Skocz do zawartości

Wengerezada


wenger

Rekomendowane odpowiedzi

W przypływie chwili, z przymrużeniem oka… lekkostrawne.

 

Drzwi były szeroko otwarte. Spowita, poranna mgła otaczała okolicę i wdzierała się przez otwarte okno do opustoszałego baru. Przy jednym stoliku siedział człowiek, twarz miał zakrytą rozłożystym kapeluszem, spod którego, raz po raz, wydobywały się kłęby dymu i mieszały z mleczną aurą. Don Wengerone dopijał poranne espresso i kończył ulubione, kubańskie cygaro. Był namiętnym palaczem i ochoczo przyjmował prezenty od kubańskiego dyplomaty Seju Wycastro Haszyszone, który z kolei palił jakieś dziwne skręty, ale oficjalnie zachwalał tylko i wyłącznie krajowy wybór. W pewnym momencie Wielki Don skinął do stojącego w cieniu goryla Mike Mytnika, który był jakąś rodziną z kolarzem Mytnikiem, dlatego dorabiał, sprzedając zapalonym rowerzystom magiczny koks, dający powera „nie z tej ziemi”. Mytnik spojrzał na złotego rolexa i szepnął ojcu chrzestnemu coś do ucha. Ten z kolei zrobił minę zmęczonego człowieka i niedbale, z niechęcią, niczym Marlon Brando w najwyższej formie, podniósł z trudem prawą rękę i „nie do skopiowania” gestem, pokazał wyjściowe drzwi. Za niedługo miały się w nich pojawić najważniejsze głowy rodzin, zarządzających okolicą. „Cafe Bianka” miała być najbardziej strzeżonym miejscem na kuli ziemskiej. I pomyśleć, że gdyby nie przypadek, niesamowity zbieg okoliczności, nie byłoby ani tego baru, ani całej tej włoskiej szarańczy, która pewnego dnia najechała spokojną, polską wioskę w gminie Karierowa Wólka.

 

Wszystko zaczęło się Rzymie, a właściwie, dla dobra akcji, na Sycylii. Pewny, emerytowany mafioso Done Profesore zakochał się w młodej działaczce komunistycznej, należącej do WPK*, i przybył na Sycylię nie dla jej urody, ale dla pięknego, czerwonemu beretu z sierpem i młotem, który nosiła na co dzień. Z tego związku urodziła się brzydka córka, która nie wiedzieć czemu, wyrosła na piękną Włoszkę. I tutaj sielanka się skończyła, gdyż marnotrawne dziewczę nie poszło w ślady matki i ojca, tylko wstąpiło do zakonu. Done Profesore nie mógł tego przeżyć, ale jakoś dychał i z niecierpliwością czekał, aż jego latorośl zakocha się w jakimś przystojnym księżulku i porzuci czarne odzienie.

 

7:30. Plac Świętego Piotra. Beatyfikacja Jana Pawła II.

 

W tym feralnym dniu córka Dona Profesore miała wsiąść w autobus do Neapolu. I gdyby nie kilka wydarzeń, drobnych zdarzeń, które pokierowały jej życiem, pewnie obrałaby kurs w swoje rodzinne strony i nie byłoby tej całej, zagmatwanej historii. Gdyby nie czerwone światło na przejściu, gdyby nie skandynawski blondyn z rozłożoną mapą, pytający o wzgórze Monte Cassino, gdyby nie chłopak na skuterze puszczający jej oko, nigdy nie pomyliłaby autokaru i nie wsiadłaby z polską pielgrzymką udającą się dokładnie w przeciwnym kierunku.

 

7:30, dzień później. Przystanek PKS Karierowa Wólka. Skrzyżowanie drogi powiatowej z posesją recydywisty Romana.

 

