlaczego zabiłem moich rodziców? Za co ty ich zabiłeś! Posłużyłeś się mną. To nie ja ich zabiłem! Wykorzystałeś mnie. Dlaczego nie zabrałeś mnie? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Zabiłeś ich moimi rękoma. Okrutniejszego żartu nie wymyśliłby szatan. - oczy Mikołaja nabiegły krwią, oddychał szybko. - Nie chcę takiego życia, nie chcę! Wszystko w co wierzyłem straciło sens. Jedyne czego pragnąłem to kochać Ciebie. Teraz nienawidzę Cię... Nie chcę żyć... - z kolejnym słowami Mikołaj przesuwał się w kierunku skarpy. Stopami wyczuł jej krawędź, spojrzał w dół. Pod skarpą, w cieni drzew ktoś był, dwoje młodych ludzi obejmowało się czule. Mikołaj cofnął się gwałtownie, usiadł na skale. Nie chciał by ktokolwiek go zobaczył, nie tak sobie wymyślił tę chwilę. Podniósł oczy ku niebu i już ciszej rzekł: - To sprawa między Tobą a mną. Nie będę tego kończył na oczach innych. - łzy potoczyły mu się po policzkach - Jeszcze tutaj wrócę Chryste. Jeśli ty nie chcesz mnie zabić, zrobię to za ciebie. Lecz nie dziś - otarł oczy rękawem i wolno zaczął schodzić z góry.

 

 

***

 

Noemi wstała o świcie, zanim jej młodsze siostry się obudziły. Zajęła się codziennymi zajęciami, posprzątała w izbie, przygotowała posiłek dla ojca i sióstr. Skromne podpłomyki z kilku garści mąki. Sama nie jadła. Ojca spotkała siedzącego przed domem pod drzewem. Wyglądał jakby wcale nie spał. Uśmiechnął się do niej smutno, ona odpowiedziała mu podobnym uśmiechem. Nie odezwali się do siebie ani słowem. Dziewczyna udała się w kierunku portu. Z nocnego połowu wracali rybacy. Przy nabrzeżu wraz ze swoimi bliskimi wyładowywali połów, potem ich żony sprzedawały ryby na targu. Noemi czasem pomagała przy rozładunku łodzi i sprzedaży połowu, zapłatą zwykle były ryby, z których przyrządzała posiłek ojcu i siostrom.

Dziś udało jej się skończyć pracę przed południem. Zaniosła ryby do domu poprosiła Eunice by przygotowała obiad a sama wyszła do miasta. Przy bramie czekał na nią Jeled. Zobaczył ją, uśmiechnął się i przeszedł przez bramę. Noemi poszła za nim w pewnej odległości. Kiedy chłopak dotarł do lasu zaczekał na nią. Młodzi wpadli sobie w ramiona całując się czule.

Jeled był narzeczonym Noemi. Był wysokim, postawnym młodzieńcem, o czarnych kręconych włosach. Jego ojciec był kupcem, członkiem gminy żydowskiej w Patarze. Młodzi zmuszeni byli ukrywać swoje uczucie przed światem, wykradali chwile, w których mogli być razem.

Jeled mocno chwycił w ramiona Noemi, oczy mu iskrzyły.

-Kochana moja, tęskniłem tak bardzo.

-Ja też, ja też - szeptała Noemi zasypując jego usta pocałunkami. Wtuleni w siebie poszli głębiej w las. Bali się, że ktoś ich może zobaczyć.

-Na jak długo udało ci się wyrwać? - zapytał Jeled. Noemi nie lubiła kiedy zadawał takie pytania.

-Poprosiłam Eunice żeby powiedziała ojcu, że przez całe popołudnie będę pracowała na targu. Mamy dla siebie całe popołudnie kochany. - Usiedli na kamieniach pod zboczem na skraju lasu. Było to miejsce nazywane "Polaną Czatujących”, niegdyś często odwiedzane przez myśliwych, teraz zwierzyny łownej trzeba było poszukiwać dużo dalej od miasta. Noemi i Jeled siedzieli przytuleni, on całował jej włosy. Przez dłuższą chwilę nie odzywali się, pozwalając sobie w ciszy nacieszyć się sobą. Tak jakby mieli dla siebie mnóstwo czasu, nie musieli się nigdzie spieszyć i myśleć o tym, że za kilka godzin będą znów musieli się rozstać.

-Rozmawiałem z ojcem. - po chwili odezwał się Jaled. Z tonu jego głosu Noemi dowiedziała się wszystkiego. Ojciec Jaleda nigdy nie pozwoli na ślub z dziewczyną bez posagu. A chrześcijanka bez posagu to hańba dla szanowanej żydowskiej rodziny, ba, całej żydowskiej społeczności. Nie łudziła się nawet, że ojciec jej ukochanego pozwoliłby na coś tak niepodobnego jak ślub z nią. A jej ojciec też nie zniósłby takiej hańby by wydać córkę bez posagu. Bez akceptacji swoich rodzin, bez jakiegokolwiek własnego majątku nie mogli nawet marzyć o małżeństwie.

-Przytul mnie - szepnęła Noemi. Wbrew wszystkiemu i wszystkim liczyła się tylko ta chwila, w której mogła wtulić się w niego i trwać, nawet tych kilka minut. Nie pragnęła już więcej, tylko na tyle mogła liczyć, na nic więcej nie mogła mieć nadziei. Kilka chwil w tygodniu, ukrywanie się przed całym światem. Jaled przytulił ją mocno, pocałował jej włosy. Łza, której nie zdołał powstrzymać potoczyła się po policzku.

-Powinniśmy oboje uciec. Znaleźć sobie miejsce gdzie nikogo nie będzie obchodziło kim jesteśmy, co posiadamy i czy możemy być razem. Mój ojciec powiedział, że nie uczyni mnie wspólnikiem dopóki się nie ożenię. Noemi, nie potrzebujemy jego pieniędzy, nie zniosę by wybierał dla mnie żonę. Podobno już ma na oku córkę swojego przyjaciela. Porządna żydowska rodzina. Ja chcę sam decydować o sobie i pragnę być z tobą. Damy sobie radę zobaczysz. Znam się na kupiectwie, jestem silny, nie boję się żadnej pracy. Będę umiał utrzymać naszą rodzinę kochana, naprawdę. Kocham cię Noemi. Pokłóciłem się z ojcem, wywrzeszczałem mu, że nie potrzebuję jego pieniędzy, nie pozwolę by decydował za mnie z kim mam być i jaki mam być. Pragnę być tylko z tobą Noemi.

-Wiem Jeled, wiem - głaskała dłonią jego twarz. - Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. To mrzonki, wiemy o tym oboje. Pragnę tego tak samo jak ty, ale nie możemy. Czy naprawdę gotów byłbyś zostawić swoich rodziców, zrezygnować z interesu swojego ojca i żyć gdzieś, nie wiadomo gdzie jak wygnaniec?

-Ale bylibyśmy razem. I tylko to się liczy.

-Naprawdę w to wierzysz? Czy wiesz co by się stało? Twój ojciec wyrzekłby się ciebie, nie mógłbyś mu się pokazać na oczy. Przecież kochasz swoich rodziców, pragniesz ich odwiedzać, i chcesz żeby byli z ciebie zadowoleni, dumni. Czy wiesz, że musielibyśmy żyć w nędzy? Ja nie jestem i nigdy już nie będę bogata, umiem z tym żyć. Ja znam takie życie, ale ty nie. Naprawdę umiałbyś tak zmienić swoje życie?

-Noemi, nic nie jest dla mnie ważne oprócz ciebie! Jestem gotów rzucić wszystko, uciec gdzieś, gdzie będziemy mogli być razem. Nie boję się biedy, niczego się nie boję. Uwierz mi, naprawdę możemy to zrobić. Nie pozwólmy, żeby ktokolwiek decydował o tym, że możemy być razem lub nie. Tylko my powinniśmy o tym decydować, nasza miłość... nic więcej.

-Wiem kochany, wiem - pocałowała go w policzek, poczuła słony ślad jego łzy. - Ale ja tak nie mogę. Nie mogę zostawić moich sióstr, nie mogę zostawić ojca. Jestem im potrzebna. - myślała o tym wielokrotnie i tak często pragnęła to zrobić. Po prostu wyjechać. Znaleźć kawałek miejsca dla miłości i poczuć jak to jest być szczęśliwym. Wielokrotnie była tego blisko, lecz ostatnie pomysły ojca na zdobycie pieniędzy skutecznie wybiły jej takie pragnienia. Nie była na tyle wolna by móc myśleć tylko o sobie. Wizja, że Eunice lub Jasmin miałyby sprzedawać się na ulicy przerażała ją. Nigdy nie umiałaby sobie tego wybaczyć. Wtulona w ramiona Jeleda zapominała nawet o tym, że dziś wieczorem ma wyjść na ulicę.

-Twoje siostry nie są takie małe Noemi, z pewnością mogłyby znaleźć jakąś pracę, choćby tak jak ty, na targu. Twój ojciec też da sobie radę, jest silny, w końcu pogodzi się z tym, że twoja mama odeszła. Stracił majątek podczas zarazy, jak wielu mieszkańców, ale zaraza minęła, wszystko się ułoży.

-To nie jest takie proste Jeled, uwierz mi. Nie pragnę niczego bardziej od bycia z Tobą. Nawet nie wiesz na jak wiele mnie stać by to osiągnąć. Musimy w to wierzyć. Musimy być cierpliwi. Wierzę w to, że kiedyś będziemy razem. Nie wiem jeszcze jak i kiedy, ale wierzę. Musimy oboje w to wierzyć Jeled - dziewczyna uniosła głowę, spojrzała na szczyt góry, na której znajdowała się świątynia. Przez moment ujrzała na szczycie jakąś postać patrzącą przed siebie ze wzniesionymi w górę rękoma.

-Musimy zaufać Jezusowi Jeled.

-Ja nie wierzę w twojego Jezusa i nie wierzę w to, że Bóg nam pomoże.

-Nie mów tak kochany - ujęła w dłonie jego twarz - proszę, nigdy tak nie mów.

-Noemi, ja pragnę z tobą być. Nie chcę już więcej spotykać się po kryjomu, jak jacyś złoczyńcy, kryć się i wykradać chwile kiedy pragnę życia. Nie chcę. Ja mogę czekać, ale powiedz mi na co? Powiedz mi, że stanie się coś co pozwoli nam być razem, powiedz mi kiedy... a będę czekał. Powiedz mi tylko na co mam czekać. - Noemi ujęła w dłonie jego twarz:

-Bez względu na wszystko, cokolwiek by się nie stało czekaj na mnie kochany, tylko o to proszę. - dziewczyna nie zważała na łzy - Uwierz mi, to już niedługo. Zdobędę posag, a wtedy twój ojciec zaakceptuje mnie jako swoją synową.

Odnośnik do komentarza

Przez długi czas Noemi walczyła ze sobą by wejść do środka. Bała się tak jak nigdy w życiu. Obserwowała wchodzących do karczmy, w większości przybyłych do miasta mężczyzn. - Przyszłaś tutaj żeby to zrobić i wiesz, że już nie ma odwrotu, więc po prostu wejdź do środka - dodała sobie w duchu odwagi i weszła.

 

Karczmarz Eusebio od samego rana miał mnóstwo pracy. W kuchni szykowano masę jedzenia, w karczmie panował tłok i różnojęzyczny hałas. Eusebio zza wysokiego baru obserwował gości. Pod ścianą głośno ucztowało trzech młodzieńców, którzy zatrzymali się wczoraj w jego gospodzie. Sprawiali wrażenie bogatych i choć nie przypadli Eusebiowi do gustu troskliwie doglądał czy nie brakuje im wina i jadła. Po drugiej stronie sali, w kącie siedział Mikołaj, który w samotności raczył się winem z rzadka podnosząc głowę. Dwie butelki wcześniej Eusebio, choć nie miał tego w zwyczaju, zasugerował mu, że może na dziś wystarczy, ale Mikołaj odburknął mu gniewnie i kazał donieść kolejną. Eusebio znał go odkąd był dzieckiem i przykro było mu patrzeć w jakim znajduje się stanie. Miedzy stolikami krążyło kilka dziwek. Wśród kobiet karczmarz rozpoznał Noemi, najstarszą córkę Risto.

-Dokąd zmierza to miasto? - zamyślił się karczmarz. - Mikołaj, cudowne, wymodlone przez rodziców dziecko, dzień w dzień upija się do nieprzytomności a Risto, który stracił swój majątek posyła na ulicę swą cnotliwą córkę. Nie tak powinny wyglądać święta, nie tak.

Z kuchni dobiegł brzdęk tłukących się naczyń. Karczmarz zaklął szpetnie i wpadł do kuchni gotów zdzielić winnego pomocnika kucharskiego. Młodzieńcy siedzący przy stoliku jakby czekali na ten hałas bo w chwili gdy Eusebio zniknął w kuchni zerwali się ze swych miejsc i wybiegli z karczmy. Ostatni z nich wrócił się jeszcze po niedokończoną butlę wina.