Mokra Włoszka wyszła zupełnie zdezorientowana, przed momentem wylała nasienie** kubełek wody dla ochłody, gdyż klimatyzacja w autokarze była oczywiście zepsuta. Dwóch zamroczonych, lokalnych pijaczków, spożywających tradycyjne „śniadanie”, zamarło, przecierając oczy i zastanawiając się, czy to nie „deliryjska bogini” do nich przybywa. Bezradny, mokry podkoszulek podszedł nieśmiało i spojrzał pytająco-bezbronnie na przerażonych autochtonów. Jeden z nich, nie wiedząc jak się zachować, podał jej wino marki Bianco, a że nasza bohaterka była spragniona, wypiła je duszkiem do dna, po czym padła przed nimi z wycieńczenia. W tej chwili u naszych rodaków odezwał się instynkt opiekuńczy. Obaj, wspólnymi siłami, zerwali pleksę z przystanku i ponieśli na niej cudzoziemkę prosto do pobliskiego baru. Tam napotkano przedstawiciela handlowego włoskiej firmy makaroniarskiej i on wydobył z niej, że ma na imię Bianka. Ktoś rzucił dla żartu, że bar będzie się nazywał ekskluzywnie „Cafe Bianka” i tak już zostało. Nikt wtedy nie wiedział, że Done Profesore wysłał już do Polski swoich chłopaków, aby ją odnaleźli. A to oznaczało nic innego, jak kontynuację opowiadania.

 

c.d.n.

 

*Włoska Partia Komunistyczna

**Zostawiłem! Obleśny wordzik. Miało być oczywiście "wylała na siebie" :D

Odnośnik do komentarza

To jest strefa tekstowa, większość autorów szybko kończy ;)

 

Chłopcy Dona Profesore wysiedli na przystanku dwa dni później i tak im się spodobało, że zostali na dłużej. Włoska ośmiornica rozrastała się latami, aż do momentu, kiedy okazało się, że okolica jest dla niej nieco za ciasna.

 

Pierwszy do baru wszedł handlarz żywym towarem, Mateo Tutti Citkoni. Uścisnął ze szczerym szacunkiem dłoń Wengerona i ruszył do baru. Jego interesy były ryzykowne, ale opłacalne. Żywy towar, sprowadzany z Ukrainy, często chorował i trzeba go było wymieniać na nowy. Rodzina Citkoni oszczędzała na antybiotykach i wolała dobijać chore sztuki, zamiast je leczyć. Transport z Ukrainy, szlakiem bieszczadzkim, mógł z powodzeniem dostarczać nowe, dorodne lochy w atrakcyjnej cenie… Hodowli świniaków przynosiła pokaźne dochody, dlatego sam Citkoni już dawno odsunął się w cień i walczył jedynie z urzędnikami o dotacje unijne.

 

Po nim wtoczył się niejaki Tio z Rio, adwokat wszystkich rodzin, który zasłynął tym, że na chrzcie swojego syna chrzestnego zatańczył sambę przed ołtarzem i capoeirę na ambonie.

 

Iconza Vandebandone z rodziny Killerossi zajmował się sprzątaniem brudów i należał do Śląskiego Oddziału Pieruńskich Chacharów (cokolwiek to znaczyło). Był tzw. złotą i jedyną rączką, która naprawiała wszystko. Czasem specjalnie znikał na dwa tygodnie, aby powrócić zatroskany i usprawiedliwić się: „Ach przepraszam was wszystkich, długo mnie nie było i od razu burdel się wszędzie zrobił, zaraz wszystko naprawię”. I tak to leciało. Z nim nikt nie chciał zadzierać, wprawdzie inne firmy sprzątające próbowały obalić jego pozycję, ale przebiegły lis pazurami trzymał się władzy i zawsze znajdował sposób, aby ugadać się z wrogami. A z tymi, co się nie dało, nie dyskutował. Wystarczył płytki dół, szpachla i wejście do panelu administracyjnego.

 

Łaziii złazi z bazi żył na uboczu, nie wdawał się w żadne spory i tak naprawdę nikt nie wiedział, czym się zajmuje. Jakiś czas temu, w czasie jego pobytu we Finlandii, zaginął tir z kilkoma milionami telefonów komórkowych Nokia. Podobno to była jego sprawka. Sprzedał je na allegro podszywając pod kilkunastoma tysiącami kont i dlatego wytropienie jego było niezwykle trudne. W środowisku posiadał przydomek „ Don Vito Kameleone”, czym się z zadowoleniem szczycił.

 

Loczello Oregano i Verlee Pepperoni marzyli o karierze pisarskiej za oceanem. Don trzymał ich w szachu, obiecując, że załatwi im wydanie książek, po czym sam wykupi połowę nakładu. W zamian obydwaj mieli się trzymać z dala od Karierowej Wólki i … samego Wengera, który gustował tylko w płci pięknej i w 100% przeciwnej.