Okazało się, że sprawcą zamieszania w kuchni był pies, który porwał ze stołu porcję baraniny strącając przy okazji gar z zupą. Eusebio dojrzał jeszcze zwierzaka wybiegającego na podwórze i niewiele myśląc pędem ruszył za nim. W drzwiach zderzył się z młodzieńcami, którzy przemykając podwórkami zamierzali uniknąć zapłaty rachunku. Karczmarz w mig zorientował się w planach chłopców, zakrzyknął na swoich pomocników kucharskich i z ich pomocą zaciągnął młodzieńców do kuchni. Nakazał kuchcikom mocno ich trzymać sam zaś sięgnął po nóż służący mu do patroszenia prosiąt. Poczerwieniał ze złości na twarzy, na czoło wystąpiły mu żyły. Młodzieńcy przerazili się.

-Chcieliście zwiać nie płacąc tak? Chcieliście okraść starego Eusebia? - zręcznie przerzucał nóż z jednej ręki do drugiej.

Z ręki jednego z chłopaków wypadła butelka wina i głośno się rozbiła. Wszyscy trzej byli przerażeni. W oczach Eusebia zobaczyli furię i żądzę mordu.

-Co pan chce zrobić? Niech się pan nie denerwuje, to taki żart, oczywiście zapłacimy za wszystko…

-Zapłacicie, zapłacicie - zdawało się, że karczmarz wpadł w jakiś amok.

-Mój ojciec jest bogaty, za wszystko zapłaci - niepewnie odezwał się stojący w środku chłopak - Niech pan odłoży ten nóż. Co pan wyprawia?

-Mam dość tolerowania i użerania się ze złodziejami, którzy nie płacą za pokój i jedzenie. Urabiam ręce od rana do nocy, a wy mnie okradacie. Zabiję was przeklęte łobuzy! Zabiję! Przytrzymajcie ich chłopaki i przywiążcie - zakrzyknął do kuchcików. Pracownicy Eusebia, którzy niejednokrotnie widzieli go zdenerwowanego nigdy jeszcze nie widzieli takiej żądzy krwi, pasji, wściekłości i rozczarowania w jego oczach. Bali się nie mniej od chłopaków, których przywiązali do krzeseł. Słyszeli ponure opowieści o beczkach, w których Eusebio marynował mięso, do sosów z których słynął w całej Patarze. Podobno znajdowały się tam także zwłoki klientów, którzy mu nie zapłacili.

-Ten świat zmierza ku zagładzie jeśli godzi się na tolerowanie takiej podłości jaką chcieliście mi wyrządzić. Przybyliście tutaj zapewne na święto. Kogo chcecie wysławiać okradając mnie? Czy wielbicie jakiegoś boga, który nakazuje okradanie?

Młodzieńcy milczeli.

-Pytam was co coś! Czy wasz bóg każe wam mnie okradać? - nóż w dłoniach karczmarza zalśnił ogniem odbitym od paleniska. W tej chwili niefortunni złodziejaszkowie nabrali pewności, że wściekły Eusebio ich zamorduje.

Nagle uniesioną w górę dłoń z nożem chwyciła z tyłu inna dłoń. Eusebio odwrócił się zaskoczony. Mikołaj, mimo niewielkiego wzrostu miał potężny uścisk sprawiając ból karczmarzowi.

-Ile ci są winni? - zapytał

-Mikołaju odejdź. To nie twoja sprawa.

-Eusebio, nie zabijesz ich chyba dlatego, że nie zapłacili za pokój?

-Nie wtrącaj się powiedziałem! - Eusebio spróbował uwolnić dłoń z uścisku Mikołaja, na skronie wystąpiły mu żyły, lecz jego wysiłki zdały się nie robić żadnego wrażenia na chłopaku. Mikołaj zza pazuchy wyciągnął sakiewkę, którą rzucił do stóp karczmarza.

-Za to ci trzej mogliby mieszkać i jeść u ciebie przez cały miesiąc. Weź to i puść ich.

-Mikołaju? Dlaczego się wtrącasz? Nie znasz ich. To zwykli złodzieje. Zasługują na śmierć.

-Nie tobie ani nie mi to oceniać. Weź pieniądze i ich puść. - Eusebio podniósł sakiewkę. Nie musiał zaglądać do środka, wiedział, że jest w niej tyle złota co powiedział Mikołaj. Skinął na pomocników by rozcięli sznury młodzieńców.

-Zjeżdżajcie i niech was więcej nie widzę.

Młodzieńcy wybiegli w pośpiechu, Mikołaj bez słowa wrócił do swojego stolika, nalał sobie wina do kielicha. Sprawiał wrażenie, iż cała sytuacja nie zrobiła na nim większego wrażenia niż uciszenie ujadającego psa przeszkadzającego w posiłku. Eusebio wrócił za bar. Sprzątnął naczynia ze stolika młodzieńców.

Odnośnik do komentarza

Noemi powoli chodziła między stolikami, niepewna co ma uczynić. Głowę miała spuszczoną, starała się unikać wzroku mężczyzn. Kilka razy została wzięta za kelnerkę, wtedy uśmiechała się nieśmiało i mówiła, że nie jest kelnerką. Budziła zainteresowanie, bo stanowiła zagadkę. Samotna kobieta w gospodzie, jeśli nie jest kelnerką musi być prostytutką ale ona zupełnie na nią nie wyglądała. Goście portowej knajpy z reguły rzadko silą się na subtelność i delikatność w stosunku do samotnych kobiet, więc wkrótce po wejściu Noemi zaczęły rozlegać się gwizdy i niewybredne zaczepki. Miała ochotę uciec, lecz nie pozwoliła ulecieć zebranej sile woli by zostać, nawet wtedy gdy poczuła czyjąś dłoń na pośladku.

-Księżniczko, utulisz mnie do snu? - wybełkotał pijany brodacz szczerząc dumnie ubytki w uzębieniu.

-Następny kielich wina zrobi to lepiej - rzuciła głośno. Na następne zaczepki reagowała coraz odważniej, hardziej odpowiadała pijanym marynarzom. Jak wszyscy goście zwróciła uwagę na hałas na zapleczu, zobaczyła jak jeden z gości wstał od stolika i poszedł na zaplecze. Z miejsca gdzie stała widziała kuchnię. Widziała jak Eusebio wznosi nóż nad głowami młodzieńców, nie słyszała co powiedział mu gość który złapał go za rękę, ale sakiewka którą ten rzucił pod stopy gospodarza wyjaśniła wszystko.