 

Rodzina Maryniato zajmowała dość szczególne miejsce w hierarchii forumowo - mafijnej. Mieli swoje prawa i przywileje, z których skrzętnie korzystali. Nie mieli praktycznie żadnych ograniczeń i zakazów, toteż z biegiem czasu robili się coraz bardziej zuchwalsi i pewni siebie. Tak, tak… według przepowiedni chcieli przejąć całkowitą władzę. Ich szef nazywał się Wujcio Przecierri de Nascimento. Ten człowiek o dobrodusznej twarzy z powodzeniem mógłby zapowiadać dobranockę dla dzieci, a może nawet podkładać głos samemu Misiowi Uszatkowi. Jednak pod tą łagodną, dobrotliwą powierzchownością krył się ZWIERZ! Iconza bez przerwy podejrzewał go o knucie spisku przeciwko jedynie słusznej i mądrej rodzinie, ale Wujcio wszystko obracał w żart i tylko drgająca powieka zdradzała jego tajemne, nikczemne, podłe zamiary.

 

Fenomendini, sekretarz i kronikarz rodziny był jedynym człowiekiem bez skazy. I nic dziwnego, wszyscy go podpłacali, gdyż to on liczył głosy w corocznym plebiscycie na najlepszego mafioso i to on spisywał wszystkie ważniejsze wydarzenia z życia gangsterów. To on również lizał wszystkim dupę, aby mu podpłacali jeszcze więcej.

 

Gdy wszyscy zebrani zasiedli wokół okrągłego stołu, a ochroniarze wyciągnęli giwery spod czarnych płaszczy, Don Wengerone wstał z niechęcią, zrobił minę, jakby mu miała pęknąć wątroba, przybrał pozę Brada Pitta z „Bękartów wojny” i skinął na stojącego w kącie Mytnika. Ten od razu, bez zbędnych słów, położył na stole „wypasionego, full opcja, igiełka, ani stuka ani puka” laptopa. Zapadła złowroga cisza, niektórzy malowali szminką usta, czekając na śmiertelny pocałunek. Wielki Don poprawił pasek od spodni, popatrzył na wszystkich, jak na rodzonych braci, westchnął i rzekł:

 

- Przyszła pora na wyrównanie rachunków. Wszyscy kochamy futbol, cieszymy się ze zwycięstw naszych drużyn jak dzieci, przeżywamy porażki, piłka to dla nas religia. Jednak my wszyscy urodziliśmy się na Sycylii, nieuczciwą grę mamy w genach. Oto, co z wami zrobię! – ku rozpaczy wszystkich Wenger wszedł w panel administracyjny i skasował wszystkich tutaj obecnych!

 

Przerażone, mafijne twarze zaczynały znikać, rozmazywać się, kurczyć, zniekształcać, obracać w jednolitą maź. Za moment niektórzy stali się kupą gówna, inni złotym pyłem.

 

„Jakim jesteś, takim się staniesz” – oto się rzekło!

 

c.d.n

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Johnny Brachula miał trudne dzieciństwo. W jego wielodzietnej rodzinie oszczędzano na tępych narzędziach i biedny, mały Brachulka musiał sam przegryzać szyjne aorty kurczakom, przeznaczonym na niedzielny obiad. W takiej atmosferze dorastał i tak mu już zostało. Kiedy rodzina Maryniato przygarnęła błąkającego się po forum, zagubionego Brachulę, wiadomo było, że zostanie człowiekiem przegryzającym aorty niewygodnym osobom. Miał robić to, co dotychczas, tylko koguty były nieco większe. Don Wengerone był niewygodną osobą, większym kogutem. Nie jeździł na rodzinne zloty, nie pisał opków, zrezygnował z zasiadania w Radzie Gminy. Był niepotrzebny, nawet niewygodny, gdyż zawsze mógł mieć własne zdanie, z którym niektórzy się liczyli. Od dłuższego czasu knuł zamach stanu z rodziną Maryniato i szykował się na przejęcie z nimi władzy. Jednak WWP* nie chciał się z nikim dzielić…

 

Kiedy twardy dysk spalonego laptopa dogorywał, Wenger wyszedł przed bar i z zadowoleniem zaczerpnął świeżego powietrza jeszcze żywymi płucami. Ostrozębny Brachula czekał tuż za rogiem. Pocałunek śmierci przyszedł błyskawicznie, znienacka, kiedy Wielki Don puszczał zdrowego bąka, przechodząc przez jezdnię na czerwonym świetle. Z jego szyi trysnęła krew, głowa osunęła się na kostkę brukową i znieruchomiała. Mały chłopiec z piłką pod pachą, ubrany w koszulkę z napisem „Lewandowski” przybiegł i zaczął przyglądać się z ciekawością, jak kałuża krwi robiła się coraz większa i szukała ujścia w gminnej kanalizacji zmodernizowanej za unijne pieniądze. Dziewczynka w długich warkoczach, z pięknymi, czerwonymi kokardami otworzyła usta z przerażenia i wypuściła z rąk uroczą lalkę Barbie. Za moment rozległ się przeraźliwy krzyk jej równie uroczej mamusi. Wenger dogorywał, wypompowywana krew zabierała mu ostatnie tchnienie…

 

Brachula spokojnie wyciągnął telefon komórkowy i wystukał jedyny, zapisany numer:

 

- Szefie, załatwione. Co teraz? Wybieramy sobie własny MT?

- A po co? Czujmy się, jakbyśmy awansowali do wyższej ligi, w której gra tylko jedna drużyna - my! Operacja CIPA** zakończona, możesz odwołać chłopaków!

 

I koniec tego opowiadania byłby banalny, gdyby nie kolejny, niezwykły zbieg okoliczności, który sprawił, że historia toczyć się będzie nadal, a dogorywający Wenger nie wyzionął ducha.

 

Siostra Teresa wracała z nocnej zmiany w gminnym hospicjum. I gdyby nie została zagadnięta przez księdza proboszcza, z którym wymieniła gorące uwagi odnośnie ostatniej audycji w Radiu Marynia, gdyby nie wstąpiła do GS-owskiego sklepu, w którym, z wypiekami na twarzy, wysłuchała ostatnich plotek z życia seksualnego pani wójtowej, nie natchnęłaby się nigdy na jeszcze żyjącego Wengera i nie zatamowałaby krwi pulsującej z żyły. A potem przyszło objawienie i Siostrze Teresie wydawało się, że to sam anioł i zaniosła go do swojej dziupli na poddaszu. Wenger wstał kilka dni później i jemu z kolei wydawało się, że jest w niebie. Biała pościel lśniła czystością, południowe słońce wdzierało się przez otwarte okno i oślepiało niezwykłym blaskiem. Jedynie czarny kot śpiący na skraju kanapy łamał ten nieskazitelny obraz. Wielki Don podrapał się po jajach w stylu Johna Travolty z filmu „Michael” i zszedł na dół. Siostra Teresa szykowała już płatki śniadaniowe. Troskliwa pielęgniarka zamknęła swojego anioła w niebiańskim kokonie i nie miała zamiaru wypuszczać. Na zewnątrz czyhało zło, ostre zęby Brachuli straszyły w każdej bramie, lepiej było, aby Wenger pozostał oficjalnie nieżywy. Taki stan zadowalał niemal wszystkich. Co zatem będzie z fabułą tego opowiadania? Nikt tego nie wie, można ją wymyślić na poczekaniu, w przypływie chwili… i historia toczyć się będzie nadal.

 

* - Wielki Wujcio Przecierri

** - Chujki I Pedały Awansowały

Odnośnik do komentarza

Dzięki!

Letni, niedzielny poranek – bezcenne zjawisko. Może stanie się to tradycją? :D

 

Jedyną ignorowaną rodziną w gminie, i tą która przetrwała apokalipsę w barze ze względu na swoją nieobecność, była Dynastia Szkodzicennych. Wygnana z gminy za swoje grzechy żyła na skraju lasu w chatce puchatce. Była szykanowana i karana przez rodzinę nawet za najdrobniejsze przewinienia. Generalnie klan Szkodzicennych nie pokazywał się we wsi, aby nie drażnić lwa, ale były dni, że czasem po pijoku, niektórzy bracia zapuszczali się pod Urząd Gminy i demonstrowali swój antywójtowski repertuar. Aby ukrócić temu złu, trzeba było od czasu do czasu demonstrować pokaz siły, czyli urządzać sąd kapturowy, aby lud dowiedział się kto jest be, a kto królem panującym. Wtedy nie było wątpliwości, że władza ma wygnańców pod kontrolą i wszystko może.

 

10:00. Sala Sądowa.

Sędzia sprawiedliwy od prania brudów Iconza Vandebandone. Oskarżony Szkodzicello Ojciec.

 

- Gdzie mieszkasz?

- Pod lasem.