Było coś znajomego w tym mężczyźnie, Noemi poczuła jakby gdzieś już go spotkała. Odprowadziła go wzrokiem do stolika i zanim na dobre zdała sobie sprawę z tego co robi podeszła do niego i usiadła obok. Uśmiechnęła się nieśmiało.

-Nalejesz mi wina ze swojej butelki?

-Przepraszam, ale nie mam ochoty na towarzystwo.

-Nie chcę zakłócać twojej samotności. Przepraszam, pójdę sobie jeśli tylko sobie tego życzysz. Pomyślałam, że gdybym na chwilę usiadła przy twoim stoliku mogłabym choć na trochę uwolnić się od tych pijackich zaczepek. Chcę tylko chwilkę odpocząć. - Mikołaj spojrzał na nią. Była piękna choć odnosiło się wrażenie, że stara się to ukryć. Woalka smutku otaczała jej delikatną twarz o gładkiej cerze. Ubrana w szarą, nijaką tunikę nie sprawiała wrażenia prostytutki, ale rozlegające się od czasu do czasu gwizdy z sąsiednich stolików świadczyły, że miała powodzenie. Mikołaj pomyślał, że sprawia wrażenie ptaka, który przypadkiem wleciał przez okno do domu i przerażony usiłuje się wydostać. Skinął na barmana by doniósł drugi kielich. Nalał jej wina.

-Dziękuję - szepnęła cicho. Podniosła kubek, umoczyła usta i go odstawiła.

-Nie smakuje ci?

-Jest bardzo dobre, dziękuję.

Przez chwilę milczeli oboje. Mikołaj nie bał się kobiet, ale ta dziewczyna siedząca w milczeniu obok w pewnym sensie niepokoiła go. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, a milczenie w jej towarzystwie wydawało się niezręczne.

-Masz ochotę coś zjeść? - zapytał by przerwać milczenie.

-Nie kłopocz się mną proszę - odparła cicho.

-To żaden kłopot. Miło mi by było zjeść posiłek w twoim towarzystwie. A i milczenie będzie mniej niezręczne. - Noemi skinęła lekko głowę, Mikołaj zakrzyknął na Eusebia by przyniósł im coś do jedzenia i po chwili znalazły się przed nimi parujące półmiski pachnące mięsem. Jedli w milczeniu, prawie na siebie nie spoglądając. Mikołaj czuł się coraz bardziej niepewnie. Wiedział, że jest dziwką, znał nawet jej imię - usłyszał je kilkakrotne wykrzykiwane przez pijanych mężczyzn w karczmie. Nie wyglądała i nie zachowywała się jak inne prostytutki, których kilka kręciło się po knajpie lubieżnie zerkając na mężczyzn. I ten jej strój.

-To co zrobiłeś było bardzo szlachetne - odezwała się gdy spotkały się ich oczy. - Mówię o tych chłopcach.

-Ach tak. Karczmarze w okresie świąt są zwykle bardzo rozdrażnieni i byle głupstwo może doprowadzić do tragedii.

Mikołaj przyglądał się jej dyskretnie. Jadła powoli, ale dokładność z jaką przeżuwała każdy kęs sugerowały, że jest głodna. Unikała spojrzenia w jego oczy, co chwila odgarniała włosy za ucho. Kobiety często przysiadały się do jego stolika w knajpie, sam równie często je zaczepiał, jednak ta zdenerwowana, głodna dziewczyna zdecydowanie wolałaby być teraz zupełnie gdzie indziej.

-Co robisz w takim miejscu?

-Chyba wiesz... - Noemi zarumieniła się, poczuła łzy zbierające się pod powiekami.

-Nie jesteś kelnerką, nie znamy się. Jedyne co przychodzi mi do głowy to, że jesteś prostytutką, ale zupełnie na nią... - łzy popłynęły z jej oczu nagle, ukryła twarz w dłoniach szlochając.

-Przepraszam... - Mikołaj nie wiedział co zrobić - nie chciałem cię obrazić. Nie gniewaj się proszę na moje prostackie zachowanie. Przepraszam...

-To nie twoja wina - szepnęła nie odejmując dłoni od twarzy. Wstała od stolika i wybiegła na zewnątrz.

Odnośnik do komentarza

Mikołaj, nie zastanawiając się nad tym co robi wybiegł za nią. Zobaczył ją biegnącą w stronę morza. Krzyknął do niej, ale nie zareagowała. Pobiegł za nią. Dotarli do plaży. Noemi usiadła na piasku, Mikołaj podszedł do niej. Dziewczyna milczała, patrzyła w morze. Nieświadomie podniosła muszelkę z piasku i zaczęła obracać ją między palcami. Mikołaj patrzył na nią nie wiedząc co zrobić. Pomyślał, że ona nie życzy sobie jego towarzystwa. Odwrócił się i zaczął iść.

-Zaczekaj. - pokazała mu ręką by usiadł obok niej. - Masz rację, jestem prostytutką. Masz ochotę na chwilę przyjemności? - zapytała nie patrząc mu w oczy. Mikołaj popatrzył w jej oczy.

-Nie szukam w ramionach kobiet przyjemności. Raczej zapomnienia.

-Dlaczego za mną wybiegłeś, jeśli nie chcesz spędzić ze mną nocy?

-Ty nie chcesz ze mną spędzić nocy. Może właśnie dlatego za tobą wybiegłem.- Noemi po raz pierwszy spojrzała mu w oczy. Jej spojrzenie wywarło na Mikołaju dziwne wrażenie. Smutek w jej oczach był mu tak dobrze znany. Patrzyła na fale lśniące w blasku księżyca.

-Patrzę w twoje oczy i widzę strach - powiedział cicho. - Myślę, że coś lub ktoś zmusza cię do czegoś czego nie chcesz. - popatrzył na nią, tym razem nie uciekła wzrokiem. - Przepraszam, nie powinienem się wtrącać w nie swoje sprawy.

-Czy sądzisz, że Bóg kieruje naszym życiem? - spytała nie odwracając oczu od morza. Zaskoczyło go trochę takie pytanie.

-Nie wierzę już w Boga. Jeśli kieruje naszym życiem to jest okrutny. W imię dobra zsyła na nas najgorsze rzeczy, karze nas mimo, iż nie zasłużyliśmy. Bóg bawi się nami, z miną małego łobuziaka przygląda się jak wiele jesteśmy w stanie znieść. - Noemi popatrzyła na Mikołaja.