- Kłamstwo, mieszkasz na łące, niedaleko lasu.

- Przecież las mam 20 metrów od domu!?!

- Znowu kłamstwo, nie mieszkasz w domu, tylko w chatce! Jeden dzień ograniczenia wolności!

- Za co, panie władzo, przecież to cyrk, a nie sąd.

- Znowu kłamiesz, chcesz mnie skompromitować, oczernić. Gdzie tutaj widzisz cyrk, gdzie małpy i papugi?

- Parę by się znalazło. Widzę również kilka kruków, a wiadomo, że kruk krukowi oka nie wykole. A niektórzy jak zwykle włażą między wrony i kraczą tak jak…

- Dość tych oszczerstw, przejrzałem zamiary, nie unikniesz sprawiedliwej kary! Dwa tygodnie knebelka!

- To ja się już więcej nie odezwę.

- Przyznajesz się do winy?

- Nie!

- Mam cię, znowu skłamałeś, miałeś się nie odzywać! 1 rok odpoczniesz od forum! I żeby nie było! ABSOLUTNIE NIE KIERUJĘ SIĘ EMOCJAMI!

- To widać, dlatego krzyczysz dużymi literami i jeszcze pogrubiasz czcionkę? Za każde słowo dostaję warna, to nie jest kraj dla normalnych ludzi.

- No, wreszcie to zrozumiałeś! W nagrodę darujemy ci jeden dzień z tego całego roku, ale pod warunkiem, że zaśpiewasz do naszej szafy.

- Łubudubu, łubudubu, niech nam żyje prezes naszego klubu! Niech żyje nam!

- Nie klubu, tylko forum. Znowu mnie oczerniasz i kompromitujesz. Dwa lata odsiadki i zakończmy ten temat.

 

Siostra Teresa skończyła czytać i otarła nieskazitelnie czystą chusteczką, nieskazitelnie czystą łzę. Matczynym gestem przytuliła do piersi Wengera i łamiącym się głosem wyszeptała:

- Ach, przecież ty jesteś forumowy Stańczyk, Don Stańczyk!

Odnośnik do komentarza
  • 4 miesiące później...

Łasy na pochwały, ugiął się i zaczął pisać... :D

 

Co bardziej dociekliwi czytelnicy zarzucą autorowi brak logicznej całości. Przecież ze spalonym laptopem poszła z dymem cała forumowa śmietanka, więc skąd u licha Iconza w sędziowskiej todze? Co bardziej doświadczeni wiedzą jednak, że Wenger zawsze miesza fakty, które się wzajemnie wykluczają i tworzy wątki, które nie mają ze sobą związku. A wszystko po to, aby w momencie, kiedy napisze coś naprawdę głupiego, wszyscy myśleli, że to było zamierzone. To opowiadanie ma mieć jednak logiczną spójność. Przynajmniej autor ma taki zamiar, ale obiecać nie może, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie kolejny, niedzielny poranek, albo kolejny dzień urodzinowy, o którym pamięta tylko córka. Skąd zatem odrodzony Iconza i w dalszej części cała plejada forumowych playmakerów? Otóż dzielny Vandenbandone był nie tylko człowiekiem od prania brudów, ale również szefem ochrony, kierownikiem technicznym i ogrodnikiem, który upiększał forumowy ogród. Wprawdzie to ostatnie nie za bardzo mu wychodziło, bo rzadkie okazy kwiatów puszczały pączki bardzo długo, ale Iconza ze stoickim spokojem wyjaśniał, że trzeba założyć okulary marki Firefox i wszystko szybciej urośnie i na pewno zalśni najpiękniejszymi barwami. Ten „człowiek bez skazy i z licznymi skazami” nie pozwoliłby sobie, aby jakiś wariat wystrzelił całe forum w kosmos. Zapasowa kopia hulała na rezerwowym serwerze, do którego dostęp miał tylko On. Iconza był wszystkim. Rodzina to On, on to On. Rodzina bez niego nie mogła funkcjonować, on bez rodziny owszem. Gminna mafia doskonale o tym wiedziała i trwożnie, codziennie, pytała o jego zdrowie. Bossowie przychodzili, pytali jak się czuje i przy najmniejszym katarze sugerowali badania lekarskie. Okresowo sprawdzali jego książeczkę zdrowia i opatrywali nawet najdrobniejsze zadrapania naskórka, aby tylko nie wdała się jakaś paskudna infekcja. Podpytywali również ruską mafią, jak u licha przez tyle lat utrzymywała przy życiu Leonida Breżniewa, który wedle medycyny miał nie żyć od kilkunastu lat?