-Nie masz racji. Bóg poddaje nas próbom, ale nigdy nie doświadcza nas bardziej niż moglibyśmy znieść. Każde, nawet najgorsze wydarzenie jest nauką dla nas. Wszystko co nas spotyka ma sens.

-Sens? Ja nie widzę już sensu. Straciłem wiarę, straciłem wszystko.

-Nieprawda. Kiedy dostrzeżesz sens w tym co cię spotyka, wtedy znajdziesz też siłę by to zaakceptować.

-Czy zgadzasz się ze wszystkim co cię spotyka? Czy naprawdę chcesz być prostytutką? - zapytał gniewnie. Spuściła głowę.

-Przepraszam. Wcale cię nie oceniam. Powiedz, dlaczego chcesz to robić? Co cię zmusza?

-Czasem kobieta musi robić to na co nie ma ochoty. To jedyne wyjście.

-Ale dlaczego?

-Chcesz wysłuchać opowieści kolejnej nieszczęśliwej dziewczyny, która z nędzy musi zarabiać na ulicy? Nie jest to specjalnie interesująca historia. To jedyny sposób: sprzedać siebie, żeby kupić wolność.

-Jesteś tego pewna? Że to jedyny sposób?

-Nie znam innego sposobu. Kobieta nie ma zbyt wielu możliwości żeby zdobyć pieniądze. A kobieta bez pieniędzy jest właściwie nikim. Nie mam prawa żeby decydować o swoim życiu, nie mogę wyjść za mąż, nie mogę decydować z kim mogę się spotkać, rozmawiać. Właściwie stając się dziwką będę bardziej wolna, nie będę nikomu niczego udowadniała, żadnych pozorów, czysta transakcja dzięki której się wyzwolę - w miarę jak mówiła wzbierały w niej łzy, aż szloch zagłuszył jej słowa. Mikołaj zupełnie bezwiednie objął ją i przytulił.

-Można oszukać wszystkich, czasem można oszukać siebie samego; zamknąć swoje serce, duszę i udawać, że jest się gdzieś obok. Ale czy umiesz zamknąć swoje serce? Czy naprawdę masz siłę by to robić? Czy widzisz sens w zarabianiu jako prostytutka? - Mikołaj poczuł jak dziewczyna napina mięśnie gotowa wybuchnąć gniewem. Noemi w pierwszej chwili chciała tak zareagować; "co sobie wyobraża ten człowiek, nie zna mnie, jakim prawem śmie twierdzić, że nie będę umiała być prostytutką”. Prawda jednak była taka, że ten obejmujący ją mężczyzna miał rację. Gdy po spotkaniu z Jeledem szła w stronę gospody była pewna siebie, wierzyła, że w imię miłości, wolności jest w stanie poświęcić siebie, sprzedać swoje ciało. Nawet pod drzwiami gospody, kiedy walczyła ze sobą czy wejść czy nie, była przekonana, że jest w stanie to zrobić. Ale już w środku przysiadła się do stolika Mikołaja dlatego, że zobaczyła w nim dobro... Wydał jej się jej innym niż wszyscy mężczyźni, poczuła że jest osobą, której podświadomie się ufa. A teraz, wtulona w niego jak małe dziecko, czuła się bezpiecznie.

Odnośnik do komentarza

-Poznałem wiele prostytutek - Mikołaj zaczął mówić szeptem - A może spędzałem tylko z nimi noce nie pragnąc ich poznać, bo to one nie chciały tego. Ze mną było tylko ich ciało, duszę zostawiały zupełnie gdzieś indziej. To nie twój strój, który nie przypomina ubioru dziwki sprawia, że trudno uwierzyć że mogłabyś nią być. To twoje oczy i miłość. Ciebie nie można pragnąć nie kochając.

-Ci marynarze w karczmie z pewnością mnie nie kochali - Noemi uśmiechnęła się.

-Popisywali się przed sobą. Zapewniam cię, że stracili by całą pewność siebie gdyby zostali z tobą sami.

-Nie wiem czy jest tak jak mówisz. Ale masz rację Mikołaju, myślałam że tak można: zamknąć swoją duszę, po prostu pozwolić robić mężczyźnie robić to na co ma ochotę a samej być gdzieś indziej, oddzielić duszę od ciała. Wierzyłam, że jestem w stanie to zrobić, tylko w ten sposób mogę to robić. Wierzę, że uda mi się... Musi.

-Dlaczego?

-Bo inaczej mój ojciec każe to robić moim siostrom...

-Co? To twój ojciec cię zmusza do tego? - spojrzał w jej oczy. - Dlaczego? - oddychał głęboko, wzbierało w nim wzburzenie. - Który ojciec każe swojemu dziecku zarabiać na ulicy?

-Mój... - Noemi spojrzała mu w oczy - Mikołaju, wiem że trudno to zrozumieć, jeszcze trudniej to zaakceptować. Żyjemy w nędzy. Ojciec stracił majątek, lecz wciąż jest pełen dumy, która każe mu wierzyć, ze nasze nazwisko coś znaczy, że jego córki poślubią tylko odpowiednich kandydatów. Aby wyjść za mąż tak jak sobie wymyślił musimy mieć odpowiedni posag. Mikołaju, muszę zarobić na posag dla siebie i swoich sióstr. To jedyny sposób... Trudno ci to zrozumieć, ale to naprawdę jedyny sposób.

-Nie rozumiem, nie znam się na zwyczajach ślubnych, na stwarzaniu pozorów. Czy kobieta bez posagu nie może wyjść za mąż? Czy każda biedna niewiasta zostaje starą panną? Rozumiem, że masz narzeczonego. Czy dla niego jest ważny posag?

-Mikołaju, ja nie potrzebuję posagu. Żyję w nędzy i nie potrzebuję wiele. Na jedzenie zarobię pracując na targu czy gdziekolwiek. Ale mój ojciec... Jest rozczarowany, że ma córki. Synowie umieliby odzyskać utracony majątek, nie musieliby też się starać o posag, synom wystarczyłoby nasze nazwisko. Mój ojciec nigdy nie musiał pracować fizycznie, teraz po prostu jest zagubiony.

-Dlatego chce posłać córki na ulice?

-Tak. Wymyślił sobie, że to jedyny sposób, by szybko się dorobić. Mikołaju, ja potrzebuję tych pieniędzy, żeby się wyzwolić, po to żeby moje siostry nie musiały się sprzedawać. Boję się ale muszę się zdobyć na to poświęcenie.