 

Życie w gminie wróciło do normy. W rodzinie Maryniato panowała typowa świąteczno – noworoczna gorączka. Jak zwykle klan Wujcia Przecierri De Nascimento szykował się do zdominowania najprzeróżniejszych, gminnych plebiscytów. W wielkim kotle przygotowywano włoski sos pomidorowy, niektórzy kręcili wieprzowe klopsy, inni gotowali wodę na makaron spaghetti. Końcem stycznia, tradycyjnie, miała się odbyć włoska feta na cześć kolejnych zwycięzców z najważniejszego klanu. W tym roku mafijny ojciec chrzestny Wujcio Przecierri De Nascimento, człowiek po przejściach, opiekun dzieci i dorosłych, zaskoczył wszystkich i powiedział, że nie chce mu się wygrywać plebiscytu na najbardziej lubianego mafioso w gminie. Przyprowadził za to swojego nieopierzonego, wychudzonego ze zgryzoty miłosnej syna (???) i głaszcząc go ojcowsko po tłustych włosach zakomunikował:

 

- To mój syn. Zróbcie tak, aby wygrał większość kategorii. Niech ma coś chłopak od życia. Ja się starzeję, wolałbym usiąść przy kominku i oglądać jak Polonia Warszawa zdobywa tytuł mistrza Polski. To ostatnie też macie załatwić.

 

Costa Jahujta, stojący przy ojcu, wyszczerzył nierówne uzębienie i z dzieciną szczerością oświadczył:

 

- Stwozyłem se profil na fejsie. W opisie napisałem ze jestem synem Wujcia. Psysło kilka tysięcy zaproseń do związku od Włosek ze wsystkich stron świata. Nie wiem, którą wybrać, bo mnie interesuje tylko prawdziwe ucucie.

 

A co robił w tym czasie nasz bohater, zamknięty w niebiańskim kokonie Siostry Teresy? Don Wengerone, vel Don Stańczyk, vel konkubin Siostry Teresy siedział na tapczanie i obżerając się chipsami oglądał kolejny mecz Reprezentacji Polski. W końcu nie wytrzymał, sięgnął za telefon i zadzwonił do Wielkiego Związku:

 

- K***a, weźcie se jeszcze Ljuboję!

Odnośnik do komentarza

Ech, z roku na rok coraz poważniejsze te szopki. Chyba się starzeje...

 

Czas Świąt i Nowego Roku, to czas pojednań. W Karierowej Wólce rozstawiono stoły przy gościńcu pomiędzy kościołem a przystankiem autobusowym. Białe, nakrochmalone obrusy lśniły niczym pierwszy puchowy śnieg noworocznego poranka. Gości było co niemiara, schodzili się ze wszystkich stron. Tych najbardziej zwaśnionych sadzano obok siebie. Problem był z Fenomendinim, bo wielu chciało zasiąść obok niego, ale ten wykręcił się rolą w przedstawieniu i czmychnął za kulisy. Rodzina Szkodzicennych wznosiła toast z sąsiadującym Iconzą, Wujcio Przecierri, chociaż dostał czkawki na widok De Rapha Parcholine, dzielnie siedział skulony na specjalnie wzmocnionym krześle i udając, że pije, wylewał wódkę pod stół, po każdym stuknięciu się z sąsiadem. Don Profesore i czcigodny włoski biskup Amicusone, który prał brudne mafijne pieniądze w Watykanie, również wykręcili się przygotowywaniem swych ról i nie mieli zamiaru uczestniczyć w tej biesiadzie. Zadry do miejscowych były zbyt głęboko wbite, aby dawały się wyciągać na szybko, w takim miejscu i o takiej porze. Reszta pojednywała się różnymi sposobami, przeważnie słowem i czynem, najważniejsze, że wszyscy byli zdrowi. Przybył nawet, w przebraniu błazna, sam Don Wengerone, ale nie usiadł przy stole, tylko udał się w kierunku ogrodu recydywisty Romana. Gospodarz przyniósł bimber zrobiony z porzeczek, był on jedyną osobą, której ufał nasz bohater. Don Stańczyk popatrzył z daleka na całe towarzystwo, oparł brodę o pięść i zastygł w zadumie. Gdy impreza miała się w najlepsze, ktoś z całej siły uderzył w bęben, w tej samej chwili rozbłysły jupitery, które rozświetliły prowizoryczną scenę zrobioną ze sztachetów. Na niej pojawiła się znana postać Fenomendiniego, który bez żadnej tremy uciszył towarzystwo (ma chłopisko wprawę!) i rozpoczął przedstawienie.