-To niesprawiedliwe - zakrzyknął Mikołaj - To bez sensu! Żaden ojciec nie pozwoliłby swojemu dziecku na coś takiego. I to w imię czego? Swojej durnej dumy? Noemi, nie gódź się na to. Nie wolno ci! Być może wmawiasz sobie, że tak trzeba, że w ten sposób ocalisz siebie i swoje siostry. Może wierzysz, że musisz się poświęcić, że zatracenie siebie jest drogą do wolności. To nie jest rozwiązanie. Przeciwnie, to pułapka! Wierz mi, nawet jeśli zostanie dziwką jest trudne, to powrót jest o wiele trudniejszy. Jak myślisz, kiedy zarobisz tyle by twój ojciec był zadowolony? On będzie pragnął więcej i więcej. Noemi, nie musisz tego robić! - Noemi patrzyła na niego. Tak bolesne były jego słowa, tak raniące. Lecz nie chciała mu przerywać, to co mówił było głosem, który zagłuszała w sobie. Słowa tego chłopaka były jej złością, żalem, bezsilnością, której nigdy nie miała okazji wykrzyczeć. Te słowa, jak otwieranie ran, choć bolesne przynosiły ulgę. Mikołaj wstał, zaczął chodzić w koło i wymachiwać rękoma. Sprawiał wrażenie nieobecnego. - Dlaczego uważasz, że Bóg ma cokolwiek z tym wspólnego? Czy Bóg pragnie byś oddawała się za pieniądze? Czy tego od ciebie chce? Noemi, nie doszukuj się w tym czegoś więcej niż tylko choroby i podłości twego ojca. Miłość do twojego narzeczonego nie wymaga ofiary, na pewno nie takiej. Jeśli on cię kocha to nie będzie mu zależało mu na tym czy masz posag czy nie. A jeśli mu na tym zależy to nie jest ciebie wart. Nie jest...

-Mikołaju, ja po prostu nie mam innego wyjścia. Od tygodni wychodzę wieczorami do miasta, zbieram siły by... I codziennie wracam z niczym, ojciec mnie przeklina, straszy, że będzie posyłał moje siostry. I on jest gotów to zrobić! Ja się o nie boję. Bardziej niż o siebie. Dziś byłam już zdecydowana zamknąć wszystko w sobie i pójść, oddać się jakiemuś mężczyźnie. Wmawiam sobie, że tylko na początku jest tak ciężko, potem jakoś przywyknę. Ale... twoje słowa.. odebrały mi tę odrobinę pewności siebie... Zrobiło się późno.. znów wrócę do domu z niczym. Co zrobię jeśli jutro ojciec pośle na ulicę moją młodszą siostrę? Nie wiem czy mam tyle sił ale muszę, po prostu muszę spróbować. Nie mam innego wyjścia.

-Zawsze jest inne wyjście. Noemi, proszę nie myśl o tym żeby w ten sposób zarabiać na życie. - Mikołaj pomyślał żeby zaproponować jej pieniądze, ale był niemal pewny, że nie przyjęłaby ich. Pierwszy raz od śmierci rodziców poczuł, że przejmuje się czyimś losem. Zapragnął pomóc tej dziewczynie.

- Ulica nie zapewni ci niczego. Może zarobisz parę groszy, lecz stracisz coś czego być może już nigdy nie odzyskasz. Proszę, nie rób tego. Znajdziesz jakieś rozwiązanie, zobaczysz

Noemi nagle przypomniała sobie gdzie wcześniej spotkała Mikołaja. To zapomnienie, złość, postawa, taka sama jak u mężczyzny stojącego na skale przy świątyni. Widziała go wtedy tylko przez moment ale była pewna że to on. Wstała, podeszła do niego.

-Mikołaju, widziałam cię dziś. Stałeś na skale, sprawiałeś wrażenie jakbyś chciał się rzucić w dół. - Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.

-Tak... to byłem ja. Zobaczyłem was z góry. Dlatego tego nie zrobiłem. - zamilkł.

-Mikołaju, skąd w tobie ten smutek, rezygnacja? Dlaczego chciałeś się zabić?

-To nie jest mój świat. Nie chcę być tutaj gdzie wszystko jest tylko smutkiem i cierpieniem. Wolę nie czuć nic. Nie chcę czuć, nie chcę żyć.

Noemi położyła rękę na jego dłoni.

-Moje życie straciło sens. Twoim sensem jest miłość, walka o to by zapewnić przyszłość siostrom, ja straciłem wszystko. - Opowiedział jej o swoich rodzicach, o tym jak umarli z jego winy, o okrucieństwie Boga, swojej bezsilności. Noemi siedziała obok niego w milczeniu, nie przerywała mu, płakała, czuła jego ból, stratę.

-Mikołaju, tak mi przykro - odezwała się wreszcie. - Ale wiesz, jestem szczęśliwa, że mogłam być dziś tam pod skałą i że to powstrzymało ciebie od śmierci. Nie uważasz, że Bóg chciał żebyśmy się spotkali?

-Nie sądzę by Bóg miał z tym cokolwiek wspólnego. Oczywiście, gdybym nie ujrzał cię ze skały zapewne już bym nie żył. A gdybym nie spotkał cię w gospodzie zasnąłbym z jakąś dziwką pijany do nieprzytomności. Ale tak naprawdę nic się nie zmieniło, nic. Ty nadal nie wiesz co zrobić by móc być ze swoim narzeczonym i uratować swoje siostry, a ja jutro lub któregoś dnia znów wejdę na skałę przy świątyni, spojrzę w dół i nie będzie tam nikogo i niczego co mogłoby mnie powstrzymać.

-Nie Mikołaju, nie wolno ci tego zrobić! Nie wolno...

-Noemi. Byłem bardzo rozczarowany, że ktoś był na dole i nie mogłem zrobić tego co zaplanowałem. To jak kolejny cios od Boga; zabrał mi życie ale nie pozwala umrzeć. Cieszę się, że ten wieczór spędziłem z tobą, ale tak naprawdę nic się zmieniło. Bóg musi mi pozwolić to zakończyć. To jedno mogę zrobić bez względu na to co on chce a czego nie.

-Mikołaju, czy to ma być twój bunt? Swoim samobójstwem chcesz coś udowodnić Bogu? Nie uważasz, że to nie ma sensu?

-Nie chcę niczego nikomu udowadniać, chcę wreszcie nie cierpieć. To ja powinienem umrzeć a nie moi rodzice.

-Mikołaju, to banalne, ale może nikt ci tego nie powiedział: życie ma sens! Zanim zaczniesz zaprzeczać powiedz dlaczego pomogłeś tym chłopcom w gospodzie?

-Nie wiem, nie chciałem żeby Eusebio im coś zrobił, nie chciałem też żeby on miał kłopoty. - odparł Mikołaj niepewnie - To bez znaczenia.

-Nieprawda, to ma olbrzymie znaczenie! Uratowałeś tych chłopaków, ocaliłeś też właściciela od więzienia. Nie widzisz? Zmieniłeś ich życie. Ocaliłeś ich. Jeśli nic dla ciebie nie ma sensu to dlaczego wybiegłeś za mną z gospody? Przecież za chwilę dosiadłaby się do ciebie jakaś dziwka, z którą mógłbyś spędzić noc? - Mikołaj nie odpowiedział na jej pytania. - Mikołaju, tobie zależy na ludziach. Nawet jeśli sam nic nie czujesz i myślisz, że śmierć jest najlepszym rozwiązaniem to nie przestajesz pomagać innym. Nieprawda, że ci nie zależy.

-Noemi, to odruch nad którym się nie zastanawiałem. To nic nie znaczy.

-Znaczy bardzo wiele. Cieszę się, że mogłam dziś być tam gdzie mnie potrzebowałeś: pod skałą. Cieszę się, że ty byłeś tam gdzie ja potrzebowałam ciebie, czyli tutaj. Może Bóg tak chciał? Zależy ci tak bardzo bym nie sprzedawała się. Jakie to ma dla ciebie znaczenie skoro i tak wkrótce chcesz się zabić?

-Sam nie wiem dlaczego ale zależy mi na tobie Noemi. Nie chcę żebyś zatraciła samą siebie z powodu dumy swojego ojca. Niewiele mogę zrobić, ale chcę cię przekonać że to jest droga donikąd. Ale czy nasze spotkanie zmieni cokolwiek? Chciałbym żebyś nigdy nie próbowała zarabiać na ulicy, ale bez pieniędzy nic nie zmieni się w twoim życiu...

Noemi mocno chwyciła jego dłoń, spojrzała mu w oczy.

-Mikołaju, już się zmieniło! Ja nie zostałam dziś nierządnicą, choć pewna byłam i pragnęłam żeby się tak stało, a ty żyjesz. Czy nie uważasz, że zmieniło się bardzo wiele? Nie widzisz jak jesteśmy podobni: ja gotowa byłam zabić swoją duszę, ty pragnąłeś śmierci ciała. Masz rację, nie wiem co mogę zrobić innego by zmienić swój los. Wiem jednak, że nie zostanę nierządnicą i zrobię wszystko żeby uchronić od tego moje siostry. Spotkałam dziś ciebie i nie poszłam do łóżka z jakimś marynarzem. A moje spotkanie z Jeledem sprawiło, że nie popełniłeś samobójstwa. Mikołaju, właśnie tak mówi do nas Bóg. Kiedy Abraham wznosił nóż by zabić swego syna w ofierze Bogu ten powstrzymał go w ostatniej chwili. Z nami uczynił tak samo. Powstrzymał nas Mikołaju.

-Noemi, nie jesteśmy tacy sami. Ty nie chcesz zostać dziwką. Szukasz powodu by tego nie zrobić. Każdy kto powie ci "nie rób tego” jest w stanie ciebie przekonać. Jestem po prostu pierwszą osobą poza twoim ojcem której o tym opowiedziałaś. Masz rację, zależy mi na tobie i zrobiłbym wszystko co mogę byś tego nie zrobiła. I cieszę się, że gotowa jesteś walczyć o swoją godność. A ja... Wiem że Bóg powstrzymał mnie dziś od śmierci. Ale ja pragnę umrzeć. Życie jest dla mnie karą, cierpieniem i bólem. Nie chcę żyć. Ja powstrzymuję cię przed czymś czego nie chcesz, ty mnie przed tym czego pragnę. To nas różni.

-A może podobnie jak ja z nikim o tym nie rozmawiałeś i nikt ci nie powiedział "nie rób tego”. Mikołaju, tak bardzo jesteś zaślepiony nienawiścią do Boga, swoim poczuciem krzywdy, że nie widzisz w tym wszystkim czegoś bardzo ważnego.

-Czego?

-Swoich rodziców Mikołaju. W całym swoim zatraceniu widzisz tylko siebie i Boga, który tak okrutnie ciebie zawiódł. A czy spróbowałeś popatrzeć na śmierć swoich rodziców z punktu widzenia tego gdzie teraz są? - pozwoliła zawisnąć pytaniu w ciszy. Patrzyła mu w oczy. Czuła, że myśli o tym samym o czym zamierzała mu powiedzieć:

-Nie możesz się obwiniać za śmierć swoich rodziców Mikołaju. Nawet jeśli to ty ich zaraziłeś to z pewnością nie jesteś winien ich śmierci. Bóg tak chciał i nie zrobił tego po to by ciebie ukarać. Twoi rodzice mili piękną śmierć: umarli razem, żadne z nich nie musiało żyć bez drugiego. I teraz też są razem. W niebie. - Mikołaj milczał, głęboko oddychał.

-Nie zabiłeś ich. Twoi rodzice odebrali swą nagrodę w niebie. Po to się rodzimy, by swoim życiem zasłużyć na niebo. Mikołaju, twoi rodzice są szczęśliwi. Czy sądzisz, że oni chcieliby żebyś się zabił? Czy uważasz, że oni mogliby cię obwiniać o swoją śmierć?

-Nie - wyszeptał.

-Nie umiesz żyć z poczuciem winy, ale tak naprawdę nie jesteś niczemu winien Mikołaju.

-Dlaczego więc umarli w ten sposób? Dlaczego? Dlaczego Bóg pozwolił bym żył z poczuciem winy?

-Twoi rodzice nie umarli z twojej winy. Musisz w to uwierzyć i to zaakceptować. Daj sobie czas Mikołaju i pomyśl o tym. Tak miało być. Bóg zabrał ich do siebie. Nie zrobił tego by ciebie ukarać ale po to by ich nagrodzić. Mikołaju, proszę daj sobie więcej czasu. Wierzę, że przyjdzie dzień, już nadchodzi, że to zrozumiesz i zaakceptujesz. Proszę, spróbuj pomyśleć o swoich rodzicach. Proszę, obiecaj, że to zrobisz.