 

...............

 

Szopka Noworoczna - część 1

 

Scena udekorowana jak w przedstawieniu, w którym stary rok odchodzi a nowy przychodzi. Symbol! Tradycyjnie narrator Fenomen zaczyna szopkę:

 

Drodzy państwo, oto chwila

Kiedy szopka się zaczyna

Jak co roku, na Trzech Króli

Wenger - Stańczyk się rozczuli

Ten kto nie dał mu na flaszkę

Ten kto popadł mu w niełaskę

Niech na próżno szuka roli

Autor wejść mu nie pozwoli

 

Ja już więcej nic nie powiem

Bo ten Wenger, podła świnia

Do Mod Teamu się przyskrzynia

Jeśli sra w swe dawne gniazdo

To ja powiem bez rymowanki:

- Spieprzaj dziadu!

 

Na scenę wchodzą Jack, Profesor i Amicus w przebraniu Trzech Króli (aby było tematycznie) i śpiewają na melodię przeboju Maryli Rodowicz „Ale to już było”:

 

Z wielu pieców jedliśmy chleb

I od zawsze tworzyliśmy klimat

Od dyskusji bolał nas łeb

Aż po świt ciągnęliśmy temat

 

Czasem zdarzał się w fm-ie cud

Albo save-load kogoś grzesznego

Czasem opek z najlepszych nut

Albo taksa nawiedzonego

 

Ref.:

Ale to już było i nie wróci więcej

I choć tyle się zdarzyło to do przodu

Już się nie rwie nasze serce

Ale to już było i nie wróci więcej

Bo nam tyle lat przybyło, że do przodu

już popędzić nam się nie chce.

 

 

Trzej Królowie schodzą ze sceny niczym „Stare Roki”, oklaski (ale nie wszyscy klaskali). Zaraz po nich, na deski teatru, wbiega młody chłopak Pucek w przebraniu „ Nowego Roku” i śpiewa utwór „Pokolenie” autorstwa zespołu Kombi:

 

Okres burz, mój bunt

Wolność słów kąsa tłum.

Serwis w kąt

By tu

Dom założyć.

Mam już parę lat

Czuję w co się gra

Mówię tu i tam

Prosto w oczy.

Cięty raz, mój znak

Innym to nie w smak

Sława jest o krok,

Już dorosłem.

 

Ref.:

Moje pokolenie ma właśnie czas

Moje pokolenie pozmienia świat

Stare pokolenie odchodzi w cień

A ja? Nie!

 

Wejdę na sam szczyt,

A tam... miejsca brak

Tam są trony dla Pokoleń.

 

Ostatni akord dla Icona bez żadnego przebrania. Perfect „Niepokonani” i wszystko jasne. Tekst niewiele zmieniany, słowa same się układały:

 

Gdy emocje już opadną

Jak po wielkiej bitwie kurz

Gdy nie można mocą żadną

Wykrzyczanych cofnąć słów

Czy w milczeniu białych, haniebnych flag

Zejść z piedestału

Czy podobnym być do skały

Tłumiąc mieczem każdy bunt

Jak posąg władzy samotnie stać.

 

Ten kto wrogiem był od zawsze

W moją stronę chyli skroń

Przyjacielem chce mym zostać

I podaje swoją dłoń

Czy w bezsilnej złości, łykając żal

Dać się rozmiękczyć

Czy też twardo z góry patrzeć

Nie do końca wierząc, że

Ten człowiek mi przychylny jest.

 

Scena zapełnia się Wszystkimi, którzy czują się częścią forum, tworzą go i rozwijają ku wiecznej chwale! Ave, ave, ave!!!

 

Płyniemy przez wielki Babilon

Dopóki sieć nie złowi nas

W korowodzie postów możemy trwać

Niezapomniani

Nim się ogień w nas wypali

Nim ocean naszych słów

Łyżeczką się odmierzyć da.

 

Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść

Niezapomnianym

Wśród tandety lśniąc jak diament

Być ikoną, której nikt

Nie waży dotknąć... NIM MINIE CZAS.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...