Mikołaj nie rozumiał tego co się z nim działo. Słuchając słów Noemi w pewnej chwili poczuł jakby ktoś zdjął z jego piersi ogromny ciężar. Ciężar, z obecności którego nawet nie zdawał sobie sprawy. Nieśmiała, nie gotowa do tego by ją wypowiedzieć pojawiła się myśl, że ta dziewczyna ma rację. Że może być tak jak ona mówi. Zdawała się tak dobrze rozumieć jego ból. Wbrew temu co mówił, czuł że są do siebie bardzo podobni. Tak samo skrzywdzeni, lecz w tak odmienny sposób szukający tego co ich wyzwoli. Przypomniał sobie wiele z osób, którym pomógł zupełnie nieświadomie, jakby tego nie zauważając. W swoich wędrówkach za miasto zawsze spotykał żebraków którym rzucał hojne datki, w gospodach zostawiał wysokie napiwki, nawet dziwkom płacił o wiele więcej niż żądały. Nawet jeśli nie umiał tego dostrzec nie umiał przejść obojętnie wobec osób, które go potrzebowały.

-Obiecuję - szepnął - Zrobię to o co mnie prosisz Noemi. Pomyślę... - nie umiał w tej chwili powiedzieć jej nic więcej.

-Dziękuję... - siedzieli w milczeniu, słuchali szumu fal, zrobiło się chłodniej. Noemi poprosiła Mikołaja by odprowadził ją do domu. Szli w milczeniu.

-Mikołaju, dziękuję ci - powiedziała cicho gdy dotarli - Zrobiłeś dla mnie tak wiele. Wierzę, że Bóg pragnął naszego spotkania i że ono miało zmienić nasze życie. I wierzę, że zmieni. Ja będę walczyła o siebie, nie pozwolę by ojciec posyłał mnie i moje siostry na ulice. Wierzę, że ty pogodzisz się ze stratą swoich rodziców, wybaczysz sobie - położyła mu dłoń na policzku - I że będziesz żył - dodała ciszej. Mikołaj nic nie odpowiedział.

Odnośnik do komentarza

Nie usnął już tej nocy. Myślał o tym co powiedziała mu Noemi. Czy to możliwe, że był tak zaślepiony nienawiścią, że nie umiał dostrzec w tym wszystkim Bożego planu i Jego miłości.. Wiele pytań zadawał sobie w myślach, na większość nie potrafił jeszcze odpowiedzieć. Pragnął jednak dotrzymać danego Noemi słowa. Przed świtem wyszedł z domu.

 

Noemi obudziła się wcześnie rano. Właściwie obudził ją jakiś hałas. W bladych promieniach wschodzącego słońca dostrzegła jakiś pakunek leżący na podłodze na środku izby. Wstała i podeszła. Wewnątrz było mnóstwo złotych monet. Nigdy, nawet w czasach gdy jej rodzinie powodziło się najlepiej nie widziała takiego majątku. W drzwiach izby stanął ojciec, podobnie jak córka zaniemówił na widok takiego bogactwa.

-Czy to posag dla ciebie? - zapytał niepewnie. Noemi kiwnęła głową.

-Skąd wzięłaś takie pieniądze?

-Ktoś wrzucił to przez okno.

Ojciec nie zadawał więcej pytań. Noemi pomyślała, że chyba bał się odpowiedzi.

Następnego ranka sytuacja się powtórzyła. Dziewczęta obudził brzdęk wpadającego zawiniątka do izby. Wewnątrz było równie wiele monet co poprzednio.

Kolejnej nocy ojciec Noemi postanowił czuwać chcąc złapać tajemniczego darczyńcę. Nad ranem usłyszał przytłumiony odgłos kroków pod oknem izby sióstr. Gdy usłyszał brzęk wpadającej sakiewki wybiegł z domu. Ujrzał niewysoką postać uciekającą w pośpiechu, po chwili stracił ją z oczu.

 

Kilka tygodni później odbył się ślub Noemi i Jeleda. Uroczystość była niezwykle skromna. Młoda para zamieszkała w uroczym domku za miastem, tuż nad brzegiem morza.

 

Kilka dni po spotkaniu z Noemi Mikołaj wyruszył w drogę. Był całkowicie odmienionym człowiekiem, pogodzony z sobą, uśmiechał się i głośno witał i żegnał zarazem mijanych znajomych. Zatrzymał się jeszcze na krótko przed grobem swoich rodziców. Modlił się w ciszy i mógłby przysiąc że Joanna i Epifaniusz uśmiechają się do niego i udzielają mu błogosławieństwa.

Celem swojego życia uczynił pomoc bliźnim. W drodze rozdał swój majątek ubogim i potrzebujących, wspierał pokrzywdzonych i strapionych. Łaska Boża była z nim. Pewnego dnia idąc brzegiem morza w czasie ogromnej wichury dostrzegł statek miotany wiatrem. Marynarze, przerażeni rychłym zatopieniem statku dostrzegli stojąca na skale postać ze wzniesionymi rękoma. Choć wiedzieli, że to niemożliwe, jednak słyszeli jak osoba ta głośno wzywa Boga i prosi go o by uciszył fale. I morze rzeczywiście ucichło po chwili. Marynarze czym prędzej przybyli do brzegu lecz nie udało im się odszukać tajemniczego wędrowca, który uczynił cud.

 

Wkrótce dotarł do Myry - stolicy prowincji. Pierwsze kroki skierował do świątyni pragnąc podziękować Bogu za to, iż zesłał na jego drogę pewną ubogą dziewczynę, która odmieniła jego życie i wskazała mu sens. Była noc lecz w kościele znajdowali się wszyscy kapłani Myry i okolicznych miast. Kilka dni temu zmarł biskup a oni nie potrafili wybrać jego następcy. Doszli do wniosku, że nowego biskupa wskaże im Bóg i będzie nim ta osoba która jako pierwsza wejdzie tego dnia do świątyni. Mikołaj wiedział, że Bóg przemawia nieraz w nietypowy sposób, przyjął więc godność którą włożyli na niego kapłani.

 

Biskup Myry zasłynął mądrym i dobrym pasterzowaniem, zawsze gotów nieść pomoc biednym, skrzywdzonym i potrzebującym. Uczynił wiele cudów.

Po swojej śmierci został obwołany świętym, patronem Bari, Aberdeen, Rosji, Moskwy, kancelistów parafialnych, uczonych, lombardzistów, kupców, żeglarzy, uczniów, małych chłopców, piekarzy, rybaków, złodziei, dziewic pragnących wyjść za mąż.

Z pewnością nigdy nie odwiedził Laponii.

 

THE END

Odnośnik do komentarza
  • 9 lat później...
  • 7 miesięcy później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...